6 | dance
Znów siedziałem w łóżku i patrzyłem przez okno. Niebo po raz kolejny było bezchmurne. Odkąd wytłumaczyłem Iris, dlaczego chciałem wstać, zawsze odsłania zasłony przed wyjściem z pokoju.
Po moim małym incydencie dziewczyna zadzwoniła również do lekarza. Umówiła mnie na wizytę, która miała odbyć się za przeszło tydzień. Doktor nie wierzył w sytuację, że stałem. Koniecznie chciał jeszcze raz mnie przebadać.
- Rodzice przyjdą za godzinę – do pokoju weszła Iris. – Nie wypada, żebyś tutaj siedział. Spróbuję przenieść cię na dół.
- Zwariowałaś? – powiedziałem, słysząc jej pomysł. – Złamiesz sobie kręgosłup pod moim ciężarem!
- Nie przesadzaj, Richard – mruknęła i zabrała ze mnie kołdrę. – Jako były skoczek narciarski nie masz zbyt pokaźnej wagi, a po pobycie w szpitalu również schudłeś. Ważysz prawie tyle, co ja.
Coś zakłuło mnie w piersi, gdy Iris powiedziała o byłym skoczku. Straciłem swój zawód. Właściwie jestem bezrobotny. Nic nie dają pieniądze z ubezpieczalni i innych głupstw. Przestałem sam zarabiać. Nie stać mnie na utrzymanie rodziny. To bolało.
- No to hop, Richi – westchnęła Iris, zsuwając moje nogi ku brzegu łóżka. – Wstajemy.
Dziewczyna podsunęła wózek. Wzięła mnie pod pachy. Oparłem się stopami o podłogę. Objąłem blondynkę za kark, a ona przeniosła mnie zwinnie na wózek, obracając się w miejscu. Wyjechaliśmy z pokoju i przed nami wyrósł największy problem. Schody. Odetchnąłem głęboko. Iris położyła dłonie na moich ramionach i potarła pocieszająco. Mruknęła coś, że damy radę, chociaż nie wiem, jak zamierzała to zrobić. Staliśmy chwilę w milczeniu, które przerwała dziewczyna.
- Dobrze – wyszeptała. – Dobrze. Wezmę cię po prostu na barana. To najprostszy sposób. Uda się.
Nie odpowiedziałem. Swoją opinię postanowiłem zostawić dla siebie. Wykonywałem po prostu polecenia Iris, mimo iż nie podobało mi się to, że tak jej ciążę. Znów objąłem ją za kark, a ona złapała mnie za nogi, pytając, czy nie czuję bólu. Zaprzeczyłem. Dziewczyna znosiła mnie na dół, stąpając schodek po schodku. Przez całą drogę zaciskałem powieki, słysząc jej ciche ze zmęczenia sapanie.
Ucieszyłem się, gdy pod sobą poczułem kanapę. Otworzyłem oczy. Siedziałem. Obok mnie padła Iris. Spojrzałem na nią. Twarz świeciła jej się, a włosy miała mokre. Oddychała ciężko. Patrzyła w sufit. Złapałem ją za dłoń. Skierowała wzrok na mnie. Nic nie mówiła. Pogłaskałem ją po policzku, ścierając pojedyncze krople potu. Serce kurczyło mi się gwałtownie, gdy widziałem, jak wiele wysiłku kosztuje ją opieka nade mną.
- Przepraszam – powiedziałem cicho.
- To nie twoja wina – odpowiedziała również szeptem i uśmiechnęła się. Przeczesała mi włosy palcami i uszczypnęła w nos. – To nie twoja wina, że się połamałeś.
Wstała z sofy, pocałowała mnie w czoło i oznajmiła, że idzie sprowadzić na dół wózek. Protestowałem, ale uparła się. Postanowiła, że będę mógł swobodnie przemieszczać się na parterze i nie musiałbym nikogo prosić o pomoc. Kiedy już znów siedziałem na wózku, Iris poszła dokończyć przyrządzanie posiłku. Włączyłem telewizor, ale nic ciekawego nie leciało. Ruszyłem więc do kuchni.
- Pomóc ci w czymś? – spytałem.
- Nie, nie, poradzę sobie – bąknęła Iris, wyciągając z szafek naczynia do nakrycia stołu w salonie.
- Ręce wciąż mam sprawne – powiedziałem, podjeżdżając do kuchenki i spoglądając na patelnię. – Sznycle? Przecież ty kompletnie nie umiesz ich przyrządzać!
- Kiedyś nauczyć się muszę – mruknęła, krojąc warzywa do surówki.
- Hej, spokojnie. Żartuję sobie przecież. – Przyglądałem się chwilę Iris. Dłonie strasznie jej się trzęsły. Nie mogła przez to pokroić drobno składników. – Zostaw. Ja to zrobię. Nakryj do stołu i przypilnuj tych sznycli, żeby się nie spaliły, bo dom, na który tak ciężko pracowałem, pójdzie z dymem – uśmiechnąłem się pod nosem, przejmując od dziewczyny nóż.
- Przepraszam bardzo – skrzyżowała ręce na piersi – ale ja również zainwestowałam swoje pieniądze w to mieszkanie.
- Dobra, dobra! Bierz się do roboty! – zaśmiałem się. Iris wyszła z pomieszczenia, a ja podjechałem do radia i włączyłem je. Z głośników popłynęła dobrze znana nam obojgu melodia. Dziewczyna wróciła do kuchni ze zmarszczonymi brwiami, ale zaraz jej mina stała się łagodniejsza.
- Boże – wyszeptała, spoglądając mi w oczy. – Czy to...
- Tak – odpowiedziałem bez zbędnych słów. Zauważyłem, jak po policzkach Iris spływają łzy. Zupełnie niczym tamtego pamiętnego dnia. Rozczuliło mnie to. Wyciągnąłem w jej stronę dłoń. Złapała ją. Przyciągnąłem dziewczynę do siebie. Usiadła mi na kolanach. Zaczęliśmy obracać się wkoło na wózku. Nasz pierwszy taniec został wykonany właśnie do tej piosenki. I ona zawsze będzie moją ulubioną.
Iris promieniała. Miała roześmiane oczy, iskierki w nich pojawiły się pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Usta wyginały się w uśmiechu. Wyglądała zupełnie tak samo, jak kilka lat temu podczas tamtego tańca. Moja niepełnoprawność nie grała w tym czasie roli. Byliśmy tylko my, zapatrzeni w siebie, zapominający o świecie, odpływający w wspomnienia. Uświadomiłem sobie, jak bardzo ją kocham. Zrobiłbym wszystko, aby została ze mną, abyśmy się pobrali, mieli wspaniałe pociechy, razem się zestarzeli. Bo z taką osobą przy swoim boku przetrwa się największe trudy. Ale czy uda się to w naszym wypadku?
Z myśli wyrwał mnie nieprzyjemny świąd. Zmarszczyłem brwi, Iris również. Otworzyła szeroko oczy, wstała i popędziła do kuchenki. No tak. Sznycle. Całkiem o nich zapomniałem.
- Całe szczęście, że to tylko dwa ostatnie – powiedziała po zdjęciu patelni z gazu, śmiejąc się. – Większość usmażyłam wcześniej, powinno wystarczyć. Chcesz sprawdzić, czy są jadalne?
- Masz zamiar mnie otruć? – spytałem z wątpliwością.
- Może, może – mruknęła pod nosem, wciąż się uśmiechając.
- Hej, Iris – odparłem, udając przerażenie. – Ja chcę jeszcze trochę pożyć, pocieszyć się życiem.
Dziewczyna podała mi sznycla na talerzu. Podjechałem do szafki i wyjąłem z szuflady widelec. Skosztowałem posiłku. Niebo w gębie! Nigdy nie jadłem tak dobrego jedzenia przyrządzonego przez Iris. Zamknąłem oczy i przeżuwałem każdy kęs z rozmarzeniem. Z transu wyrwał mnie śmiech dziewczyny.
- Co ci jest? – zapytałem, choć dobrze wiedziałem, co ją tak rozbawiło.
- Po twojej minie mogę wywnioskować, że mi się udało – wydukała.
Nie zdążyłem odpowiedzieć, ponieważ do drzwi zadzwonił dzwonek. Musieli przyjechać rodzice i Selina. Iris pobiegła rozgorączkowana, aby otworzyć. Zjadłem mięso do końca, umyłem naczynie i zostawiłem je w zlewie. Wolałem nie ryzykować sięgania do półek. Usłyszałem tylko głos siostry. Wyjechałem z kuchni. Moim oczom ukazali się również rodziciele. Nic nie mówili, lecz gdy mnie zauważyli, uśmiechy od razu pojawiły się na ich twarzach. Ale dlaczego akurat na mój widok?
- Richard, synku! – zawołała mama, podeszła do mnie, przytuliła i ucałowała w czoło. – Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- W jak najlepszym – odrzekłem, witając się z ojcem i nie zamierzając kontynuować z nimi rozmowy. – Selina! – zwróciłem się w stronę brunetki.
- Mam twoją zgubę – szepnęła mi na ucho podczas rzewnego uścisku.
- Po obiedzie – mruknąłem cicho, czując, jak przyspiesza mi serce na wzmiankę o pierścionku. – Zapraszamy do salonu.
Zasiedliśmy przy stole. Iris przyniosła jeszcze wazę z zupą. Zajęła miejsce obok mnie. Posłałem ku niej ciepły uśmiech, ale nie odwzajemniła go. Zasmuciłem się. Wynikiem jej niehumoru byli zapewne moi rodzice. Nie słyszałem nawet, żeby się przywitali.
Podczas posiłku matka wypytywała o kolejną wizytę u lekarza, czy są jakieś postępy, jak odbywają się rehabilitacje. Tata w ogóle się nie odzywał, a Selina jako jedyna z mej rodziny podjęła rozmowę z Iris. Nie wspomniałem o wczorajszej sytuacji. Mama zwariowałaby na informację, że stanąłem na nogi.
Kiedy Iris wyszła z pokoju, postanowiłem wszcząć temat, który nurtował mnie od wejścia rodziców do domu.
- Co wam jest? – warknąłem. – Dlaczego nie rozmawiacie z Iris? Czy to przez to, że nie zgodziłem się na zamieszkanie z wami? – nie dałem im szansy na odpowiedź. – To nie jej wina. Sam tak zdecydowałem. I słyszałem, mamo, co mówiłaś do niej, a właściwie wrzeszczałaś tutaj po moim powrocie. Ten dom nie ma warunków? Spadnę ze schodów? Bardzo dobrze mi się tu mieszka. Lepiej niż u was. A o schody się nie martwcie. Przecież jestem kaleką, co nie? Z łóżka sam się nie ruszę, cały czas w nim leżę. A gdybym chciał się zabić, to zrobiłbym to już dawno. – Wszyscy przy stole przestali momentalnie oddychać. – Macie z nią rozmawiać. Być dla niej mili. Ona niczym nie zawiniła. Jeśli już to tylko ja. Jasne? – usłyszałem kroki dobiegające od strony kuchni. Chrząknąłem. – No tak. A co u Christiana? Nie rozmawiałem z nim ostatnio. Dobrze mu się wiedzie? – Iris usiadła obok mnie. Złapałem ją za dłoń i ścisnąłem. Uśmiechnęła się ciepło. Nie pozwolę jej skrzywdzić. Mimo że sam często to robiłem. Zbyt często. Musiałem to zmienić.
- Dobrze – wydusiła matka. – Dzwonił wczoraj. Był zmęczony. Praca chyba trochę go przytłacza. Spróbuję go namówić do jej zmiany.
- Wspaniale – burknąłem. Nie mówiłem nic więcej. Nie miałem zamiaru wywoływać następnej kłótni. Christian miałby zmienić pracę? Chciał osiągnąć taki cel, robić to, co kocha. Nie zrezygnowałby z tego przez głupie wymysły mamy.
Niebawem skończyliśmy posiłek. Iris zaproponowała kawę, lecz ojciec grzecznie odmówił. Matka nie odezwała się już ani jednym słowem. Tylko przy pożegnaniu przytuliła mnie przelotnie i wyszeptała marne Cześć.
- Trzymaj – powiedziała Selina, wciskając mi jakieś pudełeczko w dłoń. – Nie zwracaj tego do jubilera, bo cię zabiję. Na razie, brat.
Iris zamknęła za gośćmi drzwi. Otworzyłem pudełko. Moim oczom ukazał się pierścionek. Ten, który sam kupowałem. Był srebrny, wokół błękitnego oczka połyskiwały drobne białe diamenciki. Wiedziałem, że spodoba się Iris. Kiedy przechadzaliśmy się po pewnym centrum handlowym, natknęliśmy się na jubilera, a tam dziewczynie wpadł w oko właśnie ten pierścień. Musiałem odciągać ją od wystawy, aby iść dalej, tak bardzo była w niego zapatrzona. Jeszcze tego samego dnia wieczorem, podczas gdy Iris przyrządzała kolację, pojechałem do galerii i zakupiłem pierścionek. Nie wahałem się choćby przez chwilę. Wszystko miałem w planach, które potem szlag trafił.
- To co? – zagadnęła blondynka. – Przenosimy się na górę?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, żebyś znów się męczyła – odpowiedziałem. – Mogę przenocować na kanapie w salonie i jutro jeszcze tu posiedzę.
- Na pewno? Nie będzie cię nic bolało?
- Na pewno, kochanie.
- Prześpię się tu z tobą.
- Wykluczone. Musisz być wypoczęta.
- Nie zostawię cię samego.
- Iris...
- Nie, Richard. Wybij to sobie z głowy. Choćbym miała spać na kolcach, nie opuszczę cię. Nigdy.
***
Znajdowaliśmy się w salonie. Rozwiązywałem krzyżówki, leżąc na kanapie, a Iris ślęczała nad zeszytami, kartkami, książkami, siedząc po turecku przy kominku. W tle unosiła się muzyka dobiegająca z radia. Rozpoznałem głos Dana Reynoldsa. Wsłuchałem się w piosenkę. Jej słowa były piękne, wręcz wzruszające. Spojrzałem na Iris. Wstałem, podszedłem do niej, odłożywszy krzyżówkę i wyciągnąłem rękę w jej stronę, uśmiechając się. Dziewczyna bez wahania złapała mnie za dłoń. Chwilę potem kołysaliśmy się w rytm muzyki. Nic nie mówiliśmy. Jedynym źródłem dźwięku było radio.
Oh, I always let you down
You're shattered on the ground
But still I find you there
Next to me
And oh, stupid things I do
I'm far from good it's true
But still I find you there
Next to me
Piosenka dobiegła końca, a ja zauważyłem, że po policzkach Iris spływają łzy. Odgarnąłem kosmyki włosów z jej twarzy i otarłem słone krople.
- Hej, kochanie – wyszeptałem, podtrzymując ją lekko za podbródek. – Nie płacz.
Dziewczyna wtuliła się w moją pierś. Staliśmy kilka, może kilkanaście minut objęci. Trzymałem ją w swoich ramionach. Chciałem móc każdego dnia tak ją przytulić. Chciałem każdego dnia wręczać jej kwiaty. Chciałem każdego dnia składać na jej ustach tysiące pocałunków. Chciałem być przy niej aż do śmierci.
- Chciałabym, abyś był przy mnie, nieważne, co zrobię – szepnęła Iris, prawie czytając mi w myślach. – Tak jak w tej piosence.
- Zawsze będę przy tobie – odpowiedziałem. – Obiecuję.
Nie wiedziałem wówczas, że role się odwrócą i to ona mnie nie zostawi, mimo że moje słowa ją zranią niczym śmiertelne pociski.
~~~~~
Chyba dobry rozdział, ale jak zawsze czekam na Waszą opinię. a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top