26

Xanthe.

Z samego rana, jeszcze przed śniadaniem zabrałam się za pakowanie rzeczy. Nie było ich dużo, bo w końcu nie zdążyliśmy się rozpakować, ale i tak wolałam niczego nie zapomnieć. Nie wiedziałam kiedy tutaj wrócimy, więc wolałam mieć wszystko przy sobie. Oczywiście Adrienowi pakowanie zajęło krócej niż mi, więc to on poszedł zrobić śniadanie i zadzwonić do pilota by samolot czekał o danej godzinie na płycie lotniska. Po zjedzeniu tostów, poszłam doprowadzić się do porządku przed lotem. Spakowaliśmy walizki do samochodu i jechaliśmy na lotnisko. Im bliżej byliśmy, tym miałam dziwne wrażenie, że nie powinniśmy wracać do Nowego Yorku. Nie dziś. Kilka razy miałam takie przeczucie i zawsze działo się coś okropnego. Nie wiem jak to nazwać.. Ale to uczucie nie ustępowało, a nasilało się coraz bardziej. Adrien zatrzymał się na parkingu. Wysiedliśmy z samochodu. Wziął walizki, ja również wzięłam jedną by móc zabrać się na jeden raz i nie wracać do auta. Ruszyliśmy w stronę środka, a następnie odpowiednich bramek. Nawet nas nie sprawdzali. Jak tylko zorientowali się, że to Draycone kazali iść dalej i po paru minutach znaleźliśmy się w prywatnym samolocie ojca Adriena.

- Nie powinniśmy dzisiaj wracać..

Powiedziałam niepewnie, bo wiedziałam, że może uznać mnie za wariatkę, że wierzę temu dziwnemu uczuciu.

- Dlaczego?

Zapytał zdezorientowany.

- Coś się wydarzy.. Wiem to. Mam takie dziwne wrażenie i..

Zaśmiał się i pokręcił głową na boki.

- Co się może stać? Nie lubisz latać, więc to normalne, że się denerwujesz.

Stwierdził, a ja nie miałam ochoty się z nim kłócić. Przytaknęłam tylko i usiadłam na fotel, od razu zapinając pasy bezpieczeństwa. Może miał rację? Może to przez stres związany z lotem? Ale.. To samo uczucie towarzyszyło mi z samego rana, w dniu gdy ojciec zamordował matkę i wysłał mnie do Rosji.. I za każdym razem w dniu, gdy był naćpany i zgotował mi większe piekło niż miałam z nim gdy tego nie brał. Patrzyłam się przed siebie. Zamrugałam kilka razy gdy Adrien usiadł obok i chwycił moje dłonie.

- Uspokój się. Nic się nie wydarzy.

Próbował mnie pocieszyć i wbić mi do głowy, że naprawdę nic się nie stanie. Puścił na moment moje dłonie, zapiął pasy i zaraz splótł nasze palce razem.

- Wrócimy do Nowego Yorku.. Pomyślimy jak rozegrać sprawę z policją i twoim ojcem, a później zaczniemy szukać naszego miejsca na ziemi.

Westchnęłam i znów przytaknęłam. Oparłam głowę na jego ramieniu, a on pocałował jej czubek.

- Zgoda.. Może masz rację i niepotrzebnie się denerwuje..

Może to być też stres związany z zeznaniami na komisariacie. W końcu też nigdy nie zdecydowałam się głośno powiedzieć, co robił mnie, mamie.. Nie powiedziałam głośno, że to nie był wypadek jak wszyscy twierdzą. Nie powiedziałam, że wysłał mnie do potwora by ten mnie złamał.

- A nawet jeśli coś pójdzie nie tak, poradzimy sobie ze wszystkim, razem.

Wyszeptał i raz jeszcze pocałował czubek mojej głowy. Nie odpowiedziałam. Nie trwało długo gdy usłyszeliśmy komunikat od kapitana, że zaraz będziemy ruszać. Adrien od razu zaczął gładzić kciukiem moją skórę dłoni, by uniknąć mojego zdenerwowania, bądź by one jeszcze bardziej się nie powiększyło. Oddychałam głęboko próbując zapanować nad emocjami które dosłownie krzyczały by obrać inny kurs lotu, a nie Nowy York.

Samolot ruszył. Zaczął wzbijać się w powietrze. Zacisnęłam powieki chcąc przetrwać start. Serce w piersi biło mi jak szalone i dopiero unormowało swój rytm gdy poczułam, że samolot wyrównał.

- Jeśli chcesz to możemy pójść do sypialni byś mogła przepaść lot.. Obudzę cię gdy będziemy już na miejscu i zobaczysz, że nic się nie stało.

- Tutaj jest mi dobrze..

Wymamrotałam nawet nie otwierając oczu i wtuliłam się w jego ramię. Czułam przy swoich włosach jak się uśmiecha.

- Śpij, kasztanie.

Przespanie lotu było dobrym pomysłem. Może faktycznie nic się nie wydarzy i gdy się obudzę to uczucie minie?

***

Adrien obudził mnie gdy wylądowaliśmy. Czułam się znacznie lepiej, w mojej głowie przestało się kotłować od dziwnych myśli. Dlatego uznałam, że to faktycznie był stres przed lotem. Chyba nie przywyknę do latania samolotem i nigdy tego nie polubię. Wyszliśmy z samolotu i od razu udaliśmy się na parking gdzie cały czas czekał samochód Adriena. Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w stronę wieżowca.

- Jak będziemy na miejscu, pójdę zobaczyć co u Maksa.

Rzucił. A ja wyczułam w jego głosie nutkę obawy na to jak zareaguje. Nie mogłam mu robić jakiś wyrzutów czy zabronić mu tego. W końcu byli kumplami. To, że mi Maks nie przypadł do gustu i faktycznie byłam zdania, że go okłamuje i coś bierze.. To wcale nie musiało tak być. Żadne z nas nie miało na to dowodów, więc mogłam się mylić, tak? Oczywiście, że tak. Jesteśmy tylko ludźmi i każdy popełnia jakieś błędy.. Ale i tak, ja razem z Maksem przyjaciółmi nie zostaniemy. W moich oczach był tak cholernie czerwoną flagą, że ta czerwień aż wypalała dziurę w powiekach.

- Jasne.

Odpowiedziałam tylko, bo co innego mogłam powiedzieć?

- Trochę mam wyrzuty, że go zostawiłem bo zwykle zabierałem go ze sobą, ale..

Wziął głęboki oddech i przejechał dłonią po twarzy.

- Ale nie pozwolę by tak cię traktował. Zapytam go czy coś bierze.. Chce to usłyszeć od niego. Nie wątpię w twoje słowa, bo jednak... Nie wiem. Może narkoman, nie pozna narkomana?

Wzruszył ramionami.

- Powinieneś z nim porozmawiać. Naprawdę mogę się mylić, ale myślę, że cię oszukuje.. Ale nadal jestem zdania, że to wy powinniście sobie wszystko wyjaśnić.

Wytłumaczyłam, a on kiwnął głową w geście zrozumienia.

- Pójdę do niego jak dojedziemy na miejsce. Wolałbym załatwić to od razu i spędzić z tobą wieczór.

Uśmiechnęłam się na jego słowa.

- Zgoda.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top