3 | difficult decision
Otworzyłem oczy, dysząc ciężko. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, nie wiedząc, gdzie jestem. Przetarłem twarz dłońmi. Cholerny koszmar. Od wybudzenia się ze śpiączki co kilka nocy przeżywałem po raz kolejny i kolejny mój wypadek.
Poczułem ruch. Spojrzałem na osobę leżącą obok mnie.
Iris.
Obróciła się w moją stronę. Spała. Włosy miała rozczochrane. Zawsze, gdy wstawała, pojawiały się problemy z ich rozczesaniem. Jej twarz oświetlały promienie słońca padające przez szpary między zasłonami. Pochrapywała cichutko. Uśmiechnąłem się. Tak bardzo brakowało mi tego widoku.
Zapomniałem o śnie. Wpatrywałem się tylko w nią. Ruszyła się i położyła rękę na moim torsie. Zasyczałem cicho. Na klatce piersiowej wciąż miałem kilka siniaków. Jednak ból szybko przeszedł. Wyciągnąłem dłoń i pogłaskałem dziewczynę delikatnie po policzku. Wtuliła się w nią jak spragniony dotyku szczeniak.
- Richard – mruknęła.
- Jestem tu – wyszeptałem. – Jestem.
Iris uśmiechnęła się przez sen. Spróbowałem przysunąć się do niej bliżej. Podparłem się rękoma po bokach i usiadłem. Ramię blondynki spadło na moje uda. To zabolało mocniej. Z moich ust wydał się niechciany krzyk. Iris zerwała się z miejsca.
- Co? – spytała wybudzona gwałtownie ze snu. – Boże święty, Richard! – zawołała po zorientowaniu się w sytuacji. – Przepraszam!
- Nic się nie stało – wydusiłem, wciąż odczuwając ból.
- Co ty właściwie miałeś zamiar zrobić? – dopytywała.
- Chciałem się do ciebie przysunąć, żeby być bliżej.
- Och, Richard – westchnęła. – Nie powinieneś. Bardzo cię boli? – Pokręciłem głową, aby się nie martwiła. – Nie kłam. Zaraz przyniosę zimne okłady. Połóż się.
- Przestań – warknąłem. – Za chwilę przejdzie.
- Ale...
- Przejdzie! – krzyknąłem. Iris zamarła.
- Okej – wyszeptała i chrząknęła. – To ja pójdę zrobić coś do jedzenia. O jedenastej przyjdzie rehabilitant, a o trzynastej terapeuta.
Spojrzałem na dziewczynę ze zdziwieniem. O czym ona mówi? Rozumiem rehabilitacje, ale terapia?
- Jaki terapeuta? – spytałem. W moim głosie słychać było gniew.
- Bardzo doświadczony – odpowiedziała spokojnie, zdejmując piżamę i ubierając dres. – Znalazłam go w internecie. Wspiera ludzi przy podnoszeniu się po różnych wypadkach. Pomyślałam, że mógłby ci pomóc.
- To źle myślałaś – burknąłem. Złość rosła we mnie z sekundy na sekundę coraz szybciej. – Nie potrzebuję żadnego psychologa. Czuję się bardzo dobrze. Przecież nie popadam w jakąś cholerną depresję ani nie planuję samobójstwa. W głowie mi się od tego wypadku nie poprzewracało.
- A ja sądzę inaczej – drążyła dalej swoje.
- Do jasnej cholery, Iris! – krzyknąłem. – Nie chcę żadnej terapii! Ust przy tym człowieku nie otworzę! Nie zgadzam się, rozumiesz? Moje uziemienie nie oznacza, że możecie robić sobie ze mną, co wam się żywnie podoba! Nie będę waszą marionetką.
Dziewczyna stała nieruchomo. Patrzyła na mnie bez słowa. W jej oczach dostrzegłem łzy. Znów będzie ryczała. Nie ścierpię tego. Przeczesałem włosy dłońmi. Grunt to się uspokoić.
- Chciałam dobrze – wyszeptała, kiedy ja wpatrywałem się w skrawek nieba przez zasłony. Słońce świeciło i było prawie bezchmurnie.
- To coś ci nie wyszło – odparłem.
Usłyszałem brzęknięcie talerzy i sztućców, a po chwili syk spadającego na patelnię jajka. Iris musiała robić jajecznicę. Przygotowywanie porannego śniadania przerwał telefon. Nadstawiłem z ciekawością ucho.
- Tak, przyjadę po swoje rzeczy – mówiła dziewczyna. – Rozumiem. Tak. Będę po jedenastej. Dobrze. Dziękuję bardzo. Do zobaczenia.
Siedziałem w ciszy, próbując domyślić się, o czym Iris rozmawiała. Jechać po rzeczy? Ale dokąd? Jedynym miejscem, gdzie byłaby w stanie pojawić się za kilka godzin, to jej praca. Rodzice mieszkali na północy Niemiec, poza tym nie utrzymywała z nimi kontaktu.
Praca. Cholera. Nie. Nie mogła się zwolnić. Nie mogła tego zrobić. Po prostu nie mogła. Za dużo na to pracowała, aby teraz zrezygnować. Siedziała nocami nad nauką. Zdawała śpiewająco wszystkie egzaminy. Kiedy nigdzie nie wyjeżdżałem, zawoziłem ją na uczelnię i odbierałem, przepytywałem całymi dniami, aby osiągnęła cel. I udało jej się. Nie było mowy o żadnej rezygnacji.
- Iris! – zawołałem. – Iris!!!
- Co się dzieje? – wpadła z impetem do sypialni, niepokojąc się. – Źle się czujesz? Dzwonić po lekarza?
- Idziesz w poniedziałek do pracy, prawda? – spytałem. Nie odpowiedziała. – Prawda? – naciskałem.
- Nie, Richard – westchnęła. – Zwolniłam się.
- Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś? Przecież tak ciężko na to pracowałaś! Zależało ci na tym jak na niczym innym! – zdenerwowałem się.
- Żeby być z tobą – ledwie słyszałem jej głos. –Nie mogłabym cię tak zostawić. Ty jesteś ważniejszy.
Zaniemówiłem. Patrzyłem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Zrezygnowała z pracy. Zrezygnowała z pracy dla mnie. Nie wierzyłem.
Nagle poczułem nieprzyjemny świąd.
- Jajecznica! – krzyknęła Iris i wybiegła z pokoju. Zaśmiałem się cicho.
Usłyszałem dźwięk przychodzącego esemesa. Rozejrzałem się w poszukiwaniu telefonu. Ujrzałem go na nocnym stoliku. Wychyliłem się po niego. Wiadomość od Andreasa.
Andreas
Ubrany w garnitur? Gotowy na gości?
Richard
O czym ty mówisz, człowieku?
Andreas
Nie zdążysz okiem mrugnąć, a zobaczysz.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Iris mamrotała coś pod nosem. Pewnie miała już dość ciągłego biegania. Zaraz usłyszałem gromkie śmiechy. Do pokoju weszła najpierw dziewczyna z tacą ze śniadaniem w rękach, a później Wellinger, Leyhe, Geiger i Eisenbichler.
- Po ciul ja miałem ubrać się w garnitur, skoro wy w dresach przyszliście – powiedziałem na powitanie.
- Witaj, przyjacielu – odrzekł Andreas.
- Co wy tu robicie? – zapytałem.
- Stęskniliśmy się – odpowiedział Karl.
- A co, to już kolegi odwiedzić w domu nie można? – zaśmiał się Markus.
- Jak się czujesz? – zadał pytanie Stephan.
- Wyśmienicie – westchnąłem, opierając się o ścianę.
Iris usiadła obok mnie, kładąc sobie tacę z jedzeniem na kolana. Nałożyła na widelec kawałek jajecznicy i skierowała do moich ust. Spojrzałem na nią z wyrzutem. Nie jestem dzieckiem, żeby musiała mnie karmić. Ręce mam sprawne. Wziąłem sztućca z jej dłoni i zacząłem jeść sam. Nakłuwałem kolejno potrawę, sięgając do trzymanego przez nią talerza.
- A co tam u was? – spytałem, aby nie zwracać zbytecznej uwagi na swoją niepełnosprawność.
- Przygotowujemy się do LGP. Już rozpoczęliśmy treningi. Bez ciebie jest jakoś... Inaczej. Puściej.
- Przyzwyczaicie się.
- Andreas? – odezwała sięIris. Zawsze musiała przerywać. Nigdy nie mogłem spokojnie porozmawiać z przyjaciółmi, bo albo zmieniała temat, albo wtrącała swoje trzy grosze. – Chciałabym z tobą porozmawiać.
Blondyn zdziwił się. Wytrzeszczył oczy i wskazał palcem na siebie.
- Ze mną? – zapytał, upewniając się.
Oboje wyszli z pokoju. Stephan zajął miejsce Iris i trzymał mi talerz. Sięgnąłem po niego i wyrwałem z dłoni bruneta.
- Tylko nogi są niepełnosprawne – mruknąłem, a Leyhe pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Bardzo się o ciebie troszczy – powiedział.
- Człowieku, to dopiero kilka dni, a ja już nie wytrzymuję – odparowałem. – Niańczy się ze mną jak z małym dzieckiem. Rozumiem, że nie mogę chodzić, ale tylko to jest moją wadą. Nie potrzebuję niczyjej litości.
- Ona po prostu się o ciebie martwi – wtrącił Karl.
- Ale bez przesady – burknąłem w momencie, gdy do sypialni z powrotem weszli Iris i Wellinger. Uśmiechali się.
- Ustaliliśmy coś – oznajmiła dziewczyna. – W trakcie twoich rehabilitacji Andreas będzie przy tobie, a ja skoczę wtedy do sklepu. Rodzice pracują, Christian również, a Selina chodzi do szkoły. Nikt nie może się tobą w tym czasie zająć. Ja muszę zrobić zakupy, żebyśmy mieli co jeść.
- A treningi? – zapytałem niezbyt zadowolony tym pomysłem.
- Są popołudniami – odpowiedział chłopak.
Skrzywiłem się. Nie chciałem, aby jeszcze Andreas zaczął się nade mną użalać. Patrzyłem z niechęcią na Iris. Już prawie protestowałem, gdy przypomniała mi się jej rezygnacja z pracy. Zostawiła ją dla mnie. Pora, abym ja zrobił coś dla niej.
- Okej – westchnąłem. – Zgadzam się.
Dziewczynie kąciki ust powędrowały ku górze. Odwzajemniłem uśmiech. Lubię widzieć ją radosną.
***
Oparłem głowę o ścianę i patrzyłem na dziewczynę siedzącą na łóżku wśród książek. Było po północy. Lampka oświetlała nieco pokój. Moje powieki opadały co chwilę w dół, ale szczypałem się w rękę, aby nie zasnąć.
- Masz – blondynka rzuciła mi plik kartek. – Przepytaj mnie z zakreślonych rzeczy.
- Naprawdę? – stęknąłem, sięgając po stosik. – Tobie tak się chce?
- Nie odpuszczę tych studiów – powiedziała energicznie. – Muszę zdobyć pracę. Wymarzoną pracę – podkreśliła dwa ostatnie słowa. – Pytaj.
- Fitopatologia – przeczytałem i potarłem czoło. –Dobry Boże, co to jest? – wyszeptałem, kompletnie nie rozumiejąc pojęć zapisanych na kartkach.
- Oj, Richi – zaśmiała się Iris. – To po prostu nauka zajmująca się chorobami roślin.
- Symptomatologia? Patogeneza? Etiologia? – wyczytywałem dalej ze zmarszczonymi brwiami.
- Widać, że nie byłeś dobry z biologii – wytknęła mi dziewczyna.
- Przepraszam bardzo, ale z niemieckiego zawsze miałem dobre oceny – prychnąłem. – Mogę ci zaraz wyrecytować fragment z „Cierpień młodego Wertera".
- Oszczędź mi tych męczarni – jęknęła. – Nienawidzę tego.
- Proszę państwa, oto kobieta, która nie lubi swojego ojczystego języka – wygłosiłem, a Iris rzuciła we mnie książką. Zrobiłem unik.
- Zamknij się i przepytuj dalej – powiedziała z uśmiechem.
Jak ja się starałem, żeby zdała wszystkie egzaminy i przyjęto ją do wymarzonej pracy. A ona zrezygnowała. Dla mnie.
~~~~~
Hello, hello. Mam nadzieję, że się podoba. a.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top