Six 🎔

   Cały weekend chłopcy spędzili ze sobą, dopiero w niedzielę wieczorem Cody pojechał do domu się ogarnąć i wyprać swoje ciuchy na poniedziałek, natomiast w poniedziałek rano przyjechał po Rivena. Brunet był zaskoczony, że Cody zaproponował mu podwózkę do miasta, aczkolwiek nie chciał mu się narzucać, ale szatyn nalegał, więc się zgodził. Usiadł z przodu i zapiął pas. Spojrzał kątem oka na szatyna wsiadającego do auta, a potem obserwował co robi. Cody odpalił auto i ruszyli. Jechali przez las, w zasadzie przez większą część drogi znajdowali się w lesie. Zieleń uspokaja Rivena, a siedzenie w samochodzie jako pasażer powodowało u niego niekontrolowaną senność. Chłopak nie miał pojęcia dlaczego tak reaguje na jazdę samochodem, miał tak odkąd pamiętał.

      — Nie wyspałeś się? — zapytał Cody na chwilę odrywając wzrok od drogi przed nimi, wbijając na krótko wzrok w Rivena, który dzielnie walczył ze snem w samochodzie. Brunet potrząsnął lekko głową i spojrzał na szatyna, który wrócił wzrokiem już na jezdnię.

      — Być może... Szczerze mówiąc, jesteś idealnym pluszowym misiem do przytulania podczas snu. Przez dwie noce dobrze mi się spało... Jak nigdy... — przyznał się Riven odwracając szybko wzrok. Spojrzał na przemijające drzewa za szybą i nie odrywał od nich wzroku póki nie wjechali do miasta. Cody nie odezwał się już, jakby był zamyślony, a Riven nie chciał na niego naciskać w żaden sposób. Nie oczekiwał jakiekolwiek reakcji, choć z początku myślał, że szatyn zareaguje uśmiechem albo coś powie pozytywnego, ale w tym wypadku dla Rivena cisza nie była złą reakcją.

   Stanęli pod warsztatem samochodowym, Cody wysiadł wcześniej, zabrał z tylnego siedzenia torbę z roboczymi ubraniami, a dopiero potem szarooki wyszedł. Założył torbę na ramię i zamknął drzwi, Cody spojrzał na niego dziwnie — nie umknęło to uwadze obserwowanego chłopaka.

      — Co? — zagadnął i spojrzał na Cody'ego pytającym spojrzeniem, jakby pytanie przed chwilą do niego nie dotarło.

      — Zastanawiałem się, po co Ci ta torba... — odpowiedział Cody i podszedł do Rivena, który poprawił pasek od torby. Uniósł lekko wzrok tak, że chłopcy zaczęli stykać się przez chwilę nosami, póki brunet się lekko nie odsunął. Robił wszystko by ukryć lekkie wypieki na twarzy.

       — Nie lubię tego, że jesteś wyższy... — westchnął i podrapał się po karku. Cody zauważył jego zakłopotanie wymalowane na twarzy. — A wracając do twojej rozkminy... W torbie mam białą koszulę i krawat, od czasu do czasu noszę ze sobą fartuch, gdy muszę go wyprać. — odpowiedział i się uśmiechnął. Brązowy lok opadł mu na czoło, co zauważył Cody. Wyciągnął rękę w stronę kosmyka włosów i odgarnął go na bok, po czym również się uśmiechnął.

   Cody nie odrywał wzroku od jego oczu. Zwykła szarość miała w sobie tyle ciekawego, że w sumie nie wiedział czy się zagapił, czy oczy bruneta go wciągnęły po prostu. Kątem oka zauważył że Raven wysiadła ze samochodu swoich rodziców. Riven też ją zauważył, po czym szybko odwrócił wzrok, stanął bardziej na wysokości Cody'ego, jakby się przed kimś chował.

      — Dzięki... Pora na mnie. Spóźnię się. — powiedział szybko się żegnając i odszedł w widocznym pośpiechu. Szatyn miał niezadowolenie wypisane na twarzy, a gdy Raven podeszła do niego, nie hamował się z językiem.

      — Wystraszyłaś go. — skwitował ją, nawet bezpodstawnie i ruszył otworzyć warsztat. Raven pokręciła głową po czym ruszyła za kumplem. Weszła na otwarty warsztat i zaczęła mówić, lekko urażona.

      — Nikogo nie wystraszyłam. Sam uciekł. Strachliwego masz chłoptasia. — powiedziała i dobrze wiedziała że zaczęła wojnę z docinkami nawzajem. Ale prawdą było to, że tylko ona znała całą prawdę o sobie.

      — Masz to swoje spojrzenie... Pewnie to ono odstrasza wszystkie potencjalne kandydatki na twoją dziewczynę. — Cody odwrócił się i od razu uchylił się przed lecącym w jego stronę kołpakiem. Zmarszczył czoło, Raven obrażona odwróciła się na pięcie i udała się do swojej strony warsztatu naprawiać usterki w samochodzie a Cody został na swojej. Być może i on i Raven przesadzili.

   Jednak czuł, że coś mu nie gra po prostu. Na początku żartował z tego że Riven i Raven mogą być rodzeństwem, przez chwile w to wierzył, ale potem wszystko rozwiało jego wątpliwości, kiedy okazało się że obydwoje mają inne nazwiska. Dalszą rodzinę też wykluczał, ale temat porzucił już dawno.

   Cody wiedział, że ma dziś dużo pracy, więc postanowił wziąć się od razu za niedokończone z piątku rzeczy i jak najszybciej ale i dokładniej je ogarnąć. Przebrał się w dżinsy, roboczą koszulkę i bluzę, zamiast zwykłych adidasów założył zwykłe trampki po czym ruszył na warsztat.

««« 🎔 »»»

   Riven na szczęście szybko znalazł się w kawiarni po czym od razu zaczął zmianę. Zazwyczaj w poniedziałki rano było dużo klientów i w sumie spodziewał się dużego ruchu, choćby przybliżonego do tego z zeszłego tygodnia. Jednak gdy zaczynał zmianę nie było aż tak wiele klientów i było spokojnie. Miał więc dużo czasu na siedzenie z głową w chmurach.

   Cały czas miał w głowie sytuację z rana, kiedy tak po prostu uciekł sprzed Cody'ego. Wtedy nie myślał zbyt racjonalnie, coś kazało mu uciekać, aczkolwiek nie wiedział co to wywołało. Czuł wyrzuty sumienia, bo przez pół dnia Cody się nie odzywał, ale kto by miał czas wisieć na telefonie przez kilka godzin kiedy jest w pracy? Cody miał pracę, w której nie zawsze był pod telefonem, uwalone ręce w smarze albo w czymś innym oleistym i wolał nie ryzykować braniem telefonu, natomiast Riven miewał dni w pracy kiedy nie miał okazji nawet usiąść chwilę, nie mówiąc nic o przerwie. Dziś jednak nie było takiego napiętego dnia, dlatego więc chwilę po godzinie dwunastej, wyszedł z kawiarni niosąc dwa papierowe kubki kawy z mlekiem. Szedł szybko, ale zarazem i ostrożnie by niczego nie rozlać.

   Niecałe dziesięć minut później wchodził już na warsztat. Zaczął się po nim rozglądać, szukając wzrokiem szatyna, ale zamiast niego znalazł Raven, która szła w jego kierunku. Dziewczyna wyglądała jakby siłowała się z najsilniejszym facetem na świecie na ręce, ale w między czasie wycierała w kawałek materiału ręce.

      — Cody'ego nie ma. — zaczęła trochę ostro, ale Riven się momentalnie wyprostował.

      — Zauważyłem. Jeszcze aż taki ślepy nie jestem. — powiedział patrząc na jej obrażony wyraz twarzy.

      — Niezłą szopkę odstawiłeś nad ranem. Cody się na mnie wściekł. — burknęła rzucając szmatkę na podłogę pod filar utrzymujący metalową konstrukcję na której leżała pofalowana blacha, mająca pełnić funkcję dachu.

      — Odczep się. Sama dobrze wiesz że masz niewyparzony język. Nie dziw się, że szybko wpadasz w nieporozumienia. — powiedział pół szeptem, jakby bał się że ktoś go usłyszy. Nie chciał aby Cody widział ich rozmowę. Przecież jego i Raven nic nie łączy, są dla siebie zupełnie obcy.

      — Twój kochaś idzie. — powiedziała blondynka i odwróciła się idąc do auta, w którym naprawiała usterkę. Riven odwrócił się i od razu napotkał wzrok Cody'ego, który szedł w jego stronę. Miał mało zadowoloną minę, ale oprócz tego, wszystko wyglądało w porządku.

      — Co chciała? — zapytał lekko podirytowany, ale Riven starał się udawać, że o niczym nie rozmawiali, co nie zmieniało faktu, że musiał wymyślić coś na szybko i w miarę zgodnego z prawdą.

      — Przyszedłem do Ciebie i ona podeszła... Cody... — zaczął, pokazując skruchę. Błądził oczami po jego barkach, szyi, ustach, oczach i znowu zatrzymując się na ustach. Po chwili lekko się uśmiechnął i wyciągnął rękę z papierowym kubkiem. — Nie przyszedłeś dziś więc chciałem zrobić Ci niespodziankę... — zaczął ale Cody szybko wrócił do pracy.

      — Mam dziś dużo pracy. Klienci czekają. Nie mam czasu. — powiedział nie zwracając uwagi na bruneta, któremu momentalnie zrobiło się przykro, ale skubany dobrze to ukrywał. Postawił kawę szatyna na stole pod ścianą.

      — I tak miałem tylko kilka minut przerwy... — powiedział cicho, ale Cody doskonale go słyszał. Przez chwilę szatyn nasłuchiwał kroki Rivena, aż usłyszał tylko warkot samochodu. Odwrócił się, a Rivena już nie było. Klient przyjechał po swój samochód.

««« 🎔 »»»

   Riven wchodził właśnie do domu. Rzucił klucze na komodę w małym przedsionku, ściągnął buty i założył kapcie. Cienką kurtkę zawiesił na drewnianym wieszaku i wszedł w głąb mieszkania na poddaszu. Nie był głodny, ani spragniony. Marzył o prysznicu i spaniu. Poniedziałki zawsze wysysały z niego całą motywację już na początku tygodnia, mimo że dzień zapowiadał się być spokojny, po jego przerwie zaczęło przychodzić coraz więcej klientów i znów miał ręce pełne roboty. Odliczał minuty do końca swojej zmiany by zaraz pójść na autobus i znaleźć się w domu.

   Ściągnął torbę z ramienia i zawiesił na oparciu od krzesła w jego pokoju. Wziął bieliznę, koszulkę i czysty ręcznik po czym ruszył do łazienki. Wiedział, że po wzięciu prysznica, będzie głodny, ale naprawdę nie miał siły stać i przygotowywać dla siebie posiłku na koniec dnia. Co prawda potrzebował go, ale nie miał sił.

   Zanim poszedł do łazienki, zostawił telefon na blacie biurka, kładąc go ekranem do góry. Dźwięki miał wyciszone, bo w pracy nie mógł i tak na nim wisieć. Ruszył w końcu do łazienki. Rozebrał się naga, wszedł pod prysznic.

   Tymczasem na jego telefon zaczęły przychodzić wiadomości.

______

Przychodzące od: Cody

               🎔Cody

          » Riven, jesteś tam?
          »Chciałem Cię przeprosić za dziś.
             Byłem wkurzony na Raven i
             przez przypadek tobie się
             oberwało...
          » Jeśli masz ochotę... Możemy
             razem zjeść dziś kolację, ja
             stawiam
          » Przepraszam, Riv
          » Za niedługo będę 🎔

______

   Riven wyszedł spod prysznica, włosy miał przemoczone i wygląda jak mokry baranek. Zaczął kierować się do swojego pokoju, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Westchnął i z ręcznikiem na głowie poszedł do drzwi, mając na sobie tylko bokserki i luźną koszulkę. Nacisnął na klamkę i uchylił drzwi. Z klatki schodowej zawiało mu po nogach, że aż się wzdrygnął po czym spojrzał do góry. Wszędzie zaczął się unosić zapach gorącej pizzy.

   Cody stał z lekko zmartwionym uśmiechem w jednej ręce trzymając dwa kartony pizzy, a w drugiej, która wyglądała na dość mocno obładowaną, trzymał kluczyki, telefon, portfel a na ramieniu torbę, która zaczęła mu zjeżdżać. Śpiący brunet uchylił szerzej drzwi i wpuścił szatyna do mieszkania. Cody zaraz po ściągnięciu butów wszedł do większego pomieszczenia gdzie znajdował się salon połączony z kuchnią i kwadratowym stołem. Pod szafkami paliło się słabe światło, Riven z dolnej szafki wyciągał talerze. Ciemnooki odłożył rzeczy na stół i podszedł od tyłu do Rivena, który zaczął się odwracać do niego przodem. Nie spodziewał się chłopaka za nim, więc gdy pomiędzy nimi było zbyt mało miejsca na szerokość małego talerza, jeden wypadł i spadł prosto na stopę Cody'ego, który syknął z bólu. Riven po chwili zajarzył o co chodzi i podniósł talerz z podłogi. Obydwa położył na brzegu stołu i podszedł do szatyna. Nie odzywał się. Cody spojrzał na niego, i złapał za nadgarstek. Riven się lekko wzdrygnął po czym spojrzał na chłopaka.


      — Nie widziałeś wiadomości, więc powiem Ci to osobiście. zaczął mówić, aczkolwiek Riven nie wiedział o jakie wiadomości chodzi szatynowi więc po prostu stał i słuchał. —Należało mi się... Ale chciałem Cię przeprosić za Raven i za moje zachowanie. Przyszedłeś do mnie, a jak potraktowałem Cię tak ostro. Nie chciałem byś poczuł się urażony, nie chciałem Cię też zranić. Przepraszam, Riv. — skończył i ujął jego twarz jedną ręką, kciukiem gładząc jego policzek.

      — W porządku. — powiedział, aczkolwiek najpierw chciał rzucić tekstem że jest zmęczony i potrzebuje co najmniej trzech godzin snu, ale uznał, że będzie to wredne. — Jestem zmęczony, chcę spać, ale... Nie mogę odmówić sobie pizzy. Głodny też jestem. — powiedział i oparł głowę i jego tors. Czuł jak bije jego serce. Nieregularnie, przyspieszone a szatyn jakby się zgrzał, bo biło od niego takie ciepło, że jeszcze większe jak od grzejników w mieszkaniu Rivena. Cody objął Rivena i przytulił go do siebie, pocałował w czubek głowy po czym usiedli do jedzenia..

   Wspólnie spędzili w miarę miły czas przy stole, a gdy przyszedł czas na odpoczynek, co uwzględniało spanie w łóżku Rivena razem z nim, Cody był zadowolony. Zajął miejsce od ściany i czekał aż Riven się położy obok. Śpiący chłopak krzątał się jeszcze przez chwilę po pokoju, aż w końcu zgasił wszystkie światła i położył się do łóżka. Okrył się szczelnie kołdrą, ale wciąż trząsł się jak galaretka. Cody to zauważył.

      — Przytul się, będzie Ci cieplej. Bo jeszcze mi tu zamarzniesz, niedźwiadku. — powiedział szatyn, a brunet niewiele myśląc, wykonał jego polecenie, potulny jak baranek, z burzą na wpół mokrych loków na głowie. Obydwoje znów spali w jednym łóżku, wtuleni w siebie nawzajem.

Mógłbym z nim spać tak codziennie. — pomyślał Cody zanim poszedł w ślady Rivena.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top