2 | home, (not) sweet home

Pielęgniarka podłożyła mi basen. Zacisnąłem mocno powieki, aż mnie rozbolały. Jak mogłem tak nisko upaść? Kilka minut później do sali wszedł lekarz. Przywitał się uprzejmie, a ja widząc jego twarz, odwróciłem głowę w stronę okna. Odnotował coś i zaczął do mnie mówić. Nie słuchałem go. Pełna ignorancja. Patrzyłem tylko na niebo. Dzisiaj było zachmurzone. Pewnie zbierało się na deszcz. 

- Przepraszam, ale czy pan w ogóle słucha? – spytał zirytowany lekarz.

- Oczywiście – odpowiedziałem, robiąc przekonującą minę. – Dziękuję bardzo, doktorze. 

Mężczyzna tylko kiwnął głową i wyszedł. Gapiłem się tępo w ścianę. Codziennie wykonywana przeze mnie czynność. Rutyna. Rzygałem już tym.

Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi. Wytężyłem słuch, nie patrząc w stronę wejścia. Delikatne ruchy. Ciche kroki. Od razu ją rozpoznałem. Zawsze się tak poruszała. Zapamiętywałem każdy jej czyn, odkąd się poznaliśmy. Nic nie umknęło mojej uwadze. 

Usiadła na krześle obok łóżka i położyła coś na podłodze. Z ciekawości zerknąłem na to kątem oka. Czarna sportowa torba. Po co?

- Cześć, kochanie – wyszeptała i pocałowała mnie w czoło.

Spojrzałem na nią. Uśmiechała się smutno. Zawsze, gdy do mnie przychodziła, miała ciemne wory pod wyblakłymi błękitnymi oczami. Pojawiło się też kilka nowych zmarszczek. Już długo nie ścinała włosów. Końcówki były poniszczone, rozdwojone. Wyglądała zupełnie inaczej. Straciła swoją promienność, radość.

Wyciągnąłem rękę do jej twarzy i pogładziłem ją po policzku. Zacisnęła swoją dłoń na mojej. Zauważyłem w jej oczach łzy. Od razu zabrałem kończynę i odwróciłem wzrok. Nie mogłem patrzeć, jak się nade mną rozkleja. Do jasnej cholery, przecież nie jestem umierający, żyję i na razie będę żył. Dlaczego każdy traktuje mnie jak niemowlę? Równie dobrze dałbym sobie radę bez nich. 

Usłyszałem chlipnięcie, a potem pociągnięcie nosem. Super. Płakała. Zacisnąłem zęby. Nienawidziłem, gdy tak się zachowywała.

- Lekarz dzwonił do mnie wczoraj wieczorem – powiedziała po opanowaniu łez. – Ma dla nas bardzo dobrą informację – przestała mówić w oczekiwaniu na moją reakcję, lecz dalej gapiłem się w sufit. – Wychodzisz ze szpitala, Richard. Jedziemy do domu. 

Serce mi przyspieszyło na wspomnienie o tym. Wypis? Ale jak? Przecież nie chodzę. Potrzebuję wózka. Poza tym nie mogę nawet sam się załatwić. W dodatku rehabilitacje, ćwiczenia. Wszystko było tu na miejscu. A teraz? Codzienne ruszanie się z łóżka, jeżdżenie do szpitala.

- Chcesz zadzwonić do rodziców i im o tym oznajmić? – spytała. 

- Ty to zrób – wychrypiałem, nie patrząc na nią i domyślając się, po co przyniosła tę czarną torbę.

Iris siedziała u mnie przez cały dzień. Opowiadała o pracy, przekazywała różne ploty. Mówiła, że od moich operacji, które przebiegły dobrze, sypia lepiej. Ja jednak wiedziałem, że tak nie jest. Bo skąd niby ma te worki pod oczami?

Wieczorem przyjechali rodzice i Selina. Siostra przywiozła trochę moich ubrań. Matka zaopatrzyła mnie jeszcze w kilka produktów spożywczych, myśląc zapewne, że nie dostaję tutaj niczego do jedzenia. Ojciec wjechał do sali z wózkiem inwalidzkim. Odwróciłem wzrok na ten widok. Byli na wszystko przygotowani.

- Cześć, syneczku – mama pogładziła mnie czule po głowie. – Nareszcie będziesz mógł odpoczywać w swoim kącie. 

Nie odezwałem się. Milczałem przez całe odwiedziny. Kobiety zaczęły pakować moje rzeczy, a ojciec przysiadł na łóżku, wzdychając ciężko.

- Czekaliśmy na ten dzień – powiedział cicho, abym słyszał to tylko ja. – Szczególnie matka. Nie było dnia, żeby nie płakała nad tobą. Tak bardzo chciała mieć cię znów przy sobie. 

Spojrzałem na niego zdziwiony. Powoli przetrawiłem tę informację. Zamieszkać z powrotem z rodzicami? Tak długo nie byłem u nich w domu. Zapomniałem już, jak wygląda. Nie pamiętałem mojego dawnego pokoju. Od kilku lat mieszkałem z Iris. I nie chciałem tego zmieniać. Bo to tam był mój dom.

- Pogrzało was? – mruknąłem. – Ja nie ruszam się nigdzie bez Iris. 

- Ale Richard, ona chodzi do pracy, a ty potrzebujesz całodobowej opieki... - zaczął tłumaczyć tata.

- Nie potrzebuję żadnej opieki! – warknąłem. – Matko boska, nie traktujcie mnie nagle jak dziecka! Dam sobie radę sam.

- Nie dasz – stwierdziła matka, która usłyszała mój podniesiony głos i domyśliła się, o co chodzi. – Ja się tobą zaopiekuję.

- Nie – odparłem. – Jadę do s w o j e g o domu. Nie waszego. 

- Richard, proszę... - przekonywała jeszcze siostra.

- Albo zawieziecie mnie do mojego mieszkania, albo możecie się stąd wynosić – postawiłem warunek. 

Zamarli. Matka gapiła się na ojca, a Selina w podłogę. Iris stała pod ścianą i patrzyła w moją stronę. Była wystraszona. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.

Do sali weszła pielęgniarka. 

- Przed wyjściem pacjenta muszę zmienić jeszcze cewnik – poinformowała. – Opuszczą państwo pomieszczenie na kilka minut?

- Oczywiście – wyszeptała mama i wyszli. Iris nie ruszyła się z miejsca. 

- Mogłabym zostać i zobaczyć, jak pani to robi? – zapytała.

- Ale... - pielęgniarka zaczęła protestować.

- Proszę – błagała blondynka. – Przyda mi się małe doświadczenie przy opiece nad nim.

- No dobrze. 

Odwróciłem głowę i zacisnąłem oczy. Nie mogłem znieść, że Iris zobaczy mnie w takim stanie. Że będzie musiała robić to samo.

Po kilku godzinach matka mnie przebrała, a ojciec przeniósł z łóżka na wózek. Selina położyła na moich kolanach koc. 

Wyszliśmy ze szpitala. Wiatr zawiał mi prosto w twarz. Wciągnąłem czyste powietrze. Tak długo nie byłem na zewnątrz.

Drogę przebyliśmy w milczeniu. Ojciec podjechał pod dom. Mój dom. Mój i Iris. 

Wysiadłem z auta. Właściwie to mnie wyciągnięto. Spojrzałem na budynek. W głowie zakotłowało się wiele wspomnień z tym miejscem. I wróciłem do niego.

Usłyszałem westchnięcie, zatrzymawszy się pod schodami. Nic nie mówiłem. Ojciec podniósł mnie i wniósł po nich. 

- Od razu na górę. Do sypialni – powiedziała Iris.

Ułożono mnie na łóżku i przykryto kołdrą. Wszyscy wyszli z pokoju. Zostałem sam. Rozejrzałem się. Nic się nie zmieniło. Zaraz potem usłyszałem krzyki dochodzące z dołu.

- Tu nie ma warunków! – dobiegł mnie głos matki. – Jeszcze zabije się na tych schodach!

Mhm. Ciekawe jak. Przecież nie chodzę. I raczej nie będę chodził. Są naprawdę nikłe szanse. Prawie w ogóle ich nie ma. 

Spojrzałem na komodę stojącą naprzeciwko łoża. Stały na niej zdjęcia. Zapatrzyłem się na jedno. Iris całowała mnie w policzek, a ja trzymałem ją w objęciach i szczerzyłem zęby do obiektywu. Fotografia została wykonana w salonie. W tle widziałem nierozpakowane kartony.

Było to nasze pierwsze zdjęcie we wspólnym mieszkaniu.

***

Wjechałem samochodem na podjazd. Iris siedziała z twarzą przyklejoną do szyby. Uśmiechnąłem się na ten widok. Kochałem to, jak ta dziewczyna potrafiła cieszyć się z małych rzeczy. 

Wysiedliśmy z auta. Ruszyłem, aby otworzyć bagażnik i wnieść już najpotrzebniejsze rzeczy, ale blondynka wzięła mnie za rękę i pociągnęła do domu. Stanęliśmy pod drzwiami. Iris wyciągnęła z kieszeni klucz i obróciła między palcami.

- Razem? – zapytała.

- Razem – odpowiedziałem.

Przekręciliśmy zamek i pchnęliśmy drzwi. Dziewczyna wbiegła na korytarz i rozejrzała się. Spenetrowała każde pomieszczenie, a ja chodziłem za nią i nie oglądałem budynku. Patrzyłem na nią.

Na moją jedyną miłość. 

~~~~~

Tradycyjnie - czekam na Wasze opinie. a. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top