Zerwanie kajdan

Pazurian : "Szefie! Seria wybuchów w więzieniu stanowym. Służba więzienna wzywa posiłki. Nie dają rady opanować tego chaosu."

Bogo : "Na co tak czekacie. Ruszać. JUŻ !"


Więzienie stanowe

Pół godziny wcześniej


Świeciło słońce i wiał leciutki wiaterek. Pod dyżurkę przy głównej bramie, podeszła trójka ssaków. Każde z nich niosło pokaźnej wysokości stosik białych kartoników. Strażnik nachylił się ku okienku, które otworzył.

Strażnik : "Państwo w jakiej sprawie ?" zapytał podejrzliwie.

Kurier : "My z piekarni "Ciasteczko". Mamy torciki dla więźniów. Nasza firma chce chociaż trochę umilić więźniom pobyt w tym przybytku." wyjaśnił baran.

Strażnik ich przeprosił i skontaktował się z przełożonym. Ten nie stwierdził nic złego w tym zachowaniu. Pozwolił na ich wpuszczenie. Przeszli przez drzwi i weszli do głównego budynku administracyjnego. Tam w jednym z pokoi zostawili pakunki i wrócili do furgonetki, którą przyjechali i odjechali.

Po minucie, dwóch, przyszło kilku strażników. Z rozkazu naczelnika, mieli je zanieść do więźniów w całym kompleksie. Przypadło po dziesięć paczek na jeden blok. Dwa pakunki zostawili sobie na później. Rozeszli się niosąc swoją część do rozdysponowania. Zazdrościli niektórym zakapiorom, że oni dostaną całość, a im przypadnie tylko po kawałeczku.

Nawet w bloku F zawitały te słodkości. Wpierw ze względów bezpieczeństwa, przejechały przez wykrywacz metalu i rentgen. Nie wykryto żadnych nieprawidłowości typu : noże, pilniki czy inne niebezpieczne przedmioty. Po tym kompleksowym sprawdzeniu, na rękach strażników, paczki powędrowały do więźniów.

Todd'a zaciekawiło to wszystko. Nie często działo się tu coś innego. Nic nie mogli mieć, ani dostawać. Wszystko mogło być niebezpieczne. Z daleka słyszał co takiego skrywa wieczko pudełka. Ślinka mu leciała na samą myśl. Marzył o czymś innym niż te bezkształtna i pozbawiona jakiegokolwiek smaku breja.

Karmili go tym dzień w dzień. Przeklinał lisa, który wpakował go do tego bloku. Znienawidzeni strażnicy szydzili z niego. Cieszyli się widząc jego minę gdy otrzymywał posiłek. W innych blokach dostawali coś co bynajmniej wyglądało jak żarcie. Nawet dostawali plastikowe sztućce. Jakość ich też zostawiał wiele do życzenia, ale i tak było to lepszą opcją niż jedzenie rękami. Breja czasem nie chciała się zmyć. Wklejała się w sierść. Trzeba było ją zlizać, powstrzymując odruch wymiotny.

Los jednak nie był dla niego miły. Strażnik minął jego celę i dostarczył torcik do celi obok. Zdołowany, odkleił ucho od zimnych, metalowych drzwi i wrócił na materac. Padł na niego i wlepił wzrok w sufit. Rozmyślał nad tą, która zakręciła mu w głowie. O, jak on chciał znów koło niej się obudzić. Niestety były dwa problemy. Ten rudzielec nie opuszczający jej teraz na krok. Dwa. Judy choć piękna i wspaniała, zachowała się bardzo źle. Każdy czyn, ciągnie za sobą konsekwencje. W jej przypadku karę.

Musiał się tylko stąd wyrwać. Nic się nie zdziała samemu. Trzeba mieć zawsze kogoś przy sobie. Już zaczął kumplować się z jednym z "niezrozumiałych geniuszy", jak sobie tłumaczył. Silny słoń, który trafił za jakieś mało znaczące czyny. Jego rozmyślania, rozwiał dźwięk ekscytacji, dochodzących z celi obok. Doberman cieszył się jak dziecko, nie tylko z powodu prezentu. Walił w ściany i zapewne skakał po całej celi.

Todd starał się go ignorować, ale graniczyło to z cudem. Dodatkowo w eterze pojawiły się dźwięki dochodzące z dziedzińca. Więźniowie z innych bloków mogli się spotkać i pogadać. Pograć w koszykówkę albo poćwiczyć na siłowni. Blok F nie miał tego przywileju. To znaczy miał... niby. Ich dziedzińcem był mały skrawek terenu, z każdej strony ogrodzony wysoką ścianą.

Były to ściany budynków. Jakakolwiek aktywność? Tylko jeżeli mieli ogromną wyobraźnię. Nie było tam niczego. Już cela była ciekawsza. Na dodatek, mógł tam przebywać tylko jeden więzień. Z racji wielkości bloku i ilości więźniów. Półgodzinne wyjście, bo tyle trwał pobyt, wypadało co tydzień. Większość dnia, praktycznie cały, musieli spędzać w zamknięciu. Odizolowani od siebie.

Po paru minutach, jego przymusowy kolega skończył pałaszowanie smakołyku. Siedział teraz cicho. Typowo jak na niego. Teraz Todd miał jako tako ciszę i spokój. Aby się nie nudzić grał sam ze sobą w kółko i krzyżyk. Płytki na podłodze ułatwiały mu wyobrażanie sobie gry.

Mijały kolejne minuty. Jego czuły słuch coś wykrył. Ledwo słyszalne pojękiwanie dochodziło z celi "szczęśliwca". Jęki zamieniły się we wrzaski. Dwóch strażników natychmiast rzuciło się do drzwi jego celi. Nie wchodzili ze względów bezpieczeństwa. Mógł udawać, by zaatakować, ale jego krzyki mówiły co innego. Ledwo dusił z siebie, że strasznie boli go brzuch. Strażnik już chciał do niego wchodzić, ale...

Nastąpił wybuch. Drzwi zostały wyrwane z zawiasów, trącając jednego ze strażników, a drugiego przygniatając na przeciwnej ścianie. Ściana między celą dobermana, a Todd'a rozsypała się jak domek z kart. Zasypała królika drobnymi kawałeczkami. Odgarnął je i wstał. Cały blok rozgorzał. W powietrzu roznosiły się dzikie wrzaski zamkniętych ssaków i odgłos syren alarmowych. Usłyszał wtedy serię, następujących po sobie wybuchów.

Przeszedł przez miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała ściana. Stał teraz w celi obok. Białe pomieszczenie zostało przemalowane na kolor szkarłatu. Gdzieniegdzie na ścianie wisiały przyczepione kawałki ciała dobermana. Kawałek mózgu, jelit, płuc. Kości powbijane w beton ukazywały moc wybuchu i jego źródło. Po psie nic nie zostało. Todd zauważył, że to nie był normalny wybuch. Nastąpił on w nim. Dosłownie, został rozerwany na strzępy.


W tym samym czasie


Ryk silnika niósł się po równinie. Należał on do autobusu. Jednak nie był to transport międzymiastowy albo wycieczka. Potężny autobus szkolny, na ogromnych kołach pruł asfaltową drogą. Prześwit był tak duży, że musiał mieć domontowane drabinki, by do niego wejść. Z głośników na dachu rozbrzmiewała, niezbyt adekwatna do sytuacji piosenka.

"Koła w autobusie, kręcą się

kręcą się

kręcą się

Koła w autobusie, kręcą się

cały dzień.

Po przyjaciół, jedziemy

jedziemy

jedziemy

Po przyjaciół, jedziemy

Pomóc im."

Obłoczek : "Czy naprawdę musimy słuchać tej piosenki dla przedszkolaków ?"

Ewa : "Oj, przestań. Będziemy musiały jakoś usunąć ta grobową ciszę, którą zastaniemy. Poza tym kto tego nie lubi."

Obłoczek : "Niech ci będzie. A grobowej ciszy nie zastaniemy. Na dziedzińcu przecież będzie niezłe zbiorowisko. Oho. Już dojeżdżamy. Tryk! Chwytaj za "otwieracz" i dalej wiesz co robić. Otwórz damom drzwi."

Tryk wziął do ręki RPG-7 i wychylił się przez otwór w dachu pojazdu. Jechali idealnie na wprost dwuskrzydłowych wrót kompleksu więziennego. Jego celność i celownik na granatniku były zbędne do namierzenia celu. Nacisnął spust, ale nic się nie zadziało. Żadnego odgłosu wystrzału. Pocisk nawet nie drgnął w lufie. Wszyscy oczekiwali tego syku lecącej rakiety i wybuchu oraz rozerwania wrót. Próbowała raz za razem, a cel był coraz bliżej.

Tryk : "Sprzedali nam bubel. Pewnie pocisk jest pusty, a broń ogołocona z mechanizmu." rzucił broń na podłogę.

Obłoczek : "Sukinsyn. Trzeba będzie złożyć reklamację w drodze powrotnej." odparła zawiedziona.

Adam : "Sprawdźcie skrzynie z tyłu." powiedział z miejsca kierowcy.

Ewa podeszła i odchyliła wieko. W skrzyni leżała paczuszka silnych materiałów wybuchowych i pilocik. Zebra wzięła obie rzeczy do ręki, a potem podeszła ucałować męża. Ten wycofał pod bramę. Ewa otworzyła tylne drzwi i rzuciła ładunkiem pod wrota. Odjechali trochę, a potem nastąpiła eksplozja. Masywne, metalowe wrota wyleciały w powietrze.

Z rozpędem wjechali do środka. Zatrzymali się pod głównym blokiem A. Nie musieli za bardzo się martwić strażnikami gdyż ci byli zajęci pacyfikowaniem rozszalałych ssaków na głównym dziedzińcu albo opanowaniem sytuacji w blokach. Wszyscy weszli do środka i ruszyli do swoich zadań.

Tryk razem z podłużną torbą którą niósł, zniknął w poszukiwaniu klatki schodowej na górę. Adam zaś chronił żonę, która włamywała się do sieci więziennej. Kilka minut klikania w klawiaturę, obchodzenia zabezpieczeń i łamania kodów później, otworzyła jej dostęp do wszystkiego. Wpierw weszła na kamery sprawdzić co tam u wybrańców. Jeden z nich już wyszedł z zamknięcia.

Więzień z bloku F. Wstukała coś na klawiaturze i uwolniła wszystkich więźniów. Chaos było niedostatecznym określeniem tego co się działo. Wszystko co nie było przykręcone lub jakkolwiek przymocowane do ściany albo podłogi, latało w powietrzu. Ewa zaś obserwowała kilkunastu wybrańców. Obok obrazu skierowanego na każdego z nich, otworzyła osobne okna, które dawały jej dostęp do ich obroży.


Tymczasem u Todd'a.


Wyszedł przez dziurę, gdzie wcześniej były drzwi w celi kolegi. Stał na korytarzu. Na drzwiach leżał martwy strażnik. Podszedł do niego i zabrał mu broń oraz pałkę. Sprawdził magazynek. Ostra amunicja. Nie ma się co dziwić. Blok F był pełen ssaków, które i tak nie zasługiwały na nic innego jak śmierć w murach więzienia. Gdyby prawo zezwalało na karę śmierci, ta część kompleksu nie byłaby potrzebna.

Podszedł do drugiego. Musiał mu wymierzyć karę za jakże niegodne "zakwaterowanie" jego osoby. Strażnik wciąż był oszołomiony od trafienia drzwiami. Wymierzył w niego i strzelił. Prosto między oczy. Na posadzce, zaczęła się powiększać plama krwi. Rozbryzg po strzale wylądował na twarzy królika, który ruszył w stronę wyjścia.

Chciał najpierw skorzystać z łącznika, ale dziura na zewnątrz, w innej celi była o wiele bardziej kusząca. Skierował się ku niej. Chciał już przechodzić przez celę, gdy oberwał wstrząsem z obroży. Chwilę później usłyszał czyiś głos, dochodzący z głośników.

Ewa : "Nie tędy psychologu. Idź łącznikiem."

Wstał. Nie chciał słuchać niczyich rozkazów, ale własna inicjatywa spotkała się z kolejnym porażeniem. Odpuścił. Nie wiedział kto nim kieruje i jaki ma w tym cel, ale chwilowo postanowił zaufać temu głosowi. Ruszył łącznikiem. Punkty kontrolne były puste. Miał już przechodzić przez środek gdy znów poczuł prąd. I dobrze. Przez punkt łączący korytarze, przeleciał zdziczały bawół, a za nim dwóch strażników.

Ewa : "Wybacz. Idź do bloku A."

Wkurzył się, ale ruszył dalej. Usłyszał nagle kogoś za sobą. Kilku innych więźniów, kierujących się w ta samą stronę. Wymierzył w nich, a oni się na niego rzucili. Wszyscy oberwali elektrycznością.

Ewa : "Później się poznacie. Do bloku A. JUŻ !"

Podnieśli się. Zmierzyli się wzrokiem pełnym nieufności i skierowali się w żądanym kierunku.


W tym samym czasie


Śmigłowiec leciał ponad łąkami. Już z daleko było widać kłęby czarnego jak smoła dymu. Nick już z daleka widział, że na wieżyczkach wartowniczych nie ma żywej duszy. Widział również więźniów uciekających przez płot. Biegli najszybciej jak tylko pozwalały na to nogi. Przekazał to Judy i Tomkowi. Wilk natychmiastowo wysłał Ikara, aby ten powstrzymywał tych co chcą wspiąć się na ogrodzenia. Sam zaś pokierował śmigłowcem w kierunku tych co już zrobili skok przez płot.

Nick i Judy już ustawili się po jednej stronie z uniesionymi karabinami M4. Tomek zniżył lot i zaczęli strzelać. Usypiali każdego. Rozbiegli się, ale nic im to nie dało. Padali jak muchy. Niektórzy dość sprytni uciekli do małego lasu nieopodal. Judy wysłała ECHO. Czwórka ukrywał się za drzewami, dwóch w gęstych krzakach, a trzech biegło między drzewami. Kazała zniżyć lot i zeskoczyła na ziemię.

Nick w tym czasie poleciał na drugą stronę lasku, dorwać biegaczy. Króliczka co róż wysyłała ECHO. Parła przed siebie, od czasu do czasu obracając się, aby postrzelić tych co się chowają. Część zadania została wykonana. Wyszła z powrotem na otwartą przestrzeń i wskoczyła do helikoptera. Unieśli się i postanowili zająć tymi przy płocie. Kilka minut i dwa magazynki później, płot był wolny od ciężaru wspinaczy.

Skierowali się nad dziedziniec, na którym nie było za ciekawie. Prawdę mówiąc, było makabrycznie. Akcja jak na Animalii. Tym razem walka na śmierć i życie odbywała się między zdziczałymi więźniami i strażnikami. Coś jednak było inaczej. Nick widział to idealnie. Jeden ze strażników, strzelał do każdego. Do swoich i do przetrzymywanych. Na twarzy miał wymalowaną wściekłość. Było w nim coś dziwnego. Rozpierała go dzika furia, ale wciąż używał broni. Zdziczały, który używa broni.

Nick : "Alfa. Furia. Uważajcie na dzikich strażników. Nie wiem jak, ale Obłoczek chyba znowu ulepszyła swoje serum. Powtarzam. Dzicy strażnicy mogą do was strzelać."

Tomek podleciał nad dziedziniec. Tłum był ogromny. Musieli sięgnąć za większy kaliber. Załadowali do działek Vulcan, taśmy ze Śpiochami. Kilka sekund rozkręcania się luf i już zasypywali ich gradem pocisków. Nick używał tego z boku, a Judy tego zamontowanego na tyle. Dalszego obrotu spraw nie przewidzieli.

Nagle, cały śmigłowiec się zatrząsł, a oni usłyszeli niepokojący trzask i rozrywanie się metalu. Cały pojazd zaczął się kręcić wokół własnej osi. Sprawcą był Tryk, siedzący na dachu i mierzący do nich ze snajperki. najpierw odstrzelił im śmigło ogonowe.

Tomek : "Trzymajcie się !" wrzasnął.

Ledwo się czegoś złapali. Siła odśrodkowa niemiłosiernie chciała ich wywalić z pokładu. Judy się trzymała, ale niedługo. Ostatni palec nie wytrzymał i puściła się. Na szczęście Nick zdążył ją złapać. Wtem usłyszeli kolejny niepokojący odgłos. Kolejny pocisk Tryka dosięgnął maszyny. Tym razem w silnik.

Tomek : "Mayday. Mayday. Oberwałem i spadam."

Nick nie mógł dłużej wytrzymać. Zaczęli spadać, coraz bardziej oddalając się od śmigłowca, a przybliżając do ziemi. Tomek w tym czasie starał się, używając całego talentu do pilotażu i resztek nośności maszyny, wylecieć poza obszar kompleksu. Nick w tym czasie przyciągnął do swej piersi króliczkę i zamknął ją w szczelnym uścisku. Spadli na jakiegoś więźnia, ale mimo tego upadek nie był nic, a nic delikatny.

Lis leżąc na plecach, zaczął łapczywie szukać oddechu. Po uderzeniu plecami, każdy jego oddech przypominał ten występujący u ryby wyjętej z wody. Judy lekko oszołomiona wstała z niego. Zauważyła chwilową nie dyspozycyjność Nick'a. Lis miał ręce, lekko uniesione nad klatką jakby to miało pomóc w oddychaniu. Judy w tym czasie odpierała ataki.

Judy : "Furia. Gdzie wy jesteście? Potrzebne natychmiastowe wsparcie."

Natasha : "Alfa. Furia. Dojeżdżamy do was. Dwa kilometry do celu. Mamy ze sobą jeszcze dwudziestkę funkcjonariuszy."

Tomek : "Alfa. Furia. Lądowanie było twarde, ale już do was lecę."

Judy : "Savage też jedzie?"

Durga : "Alfa. Furia. Nie wiadomo. Nikt go nie widział."

Nick już mógł wstać. Złapał za karabin i również zaczął usypiać zdziczałe ssaki. Było ich jednak za dużo. Całe więzienie było w rozsypce. Z budynków wychodziły kolejne fale. Nasza dwójka zaczynała mieć problemy. Wystrzelali wszystko z karabinków. Zostały im już tylko pistolety. W idealnym momencie usłyszeli strzały. To był ich oddział w asyście policji, przedzierający się do nich.

Korzystali z ulepszeń. Nick i Judy nawet się nie spostrzegli, a okrążające ich hordy kładły się gęstym dywanem na ziemi. Wszystko to była sprawka Durgi. Chodziła sobie wśród spowolnionych ssaków, wymierzając każdemu serię ciosów. Tak zmasowany atak, w tak krótkim czasie, skutkował powalaniem więźniów nawet parokrotnie większych od niej. Nad głowami latał zaś Ikar zaczepiający i dezorientujący napastników.

Nagle między Nick'iem, a Judy śmignęła kula. Nick obejrzał się w tym kierunku i dostrzegł wycelowaną w nich broń.

Nick : "Snajper na dachu."

Tomek : "Biorę się za niego."

Tomek wezwał Ikara z powrotem i podał nowe instrukcje. Ptak wzbił się w powietrze i odleciał trochę od centrum akcji. Zawrócił i leciał na Tryka. Leciał na niego z tyłu. Zniżył lot, a następnie chwycił za lufę broni. Wyrwał ją i porwał w powietrze, by zostawić ją w śmigłowcu i wrócić do pierwszego rozkazu. To stało się tak szybko, że baran nawet nie zacisnął dłoni, aby go powstrzymać. Wściekły, zszedł z dachu i skierował się do swoich wspólników.

Przekazał złe wieści. Sytuacja zaczynała być kontrolowana przez policję. Nie ucieszyło to Pasiaków. Czekali na ostatnich po których przyjechali. Dwudziestka już siedziała, czwórka właśnie wsiadała, a na samym końcu, pewnym krokiem szedł Todd.

Ewa : "Proszę, proszę. Todd Jumper. Ten który porwał i torturował Judy." rzekła z podziwem.

Todd : "Znamy się drogie panie? Poza tym wyjaśnijmy sobie coś. Uwolniłem ją od tej rudej zarazy i wpajałem jej odpowiednie wartości." podkreślił ostatnie zdanie.

Obłoczek : "Przydasz się nam, nieważne jak to nazywasz. Ta dwójka nie może chodzić po tym świecie."

Todd : "Ma jej włos z głowy nie spaść! Rozumiemy się? Jego z chęcią zabiję. On musiał ją nakłonić do tego co mi zrobili."

Ewa : "Czyli do czego?" zapytała z ciekawością.

Todd : "Niedawno to było. Wielki brat zawsze patrzy i słucha." odrzekł i wsiadł do autobusu.

Siadł obok innych z uśmiechem na twarzy. Ewa spojrzała tylko na niego, uśmiechnęła się i wróciła do dyżurki. Wpięła coś do komputera, poklikała chwilę i wyciągnęła urządzenie.

Ewa : "To na pewno utrudni im zorientowanie się w sytuacji. Poza tym, mają tu smakowite pakiety danych."

Zaraz jak to powiedziała, na ekranie pojawiły się liczne komunikaty o błędach. Zostawiła to tak i również wsiadła do pojazdu. Dała sygnał mężowi i z piskiem opon oraz rykiem silnika ruszyli w drogę.


W tym samym czasie


Dziedziniec był już w miarę czysty. Do uszu Judy dotarł wtedy odgłos jakiegoś wielkiego pojazdu. Obejrzała się dookoła i zobaczyła monster-busa, przebijającego się przez wszystkie płoty z siatki i pędzącego na nich. Wszyscy uciekli w popłochu, by nie zostać przejechanym przez tego potwora. Gdy przejechał, Nick oraz Judy zaczęli do niego strzelać, ale kule się go nie imały. Ruszyli w pogoń za nim.

Biegli ku autom, którymi przyjechała reszta oddziału. W bramie zaskoczył ich jednak pojazd Savage'a. Zatrzymał się, a oni do niego podbiegli i wparowali do środka. Królik nawet nie zdążył wyłączyć silnika.

Judy : "Goń za nimi!" wskazała na oddalający się autobus.

Savage : "Nie jest to moim celem..."

Nick : "ZAMKNIJ SIĘ I JEDŹ!" wydarł się lis.

Agent zmienił bieg na wsteczny i z piskiem wycofał. Znowu zmiana biegów i kolejna, i kolejna. Pędzili za uciekinierami. Koguty dołączyły swoimi odgłosami do warkotów silników. Niebieskie i czerwone kolory oświetlały drogę. Każde otworzyło okno i jeszcze raz próbowało strzelać. Tym razem ostrą amunicją. Nic nie skutkowało. Nawet strzelanie w opony.

Nick : "Przyśpiesz i staranuj ich."

Savage depnął mocniej na gaz. Powoli się zbliżał do autobusu, który mimo masy i wielkości, był niewiele szybszy. Gdy w końcu się zbliżył, odsunął się od nich, aby później walnąć w nich z całej siły. Chciał wykonać manewr PIT, ale autobus ledwo co odbił. Oni zaś zwolnili. Pościg przeniósł się na odchodzącą, wyboistą, polną drogę. Pędzili co jakiś czas uderzając w nich. Nic to nie dawało. Zaś uciekinierzy drwili ze ścigających.

Judy wychyliła się przez okno i w gniewie, wystrzeliła salwę w szyby. Kuloodporne jak się okazało, ale ci w środku i tak się wystraszyli. Pistolet Judy był już pusty. Świadczyła o tym wycofana do tyłu jego górna część. Wtedy tylne drzwi otwarły się z hukiem. Pojawił się w nich Tryk z AK-47. Salwa pocisków poleciała w ich stronę.

Judy w porę się schowała przed atakiem. Auto Savage'a również zaskakiwało. Kuloodporne szyby pokryły się pajączkami przez które ledwo co było widać. Los się do nich uśmiechnął. Kolejna broń, która się zacięła. Nick szybko wychylił się z wozu i trafił barana w czoło. Ten upadł do tyłu, a drzwi się zamknęły. Szybko wrócił do środka.

Nick : "Trafiony. Teraz tylko ich dorwać." rzekł patrząc na pistolet, który także był pusty.

Savage : "Najpierw zajmijmy się tą szybą. Pomóż Hopps. Trzeba ją wypchnąć." rzekł do króliczki siedzącej z przodu.

Kierował i starał się ręką wypchnąć szybę. Judy użyła nóg. Jedno mocniejsze pchnięcie i szyba opadła na maskę auta. Powiew wiatr, uderzył w nich z całą siłą. Wtedy zauważyli gdzie się znaleźli. Jechali korytem rzeki, a właściwie jej końcowym odcinkiem gdzie woda z ledwością się przedzierała przez piasek. Gdzieniegdzie stały kałuże, które musieli omijać. Autobus zaś gnał przez nie bez większych problemów.

Gonili ich jak tylko mogli, ale nie było to łatwe. Gdy ich w końcu dogonili, Savage powtórzył manewr z zepchnięciem. Tym razem podszedł ich z prawej. Oba pojazdy leciały środkiem koryta, które coraz bardziej zakrywane było przez wodę. Nagle stało się coś czego nie spodziewali. Bus nieco zwolnił i to on zderzył się z nimi. Wyrzucając ich całkiem na prawą stronę, a samemu odbijając na lewo.

Savage chciał znowu ich staranować lecz pojawił się pewien problem. Jechali w górę rzeki , która teraz oddzielała ich od siebie. Jechali po lekkich podwyższeniach tego koryta rzecznego. W tle malował się wiadukt autostrady, biegnącej przez kraj. Ciężarówki z naczepami przelatywały po tym moście, jednym, niekończącym się ciągiem. Auta osobowe z rodzinami również go przekraczały.

Zbliżali się niezmiernie szybko do tego obiektu. Pasiaki miały jednak asa w rękawie. Ewa wyciągnęła pilota i nacisnęła na nim guzik. Część wiaduktu po stronie ścigających została wysadzona w powietrze, zagradzając kompletnie im drogę. Musieli szybko myśleć. Jack zaczął wjeżdżać po stromym zboczu koryta aż wyjechał na w miarę normalny grunt jakiegoś pola. Cała autostrada była na lekkim podwyższeniu.

Królik miał szalony plan. Nacisnął na gaz jeszcze mocniej. Silnik wył jak głupi, prosząc o nie katowanie go. Auto wykorzystało "podwyższenie" jak rampę do wyskoku. Unieśli się w powietrze. W locie widzieli skalę zniszczeń. Kilka aut, które wpadły w wyrwę. Inne spowodowały kolosalny karambol, a kolejne się dołączały do niego. Z tirami akcja wyglądała podobnie. Kierowcy wyszli z aut. Jedni pomagali innym. Była też druga grupa. Tych, którzy nie patrzyli na to co się stało. Kierowało nimi tylko ich "widzi mi się". Podawali się za największych poszkodowanych.

Escalade przeskoczył nad tirami i z hukiem wylądował po drugiej stronie. Znów zjechali do koryta aby nie spuścić busa z oczu. Wtedy też Nick mógł dostrzec głównych sprawców ataku.

Nick : "To Pasiaki i Obłoczek!" krzyknął z widocznym zaskoczeniem.

Judy : "Oni?!" zszokowała ją ta wieść.

Nick : "Jeszcze dobrze widzę." wskazał na swoje oczy.

Jack, ukrywając to przed nimi, był ciekaw tego wybitnego wzroku lisa. On trenował latami by dostrzegać więcej niż przeciętny królik, ale nie widział kto kieruje wrogim pojazdem. Zrobił sobie w głowie notatkę, aby dokładniej przyjrzeć się Nick'owi, a najlepiej całemu oddziałowi.

Nie było czasu na myślenie. Ich droga wyjeżdżała na równy teren. Pasiaków również, ale najpierw musieli przekroczyć stary drewniany most nad, w tym momencie szeroką i głęboką, rzeką. Ten natychmiastowo po ich przejeździe rozsypał się i częściowo zatonął. Byli przed nimi, co jak się później przekonali nie było plusem. Potwór staranował ich w tył. Nie mieli szans z taką masą. Zostali zepchnięci na bok, a autem obróciło jak bączkiem.

Jack wczuł się w pościg. Od momentu niszczenia jego bryki, zaczął to traktować jako sprawę osobistą. Tylne koła zaczęły wypluwać spod siebie piach i kamienie, by w końcu złapać przyczepność i ruszyć auto do przodu. Pogoń nie ustawała. Zabrnęli za nimi aż na górskie drogi. Liczne wąskie zakręty i masa tuneli, oświetlanych lekkim, żółtawym światłem. Wszyscy się zastanawiali gdzie oni uciekają z tymi więźniami. Najbliższym miastem był Zwierzogród, w którym, o dziwo, łatwo było się ukryć skoro sprawcy ataku wciąż byli nieuchwytni.

Trykali autobus, raz za razem. W pewnym momencie autobus odbił na rozstaju dróg. Wybrali tę, która szła przez wykutą przełęcz. Dwie lite i wysokie ściany po obu stronach drogi, ciągnęły się kilka kilometrów. Autobus nagle zwolnił, przez co zahamowali, uderzając w ścigających. Ci zwolnili od tego zaskakującego posunięcia. Następnie bus wydarł do przodu.

Jack'a, Nick'a i Judy zdziwiło to zachowanie jednak do ich uszu zaczęło dobiegać niepokojące dudnienie. Nagle jakieś 500 metrów przed nimi spadł wielki głaz. Potem kolejny i kolejny. Jack zaczął hamować, a Judy spojrzała do góry.

Judy : "Lawina!" wydarła się.

Nick/Judy : "DO TYŁU!" zaczęli klepać, a nawet bić kierowcę.

Jack : "WIEM!" krzyknął, wycofując jak najszybciej do tyłu.

Kręcił kierownicą jak szalony, by ominąć niektóre głazy, które zdążyły spaść za nimi. Droga przed nimi coraz bardziej przypominała gruzowisko skał o różnych kształtach i różnej wielkości. Kątem oka widzieli jak ścigani im uciekają. Słuch zaś mówił im, że lawina już się kończy. Jack zatrzymał się dopiero kilkadziesiąt metrów od ostatniego napotkanego kamienia. Każde z nich opadło na siedzenia, nabuzowani strachem i szczęściem, że przeżyli. Judy jednak była zła.

Judy : "Jedź naokoło. Musimy ich złapać." rzuciła do Jack'a.

Nick : "Odpuść Judy. Uciekli. Okrążanie tej góry zajmie nam z dobrą godzinę. W tym czasie mogą pojechać gdziekolwiek. Cieszmy się, że żyjemy."

Idealnie jak skończył to zdanie, kamień dwukrotnie większy od ich auta, upadł z hukiem o włos zahaczając maskę wozu. Serca podskoczyły im do gardeł. Mrugali oczami, pragnąc, by tylko im się wydawało. Jack szybko się ogarnął, a zaraz po nim był Nick.

Nick : "Co z nas za policja. Przecież znak jasno mówi, że "Uwaga. Spadające odłamki skalne"." złapał ją za bark i wskazał z uśmieszkiem na znak pod który akurat wycofali.

Rozdygotana króliczka spojrzała na niego spode łba.

Judy : "Zabiję cię kiedyś za takie żarty. A może nawet i teraz." i rzuciła się na niego.

Leżała na nim, a on na kanapie auta. Okładała go dla odreagowania stresu.

Judy : "Pasiaki uciekły. Obłoczek uciekła. Zabrali więźniów. Prawie nas zasypało i na dodatek ten kamulec, który mógł nas zgnieść. TO. NIE JEST. PORA. DO ŻARTÓW."

Zeszła z lisa, wzięła głęboki oddech i usiadła na tylnej kanapie. Przetarła dłońmi twarz. Nick podniósł się w tym czasie. Nie był jakoś wielce poobijany, bo przecież by go nie skrzywdziła, ale i tak czuł ciosy na całym ciele, a głównie na korpusie.

Nick : "Już? Stres minął?" zapytał, chcąc ją objąć.

Judy walnęła go w brzuch na co ten się skulił.

Judy : "Teraz minął." odparła pewnie.

Nick : "Okej. Zapamiętać. Nie robić sobie jaj ze śmierci, gdy to dotyczy też ciebie." wyjęczał.

Jack tylko się przyglądał z nieukrywaną ciekawością.

Judy : "Alfa. Furia. Jak wam idzie w więzieniu ?"

Natasha : "Alfa. Furia. System komputerowy więzienia nie działa, a celi jest za mało dla wszystkich. Musimy kombinować jak diabli. Nieprędko się z tym uwiniemy."

Judy : "Agencie Savage. Wracamy do bazy. Nic więcej nie zdziałamy."

Królik kiwnął głową, wycofał i ruszył drogą w dół góry.



Hejo hejo Z tej strony Kilokero1

Wybaczcie ciągłe powtarzanie "W tym samym czasie". Dużo akcji dziejącej się w kilku miejscach naraz. No i zwiali. Zdarza się.

Przypominam też o kilku rzeczach :

1. Konkurs z rozdziału : "Akcja, wybuchy i... poranna rutyna"

2. Facebook'owa strona : https://web.facebook.com/Kilokero11/

3.Komentujcie bym miał jakiś feedback o tym co uważacie, że jest okej, a co nie za bardzo.

4.Nie zapomnijcie wytknąć wszelkie błędy typu : literówki, ortografy czy interpunkcję lub nieścisłości (to tyczy się również innych rozdziałów) Będę je systematycznie naprawiał.

Bye bye

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top