Rozdział 2
- Proszę za mną. Porozmawiamy w moim gabinecie.
Kiwnęłam głową na znak zgody i ruszyłam za nim. Przeszliśmy przez całą długość korytarza, który jest mega długi. Ściany po obu stronach są pomalowane na kolor beżowy i wiszą na nich różne obrazy. Jakieś widoczki, ślicznie ujęte zwierzęta, nawet sam pan domu z kilkoma chłopakami, a w tle samoloty. Chyba jego kumple, bo widzę tą radość w jego twarzy.
- Zapraszam - otworzył przede mną masywne drzwi i wpuścił do środka.
- Dziękuję.
Usiadłam na jednym z eleganckich, brązowych foteli obitych skórą, stojących przy biurku. Gabinet, jak gabinet. Kilka nagród na półce za jego fotelem, szafa z dokumentami, mała biblioteczka po prawej stronie.
- A więc dobrze. Nazywa się pani Jennifer Minnes? - zapytał.
Boże, nienawidzę, gdy ktoś tak zaczyna.
- Tak.
- Ile ma pani lat? - wpatrywał się we mnie cały czas, w dłoni obracając pióro. Po co pyta, skoro czytał moje CV.
- Dwadzieścia dwa.
- Nie z młoda jesteś na nianię? - zmarszczył czoło, co absolutne sprawiło, że stał się bardziej męski.
- Nie. Mam duże doświadczenie w opiece nad dziećmi - powiedziałam pewnie.
- Proszę mi coś o sobie powiedzieć. Dlaczego akurat ta praca?
- Skończyłam zarządzanie na Oxfordzie, ale to nie mój kierunek. W ogóle się w nim nie odnalazłam. Uwielbiam za to opiekować się dziećmi. Odkąd pamiętam zawsze to kochałam. Zawsze ktoś zostawiał mi pod opieką swojego malucha.
- Rozumiem. U mnie miałabyś pracę na pełen etat. Nie ma mnie w domu od rana do nocy i nie ma kto zająć się moją Sammy - powiedział poważnie.
- Rozumiem. Nie mam żadnych zobowiązań. Czy to wiąże się z tym, że będę musiała tutaj zamieszkać?
- Tak. Moja praca, to również wyjazdy zagraniczne. Do tej pory kogoś organizowałem na ten czas.
-Um... Okej.
- Okej?
- Tak. Tak, jak powiedziałam, nie mam żadnych zobowiązań.
- Dobrze. Samantha ma trzy lata. Nie jest jakimś wymagającym dzieckiem. Potrzebuje tylko trochę uwagi i zainteresowania. Zjada co jej się przygotuje, więc z jedzeniem nie powinno być problemów. Chodzi spać o dwudziestej pierwszej. Wiadomo, kąpiel, jakaś bajka.
- Rozumiem. Z tym nie będzie problemu. Myślę, że jakoś się z małą dogadamy - uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze. Stawkę omówimy następnym razem. Co do wolnych dni. Jakieś propozycje? Chciałbym wiedzieć, jak rozplanować weekendy.
- Myślę, że dwie soboty w miesięcu są wystarczające - powiedziałam. Dla mnie w sam raz.
- Też o takiej wersji myślałem - zaśmiał się w głos. - Wolałbym również, gdybyś mówiła mi po imieniu, bo per Pan mnie postarza, a mam tylko dwadzieścia trzy lata - kolejny raz się zaśmiał.
Muszę dopisać jego śmiech do rzeczy, które uwielbiam.
- Okej. Nie ma sprawy.
- Dobrze. No to myślę, że to tyle... Zaczniesz od dzisiaj, okej? - zapytał, uważnie na mnie patrząc. - Niestety muszę wyjść niedługo i mała zostanie sama.
- Dobrze.
- Najlepiej by było, gdybyś się tu już dziś przeniosła. Co ty na to? Zamówię dla ciebie jakąś firmę przeprowadzkową i...
-Nie trzeba. Mam stosunkowo mało rzeczy.
- No dobrze. A więc chodzimy poznać mój mały skarb - wstał ze swojego miejsca i ruszył do drzwi. Zrobiłam to samo i po chwili byliśmy na korytarzu. - Pokój małej jest trzy pokoje wcześniej od mojego gabientu.
Podszedł do właściwych zapewne drzwi i otworzył je. Weszliśmy do środka. Pokój był utrzymany w pudrowym różu. Meble były z jasnego drewna. Mała stosunkowo szafa, jakieś półki, regały, na których stały książeczki z bajkami i małe figurki zabawek. W kącie pod oknem stał mały zielony stolik, a przy nim trzy kolorowe krzesełeczka. Na jedym z nich siedziała mała dziewczynka. Była ubrana w centkowane legginsy i biały sweterek. Blond włosy opadały jej na łopatki.
- Sam - odezwał się Louis, a mała jak na zawołanie zerwała się z siedzenia i pognała do niego. Ten w locie wziął ją na ręce i dał całusa w czoło.
Urocze.
- Sammy, skarbie. To jest Jennifer, będzie się tobą opiekować. Co ty na to? - po jego słowach dziewczynka spojrzała na mnie przez chwilę swoimi niebieskimi, jak błekit oceanu oczkami i powiedziała :
- Ale ja jej nie chcę. Czemu ty nie możesz się mną zajmować? - zapytała i wtuliła się w jego szyję. Chłopak uśmiechnął się tylko do mnie i powiedział do niej :
- Już to przerabialiśmy z ciocią Sophią. Ja nie mam tyle czasu by być z tobą cały czas. A Jennifer ma go trochę i postanowiła pomóc tatusiowi, wiesz?
- Wiem tatku - powiedziała i spojrzała w moją stronę. - Cześć, jestem Samantha, ale tatuś mówi do mnie Sammy.
- Masz bardzo ładne imię Sammy.
- No dobrze kotku. Idź sobie porysuj, a Jennifer niedługo do ciebie przyjedzie, dobrze? - powiedział do niej, a mała parząc na niego uważnie, pokiwała głową na znak, że się zgadza. Brunet postawił ją na podłodze, a ona pobiegła spowrotem do swojego stolika. Wyszliśmy na korytarz i chłopak zamknął drzwi. - Pokażę ci jeszcze twój pokój.
~~~ Trzy godziny później ~~~
Właśnie jestem w swoim pokoju, układałam ciuchy do szafy, gdy do pomieszczenia wpadła Sammy.
- Co robisz? -podeszła do mnie i zapytała.
- Układam ubrania.
- Aha.
- Jesteś może głodna?
- Noooo.
- No to chodź, coś przygotujemy - ukucnęłam przy niej i złapałam ją za rączki.
- Okej.
Wyrwała mi się i wybiegła z pokoju. Zamknęłam szafę i poszłam za nią. Siedziała w kuchni i wysokim ksześle barowym i podpierała buzię, rączkami opartymi o szary blat.
- Więc, co by panienka zjadła? - mała zaśmiała się na moje słowa, ale zaraz odpowiedziała:
- Kanapkę.
- Dobrze. Szynka, ser i pomidor?
- Tak - powiedziała, radośnie klaszcząc w dłonie. Przygotowałam chleb, posmarowałam masłem i położyłam kolejno ser, szynkę i pomidor. Lekko osoliłam do smaku i podałam małej na talerzyku.
- Proszę, smacznego - Sam się uśmiechnęła i zaczęła zajadać ze smakiem.
- Było bardzo dobre - powiedziała, gdy skończyła jeść.
- Cieszę się. A gdzie jest twój tato?
- W pracy. Zawsze wychodzi gdy jest ciemno i wraca kiedy śpię. Wtedy zostawała ze mną ciocia Sophia, ale ona mnie nie lubi, bo już nie przychodzi do mnie.
- Co ty mówisz? - podeszłam do niej i złapałam ją za jej małe słodkie policzki.
- Czemu cię nie lubi?
- Bo jej trochę dokuczałam - zachichotała.
- To nie ładnie się zachowywałaś.
- Wiem... Ale ciocia nie była taka miła jak ty - w tym momencie mała objęła mnie mocno swoimi małymi ramionkami i wtuliła twarzyczkę w moją szyję.
- Ooo, dziękuję Sammy.
- Pooglądamy telewizję? - zapytała patrząc na mnie niepewnie.
- Dobrze, ale tylko pół godzinki, bo musisz iść spać, okej?
- Tak! - krzyknęła i zeskoczyła z krzesełka, biegnąc zapewne do salonu. Po chwili rozbrzmiał głos jakiegoś redaktora. Poszłam tam do niej.
- Co oglądamy? - zapytałam, siadając obok niej.
- Scooby Doo - szybko wcisnęła jakiś numerek i przed moimi oczami na czterdziestu - dwóch calach pokazał ten sławny pies.
Gdy bajka się skończyła, mała pobiegła na górę, krzycząc, że idzie do łazienki. Wyłączyłam tv i ruszyłam za nią. Mała siedziała już wannie, a z kranu leciała woda. Nie była gorąca. Zakręciłam wodę, by nie było jej za dużo i pomogłam jej się umyć.
Znalazłam jakiś duży ręcznik i okryłam nim ją całą. Wyglądała w nim tak słodko i uroczo. Cmoknęłam ją w policzek, na co mała zachichotała i wytarła policzek, głośno jęcząc.
- No już, już - posadziłam ją na łóżku w jej pokoju i wytarłam jej ciało i osuszyłam włoski. Wybrała sobie piżamkę, którą jej założyłam. Wysuszyłam jej włosy suszarką do końca i zaplotłam warkoczyki po obu bokach głowy. Cały ten czas, mała siedziała spokojnie lub śmiała się czasem gdy ciepłe powietrze z urządzenia owiewało jej szyję. - Gotowe - powiedziałam i wstałam z jej łóżka.
- Dziękuję za warkoczyki. Ty pierwsza mi je zrobiłaś. Temte nianie robiły mi tylko kucyki. Tatuś też mi robi warkoczyki, jak jest w domu, ale to rzadko jest. A ty będziesz codziennie? - spojrzała na mnie smutnymi niebieskimi oczkami, a mi się jej żal zrobiło. Tak po prostu.
-Tak, będę codziennie aniołku - powiedziałam.
- Nie jestem aniołkiem. Tatuś mówi, że diabełek.
- No nie wiem, nie znam cię aż tak bardzo - powiedziałam i kucnęłam przed nią.
- Ale poczytasz mi baję? - zapytała.
- Tak. Tylko wyniosę suszarkę i zaraz będziemy czytać.
- Okej! - mała wskoczyła pod kołdrę, a ja ze śmiechem weszłam do łazienki i zostawiłam w niej suszarkę.
Jestem tu dopiero trzy godziny, a polubiłam Sammy jak niewiem co. Jest strasznie słodka i tak bardzo podobna do ojca, jak marszczy swoje malutkie czoło, gdy czegoś nie rozumie.
- A więc, co czytamy? - weszłam do pokoju i przyjrzałam się kolekcji bajek stojących w równym rządku.
- Wybierz coś. Tatuś zawsze bierze pierwszą z brzegu - powiedziała. Tak też zrobiłam i wypadło na Piękną i bestię. Uwielbiam tą bajkę w wersji filmowej.
Razem z lekturą położyłam się przy małej i zaczęłam jej czytać.
Poczułam jak ktoś szarpie za ramię.
- Jennifer, Jenny - otworzyłam niespiesznie oczy. Przed sobą ujrzałam uśmiechniętego Louisa. Spojrzałam na małą. Spała wtulona we mnie. Gdyby nie ten szczegół, zapewne bym stąd uciekła. Nie ma to, jak przysnąć, a tu szef wchodzi i cię przyłapuje. Spoko. I to pierwszego dnia!
- Ja... Przepraszam... Nie wiem, jak...
- Nie szkodzi. Nie zabronię ci tego przecież - zaśmiał się cicho. Ostrożnie wydostałam się z objęć małej. - Czemu nie poszłaś do siebie po bajce?
- Zasnęłam razem z nią, nawet nie wiem kiedy - zaśmiałam się i wstałam jej łóżka przy pomocy rąk Louisa. Jego dłonie są ciepłe, delikatne, ale męskie - można tak? To śmieszne, ale były dopasowane do moich. - Dzięki - powiedziałam. Chłopak puścił moje dłonie po chwili i podszedł do małej, całując ją w czoło.
- Okej, możemy iść.
Wyszliśmy z pokoju, Louis zamknął drzwi. Zegarek ścienny wiszący na ścianie wskazywał pierwszą w nocy.
- Wow, ale późno. Pójdę do siebie - powiedziałam i ruszyłam w stronę swojego pokoju.
- Dobranoc panno Minnes.
- Dobranoc panie Tomlinson - odpowiedziałam mu, uśmiechając się lekko. Nigdy nie lubiłam, jak ktoś mówił do mnie po nazwisku, ale chyba od dzisiaj to polubię.
~~~~~~
I mamy kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że jest okej i wyrazicie swoje zdanie i zostawicie po sobie jakiś kom albo gwiazdkę: )):)<3
Do następnego kochani!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top