Rozdział 3

Dziękuję za wszystkie gwiazdki i wyświetlenia!<3

~~~ Tydzień później ~~~

Louis powiedział, że mam się czuć w jego domu jak u siebie, więc, jak co dzień zabrałam się za zrobienie obiadu. Samantha siedziała ze mną w kuchni i rysowała sobie coś na kartkach papieru. Gdy wstawiałam ziemniaki na gaz, usłyszałyśmy trzask drzwi i było wiadomo, że wrócił pan domu.

- Tata! - mała zeskoczyła z krzesełka, na którym siedziała i pobiegła na korytarz. Ja w tym czasie zajęłam się robieniem sałatki. Pokroiłam pomidora, gdy do moich uszu dobiegł głos Louisa.

- Cześć Jennifer.

- Dzień dobry.

- Możemy porozmawiać? - jego głos był poważny i szczerze bałam się, że nie podoba mu się moje wychowywanie jego córki. Ruszyłam za nim zdenerwowana do jego gabinetu. Przepuścił mnie w drzwiach. Zajęłam swoje standardowe miejsce na przeciw niego za biurkiem.

- O co chodzi?

- Nic poważnego.

W duchu odetchnęłam.

- A więc?

- Obroniliśmy wielki projekt budowlany. Mieliśmy dobrą konkurencję, ale się udało. Inwestor jest wpływowy. Dlatego też przyjdzie do mnie kilka osób. O piątej.

- I co ja mam z tym wspólnego? - zapytałam, nie rozumiejąc.

- Chciałbym, żebyś zabrała gdzieś Sammy na dwie - trzy pierwsze godziny. Gdziekolwiek. Nie chcę po prostu, by mnie rozpraszała, bo będziemy robić poprawki na projekcie, a mała zna moich wspólników, wprost ich uwielbia i nic by z tego nie wyszło. Mogę na ciebie liczyć? - zapytał, patrząc mi w oczy.

- Jasne, nie ma problemu - zgodziłam się. Już miałam nawet pomysł, gdzie pójdziemy.

- Tak? To dobrze. Możecie być dłużej, nie ma problemu, tylko wróćcie - powiedział, uśmiechając się szeroko.

- Oczywiście- wstałam i po pożegnaniu, wyszłam z pokoju, wracając do kuchni. Ziemniaki zdążyły się już zagotować. Skończyłam sałatkę, wyjęłam upieczonego kurczaka z piekarnika. Pachniał świetnie!

- Jest już obiadek? - Sam weszła do kuchni i przyczepiła się do mojego uda.

- Jest, jest - zaśmiałam się. - Nie rusz, bo się poparzysz - uprzedziłam ją, zanim ta dotknęła paluszkiem wskazującym zarumienioną skórkę kurczaka. Ta zrobiła mi na złość i zrobiła to, co zamierzała i za chwilę pisnęła, gdy poczuła ból. - No widzisz? Mówiłam ci, żebyś nie dotykała - podeszłam z nią do zlewu i polałam trochę zimną wodą dłoń, by złagodzić ból.

- Przepraszam - powiedziała tak cicho, zespół ledwo zrozumiałam.

- Dobrze, tylko następnym razem mnie posłuchaj, okej?

- Dobrze - zgodziła się i usiadła na swoim ulubionym miejscu przy oknie, gdzie miała tam również mały stolik i trzy krzesełeczka.

- Idź zawołaj tatę na obiad.

Właśnie ubierałam małej buciki. Zaraz wychodzimy, jak postanowił jej ojciec.

- Gdzie idziemy? - zapytała, bawiąc się moją grzywką.

- Odwiedzimy moją przyjaciółkę, wiesz?
- Czemu nie możemy zostać?

- A czemu nie chcesz iść ze mną na lody? - zapytałam, bo wiem, że tym ją przekonam.

- Chcę! Chodź - mocno ciągnęła mnie za dłoń w stronę drzwi.

- Poczekaj, powiem twojemu tacie, gdzie idziemy.

Gdy dziewczynka grzecznie czekała na mnie w korytarzu, ja skierowałam się w stronę gabinetu, w którym brunet przesiaduje od obiadu.

- Louis? - zapukałam i zajrzałam, pokazując mu ttlko swoją głowę.

- Tak? - zwrócił na mnie swoją uwagę, podnosząc wzrok znad jakiegoś dużego papieru, na którym widziałam z tej odległości różne linie.

- My już idziemy. Jakby co, to dzwoń.

- Bawcie się dobrze!

Wróciłam do małej, która stała przy drzwiach z złożonymi dłońmi pod pachami i patrzyła na mnie wyraźnie zła.

- Długo jeszcze? - zapytała, co mnie lekko rozśmieszyło, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- Nie, możemy już iść - zabrałam małą torebkę i wyszłam z domu. Szłyśmy kilka minut. Z racji tego, że Ivette mieszka dziesięć minut spacerkiem od domu Tomlinsona i z pięć od centrum.

- Okej, to tu - pokazałam małej dłonią kilkupiętrowy szary, ale nowoczesny z wyglądu blok. Przeszłyśmy przez wysoką czerwoną bramę i podeszłyśmy do dużych brązowych, plastikowych drzwi. Zadzwoniłam domofonem, wcześniej wciskając numerek 10.

- Tak? - usłyszałam jej głos po drugiej stronie.

- Jennifer - odezwałam się.

Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk, że drzwi są otwarte i razem z małą znalazłyśmy się na klatce schodowej.

- Mamy szczęście, że jest winda, bo byśmy musiały przejść kilkanaście schodków - powiedziałam do niej, a ona szybko podbiegła do wielkich, mosiężnych drzwi windy i nacisnęła guzik, przywołujący windę. Chwilę później usłyszałam dźwięk, oznajmujący, że winda już jest i drzwi się rozsunęły. Mała wbiegła do środka i od razu zapytała, który guzik ma nacisnąć. Weszłam za nią i odpowiedziałam:

- Cztery - tak też robiła i uradowana zaczęła chodzić po wąskim pomieszczeniu.

- Jak jestem w windzie z tatą, to nie pozwala mi chodzić po niej, bo mówi, że mnie staratuje, jak będzie wychodził -powiedziała, zatrzymując się na moment.

- Ja cię nie startuję, możesz sobie spokojnie chodzić - powiedziałam jej i w tym samym momencie, winda dała o sobie znać, że jesteśmy na miejscu. Mała wyszła pierwsza, ja za nią.

- Gdzie idziemy?

- Do tych pierwszych drzwi po prawej - pokazałam jej na dębowe drzwi.

Ruszyłyśmy tam obie i za nim mała zdążyła zadzwonić dzwonkiem, drzwi się same otworzyły. Przed nimi stała Ivette i na nic nie zważając podbiegła do mnie i przytuliła się.

- Fajnie, że jesteś - powiedziała mi do ucha.

- Ty też.

- Cześć, jestem Ivette - dziewczyna kucnęła przed Sammy, która wpatrywała się w nią.

-Cześć, mam na imię Samantha -odpowiedziała jej trzylatka.

- No, wchodzić do środka. Zaraz mi wszystko opowiesz - zarządziła i wepchnęła mnie do jej domu.

Tak, jak zapowiedziała Ivette, w ciągu tych trzech godzin, zdążyłam wszystko jej opowiedzieć, jak mi się pracuje u Louisa Tomlinsona. Dziewczyna ciągle pytała, czy mnie całował, albo nie wiadomo co jeszcze.
- Dobra. Sam, idziemy - zawołałam małą z kuchni Iv, w salonie mała oglądała jakieś bajki.

- Idę!

- Ta mała jest słodka - powiedziała Ivette, gdy podawałam jej swój kubek po kawie.

- Prawda? Urocze dziecko - przyznałam jej rację. - Idź załóż buciki, zaraz ci pomogę - powiedziałam do Sammy, gdy pojawiła się w kuchni. - Przyzwyczaiłam się do niej cholernie - wyznałam Ivette, gdy mała znikła w korytarzu.

- Jak do każdego dziecka się przyzwyczajasz - machnęła ręką, olewając to, co powiedziałam. Ja jednak wiem, że jest inaczej.

- Jennifer! - usłyszałam głos Samanthy i poszłam tam. Dziewczynka siedziała na podłodze z złożonymi bucikami. Zawiązałam jej sznurówki. Założyłam torebkę na ramię, wsunęłam na stopy botki i po pożegnaniu wyszłyśmy na klatkę schodową.

- To co? Idziemy teraz na lody, Sammy? - zapytałam, gdy mała zbiegała za schodów.

- Tak, tak!

Gdy już udało nam się zejść ze schodów ( nie wiem czemu, mała wybrała schody, a nie windę, ale ok ), odetchnęłam. Jestem za stara na schody... Wyszłyśmy na powietrze. Sprawdziłam godzinę na zegarku. Dochodziła dwudziesta, ale widziałam jeszcze otwartą cukiernię w okolicy, więc wzięłam małą za rączkę i po kilku minutach znalazłyśmy się w przestronnym pomieszczeniu. Od progu czuć było słodki zapach bułek drożdżowych i innych smakołyków. Mała dopadła do chłodni, która od strony klienta miała szybę, by kupujący mógł wybrać sobie co chce.

- Kupisz mi to, albo to? - blondyneczka pokazywała palcem na wszystko, co tylko widziała.

- Innym razem. Teraz przyszłyśmy po lody, pamiętasz? - zapytałam ją i odprowadziłam od szyby.

- Dobry wieczór. Co podać? - zapytała mnie pani, koło trzydziestki. Była ubrana w biały fartuch i czapkę z daszkiem, na której był nadruk z nazwą cukierni.

- Dobry wieczór. Poprosimy dwa lody. Jaki chcesz Sam? - zwróciłam się do dziewczynki, która z ciekawością i uśmiechem patrzyła na kobietę.

- Waniliowy - odpowiedziała, chowając głowę pod blat.

- Dwa razy waniliowe, poproszę.

Po kilku chwilach otrzymałyśmy swoje zamówienia. Mała poszła usiąść przy stoliku, jednym z kilku, które stały po przeciwnej strobie od drzwi. Zapłaciłam należną kwotę i poszłam do niej. Usiadłam i w jednej dłoni trzymając smakołyk, drugą zadzwoniłam zamówić taksówkę.

Mała zaraz po wejściu do domu, wpadła do salonu. Poszłam za nią i zobaczyłam czterech mężczyzn niewiele młodszych ode mnie. Jednym z nich był Louis.

- Sammy! - krzyknął chłopak, który miał długie włosy, lekko kręcone. Miał na sobie czarną koszulę, zapiętą na trzy ostatnie guziki i czarne jeansy. Gdy mała z rozbiegu wpadła w jego rozłożone ramiona, zaśmiał się głośno. - Aż tak tęskniłaś? - zapytał, nadal się śmiejąc.

- Tak. Czemu mnie nie odwiedzasz, wujku? - spytała go poważnie mała, łapiąc za poliki.

- Nie miałem za bardzo czasu, ale teraz chyba go znajdę - chłopak posadził małą na kolanach drugiego chłopaka, a sam wstał i podszedł do mnie. - Jestem Harry, kumpel Louisa, a ty...?

- Jennifer. Opiekuję się Samanthą - odpowiedziałam. Harry był bardzo przystojny, idę o głowę, że ma dziewczynę. Następnie poznałam Liama i Nialla.

- Louis, czemu nie mówiłeś, że masz taką ładną opiekunkę? - oburzony chłopak zapytał mojego szefa.

- Zapomniałem?

- No nie ważne...

- Jennifer, już późno, weź Sammy i połóż ją spać - rozkazał brunet. Mała dała mu jeszcze buziaka w policzek i poszła ze mną do jej łazienki.

Gdy już mała była wykąpana, przeczytałam jej bajkę i poszłam na dół, gdy zasnęła. Posprzątałam w kuchni, zapytałam gości, czy czegoś nie potrzebują i gdy Louis powiedział, że jeśli mała śpi, to mogę iść do siebie, więc tak zrobiłam. Rzuciłam się na moje duże łóżko i westchnęłam. Dzisiejszy dzień mnie porządnie wymęczył. Podniosłam się ciężko z miękkiego miejsca i zabierając moją piżamę na ramiączkach i bieliznę, weszłam do łazienki.

Po spędzaniu w wannie trzydziestu minut, weszłam pod kołdrę i okryłam się nią po samą szyję. Zamknęłam oczy i odpłynęłam.

Nie wiem, ile spałam, ale obudziło mnie pukanie do drzwi. Zanim cokolwiek do mnie dotarło, drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Louis. Oprzytomniałam i usiadłam na łóżku.

- Czemu nie śpisz? - zapytałam, przecierając oczy.

- Chłopaki niedawno poszli, a ja nie wiem, co ze sobą zrobić - powiedział. Podszedł do mojego łóżka i usiadł na nim, ciężko wzdychając.

- Chyba powinieneś iść spać - powiedziałam cicho. Zapaliłam małą lampkę stojącą na małej, ale szerokiej czarnej szafce.

- Tak, ale na to się nie zanosi. Jest trzecia w nocy Jenny - lekkość, z jaką wypowiadał moje imię, mimo, iż był pijany, co mogłam wyczuć po jego rozbawionym głosie, sprawiała, że chciałam, by mówił tak do mnie zawsze.

- Zawsze tak się kończy twoje poprawianie projektu? - zapytałam, nie żałując sarkazmu.

- Tak - chłopak niespodziewanie rzucił się na łóżko, tuż obok mnie. - To najlepsi kumple. Pracujemy ze sobą od pięciu lat, a znamy z piętnaście. Mniej więcej - określił.

- To sporo czasu.

- Tak - obrócił się tak, że leżał na brzuchu, twarzą do mnie, głowę oparł na dłoni i wpatrywał się we mnie. - Jak się dziś bawiłyście? Mała nie sprawiała problemów?

- Nie. Była bardzo grzeczna - powiedziałam zgodnie z prawdą.

- No dobrze - chłopak wstał, wyprostował koszulę, co prawda nieudolnie, ale zawsze. - Dobranoc panno Jenny - powiedział jeszcze, stojąc nad łóżkiem.

- Dobranoc panieTomlinson - powiedziałam, mając nadzieję, że sobie pójdzie, a on jak na złość, obszedł łóżko i stanął naprzeciw mnie. To głupie, ale miałam tak straszną ochotę przyciągnąć go do siebie i pocałować. Posmakować jego malinowych ust, które aż się o to proszą.

- Lubię, gdy tak do mnie mówisz - szepnął i i przybliżył się tak, że czułam jego oddech na moich policzkach.

- Właśnie naruszasz moją przestrzeń oso... - nie dokończyłam, bo jego usta naparły na moje. Nie delikatnie. Zdecydowanie i z pożądaniem. Oddałam każdy pocałunek, wplatając dłonie w jego tak świetnie ułożone dziś włosy. Jęknęłam, gdy przygryzł moją dolną wargę. Oprzytomniałam. Odsunęłam go od siebie szybkim ruchem. - To nie stosowne - przecież jestem jego pracownicą.

- Co z tego? Cholernie mnie pociągasz - wytrzeszczyłam oczy na te słowa. Żarty sobie robi? Ale podobno pijani mówią prawdę...

- Ale...

- Dobranoc Jennifer - i tak po prostu wyszedł z mojego pokoju, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.

~~~~~~~
Proszę, w końcu rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba i zaszczycicie moją osobę waszymi komentarzami:)
Byłoby miło skarby!<3

Dodaję go, gdyż idzie mi szybciej jego pisanie, niż wkuwanie materiału, który w ogóle nie ma przełożenia w praktyce i może dlatego go nie rozumiem??? Heh, okej, nie zadręczam was moimi problemami.
Do następnego skarby <3

Zapraszam do komentowania mojej pracy. Wyraź swoje zdanie na jej temat, komentując. Dla ciebie to chwila, a dla mnie wielka motywacja!

+ gwiazdki:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top