6| Euforia
Zaraz się porzygam z tych nerwów.
Zaciskam palce na czarnym długopisie (nie był konieczny, ale niech to będzie próba generalna) i odchylam głowę, pozwalając, by przepełniony emocjami głos Chestera koił nerwy.
Pocieram oczy, pod którymi widnieją dwa wielkie cienie (chciałam rano zakryć je makijażem, ale nie miałam czasu, ledwo zdążyłam związać włosy w luźną kitkę); skutek nieprzespanej nocy spędzonej nad matematyką.
Liczba ujemna przy iks do kwadratu powoduje, że ramiona paraboli skierowane są do góry. Liczba ujemna przy iks do kwadratu powoduje, że ramiona paraboli skierowane są do góry, pamiętaj, idiotko. To uratuje twoją nieogarniętą dupę.
Mam ochotę warczeć z frustracji, głupie nierówności kwadratowe — na co to komu? Jednak nie warczę, bo jestem wśród ludzi zestresowanych tak samo jak ja, więc nie będę zaprzątać im głowy rozważaniami, czy ta dziewczyna-zombie stukająca długopisem o grzejnik uciekła z wariatkowa.
Powinnam zapisać sobie najważniejsze wzory na nadgarstku, póki mam jeszcze chwilę? A co jak mnie złapią? I nie dopuszczą do właściwej matury? Zaraz... mogą w ogóle tak zrobić?
— Alka!
Od moralnego dylematu ratuje mnie Olka. W jednej ręce trzyma zestaw kolorowych linijek, cyrkiel i ołówki, w drugiej trzyma różowy plecak.
— Alicja — wzdycham, chociaż pewnie na niewiele to się zda. W końcu powtarzam od lat, że nie cierpię, jak się zdrabnia moje imię, a ona i tak to robi.
— Jest stresik? — pyta, gdy staje obok mnie.
— I to jaki. — Spoglądam na pomalowaną twarz Krasińskiej; nie wygląda, jakby się przejmowała. A już z pewnością tak mocno jak ja. Czy to czyni mnie dziwną? O mój Boże. A jeśli to przez ten stres wszystko zawalę? Ta myśl oczywiście powoduje, że stresuję się jeszcze bardziej, pocieram lodowate dłonie.
— Luz, to tylko próbna matma, jeszcze da się ściągać. — Olka wydaje się być pewna sukcesu.
— Po co ściągać, jak masz kartę wzorów? — pyta Kacper.
Nawet nie zauważyłam, że z nami stoi.
— Trzeba jeszcze umieć z niej korzystać. — Krasińska klepie chłopaka po policzku.
Kacper przewraca oczami.
— Idziemy potem na piwo? — Patrzy na mnie, zadając to pytanie. — Żeby się odstresować.
— Kochany Kacprze, jesteś geniuszem. A teraz masz, tłumacz deltę. — Olka wyciąga zeszyt od matmy z plecaka i podstawia pod nos chłopaka. — Nie rozumiem jednego przykładu... co mam zrobić, gdy nie mam wszystkich danych?
— Jakich danych?
Siadają na podłodze. Olka zabiera zeszyt i otwiera na właściwej stronie.
— Tu — mówi, wskazując na równanie. — Nie mam ani a ani c, co zrobić? Potrzebuję tych dwóch literek do delty!
Przysiadam się do nich i zerkam na zapisany wzór delty. Faktycznie, nie ma danych.
— Serio? — Kacper patrzy na nas, jakbyśmy były idiotkami. — Przecież masz iks kwadrat, to znaczy, że a wynosi jeden. A jeśli nie ma c, to podstawiasz zero.
— No przecież! — wykrzykuje Olka. — To oczywiste.
Właśnie, przypominam sobie, że tak to się robiło.
— Dzięki — mówię z uśmiechem do najlepszego korepetytora z matmy na świecie.
— Może przejmij fuchę Reni? W dwie minuty zrobiłeś to, czego ona nie potrafiła przez dwa lata. Umiem coś z matmy! — Olka przyciska do piersi zeszyt i uśmiecha się szeroko, a usta błyszczą malinowym błyszczykiem.
— O, umiecie coś? — Przysiada się do nas Aga. — Bo ja kompletnie nic. Zero. Null.
— Myślałem, że jesteś na minusie, zero to jednak progres — rzuca kąśliwe Kacper.
Klasa jest zatłoczona, ale stoliki zostają rozdzielone, by sprawiać wrażenie, że mamy przestrzeń i nikt nie będzie ściągał. Renia tłumaczy zasady, a ja obracam w palcach długopis.
Niech to będzie łatwe. Proszę. Jakiś Pitagoras, zadanko z procentów, żadnego udowadniania czy geometrii analitycznej. I równanie kwadratowe zamiast nierówności, błagam, nie ogarniam paraboli.
Dostaję arkusz i wita mnie zadanie z logarytmów. Okej, dam radę. Jednak im dalej w las, tym gorzej mi idzie. Liczby się plączą, liczę proste działania po dziesięć razy i nic nie chce wychodzić.
Piszę do ostatniej minuty, ale presja czasu sprawia, że gryzmolę bez sensu, robiąc proste błędy, dzięki czemu wiem, że ostatnie zadanie za pięć punktów spieprzyłam po całości. Nie mam nawet czasu, by sprawdzić, czy zdałam zamkniętymi, bo muszę oddać arkusz.
Kurwa.
Przecież w tym zadaniu z trójkątami nie podzieliłam przez dwa. Porażka. Wracam do ławki, pakuję przybory do plecaka, a mój mózg co chwilę podsyła kolejne błędy. Tu się pomyliłam, tam użyłam złego wzoru, w innym miejscu źle skróciłam ułamek, bo tak stresowałam się, że zrobię to źle, że naprawdę to tak zrobiłam.
Kurwa.
Potem są lekcje, nie mogę się na nich skupić, bo poranna matma ciągle siedzi w mojej głowie. Jutro historia na siódmą rano, a potem polski. Jak ja się skupię, skoro cały czas myślę o dzisiejszej porażce?
Wszyscy wokół gadają, że poszło im całkiem nieźle. Tu błąd, ale tam poszło im dobrze, bo sobie przypomnieli, że stosuje się taki myk. A ja sobie nie przypomniałam. I spieprzyłam po całej linii. Kurwa, kurwa, kurwa. Co ja mam powiedzieć mamie? Skłamać, że poszło dobrze? Czy powiedzieć prawdę i przygotować się na wrzaski i wypominanie?
Ja wiem, że ona chce dobrze, ale presja w żaden sposób mi nie pomaga. Tylko pogarsza bezsenność, a nawet jak zasypiam, to pojawiam się w Nibylandii. Mogę tam odpocząć, poczuć szczęście i lekkość, gdy na barkach nie spoczywają żadne obciążające obowiązki, ale potem budzę się jeszcze bardziej zmęczona, wypruta z energii.
Dzwonek jest wybawieniem — koniec dzisiejszej katorgi. Wyciągam słuchawki, podłączam do telefonu i szukam piosenki, w której Chester drze się najgłośniej. Potrzebuję się wyżyć.
Na korytarzu panuje chaos, zakładam już słuchawki, kiedy słyszę:
— Hej! — To Kamil do mnie macha, więc z zrezygnowaniem chowam słuchawki do kieszeni i uśmiecham się przyjaźnie.
— Hej — odpowiadam.
— Mieliście dzisiaj próbne, nie? Zmienili nam salę, bo mieliśmy w tej, w której pisaliście — tłumaczy. — Jak ci poszło?
— Jakoś. — Wzruszam ramionami. Głupio przyznać się do porażki młodszemu koledze.
— Taa... Rozumiem. Mi też nie idzie, a mama się upiera, że mam być prawnikiem — wzdycha ciężko. — Idziesz na przystanek? Mogę cię odprowadzić. Moglibyśmy pogadać o Linkin Park i w ogóle... żebyś przestała się skupiać tak na nauce.
Już mam się zgodzić, kiedy czuję ramię owijające się wokół mojej szyi. Kacper szczerzy zęby, kiedy mówi:
— Gotowa na chlanie?
— Och. — Racja, zapomniałam. — Jasne, tylko napiszę do mamy, żeby po mnie potem przyjechała.
Kamil uśmiecha się trochę wymuszenie i poprawia pasek czarnej torby z przypinkami.
— To do jutra.
— Do jutra — odpowiadam.
Gdy patrzę na jego zgarbione plecy, jak odchodzi, czuję jakiś dziwny uścisk w piersi. Dlaczego czuję się tak okropnie? To nie tak, że jestem mu coś winna ani że go nie lubię. po prostu mam plany i... Ugh! Czy to paskudne uczucie może już zniknąć?
***
Piotrek nie czeka na mnie jak zwykle. Huh, dziwne. Ostatnim razem skończyło się to niezbyt przyjemną wizytą u Indian. Wzdrygam się na samą myśl, bo nie zamierzam wychodzić za mąż, co to to nie.
Świat wokół wydaje się być spokojny, jakby spał razem ze mną, jednak gdy opuszczam polanę, las ożywa. Zagubione dzieci siedzą na gałęziach, słyszę ich śmiechy i zazdroszę. Też chcę być szczęśliwa. Nigdzie nie widzę Piotrka, ale to nic. Siadam obok dziewczyny kołyszącej głową w rytm muzyki. Podaje mi alkohol, wreszcie mogę się odstresować.
— Długo tu jesteś? — pyta mnie. Ma czerwone włosy do pasa jak Mała Syrenka i oczy mocno podkreślone czarnym eyelinerem.
— Trafiam od czasu do czasu — przyznaję. Alkohol pali gardło, pozostawiając na języku smak cierpkich jagód.
— Coraz częściej, no nie? — W jej głosie pobrzmiewa dziwna gorycz.
— A ty?
— Alicjo. — Odpowiedź dziewczyny przerywa Dzwoneczek.
Dziwnie widzieć wróżkę wśród imprezujących dzieciaków. Wygląda tutaj jak perlista królowa. Wysoka i dumna.
— Dzień dobry — witam się grzecznie, bo nie wiem, jak dokładnie mam ją traktować.
— Piotruś jest nad jeziorem z resztą, ci tutaj są zbyt leniwi, by pływać. Może dołączysz? — Uśmiecha się ciepło.
— Raczej rozgoryczeni — parska Arielka, po czym wstaje i zaczyna odchodzić. — Powodzenia — rzuca jeszcze na odchodnym. Dołącza do dwójki chłopaków w lisich futrach stojących przy drzewie.
O co jej chodzi?
— Nad jeziorem? — pytam, bo nie wiem, gdzie to.
— Zaprowadzę cię. — Dzwoneczek nie porzuca tego uśmiechu, gdy prowadzi mnie w stronę małej sadzawki u stóp góry, z której kaskadami spływa woda.
Tutaj jest jaśniej, nie ma alkoholu, dzieciaki wydają się młodsze, ale tak samo radosne. Tylko dziewczyna z czerwonymi włosami psuła tamten obrazek. Jezioro to ostoja beztroski. Nibylandia wyciągnięta prosto ze stronic książki dla dzieci.
Piotrek siedzi na płaskim kamieniu na brzegu, obserwuje pływające dzieciaki.
— Nie ma tu żadnych syren? — pytam, gdy do niego podchodzę. Dzwoneczek magicznie znika.
— One mieszkają w morzu. Słodka woda im szkodzi. — Podpiera podbródek o podciągnięte kolano. Nawet na mnie nie patrzy.
— Och — mówię, bo nie wiem, co innego miałabym powiedzieć. Pan wydaje się być nieswój.
Siedzimy w ciszy, bo głupio mi tak prosto z mostu zapytać, dlaczego jest w dołku. A może to dlatego, że tchórzę? Spuszczam bose stopy do wody, która przyjemnie chłodzi rozgrzaną skórę.
— Sama tutaj przyszłaś?
Przecząco kręcę głową.
— Dzwoneczek mnie tu przyprowadziła, mówiąc, że jest zabawniej, ale nie wiem, czy dobrze ją zrozumiałam. — Spoglądam na ponurego Piotrka i wzdycham.
— Widzisz tego chłopaka, o tam?
Tak, jasne, jak ruszysz podbródkiem, to od razu zgadnę, o którego ci chodzi, idioto.
— Którego?
— Blondyna w dżinsowych ogrodniczkach.
— Tego z koszulce w paski? — dopytuję. Piotrek potwierdza pomrukiem. — Co z nim?
Dzieciak wygląda zwyczajnie, gdy gra w piłkę z dwójką innych chłopców. Śmieje się, rzuca do wody i po prostu jest szczęśliwy jak wszyscy tu. W końcu Nibylandia to kraina szczęścia, realny świat zanika i liczą się tylko przyjemności. Dziwna Alicja z Krainy Czarów jako jedyna wyłamuje się poza schemat.
— Ma jedenaście lat.
— I?
— I już utknął.
— Ach... A młodszym nie jest po prostu łatwiej? To wciąż dziecko.
— No właśnie. — Piotrek spogląda na bawiących się chłopców dziwnym wzrokiem, jakby bolała go ich obecność. — Nie powinien był tu nawet trafić. Co się odpierdala w waszym świecie, że takie małe dzieciaki trafiają do Nibylandii?
— Co masz na myśli? Jeśli chodzi o szczęście dzieci to dalej zdarzają się patologiczne rodziny, dalej niektórzy są zbyt zapracowani, wymagają od dzieci niemożliwego, spełnienia ich własnych marzeń, ale to chyba zawsze się działo.
— Nigdy nie w takim natężeniu — szepcze Piotrek. — Małe dzieciaki trafiały tu na noc, dwie... Zawsze wydaje się takie... nierealne.
Jeszcze raz zerkam na ganiające się dzieciaki. Przecież są tu szczęśliwe, dlaczego Piotrek tak rozpacza?
— Nie odchodź, co?
Marszczę brwi, słysząc to ciche pytanie.
— Nie zamierzałam, dopiero tu przyszłam. — Wiatr rozwiewa moje włosy i białą sukienką; jest naprawdę przyjemnie i nie zamierzam jeszcze wracać do szarej rzeczywistości.
— Wiem, wiem. — Śmieje się cicho i spogląda na mnie roziskrzonymi, orzechowymi oczami. — Mój egoizm zaczyna mnie przerażać. Jeszcze niedawno robiłem wszystko, by cię stąd przegonić, bo czasami się udaje, wiesz? Ale teraz, gdy poznałem cię lepiej... Lubię cię — mówi to z poważną miną, a w brązowych oczach lśni tyle emocji, że nie mogę ich wszystkich nazwać. To miłość, podziw, smutek czy może żal?
— Lubisz mnie?
— Tak. I myślę, że to cię zgubi, ale z drugiej strony... czy nie jesteś tu szczęśliwa?
— Bardzo.
— W takim razie zostań. Ze mną.
Śmieję się, jakby opowiedział dobry dowcip, próbując ukryć oczywiste zmieszanie. By odwrócić swoją uwagę od wyznania Piotrka, spoglądam na wodę. W dole chłopak z różowymi włosami odbija piłkę plażową tak wysoko, że wpada do wodospadu, by po chwili spłynąć na dół wraz ze wzburzoną wodą. Wygląda identycznie jak Kamil, serio. Czy... czy to może być Kamil?
To byłby kolejny dowód na to, że Nibylandia istnieje naprawdę. Gdyby złapała chłopaka w szkole i spytała... Tak, tak właśnie zrobię. Nie, żebym nie wierzyła Piotrkowi, ale dowody upewnią mnie, przekonają, że ta dziwna alternatywna rzeczywistość istnieje tuż obok naszego szarego świata, tuż na wyciągnięcie ręki.
— Zostaniesz?
Ach, tak. Piotrek.
— Przecież tu jestem — odpowiadam wymijająco.
— Wiesz, o co mi chodzi.
Tak, wiem. Ale cholernie boję się podjąć taką decyzję. Lubię Piotrka, ale czy w taki sposób? Jest całkiem uroczy i próbuje mi pomóc na swój pokraczny sposób. W sumie mogłabym się w nim zakochać... Ale czy to wystarczy, by zgodzić się na wieczność w Nibylandii?
— Jeszcze nie spotkałam syren, a chcę poznać ten świat, zanim się zdecyduję.
— Syreny są złe. — Piotrek wzdryga się na wspomnienie. — Serio, to co znasz z bajek to same bzdury.
— W takim razie zabierz mnie do nich i pokaż ich prawdziwe oblicze.
— Zabiorę — obiecuje. Wyciąga rękę i odgarnia kosmyk moich jasnych włosów za ucho. — Masz śliczny odcień włosów, wiesz?
— Um... dziękuję. Ty też. — Toś palnęła głupotę, Miodek.
Nie do wiary, ale Piotrek naprawdę się rumieni — cała twarz robi się czerwona, tylko piegi pozostają rude.
— Coś ty taki wstydliwy, co?
— Nikt mi tego jeszcze nie powiedział. — Odwraca głowę, bym nie widziała czerwonej twarzy. Jednak szybko wstaje, wyciąga ręce nad głowę i przeciąga się, aż strzelają mu kości w stawach. — Masz ochotę popływać?
Podaje mi rękę, którą chwytam bez wahania. Kiedy zaczęłam mu tak ufać? Nie mam czasu się nad tym zastanawiać, bo woda jest chłodna, ale orzeźwia. Zaczynam trochę pływać dla rozgrzewki, a potem gramy z dzieciakami w piłkę i nie myślę o niczym — po prostu jestem szczęśliwa.
__________________________
następny rozdział jest bardzo ważny, myślę, że rozwieje praktycznie wszystkie wątpliwości co do tego, czym jest Nibylandia.
Kapitan Hak wszystko wam opowie ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top