3| Co jeśli upadnę? A co jeśli... polecisz?
Zamykam szafkę z donośnym trzaśnięciem, które niesie się echem po korytarzu. Przez chwilę podziwiam kolorowe naklejki. Aga raz przykleiła chibi tytana, który za Chiny nie chce się zdrapać i psuje piękno pełne My Little Pony, Miraculous i Avengersów. Gdyby nie ten tytan, to ta szafka wygrałaby konkurs na najlepszą szafkę w galaktyce, jestem tego pewna.
— Rusz dupę, Miodek, zaraz dzwonek, a trzeba się jeszcze przebrać. — Aga staje przy mnie z lizakiem w buzi i kopie mnie lekko w kostkę. Wygląda jak chomik.
— Ała. — Mierzę ją wzrokiem, po czym głośno wzdycham. — A Olka gdzie?
— Sika. Mówiła, żeby nie czekać.
— Sama poszła? — pytam, sprawdzając jeszcze, czy wszystko wzięłam. Buty, koszulka, dresy i dwulitrowa butelka wody. Jup, wszystko mam.
— Magda i Zuza szły, więc się z nimi zabrała.
— To chodźmy, nie chcemy się spóźnić na kolejny fascynujący mecz koszykówki — mówię, czując jak coś mnie w środku skręca. Zajęcia wychowania fizycznego w polskich szkołach to jakaś kpina: rozgrzewka, która polega głównie na plotkach i udawaniu, że coś się robi (chyba że nauczyciel ma akurat Dzień Sadysty), wybieranie do drużyn (cudowny przejaw stygmatyzacji, na który nikt nie reaguje) i wreszcie gra w kosza, siatkówkę czy inne gówno. Z reguły w tym samym czasie na sali są dwie klasy, dlatego muszą podzielić nas na cztery drużyny, by gra miała sens, więc większą część lekcji spędza się na ławce, obgadując chłopaków.
Sala gimnastyczna znajduje się na pierwszym piętrze zaraz obok sali do języka niemieckiego (zło w najczystszej postaci); to duże pomieszczenie, stosunkowo nowe i jeszcze w dobrym stanie, bo remont był z trzy lata temu, więc nikt nie zdążył czegoś na poważnie zdemolować. Zielono-niebieska podłoga, parę drabinek na ścianach, wysokie okna chronione siatką i dwa kosze po przeciwległych stronach, czyli typowa polska sala gimnastyczna.
Wchodzę do zapchanej szatni i cudem znajduję wolny kącik, w który mogę rzucić plecak i zacząć się przebierać. To dziwne, ale nigdy nie krępowało mnie przebieranie się wśród dziewczyn. Może to dlatego że taki system panuje już we wczesnych latach podstawówki i zdążyłam się przyzwyczaić do innych dziewczyn w majtkach i stanikach.
— ...żarty. Robiłam to zadanie dwie godziny, idę dzisiaj do Reni, a ona, że nie może mi pomóc, sama mam do tego dojść — żali się Anka, poprawiając cycki w staniku. A ja wzdycham żałośnie, bo nigdy nie będę tak dobra i ambitna z matmy jak ona (ani nigdy nie będę mieć tak świetnego biustu).
— Pewnie sama nie wiedziała jak to zrobić — śmieje się Karolina, czyli najlepsza psiapsióła Anki o brązowych oczach i wyglądzie Esmeraldy z Dzwonnika z Notre Dame.
— Takie to trudne i ubliżające dla niej, prawdziwego matematyka, że ktoś z klasy humanistycznej interesuje się matematyką i chce ją połączyć ze studiami?
Wyłączam się z rozmowy i pozwalam, aby w uszach brzęczał szum głosów dziewczyn. Niektóre opowiadają o wczorajszym wieczorze, inne narzekają na lekcje czy dyskutują o zadaniach domowych, zbliżającej się studniówce.
— Oni nigdy nie zainwestują w papier. — Do szatni wchodzi Olka Krasińska i rzuca różowy plecak na podłogę, bo wszystkie ławki są już zajęte. A z nią pojawia się już przebrana w strój Magda (nigdy nie przebiera się przy dziewczynach, co jest głupie, bo przecież nie musi się wstydzić paru fałdek tłuszczu, ale wiem, że niektóre osoby obsmarowałyby ją z góry do dołu, więc może to i lepiej) i Zuza, która zaczyna się szybko przebierać.
— Czy istnieje jakaś szkoła w Polsce, którą stać na papier i mydło?
— I zamki w drzwiach!
— Potem się ludzie zastanawiają w internecie, dlaczego dziewczyny chodzą do łazienek w grupach. Odpowiedź jest prosta: bo drzwi się nie zamykają! I druga musi pilnować, by jakaś idiotka, której nikt nie nauczył pukać, ci nie wbiła jak sobie spokojnie sikasz.
— DZIEWCZYNY! Nie lenić się, przebierać się i na salę! Ja już czekam! — odzywa się nasz nauczyciel, a raczej wrzeszczy jak przekupka na targu.
Wiążę buty i wychodzę na korytarz, gdzie wita mnie chłodniejsze powietrze. Aga i Olka idą za mną, dyskutując o podpaskach w szkole. Te to mają tematy, ale wtrącam, że kubeczki menstruacyjne raczej nie zdałyby egzaminu, patrząc na stan szkolnych łazienek, więc pozostają podpaski i tampony.
Zygmunt Kowalski już czeka, gapi się w ekran smartfona, a drugą rękę trzyma w kieszeni szarych dresów. To mężczyzna po czterdziestce śmierdzący tanią wodą kolońską i z wąsami godnymi Piłsudskiego. Trochę już łysieje, ale to nie przeszkadza mu w rzucaniu obleśnych uwag w stronę niektórych dziewczyn. Nie żeby młodszy wiek w jakikolwiek usprawiedliwiał takie komentarze, ale w starszym wieku to tym bardziej nie wypada.
— Zbiórka na białej linii!
Gdy wszystkie dziewczyny się ustawiają, zaczyna się sprawdzanie obecności. Kątem oka zerkam na chłopaków, którzy już ćwiczą.
— Drozdowska, a ty czemu nie ćwiczysz? — Kowalski dziwnie cmoka ustami.
— Jestem niedysponowana, proszę pana — odpowiada cicho Karolina i wyciąga przed siebie karteczkę. Nauczyciel wyrywa ją i czyta, marszcząc brwi.
— Nie miałaś okresu na poprzednich zajęciach? Mam ci kalendarzyk prowadzić?!
— Okres trwa czasami nawet ponad siedem dni, proszę pana — wtrąca się Anka i obejmuje Karolinę opiekuńczo.
— Siadaj, Drozdowska — warczy Kowalski. Kończy sprawdzanie obecności i dodaje: — Chyba naprawdę zacznę zapisywać, która kiedy jest niedysponowana, bo sobie żarty stroicie. Okres to nie choroba! A teraz rozgrzewka! Raz, dwa! Kopiec prowadzi! Wybaczę wam pompki, bo jesteście zbyt słabe i nie dacie rady. Ale brzuszki mają być!
Zaczynamy biegać, a Kowalski podchodzi do Ludwickiego, który prowadzi zajęcia z chłopakami z drugiej. Po chwili do koła gospodyń wiejskich dołącza wuefista naszych chłopaków. Dziewczyny z drugiej klasy poszły dzisiaj na siłownię, więc na sali nie ma ich nauczycielki.
— Niżej ten tyłek, Borowiec! To ma być deska, a nie pies z głową w dół! — wrzeszczy Kowalski z końca sali.
— Kutas — mamrocze Anka.
Po paru minutach ćwiczeń jestem już oblana potem, Magda ledwo daje radę.
— Hej — mówię. — Odpocznij, nie chcemy żadnych omdleń.
— Idź po wodę. — Zuza spogląda na swoją przyjaciółkę zza ciemnych włosów przyklejonych do spoconej skóry. — I mi też przynieś.
— NIE OBIJAĆ SIĘ! — rozlega się głos naszego nauczyciela. — Szefler, jeśli chcesz zrzucić te kilogramy, to do roboty! Przestać leżeć! Od leżenia się nie chudnie!
Magda rumieni się mocno i zaczyna ćwiczyć ciężej, zupełnie porzucając pomysł na odpoczynek i nawodnienie.
Wspominałam może jak bardzo nienawidzę Kowalskiego? To teraz to robię, bo nie cierpię gościa bardziej niż Joffreya, a to dużo o nim świadczy.
Po rozgrzewca przychodzi czas na wybieranie do drużyn; staję obok Magdy i Agi cała spocona, próbując wyrównać oddech. Modlę się, aby moja drużyna nie grała pierwszego meczu, bo chcę trochę posiedzieć na ławce i odpocząć. Wybierają chłopcy, więc w pewnym momencie zostają same dziewczyny, Marek z naszej klasy, który ma lekką nadwagę i różowowłosy chłopak z drugiej "b". To całkiem normalne, ale dziwne jest to, że gdy wszyscy są już wybrani, ten jeden chłopak z włosami o kolorze gumy balonowej nadal stoi niepewnie i miętoszy w palcach rąbek szerokiej, czarnej koszulki.
— Kamil, idź do drużyny Maćka. — Ludwicki macha ręką i nie zwraca uwagi na sposób, w jaki chłopcy reagują. Zaczynają się śmiać, rzucać kąśliwe uwagi i wytykać Kamila palcami, a mi robi się przykro. Chciałabym się odezwać, ale to pewnie tylko pogorszyłoby sytuację, więc zamykam usta, czując mdłości, gdy pada kolejna uwaga o różowym, pedałach i braku męskich umiejętności gry w piłkę.
Kątem oka widzę jak Anka pochodzi do Kamila i próbuje zagadać, ale chyba nie podoba mu się litość, bo szybko od niej odchodzi.
Po skończonej lekcji wychodzę z szatni, zapinając na nadgarstku złotą bransoletkę, którą dał mi Pan. Nawet nie próbuję się zastanawiać, dlaczego ją mam, czy szukać innego racjonalnego powodu. Po prostu ją mam i tyle, a ta mała zwisająca gwiazdka jest naprawdę urocza.
— Ej, pedzio!
Dlaczego faceci muszą być takimi intelektualnymi amebami? Czy ktoś jest w stanie mi to wytłumaczyć?
— Słyszałem, że dzisiaj szminki na przecenie w Rossmanie!
Kamil nawet nie reaguje, jego różowe włosy znikają za drzwiami. Anka przepycha się przez tłum i zaczyna wyzywać głąbów..
— Och? — pyta swoim najgorszym sukowatym głosem. — Skąd wiesz? Może sam kupowałeś? Do twoich gównianych oczu będzie pasował tylko matowy bordowy, ale to pewnie już wyczytałeś w gazetce z Rossmana, nie? — Uśmiecha się do nich i odchodzi, a ja podążam za nią z uśmiechem tańczącym na ustach.
— Z czego rżysz? — pyta jeden, strasznie wysoki. Ja i moje sto sześćdziesiąt osiem centymetrów uśmiechamy się szerzej.
— Z debili — odpowiadam i odchodzę szybkim krokiem, nie reagując na ich okrzyki. Podziwiam Ankę, serio, ale nie wiem, czy właśnie nie pogorszyła sytuacji Kamila. Ludzie są okrutni, a jak ktoś udowodni im, że nie mają racji, ich reakcją obronną jest jeszcze większa okrutność.
To długa przerwa, Aga i Olka poszły po pizzerki do sklepiku, a ja chowam strój na zmianę do szafki, po czym siadam na ławce pod klasą do angielskiego. Nie potrafię jeść w szkole, czasami gdy jest zbyt wiele lekcji, to muszę, ale gdy mogę przeżyć głodna bez kanapek, to to robię, gdy tylko mam okazję.
— Wbijasz w sobotę?
Aga i Olka przychodzą, niosąc ze sobą zapach sera i sosu czosnkowego.
— Ale gdzie?
— Do mnie — odpowiada Aga. — Na nockę z anime i niezdrową ilością śmieciowego żarcia.
Nienawidzę tego uczucia, gdy muszę komuś odmówić, choć tak naprawdę chciałabym z nimi pójść.
— Nie mogę — mówię więc cicho. — Mam sporo nauki.
— Masz tyle samo, co my! — Olka siada obok i przytula się do mojej ręki. — Nie daj się prosić, będzie super!
Przed oczami mam twarz matki, gdyby tylko odważyła się zapytać. Nocowanie? A ty nie masz własnego domu? Zresztą zaraz matura, nie zdasz jak się za siebie nie weźmiesz!
— Po prostu chcę się dobrze przygotować do sprawdzianu z wosu, tak trudno zrozumieć? — Biorę łańcuszek bransoletki między palce i zaczynam bawić się maleńką gwiazdką. — Innym razem, obiecuję.
— Trzymam cię za słowo.
Uśmiecham się, widząc jak mocnoczerwone usta Agi rozciągają się szeroko, ale szybko spuszczam wzrok na złotą bransoletkę, która wydaje się mienić, jakby posypana wróżkowym pyłem.
***
— Dzisiaj ważny dzień! — wita mnie podekscytowany głos Pana, gdy tylko pojawiam się w Nibylandii. Piotrek uśmiecha się szeroko, a w orzechowych oczach tańczą iskierki niczym świetliki wśród nocy.
— Kolejna zgwałcona kobieta, której będziesz się wypierał i próbował mi wmówić, że to tylko ptak?
— Bo to był ptak! — krzyczy, wymachując ręką. Jego reakcja wydaje się mi trochę przesadzona; cofam się, gdy robi parę gwałtownym kroków w moją stronę.
— Przepraszam — mówi i drapie się po głowie, wbijając wzrok w ziemię.
— Jeśli to naprawdę był ptak, to dlaczego wyjechałeś z tą gwałconą kobietą? To nie było zabawne! Wręcz przeciwnie, wiesz?
— A co? Bałaś się? — Unosi głowę i spogląda na mnie z dziwnie lśniącymi oczami i krzywym uśmiechem. Nie nadążam za jego zmianami nastroju.
— Tak jakby właśnie teraz się boję — wyznaję cicho, uważnie obserwując każdy ruch Pana. Chłopak mruga i powoli przekrzywia głowę.
— Naprawdę? — pyta cicho i stawia kolejny krok w moją stronę.
Po prostu się w niego wpatruję, nie robiąc żadnego ruchu, nie wydając żadnego dźwięku, jakby była pod wpływem zaklęcia. Serce dudni, a krew szumi w uszach, zagłuszając głos rozsądku krzyczący cieniutkim głosem, bym stamtąd uciekała. Nibylandia nie jest dobra, ale... kusi.
— Boisz się mnie?
Kiwam głową.
— Serio? Teraz?! — wykrzykuje i unosi obie ręce do góry w geście bezsilności.
Marszczę brwi. O co mu chodzi?
— Tak się starałem, a ty byłaś zaintrygowana, wręcz oczarowana! A teraz nagle się boisz?
— O co ci, do cholery, chodzi?!
— O ciebie! — Jego krzyk jest tak głośny i przepełniony emocjami, że chłopak zgina się w pół, a jego twarz czerwienieje.
— Czy mógłbyś przestać pieprzyć? Głowa mnie od tego wszystkiego boli. Nie dość, że życie to same problemy, to jeszcze w snach ludzie mi nie dają spokoju! — wrzeszczę, czując jak wszystkie mury pękają pod naporem skrywanej frustracji. — Proszę tylko o jedno, o jebany święty spokój! Tak trudno zostawić mnie w spokoju?!
— Jesteś tu, więc jesteś moim problemem! Jak odejdziesz, to ja oberwę!
— Czekaj — mówię już spokojniej, bo coś mi nie pasuje — nie mówiłeś przypadkiem, że nie chcesz, abym tu była? Że chcesz mnie uwolnić i uchronić przed Nibyladnią?
— Złotko... Nibylandia jest jak heroina — zaciągniesz się raz i przepadasz. Rozumiesz? Przyjdziesz raz, poczujesz szczęście i wrócisz po więcej.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
— Alicjo, zrozum... nie mogę na nie odpowiedzieć, nawet jeśli bym bardzo chciał.
— Czyli nie chcesz? — Mrużę oczy i przypatruję się jego wysokiej posturze. Powinnam być zła i krzyczeć, ale patrząc na niego, czuję litość, bo coś każe mi wierzyć, że ten Piotrek, którego widzę to tylko maska. Rola wykreowana przez Nibylandię.
— Powiedzmy, że jestem samolubny. A teraz chodź! — dodaje, gdy widzi, że moje oczy nie ciskają już gromów. — Zabawa czeka!
Wyciąga w moją stronę rękę. Palce są trochę zabrudzone, a paznokcie nierówno przycięte — jego dłoń to dłoń dziesięciolatka, który spędził całe popołudnie ganiając po lesie.
— Jaka zabawa?
Chcę załapać jego rękę i poczuć jej ciepło, ale coś mnie powstrzymuje. Jakby moja podświadomość przeczuwała, co oznaczałby ten gest. Czego symbolem by był.
— Przednia, wierz mi, złotko.
Pieprzyć konsekwencje, zasłużyłam na trochę zabawy. Z tą myślą chwytam dłoń Piotrka i podrywamy się w górę. Złota bransoletka cicho brzęczy przyczepiona do lewej kostki u nogi (nawet nie próbuję się zastanawiać, skąd się tam znalazła, Nibylandia rządzi się swoimi zbzikowanymi prawami), a biała sukienka tańczy na wietrze, odznaczając się wśród cieni i granatowego nieba.
Latanie to wolność; jakby wszystkie problemy zostały zdjęte z twoich barków. Zero rodziców, matury, nauki i irytujących nauczycieli. Tylko ty, niebo i to uczucie na dnie żołądka, które wzmacnia się z każdym ostrzejszym zakrętem.
Mimowolnie z moich ust ucieka cichy śmiech. Przytykam dłoń do warg zdziwiona swoją reakcją. Piotrek odwraca się, jego oczy to dwie poziome kreski, a uśmiech oślepia białymi zębami.
— Podoba się?
— Odlot! — Entuzjastycznie kiwam głową i spoglądam na roziskrzone niebo. Czy tak wygląda raj?
— To co powiesz na to? — Ściska moją dłoń mocniej i znacznie przyspiesza. Pędzimy, a ja słyszę tylko szum zagłuszający wszystko inne.
— Aaaa...! — Nie mogę powstrzymać okrzyku wywołanego lekką paniką, gdy powietrze wręcz wbija się w skórę i przylega do całego ciała. Strach szybko zmienia się w radość, gdy adrenalina zaczyna działać.
— Wiesz co? — pyta Piotrek, gdy nasze stopy dotykają już zimnej trawy. Ja próbuję znaleźć oddech, a policzki Pana są rumiane z emocji jak dojrzałe jabłka na drzewie. — Twoje oczy są odbiciem nieba.
— Są zielone — przypominam mu, bo przecież niebo wiecznie mieni się odcieniami niebieskiego.
— Ale są w nich gwiazdy. — Wzrusza ramionami, przy czym uśmiecha się jakoś niewinnie, że moje biedne serce postanawia wykonać fikołka.
Stop.
Nie mogę przywiązać się do postaci ze snu. Piotruś Pan nie istnieje — to fikcja, bohater bajki dla dzieci, którą kochałam mając te kilka lat, gdy sięgałam ojcu do kolan. Alicjo, ty wielki debilu, ogarnij się. Ogar, kobieto! Nie masz czasu na głupie zauroczenia czy inne bzdury, musisz skupić się na prawdziwym, realnym życiu.
Jednak to prawdziwe, realne życie odchodzi w zapomnienie, gdy Piotrek odchyla liście, a moim oczom ukazuje się polana oświetlona wielkim ogniskiem. Małe iskierki odłączają się od ognia i wirują na tle nocnego nieba. Dym podrażnia gardło i sprawia, że oczy lekko łzawią, ale to nic, gdy wokół ziemia aż drży od dźwięków bębnów, a dźwięk fletni wymazuje wszelkie zmartwienia i kusi, by zanurzyć się w tańcu i już nie wracać. Już nigdy.
— Co to jest? — pytam, rozglądając się i próbując wchłonąć każdy niesamowity szczegół. Zagubione Dzieci tańczą, niektórzy siedzą na pniach ściętych drzew i głośno rozmawiają. Wszystko wydaje się takie żywe i prawdziwe. Coś we mnie lgnie do tej sceny, chce dołączyć do śpiewów i zatracić się w beztroskiej zabawie, by już nigdy nie pamiętać.
— Impreza — odpowiada Piotrek z szerokim uśmiechem, który mógłby ujść za niewinny, gdyby nie ten błysk w oku.
— Co świętujecie? — Obejmuję się ramionami, choć nie jest mi zimno, wręcz przeciwnie — od ogniska bucha żar. Po prostu ta szczęśliwa scena wydaje się jednocześnie tak obca dla mnie, dziewczyny, która głównie zna obowiązki i zobowiązania wobec innych.
— Wolność! — Odpowiada mi młody chłopak trzymający brązowe naczynie wypełnione bordowym napojem. Uśmiecha się jak rozkoszne dziecko, kłania i ucieka do znajomych. Było w nim coś... niewinnego, co sprawia, że źle mi z myślą o tym chłopcu przebywającym w Nibylandii. Ale dlaczego?
— Wolność od czego? — Odwracam się w stronę Piotrka, który trzyma w dłoniach identyczne naczynia co tamten chłopak. Podaje mi jeden z zachęcającą miną.
— Standardowo... od obowiązków, nakazów, zakazów i tak dalej, i tak dalej. Lista naprawdę jest długa, ale to w końcu Nibylandia, miejsce, gdzie troski znikają zastąpione przez czystą euforię. Pij, nie otruję cię przecież. — Kiwa głową na zachętę, ale ten gest sprawia, że robię się jeszcze bardziej podejrzliwa.
Wącham bordowy napój. Co jeśli to trucizna?
— Pachnie jak wino. Owocowe, słodkie wino — mówię. Unoszę głowę i spoglądam na Piotrka. — To nie działa tak jak ziarna granatu w Hadesie, nie?
— Nibylandia ma o wiele lepsze sposoby na zatrzymanie więźniów. Widzisz, złotko, oni zostają tu z własnej woli. — Uśmiecha się tajemniczo i unosi kubek. — Do dna!
Wypija wino jednym duszkiem, więc idę za jego przykładem, choć moje wątpliwości nadal gdzieś tam są, i upijam maleńki łyczek. Pozwalam, by cierpki napój rozlał się po języku, a wraz z nim po ciele rozprzestrzenia się fala ciepła.
— Mniam — mówię autentycznie zaskoczona, że to tak dobrze smakuje. — Z czego to?
— Borówki, jagody. — Piotrek wzrusza ramionami. — Wszystko, co się nada. A teraz chodź! Musisz ze mną zatańczyć!
Ledwo zdążę odstawić kubek na pień drzewa, kiedy zostaję pociągnięta na środek polany, gdzie melodia jest głośniejsza. Każdy dźwięk przenika przez skórę i wywołuje stan beztroskiej radości, ale możliwe, że to sprawka wina, zawsze miałam słabą głowę.
Wokół świat wiruje, a ja potrafię skupić się jedynie na delikatnej muzyce fletów, mocnych brzmieniach bębnów, ciepłych dłoniach Pana i jego spojrzeniu. To kliszowe, wiem, ale mogłabym utonąć w tych oczach. Coś w nich jest — dziwna tajemnica, którą chciałabym odkryć, poznać, schować na dnie serca i żyć ze świadomością, że to ja ją odkryłam.
Zagubione Dzieci to dziwne zbiorowisko. Pełno wśród nich ludzi w różnym wieku; różne kolory skóry, włosów... Różowowłosy chłopak rozmawia z dziewczyną z milionem kolczyków na każdym uchu, a blondyn z niebieskimi pasemkami tańczy z zielonowłosą dziewczyną, która wygląda jak elf. Mała Arielka podskakuje w górę, a obok niej czarnowłosa piękność tańczy w rytmie wyznaczanym przez bębny.
— To magiczne! — mówię do Piotrka.
— To właśnie Nibylandia — odpowiada i okręca mną. Biała suknia wiruje, a ja śmieję się głośno. Bransoletka na kostce brzęczy jak perlisty śmiech wróżki.
Wycieńczona padam potem na prowizoryczną ławkę i jednym haustem wypijam resztkę wina. W głowie przyjemnie buzuje, a świat mieni się kolorami.
— I am the voice of never, never land, the innocence, the dreams of every man — nucę cicho, obserwując Zagubione Dzieci. Kilkoro z nich zaczyna grać w pijackie gry, strzelając z łuku do celu wymalowanego na pniu drzewa.
— I am the empty crib of Peter Pan — dodaje Piotrek, zauważając, że nie śpiewam dalej. Wstaje i podaje mi dłoń, by ponownie pociągnąć do tańca.
I am the journey,
I am the destination
I am the home
The tale that reads you
A way to taste the night
The elusive high
Follow the madness
Alice, you know once did*
Słowa piosenki przewijają się w mojej głowie, a wraz z Piotrkiem zaczynamy śpiewać wkrótce wers po wersie, jednocześnie wirując wokół ogniska. Moja dusza czuje się lekka i wolna, gdy obejmuję jego smukłe ciało. Stopy same podążają za rytmem, sukienka wiruje jak płatki lilii rzuconej do wzburzonej wody.
Pierwszy raz, odkąd zaczęłam śnić o Nibylandii, budzę się z uśmiechem. Nie wstaję z łóżka, nakrywam się kołdrą i pozwalam, by szeroki uśmiech ukazywał emocje, których tak dawno nie czułam. Szczęście i dziwna lekkość przepełniają mój umysł, gdy po prostu leżę, pozwalając myślom wędrować z powrotem ku Nibylandii.
Chcę wrócić.
__________________
* wszystkie cytaty pochodzą z jednej piosenki autorstwa zespołu Nightwish - Storytime
jak kończyłam pisać ten rozdział, to wydawał się taki super, a teraz mam wrażenie, że praktycznie nic w nim nie ma oprócz wskazówki (ona jeszcze powróci wiele razy, spokojnie, ale jeśli ją wyłapaliście, to możecie się pochwalić!)
nie mogę doczekać się piątego! ale zanim przyjemności, trzeba napisać czwarty, a w nim lekcja religii i Tygrysia Lilia ^^
tak z ciekawości: bardziej interesuje was wątek szkoły czy Nibylandii?
do napisania~!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top