7. Zakrwawiony hak

Wyciągam się wygodniej na hamaku. Słońce oddaje resztki jesiennego ciepła, więc mogę wygrzewać się z książką na podwórku jeszcze przez ten jeden weekend. Jestem przygnębiona, więc wybrałam książkę, która mnie jeszcze bardziej zdołuje.

Opowieść podręcznej znalazłam w bibliotece, chyba niezbyt popularna pozycja, chociaż teraz trzeba zrobić serial, by ktoś w ogóle usłyszał o książce.

Czytam już ją któryś raz, więc tylko przeglądam strony, szukając ulubionych cytatów.

Jest więcej niż jeden rodzaj wolności, powiedziała ciotka Lidia. Wolność czegoś i wolność od czegoś. W czasach anarchii panowała wolność czegoś. Teraz zostałyście obdarzone wolnością od czegoś. Chciałabym, żebyście to doceniły.

Czasami czuję się właśnie jak te kobiety — jakby zabrano mi wolność czegoś, niewidzialne kajdany przykuwają mnie do biurka z podręcznikiem od historii otwartym na dwudziestoleciu międzywojennym. Ale wolności od czegoś też nie posiadam — karcące spojrzenia i palące poczucie, że zawiodę bliskich, wisi nade mną jak topór kata.

A czasami poczucie bycia więźniem zmienia się na coś o wiele gorszego. Porażka. Mówią, że ma gorzki smak. Moja pachnie kawą, energetykami, świeci jak lampka przy biurku, gdy nocą zakreślam na różowo kolejne ważne daty. I wtedy, ale tylko czasami, gdy mam złe dni, przychodzi myśl — jestem do niczego. Nie potrafię sobie nawet poradzić z nauką, jak chcę wkroczyć w dorosłe życie?

Od matury zależy wszystko — powtarzają tak rodzice, nauczyciele, telewizja i rówieśnicy. Wszystko to po prostu trochę za dużo i czasami człowieka to przerasta.

— Nic nie robisz w tym domu!

Krzywię się wewnętrznie, słysząc ostry ton głosu mamy. Zamykam książkę i spoglądam na zmarszczoną gniewnie twarz ukochanej rodzicielki. Wygląda tak bardzo jak ja. Nienawidzę tego. Kocham ją, kocham (powtarzam jak mantrę), ale nie lubię, nie cierpię, nie-... Czasami trzeba wiedzieć, kiedy uciąć potok chaotycznych myśli. Prześladuje mnie strach, że jesteśmy identyczne pod względem charakteru. Każda odkryta cecha u mnie znajduje u niej odbicie lustrzane. Nie chcę być taka, jak ona.

— Uczę się — mówię cicho.

— Ach tak? Twoje wyniki z próbnych matur mówią zupełnie co innego. I nie wmawiaj mi, że się uczysz, bo aż taka głupia nie jestem. To na twoich kolanach, to nie jest podręcznik.

— Zrobiłam sobie przerwę.

Tylko przewraca oczami, ale wiem, że chciałaby powiedzieć, że nie zasłużyłam na chwilę wytchnienia. W tym wieku nie można sobie pozwolić na odpoczynek — dopiero, gdy zarobię na emeryturę, urodzę dziecko i wyprasuję wszystkie koszule męża, dopiero wtedy będę mogła wyjść do ogródka, by poczytać książkę. A nawet i wtedy ktoś znajdzie drzazgę w idealnym życiu.

— Umyj podłogi w domu. Dzisiaj sobota.

— Już idę — wzdycham.

Zastanawiam się, czy faceci też muszą myć podłogi w swoich domach, gdy napełniam wiadro od mopa wodą. Jak to byłoby być tą płcią, która wszystko może, a nic nie musi? Płyn do podłóg pachnie konwalią. To i muzyka w słuchawkach sprawiają, że potrafię wyłączyć mózg, skupić się na czymś przyjemnym.

Jednak posłuszne wykonywanie obowiązków nie chroni mnie przed awanturą, która rozpętuje się wieczorem, kiedy zostawiam w zlewie kubek po herbacie. Z reguły nic by z tego nie wynikło, w końcu mogę umyć go potem, ale dzisiaj mama ma ten humor.

Ojciec ogląda w salonie wiadomości, a ja myję te przeklęte naczynia, kiedy matka robi swój monolog. Jest w tym nastroju, już nic jej nie zamknie. Za dobrze mam, nic nie robię, jestem brudasem i nawet kubka nie raczę umyć, mąż zostawi mnie jak tylko zobaczy, że nic nie potrafię zrobić.

Chciałabym się odszczekać, ale to moja mama. Jestem jej winna chociaż tyle.

Wycieram jeszcze zlew i mrugam próbując odgonić niechciane łzy.

— Idę się myć — komunikuję i wchodzę do łazienki. Matka tylko kiwa głową, skupiona na Zenku Martyniuku i drinku w ręce.

Zatrzaskuję za sobą drzwi i osuwam się po nich na zimne kafelki.

Naprawdę... żałosne.

To słowo dziwnie do mnie pasuje, żałosne jest płakać przez takie błahostki, ale co ja poradzę? Że takie rzeczy mnie ranią? Tak po prostu jest i tego nie zmienię. Chyba każdy człowiek ma swoje słabości. Okazuje się, że też jestem człowiekiem. Dziwne, byłam pewna, że maszyną, bo chyba tego oczekuje po mnie świat.

Wpuszczam do wanny gorącą wodę, dolewając truskawkowego żelu pod prysznic, by zrobiła się piana. Wchodzę do środka i przymykam oczy, czując jak całe napięcie ze mnie uchodzi.

***

Może nie powinno mnie to dziwić, ale naprawdę nie spodziewałam się, że trafię do Nibylandii. Chwytam rozpaczliwie powietrze, gdy wynurzam się ze słonej wody. Kaszlę, ale fala uderza w głowę z całą siłą, więc woda wpływa do nosa i ust, paląc gardło. Próbuję odpychać się rękoma, ale fałdy białej sukienki ciągną w dół. Macham nogami, czując palący ból mięśni, gdy je nadwyrężam.

— R-r... — próbuję wycharczeć, ale od soli piecze gardło, a gdy otwieram usta, jeszcze więcej wody wlewa się do środka. Krztuszę się, a po chwili głowa zanurza się, gdy zmywa mnie kolejna fala.

W głębinach jest cicho i ciemno. Bąbelki uciekają z moich nozdrzy, gdy unoszę głowy i spoglądam w stronę powierzchni. Słońce tworzy na wodzie jasne plamy.

Czy... Czy ja umrę?

Jestem spokojna, gdy ta myśl pojawia się w mojej głowie. Pogodzona z losem. I właśnie wtedy czuję jak coś (ktoś) łapie mnie pod pachami i wyciąga na powierzchnię.

Chłodny wiatr owiewa mokrą skórę, gdy wypluwam obrzydliwie słoną wodę. Szerokie ramiona trzymają mnie mocno w pasie.

— Panie Gibbs! Żwawiej, żwawiej!

Zostaję rzucona na drewniany pokład statku. Kaszlę jeszcze i otaczam się ramionami, czując przejmujący chłód, po czym spoglądam w górę na mężczyznę stojącego przede mną. To wysoki pirat rodem z bajek: krótkie włosy, wąs i hak zamiast ręki. W dodatku długi, granatowy płaszcz i koszula przepasana czerwoną szarfą dopełniają obraz filmowego pirata.

— Kolejny straceniec, co? Utopiłaś się, hę? Oryginalnie. — Gardło ma zdarte od alkoholu i tytoniu, więc brzmi chrapliwie.

— Przecież mnie wyciągnęliście — mówię, marszcząc brwi. Czy powinnam podziękować? — Za co dziękuję — dodaję po chwili.

— Po prostu lubimy łowić ryby. — Pirat uśmiecha się, ukazując dwa złote zęby. — Widzisz, słonko, mamy tu ważne zadanie do wykonania, jeśli to, co mówisz, jest prawdą.

— Co?

— Przywiążcie ją, chłopcy. — Opiera dłoń na przypasanej u boku szabli i kiwa głową w stronę załogi.

Jestem jeszcze zamroczona swoją podwodną przygodą, więc daję się przywiązać do masztu jak szmaciana lalka. Liny są grube i mokre przez co nieprzyjemnie wżynają się w skórę. Dlaczego zawsze muszę mieć na sobie tę przeklętą sukienkę?

Mój wzrok pada na bransoletkę wokół kostki. Naprawdę mam nadzieję, że Piotrek się zjawi, bo ci piraci nie wyglądają mi na Troskliwe Misie. A przywiązanie do masztu nie oznacza przytulania i tańców wśród tęczowych chmurek.

— A teraz powiedz mi — hakiem unosi mój podbródek — chcesz żyć?

— Oczywiście, że tak. Jesteś Kapitan Hak? — wymownie spoglądam na kawałek metalu zamiast ręki.

— Aye. James Hook, postrach mórz Nibylandii, łowca zagubionych dusz. A łowię je po to, by zgubić jeszcze bardziej — odpowiada, nie tracąc pogody ducha. — Bo widzisz... dla mnie będzie korzystniej, gdy wrócić tu za jakieś dziesięć lat, dlatego nie bierz tego do siebie. Po prostu lepiej zmierzyć się z prawdą i żałować.

Wyrywa moją rękę i przykłada hak do jej wewnętrznej strony. Spoglądam na niego przerażona, uświadamiając sobie, co planuje, ale nic więcej nie jestem w stanie zrobić. Ostrze rozrywa skórę wzdłuż błękitnej żyły. Wpatruję się zszokowana jak spomiędzy fałd skóry wypływa krew. Coraz więcej i więcej. Ścieka z ręki na sukienkę i pokład okrętu.

— Dlaczego to zrobiłeś? — pytam zszokowana, nie mogąc oderwać wzroku od rany. — W co ty grasz, człowieku?! — Spoglądam na niego z nienawiścią.

Hak robi krok w tył, podziwiając swoje dzieło. Uśmiecha się przepełniony samozadowoleniem, co tylko podsyca mój gniew.

— Bo widzisz, kotku... Kursuję też do piekła.

Załoga wybucha gromkim śmiechem, który zostaje uciszony kogucim pianiem.

Nareszcie. Ręka zaczyna drętwieć, gdy tak zwisa przytulona do materiału sukienki i naprawdę chciałabym już się stąd wydostać. Nie z Nibylandii, bo nie mam najmniejszej ochoty wracać do normalnego świata, ale z tego przeklętego statku. Głowa boli od zastanawiania się, co jest stawką w tej popieprzonej grze.

Twoje życie — podpowiada mały, pomocny ptaszek zwany zdrowym rozsądkiem, ale jak każdy głupi człowiek, ignoruję go i wypatruję Piotrusia.

Pojawia się nagle. Jak grom z jasnego nieba wpada na statek ze sztyletem w dłoni i popycha Haka na burtę. Ostrze dotyka szyi pirata, który tylko śmieje się ochryple.

— Nie możesz mnie zabić, dzieciaku. — Mówiąc to, wyciąga szablę i odpycha od siebie Piotrka.

Koło mnie pojawia się jedno z Zagubionych Dzieci. Chłopak rozcina moje więzy, więc dziękuję mu uśmiechem, zbyt roztrzęsiona, by cokolwiek wykrztusić. Krew nadal wypływa z rany na ręce, a wokół zaczyna się prawdziwa jatka.

Dzieciaki toczą zaciętą walkę z piratami. Blondyn zostaje cięty po policzku, a różowowłosy jest podduszany sznurem przed jednookiego szubrawca. Obserwuję to z rosnącym przerażeniem. Nie czuję bólu, gdy wyjmuję szablę z rąk martwego pirata leżącego w kałuży własnej krwi wypływającej z licznych ran na całym ciele.

Chwytam ją obiema dłońmi i zastanawiam się, co zrobić. Mój wzrok pada na tego jednookiego, już podchodzę, by wbić ostrze w tę uśmiechniętą gębę, ale wtedy coś podrywa mnie do góry.

— Piotrek!

— Musimy uciekać! Nie możesz zginąć. To za wcześ... — Przerywa mu huk.

Jebani piraci strzelają do nas z armat. Odwracam głowę w idealnym momencie, by spojrzeć w czarne oczy Haka, gdy celuje do Piotrusia z pistoletu.

Kolejny huk, a potem przeciążenie ziemskie odbiera mi oddech, a serce podchodzi do gardła, gdy spadam, spadam, spadam. Z powrotem do lodowatej wody.

Z okrzykiem podnoszę się z wanny. Jest zimno, ale nie to stanowi największy problem, bo woda przybrała czerwony odcień. Podnoszę drżącą rękę i mam ochotę płakać. Długa, świeża rana biegnie od nadgarstka aż po zgięcie w łokciu.

— Kurwa.

Szybko wychodzę z wanny, kafelki są śliskie, więc upadam, tłukąc sobie łokieć. Barwię łazienkę czerwienią, gdy próbuję wstać. W końcu się udaje i wyciągam z szafki apteczkę. Przemywam ranę czystą wodą, daję gazę i obwiązuję bandażem.

Ostrożnie wykładam piżamę z długim rękawem i spuszczam wodę w wannie. Różowawa wiruje hipnotyzująco. Na wszelki wypadek płuczę jeszcze wszystko prysznicem, a papierem wycieram pobrudzone krwią kafelki. Papier moczę w wodzie, by krew mogła spłynąć rurami. Białą papkę wyrzucam do śmieci, nie powinna wzbudzić żadnych podejrzeń.

Spoglądam jeszcze w lustro. Jestem przeraźliwie blada. Rozczesuję włosy i klepię się po policzkach przed wyjściem z łazienki, by udawać żywą — bo wcale się tak nie czuję.

__________________

ten rozdział rzuca trochę światła na Nibylandię. postaram się wrzucić kolejny w następną niedzielę, więc widzimy się za tydzień!

i naprawdę polecam Opowieść podręcznej, jeśli jeszcze nie czytaliście ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top