Rozdział 4

~~~~ Następnego dnia ~~~~

Rano zostałam obudzona przez Samanthę. Czyli spałam trochę za długo.

- Jenny, Jenny. Wstawaj! - mała skakała po moim łóżku jak szalona przez kilka chwil, by potem całą sobą wpaść na mnie.

- Cześć Sam, wyspałaś się? - podniosłam się do siadu i zgarnęłam włosy z twarzy.

- Tak! Zrobisz mi jajecznicę na śniadanie? - zrobiła słodką minkę, marszcząc przy tym swój mały, zgrabny nosek.

- Zrobię. Tylko muszę się przebrać. Poczekasz tu na mnie?

-Tak!

Wstałam z łóżka, przeciągnęłam się, przez co mała widząc to, śmiała się głośno. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej kolorowe legginsy i jakąś koszulkę. Weszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, by mała nie czekała na mnie za długo. W sumie, nie wiem czemu Louis nie zatrudni sobie kucharki? Stać go przecież. Ja jestem tylko nianią. Nie wiem, mogę z nim o tym pogadać? Mała miałaby wtedy śnaidanie kiedy trzeba i w ogóle.

Wyszłam z łazienki ogarnięta. Mała radośnie wybiegła z pokoju na korytarz. Zamknęłam za sobą drzwi. Słyszałam Sam już na dole. Zeszłam na dół po schodach. Mała blondyneczka siedziała już przy stole i czekała tylko na mnie. Wstawiłam więc najpierw wodę na herbatę, bo mała zawsze musi się napić jej, zanim cokolwiek zje. Też tak mam. Potrafię wypić sporą ilość wody, zanim coś zjem.

Wyjęłam patelnię z dolnej szafki, po prawej stronie od kuchenki i pojawiłam ją na niej. Wlałam trochę oleju i podgrzałam. Wyjęłam pięć jajek z lodówki i wbiłam je na rozgrzany olej. Posoliłam do smaku i zamieszałam.

W tym czasie do kuchni wszedł Louis. Jego włosy przypominały dziś sierść najeżonego kota, gdy zobaczy psa.

- Dzień dobry - powiedział, po czym usiadł przy małej i potargał jej włosy. - Cześć mój mały szkrabie - powiedział do niej.

- Dzień dobry tatku.

Wróciłam do mieszania zawartości patelni, by nie spalić jajecznicy. Gdy danie było gotowe, szklanki z herbatą i kawą dla szefa, były gotowe, zjedliśmy śniadanie.

- Mam nadzieję, że nie robiłem wczoraj nic głupiego - powiedział, gdy Sammy poszła do salonu pooglądać jakieś bajki.

- Nie. Z tego co wiem, to poszedłeś od razu spać - po co miałam mówić mu o tym jednorazowym incydencie w moim pokoju? Jeszcze by sobie pomyślał niewiadomo co i by było.

- To dobrze. Nie chciałbym, żebyś miała o mnie złe zdanie czy coś...

- Nie szkodzi. Miałeś prawo zapytać.

Mężczyzna wstał i zaniósł swój talerzyk do zmywarki. Zrobiłam to samo i po chwili posprzątaliśmy ze stołu. Wtedy przypomniało mi się o salonie. Weszłam tam. Wszystko było okej, z tą różnicą, że cały stolik był zastawiony różnymi pustymi butelkami po alkoholu i jakimiś przekąskami.

- Sammy, nie ruszałaś nic stąd? - zapytałam małą. Ta spojrzała na mnie i odpowiedziała:

- Nie.

Posprzątałam wszystko i przetarłam stolik.

- Nie wiem czy pamiętasz Jennifer, ale masz dzisiaj wolne - Louis wszedł do salonu. Podniosłam sie i spojrzałam na niego zdziwiona.

- To dzisiaj?

- No tak. Dziś jest niedziela panno Minnes.

- Racja - nie wiem, jak moglam zapomnieć, że niedziele mam wolne. Zmieniliśmy trochę mój ' grafik ' ostatnio.

- Coś masz krótką pamięć - zaśmiał się, siadając na kanapie i biorąc małą na kolana.

- Chyba tak.

Zaniosłam ściereczkę do zlewu do kuchni i poszłam do siebie. Wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer do Ivette.

- Czego dusza pragnie? - usłyszałam głos czerwonowłosej po drugiej stronie.

- Cześć Iv - przywitałam się z nią.

- Hej Jen! Co tam? Coś się zmieniło od wczoraj? - zapytała, śmiejąc się.

- Może, może... Mogę do ciebie wpaść? Mam wolne - wiedziałam, że ostatnim zdaniem na sto procent ją przekonam.

- Okej. Pójdziemy jeszcze na jakieś zakupy, co?

- Dobra. Za pół godziny u ciebie?

- Okej, do zobaczenia!

Przebrałam się w inne ciuchy. Zabrałam torbę, trochę pieniędzy i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, by poinformować Louisa o tym, że wychodzę.

- Wychodzę. Będę wieczorem. To nie będzie problem? - zapytałam.

- Nie! Idź, masz wolne, nie musisz pytać, czy to problem. Baw się dobrze - powiedział rozbawiony, bawiąc się z Sammy.

- Dobrze.

-Jennifer, wrócisz? - mała przybiegła do mnie.

- Oczywiście, że wrócę - powiedziałam pewnie. Mała przytuliła mnie mocno i wróciła do ojca.

- I tak po prostu cię pocałował?! - zapytała zszokowana Ivette, omal nie rozlewając kawy. Siedziałyśmy w kawiarni po udanych zakupach w galerii.

- Nie krzycz - rozejrzałam się po sali.
- Przepraszam, przepraszam. Ale... Nic nie pamięta? Kurczę, szkoda!

- To w ogóle nie powinno mieć miejsca. Dobrze, że nic nie pamięta! Jakby to wyglądało? Ja tylko zajmuję się jego dzieckiem.

- I co z tego? W czym to przeszkadza? Przecież to facet! Zobaczysz, że w końcu mu ulegniesz i z jednego pocałunku przejdziecie do namiętnego romansu. Zobaczysz - zapewniła mnie, pewna siebie.

- Boże, ty zawsze tylko o jednym mi mówisz. Nie masz innych tematów do rozmowy?

- Jasne, że mam inne, ale zobaczysz, że tak będzie.

Poplotkowałyśmy jeszcze kilka minut, po czym wróciłyśmy do jej domu. Ivette zaproponowała wieczór filmowy. Zgodziłam się, bo ostatnim razem nie chciałam. Popcorn, chipsy i różne przekąski były gotowe na długi maraton filmowy.

- Hej, następną sobotę masz wolną, nie? - zapytała przyjaciółka, włączając pierwszy film.

- No mam. Co w związku z tym? - odpowiedziałam pytaniem, zjadając już po trochu popcorn.

- Chodźmy więc na jakąś dyskotekę. Zabawimy się, trochę się rozerwiesz - błysk w jej oku pokazywał, że zaplanowała to już dawno.

- No dobra - zgodziłam się. Co mi tam. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi, a ja spędzę miło czas ze znajomymi.

- Okej... Co? Od tak się zgadzasz? Jeszcze dwa tygodnie temu mówiłaś, że już cię to nie rusza.

- No tak, ale zmieniłam zdanie.

- Okej, ja się tylko mogę cieszyć.

Wróciłam do domu, około godziny pierwszej w nocy. Rano będę chodziła jak trup, ale to szczegół. Starałam się być cicho, by nie obudzić mojego szefa i Samanthy, ale marnie mi to szło, bo byłam w świetnym humorze po wypiciu dwóch butelek wina.

Gdy niechcący zrzuciłam z szafki na buty, moje balerinki, w salonie zaświeciło się światło. Cholera, czyli Louis nie śpi. Albo go obudziłam. Gdy w końcu udało mi się zdjąć buty i płaszcz, który miałam na sobie, poszłam do salonu, by zobaczyć, czy on faktycznie nie śpi.

- Nie śpisz? - zapytałam, gdy mężczyzna podniósł się z kanapy i stanął kilka kroków ode mnie.

- Nie. Musiałem sprawdzić, czy niania mojego dziecka wróci cała do domu. Nie chciałbym szukać kolejnej - przybliżył się o krok.

- Em... To miło z pana strony - zachichotałam. Śmieszyło mnie to zdanie.

- Co panią tak śmieszy?

- Nic - uspokoiłam się.

- Ty jesteś pijana - odpowiedział, uśmiechając się. Jego malinowe usta aż prosiły się o pocałunek. Pocałuj mnie jeszcze raz!

- Nie jestem pijana - odwróciłam się od niego, by przejść do kuchni, napić się wody. Tak, potrzebuję wody. Przeszłam ten dystans, chwiejąc się na boki i podtrzymując momentami ściany. Louis za mną.

Gdy zobaczył, że sięgam po szklankę, zabrał mi ją i rzekł :

- Lepiej ja to zrobię, jeszcze upuścisz ją i się skaleczysz - napełnił szklankę do połowy wodą i podał mi ją, siadając przy stole.

- Dzięki - usiadłam na krześle, obok niego. Wypiłam od razu całą zawartość szklanki i wstałam. - Pójdę się położyć. Za kilka godzin Sammy się obudzi i będę do niczego. Im pójdę spać wcześniej, tym lepiej.

- Racja. Ja też pójdę, pomogę ci na schodach - jak powiedział, przed stopniami chwycił mnie za ramiona i pomógł dostać się na samą górę.

Jego prawa dłoń delikatnie, ale stanowczo trzymała moją talię, a lewa ramię. Otworzył drzwi do mojego pokoju i mówiąc dobranoc, poszedł do siebie.

Rano mała ponownie obudziła mnie tak, jak wczoraj. Jęknęłam przeciągle, słysząc jej głośne piski.

- Sammy, chodź tutaj. Niech Jenny sama wstanie. Miała ciężką noc - zza drzwi usłyszałam głos Louisa, a potem jego śmiech z wypowiedzianych słów. Opadłam bezsilnie na poduszki, gdy mała zeszkoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju.

- Dziękuję - powiedziałam.

- Nie ma za co, tylko przyjdź szybko na dół, bo mam ważną sprawę.

- Okej, okej.

Ogarnęłam się najszybciej, jak mogłam z lekkim bólem głowy. Zeszłam na dół i zastałam tam śniadanie i Louisa, który trzymał Sam na kolanach i karmił ją kanapką.

- Jestem! - zasalutowałam. Mała zachichotała, chowając buzię w tors Louisa. - Cześć Sammy.

- Cześć - odpowiedziała.

- Dobrze, zjedz śniadanie i porozmawiamy.

- O co chodzi? - zapytałam, gdy posprzątałam po śniadaniu.

- Wyjeżdżam służbowo na trzy dni do Las Vegas. Za trzy godziny. Mamy szansę na nowy projekt. Zostaniesz sama z Sammy.

- Rozumiem.

- Harry będzie zaglądał do was w razie czego. To chyba wszystko... Aha! Zapomniałbym! - wstał i oparł ręce o oparcie krzesła i spojrzał na mnie.

- Tak?

- Niedawno rozejrzałem się za jakąś kucharką, bo w końcu ty jesteś tutaj nianią Sammy, a też gotujesz i w ogóle. Nie żebym miał coś przeciw, ale wolałbym, gdybyś zajmowała się tylko Sam.

- No dobrze. Okej.

- I dlatego, przyjdzie tutaj jedna lub dwie panie. Nie wiem, przepytasz je, albo sprawdzisz ich umiejętności, cokolwiek.

- Ale... Ja chyba nie powinnam...

- Tak, ale nie mogę tego przełożyć. Zostałaś mi ty.

- A... A Harry? - zapytałam. Ja niekoniecznie się do tego nadaję. Przecież ja tylko tu pracuję.

- Harry tu nie mieszka. A ty pracujesz dla mnie, więc wiesz o co pytać, a on... Niekoniecznie pytałby o jej najlepsze danie.

- Oh... No dobrze.

- Zgadzasz się? - zapytał, uważnie mi się przyglądając.

-Tak.

- Cieszę się. W gabinecie zostawię ci wytyczne na niektóre sprawy.

-Dobrze.

- Zabiorę jeszcze kilka rzeczy i jadę na lotnisko.

Samantha wyściskała ojca na pożegnanie, prosząc go, by przywiózł jej coś z Vegas.

- Mam nadzieję, że dasz sobie radę - dotknął moje ramię, lekko je pocierając.

- Oczywiście, prawda Sammy?

- Tak! Idź już tatku - zaśmiała się i przytuliła się do moich ud.

- No dobrze. Będę w czwartek.

- No to zostałyśmy same - powiedziałam do Sam, gdy drzwi zamknęły się Louisem.

- Tak! - pobiegła do salonu.

******
Proszę kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się podoba:)
Gwiazdkujcie i komentujcie, to ogromnie motywuje!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top