Rozdział 18

- Tatusiu, kim jest ta pani? - zapytała mnie Samantha.

    Zbladłem. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Moje dziecko nie należy do tych, którym wciśnie się bajeczkę, a ono uwierzy. Jest mądra, jak na swój wiek i wiele rzeczy rozumie. Może aż za wiele.

- Tatuś musi sobie porozmawiać z tą panią - wycedziłem przez zęby, oddalając się od Jennifer i Sam.

- Co ty odpierdalasz!? - Szarpnąłem za jej ramię, odprowadzając kawałek.

- Jak to co? Przyszłam do swojej córki.

- Córki? Przyszłaś do swojej córki?! - Myślałem, że krew mnie zaleje, gdy widziałem jej zadowoloną minę.

- Tak.

- Ty nie masz córki! Wyrzekłaś się jej w dzień, kiedy zniknęłaś. Mogłaś zabrać ją ze sobą, skoro teraz sobie przypomniałaś o tym, że jesteś matką.

- Louis, ja...

- Nie obchodzi mnie co ty. Miałaś swój czas, nie wykorzystałaś go. A teraz zniknij, to najlepiej ci wychodzi.

- Jeszcze mnie zapamiętacie! - usłyszałem od niej, nim odszedłem.

    Zostawiłem ją tam i szybko wróciłem do dwóch dziewczyn siedzących aktualnie na ławce. To cudowny widok, widząc, że twoje oczko w głowie lubi twoją ukochaną. Tak, kocham Jennifer. Od początku mnie intrygowała.

- I co? - zapytała mnie ciemnowłosa, odgarniając niesforne kosmyki z oczu.

- Na ten moment jest spokój. Nie wiem, do czego może się posunąć. Muszę porozmawiać ze swoim prawnikiem w razie czego, żeby wiedzieć, jak się bronić.

- Tak, masz rację.

- Wracajmy do domu. Boję się, co może przyjść do głowy Brianie.

    Dziewczyna przytaknęła mi i wstała z ławki ze śpiącą małą blondyneczką na rękach. Zabrałem jej ciałko z rąk, bo wiem, ile ten diabełek waży. Po dotarciu do domu, od razu wniosłem Sammy do jej pokoiku i ostrożnie, by jej nie obudzić, rozebrałem z kurtki i butów i okryłem kocykiem. Na koniec ucałowałem w czółko i chciałem się wycofać, ale poruszyła się. Zastygnąłem w miejscu, by nie wydać żadnego dźwięku. Samantha przekręciła się na bok, pleckami do mnie, mrucząc coś pod nosem. Gdy byłem pewny, że jej nie obudzę, wydostałem się z pomieszczenia i zszedłem na dół. Odwiesiłem kurtkę na wieszak, a buty włożyłem do szafki. Westchnąłem i skierowałem się do kuchni.

    Ten dzień zdecydowanie jest za długi. Dwa nieprzyjemne spotkania z byłą narzeczoną to nic dobrego. Jestem uczulony na punkcie mojego małego skarbu, więc po głowie chodzą mi same czarne myśli o tym, czego może dopuścić się Briana. Usiadłem na stołku barowym i spojrzałem na stojącą do mnie tyłem Jennifer.

- Słyszysz mnie Louis? - Dotarło do mnie jej pytanie.

- T... Znaczy nie. Zamyśliłem się. Możesz powtórzyć?

    Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, trzymając w jednej ręce kubek, a w drugiej saszetkę herbaty.

- Chcesz herbaty?

- Tak. Albo najlepiej kawy.

- Już dziś dwie wypiłeś, nie przesadzaj - mruknęła tylko i odwróciła się spowrotem, czym wywołała delikatny uśmiech na moich wargach.

    To całkiem przyjemne, gdy się ktoś o ciebie troszczy. Ktoś inny, niż mama, czy siostry i kumple. Wstałem i podszedłem do niej, obejmując ją w talii.

- No to nie będę spał w nocy, nie ma problemu. Są ciekawsze rzeczy do roboty, niż sen - wyszeptałem jej to wszystko do prawego ucha, czym sprawiłem, że uśmiechnęła się i ponownie odwróciła w moją stronę, obejmując mój kark, swoimi drobnymi dłońmi. Zacieśniłem bardziej dłonie na jej talii.

- A jakie to rzeczy? -zapytała, śmiało patrząc mi w oczy i uśmiechając się zadziornie.

- A na przykład... Sprawianie ci przyjemności.

    Pochyliłem się trochę, by złączyć nasze usta. Oddała pocałunek, wkładając swoje smukłe palce w moje włosy. Świetne uczucie, gdy dotykała skóry głowy i lekko ciągnęła za końcowki włosów.

- Rozpatrzymy ten wątek, ale woda się właśnie zagotowała. - Wyślizgnęła się z moich ramion i wyłączyła piszczący czajnik, zalewając wrzatkiem kubki z herbatą.

    Wróciłem na swoje miejsce z szerokim uśmiechem i przyjąłem od niej jeden z kubków, czekając, aż poda cukier. Usiadła po chwili na przeciwko mnie i zmieszała łyżeczką w kubku.

- Co zamierzasz? - zapytała po dłużej chwili ciszy.

- Na pewno od tak Samanthy jej nie oddam. Co to to nie. Pójdę do sądu, jeśli nie da nam spokoju, a z tego co widzę, tego spokoju nie otrzymamy. Jutro spotkam się z Calumem, on mi powie, co robić.

- Dobrze - przytaknęła i upiła łyk parującego napoju.

   Dotknęła nieśmiało mojej dłoni, leżącej na stole. Odstawiłem swój kubek i wziąłem jej dłoń w moje. Przysunąłem wierzch do swoich ust i złożyłem na nim delikatnego całusa. Dostrzegłem, iż się zarumieniła na mój gest. Uwielbiam doprowadzać ją do tego stanu.

- Kocham cię - powiedziałem, a ona zachłysnęła się pitą herbatą. Zaczęła kaszleć, a ja zerwałem się z siedzenia, by pomóc jej jakoś.

- Boże, Louis, chcesz mnie zabić? - zapytała, gdy się uspokoiła i ocierała kąciki oczu z łez.

- Oczywiście, że nie skrabie. - Kucnąłem przy niej. Spojrzała na mnie z góry, uśmiechając się lekko. - Przepraszam.

- Nie, po prostu, nie spodziewałam się - powiedziała cicho.

- Okej, zapraszam panią pod prysznic. - Szybko wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej i ruszyłem ku schodom.

- Louis, ale kubki...

- Jutro Mirella przyjdzie, to posprząta. - Uciszyłem ją tym zdaniem.

    Wszedłem z nią po schodach i skierowałem się do naszej sypialni. Dziewczyna otworzyła drzwi, a ja kopniakiem ja zamknąłem, uważając, by nie obudzić Sam. Od razu wszedłem do łazienki, nadal z Jenny na rękach. Posadziłem ją na pralce i zamknąłem drzwi na klucz. Podszedłem do niej, uśmiechając się zadziornie. Odpowiedziała mi tym samym i złączyła nasze usta razem. Mój język bez żadnej przeszkody znalazł się w jej ustach, badając wnętrze. Przez kilka chwil słychać było tylko nasze przyśpieszone oddechy i usta. Moje dłonie zjechały na talię, by zaraz wślizgnąć się pod jej sweterek. Gdy miałem ściągnąć z niej wspomniane ubranie, zza drzwi usłyszeliśmy głosik Sammy.

- Tatusiu, gdzie jest Jennifer? Miała pomóc mi się wykąpać!

******
Takim oto akcentem zakończyłam ten rozdział.

Mam nadzieję, że dzielnie zniesiecie Brianę? Wierzę w was<3

Do następnego dziubasy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top