Przeklęte guziki
Harry
– Cholerny Severus. Ile będzie nas tam przetrzymywał? Ja naprawdę mam ciekawsze zajęcia, niż przebywanie w takim towarzystwie – mruknąłem cicho sam do siebie.
Stałem pod drzwiami sali. Zapukałem i cicho wszedłem. Widząc, że Ślizgon już tam jest, usiadłem po drugiej stronie sali. No ale czego mogłem się spodziewać? Na pewno nie tego, że Snape nie zwróci mi na to uwagi.
– Potter siadasz obok Malfoya – rozkazał.
– Profesorze, ale – urwałem.
– Chyba nie chcesz, bym musiał się powtarzać – warknął, wskazując mi palcem moje miejsce.
W końcu usiadłem na krześle obok tej tlenionej fretki, bo nie dałby mi spokoju, a ja jedyne czego chcę, to jak najszybciej stąd wyjść.
Minęło pół godziny, a ja miałem wrażenie, że zaraz zupełnie odlecę w świat Morfeusza, jeśli coś się nie wydarzy. W końcu Snape, jak gdyby na moje wewnętrzne prośby się odezwał.
– Potter, spać będziesz w swoim dormitorium.
– Mogę chociaż wiedzieć do kiedy będę tutaj więziony? – zapytałem, rozdrażniony już przez dudniącą ciszę w mojej głowie, trwającą ostatnie kilkadziesiąt minut.
– Minus dziesięć punktów dla Gryffindoru za arogancję i prostactwo – powiedział, przeciągając ostatnie słowo.
– Czego można było się spodziewać po niewychowanym gryfonie? – wspomniał Malfoy, przez swój wyjątkowo niewyparzony język.
– Widzę, że mamy ochotnika na minus dziesięć – odrzekł i popatrzył surowo na Draco, na co ten jedynie przewrócił oczyma. – Nie chcę już na was patrzeć, zejdźcie mi z oczu, oboje – wstał i podchodząc do drzwi, otworzył je na oścież, czekając, aż wyjdziemy z pomieszczenia.
Jak najszybciej wyszedłem i skierowałem się w stronę swojego pokoju. Nie wiem gdzie poniosło tego drugiego, ale zresztą, mi to obojętne.
*
Następnego dnia po zajęciach udałem się z dwójką przyjaciół na dziedziniec, by pospacerować.
– A może by tak w końcu przełamać mury z odwiecznymi wrogami i zorganizować jakieś małe spotkanie towarzyskie Gryffindorowo–Slytherinowe? – zapytała Hermiona, mając dość ciągłych kłótni i nieporozumień z domem węża, które w ostatnim czasie jeszcze bardziej narastały.
– Masz gorączkę? – odparł zdenerwowany Ron, przykładając jej rękę do czoła, nie wierząc słowom przyjaciółki. - Harry, czy ty też to słyszałeś, czy to ja mam jakieś omamy?
– Przyjmuję zaproszenie – wypalił Malfoy, przechodząc nagle obok naszej trójki. – Zabiorę kilku naszych. Godzina ósma, wasze dormitorium – dodał, nie zważając uwagi na to, że decyzja o spotkaniu nie została nawet w żaden sposób rozpatrzona.
*
Draco
– Oczywiście, że idziemy. Teraz chcecie się wycofać ? Co wy, pękacie? – powiedziałem wyższym tonem, widząc mieszane uczucia na twarzach domowników. – Boicie się Gryfonów?
– Ale żeby bratać się z wrogiem?
– Nazwijmy to kameralną posiadówką – stwierdziłem, ostatni raz przeglądając się w lustrze.
*
Weszliśmy do dormitorium Gryffindoru i w niewielkim gronie zaczęliśmy pić ognistą. Minuty mijały, a pustych butelek było coraz więcej. Dochodziła dziewiąta, gdy nagle padło pytanie.
– Dobra, koniec tych smętów, trzeba jakoś rozkręcić towarzystwo. Malfoy podaj butelkę, zagramy w pytanie, czy wyzwanie i nie przyjmuję sprzeciwu – wycedziła jedna z dziewczyn.
Ron i Hermiona niemrawo zerkali na Pottera.
– Przyjmuję wyzwanie – odparł po krótkiej chwili namysłu, poprawiając okulary na nosie.
Usiedliśmy w kółku na podłodze i zaczęliśmy tą chorą grę. Minął zaledwie kwadrans, a my już zdążyliśmy zagościć u Snape, by podrzucić mu szampon, biegać bez koszulki po korytarzu, a nawet wymalować szminką jednego z moich kumpli, gdy nagle Ron zakręcił butelką i padło na mnie.
– Pytanie, czy wyzwanie? – nie umiał powstrzymać śmiechu, tak jakby od początku tylko na to czekał.
– Pytanie – powiedziałem szybko.
– Co by mogło zagiąć naszego dumnego ślizgona... Zdradź nam, kiedy ostatnio kogoś przeleciałeś – wszyscy zaczęli się głupio podśmiechiwać i wymieniać między sobą krótkie spojrzenia, a rudzielec był widocznie zadowolony z obrotu spraw.
– Chrzań się – odpowiedziałem wściekły.
– W takim wypadku należy się kara. Ktoś ma jakiś pomysł? – spytał, przerzucając butelkę z jednej do drugiej ręki.
– Przeliżesz się z Harrym – rzuciła jedna z dziewczyn, która najwyraźniej było już nieźle wstawiona, przez co jej wyobraźnia zaczęła działać na naprawdę wysokich obrotach. Nie mogłem jednak odrzucić zadania i zdać się na pośmiewisko, dlatego postanowiłem wprawić w zakłopotanie naszego złotego chłopca.
– Nie ma sprawy – zerknąłem na Pottera, który był czerwony jak burak. Czyżby faktycznie się zawstydził? A to ci dopiero. Popiłem łyk ognistej i palcami dłoni poprawiłem włosy, zaczesując je niezgrabnie w tył. Podszedłem do Pottera, usiadłem mu na kolanach, przyciągnąłem go ku sobie, trzymając za kołnierz białej koszuli i złączyłem nasze usta w namiętnym pocałunku. Przygryzałem i ssałem jego dolną wargę, a po chwili kierowałem się ku górnej. Słyszałem jedynie głośne śmiechy, pogwizdywanie i klaskanie w dłonie.
Oderwałem się od niego powoli i na sam koniec przejechałem językiem po jego spierzchniętych ustach. Z tego co zaważyłem, chyba się to wszystkim bardzo spodobało, bo wrzawa jeszcze bardziej narastała. No nie powiem, całuje nie najgorzej. Wróciłem na swoje miejsce i zacząłem zerkać na Pottera, który chyba po tym całym zdarzeniu poczuł się wyjątkowo nieswojo.
– No Malfoy, tego się po tobie nie spodziewałam. Szczerze powiedziawszy, bylibyście słodką parką – podsumowała czarnowłosa Ślizgonka.
– Będzie ślub? – zadrwił jeden z Gryfonów.
– Śmieszne, że boki zrywać – skrzywiłem się, słysząc docinki w moją stronę.
– Ślubu nie będzie. Tak bez pierścionka? – odważył się dopowiedzieć Potter, chowając w kieszeń swoje zakłopotanie.
Postanowiłem zostawić to bez komentarza, by nie prowokować reszty jeszcze bardziej. Całe towarzystwo momentami wciąż się śmiało, a przez resztę wieczoru zerkali to na mnie, to na Pottera. Graliśmy tak jeszcze do trzeciej, ale zabawa nie może trwać wiecznie, dlatego zaczęliśmy się powoli zbierać i wyszliśmy. Szczerze, nie mam zielonego pojęcia, czy ktoś nie zaginął po drodze do naszych pokoi, bo połowa osób ledwo co potrafiła stawiać proste kroki.
*
Harry
Mimo że na popijawie wszyscy zachowywaliśmy się jak kumple, nie znaczy, że się nimi staliśmy. Między nami zawsze było, jest i będzie wrogie nastawienie. Chyba nikt z nas nie myślał, że ot, tak zawrzemy sojusz. Ale kto wie, może z biegiem czasu się to zmieni, a pomysł Hermiony wcale nie był taki głupi, na jaki wyglądał?
Kilka dni po ostatniej imprezie, rankiem, jak zwykle udałem się na zajęcia. Było jeszcze wcześnie, ale przecież nie zaszkodzi, jak chociaż raz będę przed czasem. Lepsze to, niż moje ciągłe spóźnienia. Najpierw? Obrona przed czarną magią. Gdy dotarłem, okazało się, że nie będę tu stał całkiem samotnie. Któż mógłby z samego rana zepsuć mój dzień swoim wizerunkiem?
– Malfoy - mruknąłem, opierając się o ścianę.
– Znowu mnie śledzisz? – syknął.
– Gdybym wiedział, że będziesz wcześniej, nie przychodziłbym. To chyba oczywiste.
– Co do ostatniej imprezy – zmienił temat. – To, co się tam wydarzyło, było tylko i wyłącznie głupim, nieśmiesznym żartem. Żeby było jasne – powiedział, odwracając twarz.
– Masz mnie za idiotę? Nie jestem tak głupi, za jakiego mnie uważasz – odpowiedziałem przeciągle, nie przywiązując do tego takiej uwagi jak on.
– Tak poza tym, to było znośnie – prychnął, zakładając ręce na piersi.
– Przestań udawać takiego aroganta, z tego co wiem, to wszyscy dobrze się bawili.
– Ty chyba też miałeś niezłą zabawę, oczekując ode mnie pierścionka – skierował na mnie drwiący wzrok i uniósł zadziornie kącik ust.
– Dopiero sam upewniałeś mnie, że to były tylko żarty, a teraz się czepiasz, bo dodałem coś od siebie? – byłem poirytowany jego zachowaniem.
– Mogłeś po prostu sobie darować.
Nic już nie odpowiedziałem i chwilę staliśmy w milczeniu. Zerknąłem na niego kątem oka, a ten przeleciał całą moją sylwetkę wzrokiem. Coś ze mną nie tak, do cholery?
– Masz nierówno zapięte guziki od szaty – położył dłoń na swojej twarzy, spod której widać było lekki uśmiech.
– Co za różnica? – burknąłem, próbując odpiąć kolejne guziki.
– Żadna – mówiąc to ledwo słyszalnie się roześmiał.
Chyba pierwszy raz widziałem, jak się do mnie uśmiecha. Mimowolnie odwzajemniłem uśmiech i chyba mu to nie umknęło, bo zawiesił na mnie wzrok. Podszedł bliżej. Jego oczy z tej odległości, wydawały się błyszczeć jak gwiazdy. Zaraz, co ja w ogóle wygaduję, przecież to Malfoy... Skierował swój wzrok na moje usta, a po chwili spojrzał mi prosto w oczy i ponownie lustrował moje usta. W głowie automatycznie odtworzył mi się obraz ostatniej nocy, gdy blondyn w ramach zadania musiał mnie pocałować. Zbliżył się na niebezpieczną odległość, tak, że prawie stykaliśmy się nosami. Zaczął rozpinać guziki szaty i ponownie je zapinać, ale tym razem w odpowiedniej kolejności, cały czas patrząc mi prosto w twarz.
– No już! Ruszać się! Do sali! – rozległ się krzyk.
Gdy usłyszałem kroki, odskoczyłem od niego jak oparzony. Stałem jak wryty i patrzyłem, jak wszyscy wchodzą do klasy. Nagle w drzwiach zatrzymał się Snape.
– Panom potrzeba jakiegoś specjalnego zaproszenia? A ty Potter doprowadź wreszcie swoją szatę do porządku – nauczyciel wbił w nas karcący wzrok, wszedł do sali, a my ruszyliśmy za nim. Oczywiście idąc, wciąż próbowałem poprawnie pozapinać to ustrojstwo.
– Siadać! – wykrzyknął i zaczął coś tłumaczyć, nie chcąc tracić ani minuty dłużej.
Szczerze, nie słuchałem go ani chwili. Znowu nie potrafiłem się skupić. Zerknąłem na Malfoya, a ten, jak gdyby nigdy nic, podśmiechiwał się ze swoimi kumplami z sąsiednich ławek, wysyłając sobie papierowe samoloty. Odwróciłem twarz z powrotem na Severusa, nie mając najmniejszej ochoty, by ponownie dostać szlaban.
*
Lekcja dobiegła końca i wszyscy wyszli, tak szybko, jak tylko potrafili. Właściwie, co się dziwić. Wyszedłem jako ostatni i zamknąłem wrota. Odwróciłem się i ujrzałem stojącego przede mną blondyna. Zignorowałem to i poszedłem przed siebie.
– Potter? – słysząc jego głos, przystanąłem i odchyliłem lekko twarz w bok.
– Coś nie tak? – przygryzłem ze zdenerwowania wargę.
– Zapomnij – rozmyślił się i zniknął mi z pola widzenia.
Ponownie ruszyłem przed siebie, tym razem szybciej, gdyby znowu się namyślił i jednak czegoś ode mnie chciał. Na szczęście udało mi się dotrzeć do pokoju bez większych przeszkód.
*
Draco
Tak właściwie, to sam nie wiedziałem, o co chciałem go zapytać. W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Co ja właściwie wyczyniam? Co to było za spojrzenie, co to był za uśmiech. Czy mi do reszty odbiło?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top