5 | fall

Nadszedł weekend. Nie odczuwałem tego. Iris wychodziła tylko na zakupy, a ja cały czas siedziałem w łóżku. Od mojego przyjazdu ani razu nie byłem w kuchni, a salon zdążyłem zobaczyć tylko kątem oka, kiedy ojciec przenosił mnie na górę. 

Oprócz rehabilitanta codziennie przychodziła również pielęgniarka. Podawała mi leki, mimo iż mogła robić to Iris. Piguła była potrzebna tylko do zmiany cewnika.

Andreas się zmienił. Od kiedy powiedziałem mu, co sądzę o wypadku i swojej niepełnosprawności, coraz rzadziej się do mnie odzywa. Rzuci pytanie o samopoczucie, bąknie coś o treningach i idzie przyrządzić posiłek. Nie przesiaduje przy mnie podczas rehabilitacji. Nasze relacje zeszły na zupełnie inny tor. 

Iris stara się mi dogodzić, jak tylko potrafi. Denerwuje mnie jej troska jak o małe dziecko. Przejmuje się każdym moim słowem, a nie są one zawsze miłe. Czasami daję się ponieść emocjom i nakrzyczeć na nią, tak jak można było to wcześniej zaobserwować. Ale w głębi serca żałuję wszystkich złych zdań, które wypowiedziałem w jej stronę. Tylko że nie mam odwagi, aby powiedzieć przepraszam.

Znów spojrzałem na puste miejsce obok siebie. Po Iris została zmięta kołdra. Od czasu, gdy się obudziłem, nie widziałem jej na oczy. Sięgnąłem po telefon. Dochodziła dziesiąta. Siedziałem w łóżku już dwie godziny. Zaczynało mi się nudzić. 

Skierowałem wzrok na okno. Było szczelnie zasłonięte. Nie mogłem popatrzeć na niebo, tak jak robiłem to codziennie.

- Iris! – zawołałem. 

Nie otrzymałem odpowiedzi. Niemożliwe, żeby wyszła z domu. Była tak troskliwa, że nie mogłaby zostawić mnie samego na więcej niż dziesięć minut. Gdyby jednak to zrobiła, poinformowałaby mnie lub załatwiła opiekę.

Wołałem dziewczynę jeszcze kilka razy. Nadal cisza. Nie chciało mi się czekać. Rozejrzałem się w poszukiwaniu wózka. Stał po przeciwnej stronie pokoju. Westchnąłem cicho. Co teraz?

Siedziałem chwilę w milczeniu, myśląc. Do głowy przyszedł mi szalony pomysł. Na początku wydał mi się bardzo dobry, ale później stwierdziłem, że jest głupi. Mimo mojej pewności co do niepowodzenia tego zadania, postanowiłem je wykonać.

Oparłem ręce po bokach. Odkryłem kołdrę. Moim oczom ukazały się chude nogi z bliznami po śladach operacyjnych szwów. Wyciągnąłem dłoń i pogładziłem je. W tych miejscach składałem się z metalu. Cyborg. 

Złapałem kolejno jedną nogę, a potem drugą i zwiesiłem na brzegu łóżka. Poruszyłem palcami u stóp. Powolutku wyprostowałem w kolanach moje patyki. Trwało to długą chwilę. Co dziwne, nie odczuwałem przy tym bólu. Żadnego. Zero.

Pobujałem kilka razy nogami. Zdziwiłem się, że mogę nimi bez problemu poruszać. Przecież do tej pory były bezwładne. Przynajmniej tak myślałem, bo nigdy czegoś podobnego nie próbowałem. 

Odetchnąłem głęboko. Moje serce przyspieszyło. Nadszedł czas, aby to zrobić.

Położyłem stopy na podłodze. Podparłem się po bokach. Odepchnąłem się. Nic. Spróbowałem jeszcze raz. Tyłek na chwilę się podniósł. Wytrzeszczyłem oczy ze zdumienia. Już prawie stałem. Prawie – dobrze powiedziane. Może z punktu widzenia fizyki miałem jeszcze wiele do pokonania, ale dla mnie był to ogromny krok do przodu. 

Złapałem się za brzeg szafki. Powinno pójść lepiej. Odczekałem chwilę. Wyciszyłem wszystkie myśli. Przygotowałem się. Napiąłem mięśnie i odepchnąłem się.

Dotykałem tylko podłogi stopami i szafki lewą dłonią. Zginałem się w pół. Moment trwało, aż uświadomiłem sobie, co właśnie zrobiłem. Z moich ust wydobył się cichy okrzyk wygranej. Postanowiłem spróbować dalej. 

Puściłem mebel. Zachwiałem się, ale szybko odzyskałem równowagę. Oparłem ręce o biodra. Czas się wyprostować. Powoli sprowadzałem kręgosłup do pionu.

Udało mi się. Stałem. Stałem prosto. Na nogach. Na nogach, na których nie miałem stanąć. Na których nie miałem chodzić. Na których nie miałem skakać. Wszystkie nadzieje powróciły przy tym małym wyczynie. 

- Ha! – krzyknąłem. – Ha! Ha, ha, ha! Ja stoję! Boże, ja stoję! Stoję! – wołałem, wciąż nie wierząc. – Iris! Iris, chodź tutaj! Ha! Mój Boże! Iris!!!

Odwróciłem głowę w kierunku drzwi i poczułem mrowienie w kręgosłupie, a później w nodze. Straciłem równowagę. Jeden z najszczęśliwszych momentów w moim życiu diabli wzięli. Upadłem z ogromnym hukiem. Ból przeszył mi obie dolne kończyny. Zasyczałem. 

Usłyszałem trzask drzwi i zauważyłem wpadającą do pokoju Iris. Była owinięta ręcznikiem, na głowie miała turban. Musiała się kąpać. Stąd jej długa nieobecność. Podbiegła do mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Padła obok.

- Jezus Maria, Richard! – krzyknęła, przysłaniając usta dłonią. – Co ty wyprawiasz? Jak tu się znalazłeś? Co ci głupiego przyszło do głowy? Nie możesz robić takich rzeczy! Chcesz się znowu połamać? 

- Iris, ja stałem – wyszeptałem, ignorując ból i jej pytania.

- Wyszłam tylko na chwilkę, zobaczyłam, że śpisz, więc miałam zamiar spokojnie się umyć. Nie wiedziałam, że stanie ci się krzywda – kontynuowała dziewczyna. – Nic ci nie jest? Wszystko w porządku?

- Iris... - próbowałem jej przerwać.

- Dobrze się czujesz? Bolą cię nogi?

- Iris! – krzyknąłem. Blondynka uspokoiła się. Spojrzała mi w oczy. Trzęsła się, była wystraszona. – Ja stałem. S t a ł e m.

- O czym ty mówisz? – powiedziała cicho drżącym głosem.

- Stałem, Iris – wytłumaczyłem, próbując usiąść. Dziewczyna pomogła mi. Ból znikł. Oparłem się o ścianę. – Na tych nogach – poklepałem kończyny. – Stałem. Przez moment i zakończyło się to upadkiem, ale stałem.

- Przecież to niemożliwe – szeptała. – Lekarz nie dawał ci żadnych nadziei na powrót do chodzenia. Oświadczył jasno, że zostaniesz kaleką do końca życia. 

- Cuda się zdarzają – uśmiechnąłem się ciepło.

- Boże święty. – Iris patrzyła na moje nogi, ale zaraz skierowała wzrok na mą twarz. – Richard. Nie mogę w to uwierzyć. – Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej i rozłożyłem ramiona, zapraszając dziewczynę do uścisku. Wtuliła się mocno we mnie. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, aż usłyszałem jej łkanie. – Nie mogę uwierzyć. 

- Hej, kochanie – szepnąłem, gładząc ją po włosach. – Nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Jeszcze wrócę do chodzenia, a może nawet do skoków.

Dziewczyna odsunęła się ode mnie i zamarła. Spojrzała mi głęboko w oczy. Zmarszczyła brwi, zacisnęła usta w wąską linię i pokręciła głową. 

- Nie – powiedziała. – Nie pozwolę ci.

- Ale dlaczego? – spytałem rozczarowany jej odpowiedzią. Cała radość ze mnie uszła. Władzę nade mną znów zaczął przejmować gniew. – Dlaczego mi na to nie pozwalasz?

- A jak myślisz? – Iris wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Nareszcie odwróciła się do mnie i kontynuowała swój wywód. – Nie chcę znowu cierpieć. Wiesz, co przeżywałam wtedy pod skocznią? Każdy wokoło mówił, że warunki nie są sprzyjające. Błagałam w duchu, aby nie pozwolili ci na skok. Ale tak się nie stało. Zobaczyłam, jak wybijasz się z progu i nagle zatrzymujesz w powietrzu, a chwilę potem targa tobą wiatr. Musiałam patrzeć, jak próbujesz z tym walczyć. Musiałam patrzeć, jak przegrywasz tę walkę. Musiałam patrzeć, jak uderzasz z impetem o zeskok. Musiałam patrzeć, jak biegną do ciebie ratownicy i się tobą zajmują. Myślałam, że już jest po tobie. Nie wiesz o przerażeniu, które towarzyszyło mi przy tym widoku. Ja prawie tam zemdlałam – głos dziewczyny zaczął drżeć. W jej oczach zauważyłem łzy. Zaraz kilka spadło na podłogę. – Cierpiałam każdego dnia, gdy siedziałam przy tobie w szpitalu. Oka nie zmrużyłam, czekając na korytarzu, aż skończy się operacja. Nie chcę przeżywać tego samego. Po prostu nie chcę.

Skończyła mówić. Patrzyłem na nią z szeroko otwartymi oczami. Nie miałem pojęcia, że tak bardzo się mną przejmowała. A ja byłem dla niej okrutny. Nie doceniałem jej poświęcenia. 

Iris wyszła z pokoju, pociągając nosem i zostawiając mnie samego siedzącego na podłodze. A ja zacząłem żałować.

***

Wyciągałem z kartonów naczynia i układałem je w szafkach. Równiutko, aby stały idealnie. Czasem przerażał mnie ten perfekcjonizm Iris. Wszystko musiało być na swoim miejscu. 

- Hej, Richard! – usłyszałem jej głos dobiegający z salonu. – Chodź tutaj! Patrz, co znalazłam.

Wszedłem do pomieszczenia. Dziewczyna klęczała zwrócona w stronę okna. Pochyliłem się ku niej i pocałowałem w policzek, obejmując ją za szyję.

- Co tam masz? – spytałem, uśmiechając się.

Iris trzymała w dłoniach album ze zdjęciami. Wskazała na jedno. Usiadłem obok niej i wziąłem przedmiot do swoich rąk. 

Na fotografii znajdowałem się ja. Byłem dzieckiem. Ojciec łapał mnie w pasie, a ja stałem. Na kolejnym zdjęciu tata już mnie puścił. Zrobiłem swój pierwszy samodzielny krok. Nauczyłem się chodzić.

Pamiętam, jak rodzice opowiadali mi o trudności tego zadania. Podobno nie wiedziałem, że mam kolana. Codziennie poświęcali kilka godzin na moją naukę chodzenia. I udało im się, mimo ich oraz mego trudu.

Nigdy nie pomyślałbym, żebym znów musiał uczyć się, jak zrobić ten pierwszy krok.

~~~~~

Kłótnie, wszędzie kłótnie. Co myślicie? Iris ma rację co do skoków czy jednak Richard powinien do nich wrócić, jeśli wyzdrowieje? a.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top