Four 🎔

     Riven siedział przy stole, opierając głowę o dłonie. Czekał na Cody'ego który zaraz miał wyjść z łazienki. Brunet był zmęczony i chciał iść spać, ale nie chciał zostawiać kumpla samego. Musiał zaplanować miejsce do spania dla szatyna inaczej musieliby zmieścić się na jednoosobowym łóżka Rivena — starszy z chłopaków nie dałby spać Cody'emu na podłodze, prędzej by się sam tam położył. Nie chciał nigdy mieć problemów z nerkami, więc nie kładł się na niej, bo głównym powodem było to, że strasznie ciągnie od podłogi i po prostu nie chciał się przeziębić.

      Deszcz za oknem nie przestawał padać, coraz mocniej zacinał w okno mieszkania na poddaszu. Duże krople uderzały o metalowe dachówki, wszystko było słuchać w pomieszczeniu w którym się znajdował. Riven zdawał się już zupełnie odpływać w krainę Morfeusza, kiedy usłyszał trzask zamku w drzwiach od łazienki. Wybił go zupełnie ze snu, jednocześnie podskoczył na krześle. Szum deszczu był uspokajający, i aż nadto dla niego.

         — Woah... Nie chciałem Cię wystraszyć. Śpiący już jesteś. — powiedział Cody i uśmiechnął się lekko do chłopaka, widząc jego zamglone oczy i zmęczony wzrok. Wiedział, że musiał się nim zająć w jakiś sposób. Chciał mu odciążyć, chciał się nim zaopiekować, mimo że to było zwykłe zmęczenie po pracy, ale jednak wyglądało na coś więcej. Cody nie pytał, po prostu starał się być dobrym kumplem dla niego.

         — Nic mi nie jest. Nie jestem śpiący, tylko zmęczony. Chciałbym odpocząć w swoim łóżku... — powiedział dość sennym głosem i spojrzał na szybę, po której ścigały się krople deszczówki z góry na dół. Szyba była lekko pod ukosem, więc większość kropli spływała po szybie, jak woda po kaczce. Szatyn zajął miejsce obok Rivena i patrzył jak ten pokłada się z powrotem na blat stołu. Obserwował go w ciszy. Lubi to. Lubił patrzeć na niego, obserwować to co robi. Najlepszym w tym wszystkim było to, że gdy już brunet pokazywał się w miejscach, gdzie ludzie w miarę dobrze go znali, atmosfera się zmieniła na bardziej luźną, ludzie się uśmiechali podczas rozmowy z nim.

         — Chcesz coś do picia? — młodszy wiedział, że szansa na odpowiedź była minimalna, ale chociaż spróbował się zapytać.

         — Ja miałem to zaproponować. Jesteś moim gościem, Cody. — powiedział przymykając oczy, ale po chwili je ulił. — Napiję się wody... — dodał i wstał od stołu. Zanim odszedł położył swoją dłoń na lewym ramieniu szatyna i wyszeptał — Będę w swoim pokoju. — po czym zniknął w ciemnym pomieszczeniu. Ciemne drzwi zostały przymknięte, aby światło spod szafek nie dochodziła do zakątków jego pokoju.

      Szatyn westchnął lekko i również wstał od stołu. Podszedł do zlewu i z suszarki ściągnął szklankę z wilkiem, po czym nalał wody z dzbanka. Zgasił światło i poszedł do pokoju, gdzie obecnie przebywał starszy chłopak. Wchodząc do pokoju. nadepnął w progu na dwie deski, które wydały z siebie skrzypnięcie, na buzi Cody'ego pojawił się grymas, po czym wszedł w głąb pokoju.

      Do tej pory nie był w jego pokoju. Nie było okazji posiedzieć u Rivena w mieszkaniu, bo zazwyczaj Cody był rozchwytywany na weekendy przez rodziców i rodzeństwa, a w ciągu tygodnia Riven nie miał sił, albo Cody nie miał czasu, czasami było odwrotnie. Był ciekawy kolorów ścian, umeblowania, aczkolwiek w ciemności udało mu się dostrzec półkę na której leżał zgaszony telefon, więc pomyślał, że postawi tam szklankę. Brunet jednak nie spał, bo się podniósł z łóżka i zapalił lampkę, której światło było zwrócone do góry, w sufit. Spojrzał na Cody'ego i wziął od niego szklankę z wodą, upił kilka solidnych łyków, po czym odłożył na półkę.

         — Wybierasz spanie w jednym łóżku ze mną, czy na niewygodnej kanapie? — zaproponował szybko, ściszając coraz bardziej głos, ale Cody i tak słyszał. — Nie polecam kanapy. Jak ostatnim razem zasnąłem na niej przez przypadek, przez tydzień umierałem na ból pleców. Więc masz jedną opcję. A na podłodze jest zimno, przeziębisz się. — dodał po chwili, jakby prowadził sam ze sobą monolog.

      Riven podsunął się na łóżku i poklepał miejsce obok siebie. Oparł się plecami o zimną ścianę, która wcześniej miała kolor czarny, teraz miała ciemną, wyblakłą zieleń. Szatyn usiadł obok i spojrzał na kątem oka na śpiącego przyjaciela, któremu głowa leciała na bok, tuż na ramię chłopaka. Cody ułożył się inaczej na łóżku, dzięki czemu Riven mógł spokojnie się położyć pod kołdrę.

      Szum deszczu nastrajał tylko atmosferę między nimi. W pokoju zaczynało się robić w miarę ciemniej, jak tylko wschodzący na niebo księżyc zniknął za gęstymi, szarymi deszczowymi chmurami. Cody patrzył jak jego brunet śpi, albo przynajmniej zaczyna zapadać w coraz głębszy sen. Kręcony kosmyk brązowych włosów opadł mu na powiekę, Cody wyciągnął rękę do jego twarzy aby odgonić włosy, kiedy Riven poruszył się, odwracając twarz w jego stronę. Kosmyk sam ułożył się na swoje miejsce, a teraz szatyn mógł do woli podziwiać śpiącego bruneta. Wyraz twarzy miał spokojny, jakby zupełnie nie przejmował się tym, że ma obserwatora.

      Burza za oknem nie ustępowała, a Cody czuł że minuty na minutę chce dołączył do Rivena i tak też w sumie zrobił. Zgasił lampkę, położył się obok Riven, położywszy głowę na mniejszej poduszce. Jednak mimo mroku panującego w pokoju i szumu deszczu, Cody wciąż nie mógł zasnąć. Wszystkie dotychczasowe sposoby zawodziły go — liczenie owiec nie pomogło, stracił rachubę po setnej owcy; relaksowanie się podczas słuchania odgłosów burzy za oknem też za wiele nie dawało. W końcu się przełamał i przysunął do Rivena, który zdążył się już do niego odwrócić tyłem, i przytulił się do niego. Czuł, jakby to właśnie tego potrzebował. Jakby to było tym, czego dzisiaj akurat potrzebował.

««« 🎔 »»»

      Dzień zaczął się również pochmurnie, aczkolwiek jeśli była mowa tylko o pogodzie. Riven obudził się wtulony w Cody'ego, który jeszcze o czwartej nad ranem spał jak suseł. Straszy jednak nie mógł zaprzepaścić passy treningów, nie mógł zrobić sobie dzisiaj wolnego i choć pogoda mu nie dopisywała, wstał z łóżka, wymknął się z pokoju zabierając kubek z wodą i telefon. W kuchni przygotował sobie pierwsze, lekkie śniadanie, wodę w butelkę i poszedł do łazienki się ubrać, po czym wyszedł pobiegać.

      W tym czasie Cody obudził się pół godziny po wyjściu Rivena z domu. Gdy zastał puste miejsce na łóżku chłopaka, zdziwił się trochę, aczkolwiek pomyślał, że mógł wyskoczyć do sklepu — jednak nie pasowała mu zbyt wczesna godzina, co nie znaczyło, że zaraz zacznie panikować, że przyjaciela z którym się przytulał w nocy nie ma nad ranem w domu. Postanowił się ubrać, i zaczekać na Rivena ze śniadaniem. Zdążył wypić małą kawę, akurat kiedy wrócił Riven.

      Do salonu wszedł zupełnie zziajany Riven, próbujący złapać porządnie oddech. Na jego policzkach dało się zauważyć rumieńce, na twarzy był lekki uśmiech. Był ubrany w czarne dresy i luźną bluzę. W kieszeni dresów dało się zobaczyć zarys telefonu, na uszach miał słuchawki.

         — Nie wiedziałem, że biegasz. — stwierdził, po czym pomyślał, że tak naprawdę wie mało o chłopaku i musi lepiej go poznać. Riven usiadł na krześle i spojrzał na Cody'ego z lekkim uśmiechem.

         — Jak Ci się spało? Następnym razem skołuję jakiś materac albo coś. Żebyśmy się nie cisnęli w moim łóżku. Czasami nawet i dla mnie jest za małe. — powiedział i zmierzwił włosy szatyna. — Ogarnę się i skołuję coś na śniadanie, okej? — dodał i nie czekając na odpowiedź przyjaciela, odszedł od stołu udając się do łazienki. Po dłuższej chwili było słychać jak woda leci z prysznica.

      Cody postanowił zrobić śniadanie. Głowę miał pełną myśli. Wczoraj widział, jak Rivenowi nie dopisywał humor, a dziś był rozpromieniony jak słońce którego nie ma i to nie tak, że mu się to nie podobało, dla niego to było kolejną zagadką, którą chciał rozwiązać. Jeszcze wielu rzeczy o sobie nie wiedzieli, a mają całe życie przed sobą by je dobrze do tego wykorzystać.

      Kiedy brunet wyszedł spod prysznica, Cody czekał na niego już ze śniadaniem — tostami z ciepłą herbatą z miodem, cytryną i odrobiną suszonego imbiru. Postarał się, aczkolwiek użył do śniadania tego co znalazł u chłopaka w szafkach.

      Usiedli razem do śniadania, ciesząc się swoją wzajemną obecnością. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top