Five 🎔
Sobota z poziomu Cody'ego przebiegała powoli i leniwie, natomiast Riven zaczął dzień pracowicie, mając na myśli poranny trening. Za oknem było zimno i wilgotno, więc chłopcy nie wychodzili z domu, Cody'emu się szczerze mówiąc nie chciało zbytnio. Chciał spędzić trochę czasu z Rivenem zanim ruszy do domu. Zbliżało się popołudnie, a brunet planował zacząć robić obiad z tego co znalazł w lodówce.
— Miło spędzam z tobą czas, wiesz? — powiedział Cody przeglądając gazetę, którą znalazł na stole w kuchni. Nie wiedział dokładnie o czym była, ale miała ładne obrazki i po prostu je oglądał, kątem oka spoglądając na krzątającego się po kuchni bruneta. Jego ruchy były płynne, swobodne jakby nawet powietrze go nie ograniczało. Cody'emu się to podobało i choć nie wiedział czemu, w pewnym momencie odłożył gazetę na bok, i wpatrywał się zupełnie w chłopaka.
— Ty się dobrze czujesz? — zapytał obserwowany brunet, na co Cody z początku nie zwrócił uwagi zupełnie, dopiero po dłuższej chwili odpowiedział na pytanie zadane przez kolegę.
— Czuję się świetnie. Dlaczego pytasz? — odpowiedział, po czym sam czekał na odpowiedź.
— Nie wiem, jakieś to nie jest podobne do Ciebie. Zazwyczaj zajmujesz się sobą, znajdujesz sobie zajęcie w sekundę. — skwitował go i odwrócił się z powrotem, nachylając się nad miską. Cody westchnął i oparł się o oparcie krzesła, po czym spojrzał na telefon, który od wczorajszego południa milczał. Cieszył się,bo żaden klient nie upominał się o swój samochód. Swoją drogą, Cody przyznał Raven w warsztacie samochodowym, że naprawa samochodów idzie mu ostatnio jak krew z nosa – strasznie powoli. Nie wiedział co jest tego przyczyną.
— Niepodobne do mnie, bo rzadko mówię słowa prosto z serca? — powiedział w prost, a wtedy Riven znieruchomiał. Zupełnie jak robot podczas awarii. Prawdą jednak było to co powiedział szatyn. Rzadko mówił słowa od serce, zazwyczaj czekał na idealne momenty, a czasem słowa same wychodziły mu z ust.
— Ważne, że je w ogóle mówisz. — dodał pokrótce i zaczął trzeć coś na tarce. Zaczęło pachnieć czymś słodkim i soczystym. Cody od razu pomyślał o dojrzałym, czerwonym jabłku. Nie dopytywał się, co Riven robi, po prostu kiedy miał możliwość przyglądał się mu z dużym zaciekawieniem.
Po kwadransie, Riven postawił przed Cody'm talerz racuchów z jabłkami posypanych cukrem pudrem. Szatyn się uśmiechnął szeroko i spojrzał na Rivena który od razu się uśmiechnął. Młodszy chłopak podziękował i zaczął się zajadać posiłkiem. Brunet skończył smażyć, po czym usiadł do stołu naprzeciw Cody'ego. Jedli w milczeniu. Szatyn co jakiś czas zerkał na bruneta przed sobą, uśmiechając się dyskretnie pod nosem, tak by on nie mógł tego zauważyć, poza tym, on i tak był zajęty jedzeniem.
— Ja zajmę się naczyniami. — powiedział Cody i wstał od stołu, ale Riven złapał go za nadgarstek. Chłopak nie wiedział co się za bardzo dzieje. Obydwoje chyba nie wiedzieli bo gdy Cody usiadł z powrotem na swoim miejscu, Riven cofnął rękę.
— Wybacz. Wracając do naczyń, nie ma takiej potrzeby byś się nimi zajmował. Masz mnie. — powiedział i spojrzał z lekkim uśmiechem na Cody'ego, po czym odsunął talerz z kilkoma racuchami na talerzu. Wpatrywał się w oczy Cody'ego po czym jeszcze szerzej się uśmiechnął. Szatyn przez chwili stał się jakby nieśmiały po czym szybko odwrócił wzrok w bok. Riven prychnął i oparł się o oparcie drewnianego krzesła.
— A myślałem, że to ja jestem nieśmiały... — przyznał uśmiechając się jeszcze szerzej niż poprzednio. Bawiła go trochę ta sytuacja, bo myślał do tej pory, że Cody jest typem chłopaka na którego widok dziewczynom miękną kolana. Miał wszystko w sobie to co innym się w nim podobało. Ale tacy ludzi rzadko patrzyli na jego wnętrze. Riven widział w nim więcej, o wiele więcej rzeczy, których nikt inny nie zauważał. Jesteś bystry, mądry, utalentowany... Czego chcieć więcej?, pomyślał Riven mimowolnie uśmiechając się. Poczuł na sobie ciepło bijące zapewne od okna, kiedy się odwrócił, zauważył że słońce wyszło zza chmur i zapowiadało się być pogodnie przez resztę dnia.
— Wygląda na to, że się przejaśniło, Cody. Póki masz okno pogodowe jest szansa, że dojedziesz bez deszczu do domu. — dodał Riven po czym odwrócił się do Cody'ego, który patrzył się niepewnie w niego. Brunet pochylił się nad stołem i wyciągnął dłoń w stronę przyjaciela, po czym dotknął czubka jego nosa, przy czym wydając siebie cichy dźwięk przypominający pip, po czym cofnął swoją rękę i wstał od stołu, podchodząc z powrotem do blatu w kuchni. Zaczął układać rzeczy na kupkę, i wstawił je do zlewu.
Cody również wstał od stołu po czym podszedł od tyłu do Rivena, przysunął się do niego tak, żę stykali się ze sobą ciałami. Brunet doskonale czuł jego oddech na swoim karku, ale był ciekawy tego, co chłopak wymyślił i chciał poczekać na rozwój wydarzeń. Stał i robił swoje, gdy Cody oplótł go dłońmi kawałek nad biodrami i oparł swoją brodę o jego ramię. Stali tak przez dłuższy czas, póki Cody nie przerwał ciszy panującej między nimi.
— Zostałbym... Nie chcę wracać do pustego mieszkania... — wyszeptał do ucha starszego, a zarazem niższego chłopaka, który nie ukrywał lekkich rumieńców na twarzy. Spodziewał się uścisku, ale nie mówienia do ucha, cichym, spokojnym tonem głosu, jakby lekko zachrypniętym. Riven odchrząknął.
— Jeśli chcesz, moje drzwi są zawsze dla Ciebie otwarte. Jeśli chcesz zostać, zostań. Jeśli chcesz odejść, odejdź. Przecież nie mogę Ci kazać różnych rzeczy wbrew twojej woli, prawda? — powiedział lekko się uśmiechając i odkładają talerze na bok. Wytarł mokre ręce w ściereczkę i odwrócił się przodem do Cody'ego.
— Tak jest chyba lepiej, co? — powiedział i oddał przytulasa po czym położył swobodnie głowę na jego ramieniu. Szatyn uśmiechnął się.
Stali tak, w zupełnej ciszy, wtuleni w siebie dobry kwadrans, póki Cody nie złożył lekkiego pocałunku na jego szyi. Riven dostał gęsiej skórki i schował twarz w zagłębieniu szyi szatyna. Poczuł się nieswojo.
— Czemu to zrobiłeś..? — zapytał cicho, a Cody pogłaskał go po plecach. Próbował ułożyć w swojej głowie logiczne wyjaśnienie na temat tego co zrobił ale nie potrafił nic sensownego ułożyć, więc próbował zmienić temat.
— Mam tak więcej nie robić? Chciałem by było fajnie. — powiedział, i momentalnie poczuł jak szybko bije serce Rivena. Chyba ten ruch był lekkim błędem, aczkolwiek Cody nie do końca żałował tego. Chciał wiedzieć jaka byłaby reakcja bruneta na takie coś.
— Nie o to chodzi... — powiedział i bardziej wtulił się w młodszego chłopaka. Czuł bijące od niego ciepło i spokój, którego teraz po części potrzebował. Jego serce waliło jak szalone i nie miał zielonego pojęcia dlaczego zareagował tak, a nie inaczej. Dlaczego jego ciało wymyka się spod jego kontroli. Ale chciał to wiedzieć.
Reszta dnia minęła im spokojnie. Mimo zaistniałej sytuacji, atmosfera między nimi była w porządku, obydwoje cieszyli się swoim towarzystwem jak wcześniej. Na koniec dnia leżeli obydwoje w łóżku, wpatrzeni w sufit. W pokoju zaczęło się robić pomarańczowo od zachodzącego słońca za oknem. Riven leżał prawie na skraju łóżka ale nic nie mówił Cody'emu, który prawie przytulał się do zielonkawej ściany.
— Musisz jutro rano iść pobiegać...? — zapytał smutnym głosem Cody, odwracając głowę w stronę Rivena, który przez to wpatrywanie się w sufit zaczął zasypiać powoli, jednak wciąż słyszał Cody'ego, który najprawdopodobniej myślał, że Riven już śpi. Przykrył go delikatnie kołdrą, przysunął do siebie układając ich tym sposobem w pozycji "na łyżeczkę" po czym przytulił się do niego, wąchając przy okazji zapach włosów bruneta, które pachniały bardzo przyjemnie.
— Nie muszę, jeśli chcesz. Dobranoc Cody. — powiedział półszeptem i zaraz po tym odpłynął do krainy Morfeusza.
— Dobranoc, Riv.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top