|hope|


→Holly←

  Ściągnęłam przeciwsłoneczne okulary, kiedy tylko udało mi się znaleźć puste miejsce parkingowe pod budynkiem w którym mieszkał Peter. Spoconymi dłońmi próbowałam bezkolizyjnie zaparkować równolegle, a był to nie lada dla mnie wyczyn. Po mimo, że prawo jazdy miałam od czterech lat to zawsze obawiałam się parkowania.  Notabene zdawałam egzamin parę razy. Raz podeszłam do niego cztery lata temu a drug aby nikt się nie czepiał, jakoś miesiąc temu, udając, że mnie blipnęło tak, jak połowę świata. No cóż... Egzaminatorce numer dwa, bo pierwsza po prostu chciała mnie oblać, szczena opadła do ziemi, bo od szesnastolatki raczej nie oczekiwał za dużo, a ja jednak nabrałam doświadczenia przez parę lat siedzenia za kółkiem.

  Użycie cząsteczek Pyma na mnie i Teresie miały swoje plusy. Nasze ciało miało znów po szesnaście lat, czego nie można powiedzieć o tym, co się działo pod naszą kopułą. Wspomnienia nie zniknęły, za co byłam wdzięczna, bo przez te pięć lat wydarzyło się naprawdę wiele i nie chciałam zapomnieć ani jednego momentu. W tym, czasu spędzonego z Tony'm. Także doświadczenia nabrane przez te lata także pozostały nietknięte, przez co z uśmiechem mogłam pomagać rodzicom z podatkami. Tysiące karteczek już nie były dla mnie jedną wielką enigmą chociaż i na to potrzebowałam czasu.

  Moi rodzice... Byłam im wdzięczna, że pomimo tego, że znają prawde nie rozpowiedzieli jej. Udawali, że z nimi zniknęłam, ale widziałam na ich twarzach jak czasami walczą ze sobą. W końcu to było sprzeczne z naturą. Ludzie nie wynaleźli żadnego serum młodości. W końcu takie coś było możliwe tylko w simsach. I mieli rację, to co mi pomogło wrócić na ziemię znów posiadając szesnaście z kawałkiem nie było żadnym serum, a błędem maszyny podróżującej w czasie. Niby różnica, ale spojrzenia moich rodziców mówiły, co innego. Sprzeczne z naturą. Sama od czasu do czasu spoglądałam w lustro zastanawiając się gdzie był haczyk tego wszystkiego. Ale nie mogłam go znaleźć.

  Wyszłam z samochodu i kluczykiem go zamknęłam. Niebieski UP wyróżniał się na tle wielkich kobył. Był maciupki, ale idealny do jazdy po mieście. Dlatego też udało mi się zaparkować. Nie potrzebował za dużo miejsca, spalał mało, a i jego zakup tak bardzo nie odbił się na moim koncie. I był nowy. Mały, tani, ale prosto z salonu. Chociaż z tym „prosto z salonu" to naciągane bo miałam go z dwa lata. Dziś przed nim była długa trasa. Musiałam odwiedzić mojego brata. Dlatego też przyjechałam po Petera. On i ja byliśmy zaproszeni na urodziny mojego bratanka, Eddiego.

  Pięć lat to jednak ogromny czas. To nie jest jeden miesiąc, gdzie chociaż może wydarzyć się wiele, to jednak w normalnych przypadkach nie obraca to naszego życia o sto osiemdziesiąt stopni. Lata, to inna sprawa. Mój brat się ożenił, potem urodził się jego pierworodny syn. Założył firmę i żyje swoim najlepszym życiem. Ja za to zaprzyjaźniłam się z niejakim Anthonym Starkiem. W tym samym momencie oddawałam się temu co potrafiłam najlepiej, a dokładnie teatrowi. Zdałam prawo jazdy, znalazłam mój pierwszy nałóg, wydałam majątek na psychologa oraz zamieszkałam sama.

  Ciężko było się przyzwyczaić do normalności. Do szkoły, natrętnych rodziców, Teresy, która co dziennie w padała do naszego mieszkania, Olivera, który od blipu się ogromnie zmienił. W końcu jego szkolna miłość była teraz pięć lat od niego starsza. Podobnie jak połowa jego drużyny. Chłopak tak bardzo to przeżywał, że nie miałam serca wywalać go z mojego pokoju, kiedy to przyszedł razem z Tessie. Każdy inaczej przechodził zmianę. Najlepszym przykładem chyba będzie moja nauczycielka od literatury. Blipnęło ją kiedy była w ciąży. Mąż przez rok na nią czekał potem poznał laskę i sobie odpuścił. Wywaliło ją we własnym mieszkaniu, wody jej puściły, a przed nią jej jej mąż z małym dzieckiem w rękach. Wpierw był szok, ale kiedy dowiedziała się, że nie było jej pięć lat nie była na niego zła. Była smutna, ale nie wkurzona. I do teraz nie pokazuje po sobie, że to ją ruszyło. Nie przeniosła złości do klasy jak nie jeden inny nauczyciel, ale także nie popadła w depresję jak panna Dennise.

  Otworzyłam drzwi prowadzące na klatkę schodową, po czym przeskakując po dwa schodki stanęłam przed drzwiami państwa Parker. Zadzwoniłam dzwonkiem, a kiedy May Parker otworzyła drzwi to od razu rzuciłam się jej na szyję. Kobieta odwzajemniła uścisk. Uwielbiałam fakt, że kobieta pachniała niczym jabłecznik posypany po wierzchu cynamonem. Musiała mi dać namiary na szampon, bo mój lawendowy pomału już mnie męczył.

  – Poprosiłam Petera aby skoczył po cukier puder do ciasta, które upiekłam dla twojego brata. – odezwała się, a jej promienny uśmiech sprawiał, że czułam takie przyjemne ciepełko w serduszku. – Wiedziałam, że miałaś przyjechać, więc powiedziałam mu aby zrobił to w podskokach, a tego już nie ma pół godziny, jak nie dłużej... Ja nie wiem co on wyprawia. Może zastanawia się jaki cukier puder kupić? Przecież jest tylko jeden rodzaj, ale ty wiesz jak to mężczyźni. Może znalazł inny.

  – Może znów zwalcza zło. – uniosłam kącik ust, ale widząc minę cioci May postanowiłam wycofać się z tematu. Chłopak ostatnio miał ogromne problemy, jeśli chodzi o jego alter-ego. Po raz pierwszy w życiu byłam naprawdę pewna, że poszedł po cukier dla cioci, a nie, że buja się gdzieś między budynkami i ratuje babuszki z opresji. – Byłaś z nim może u specjalisty. On nie przechodzi stratę Starka normalnie. Minęło już parę miesięcy. Nie mówię, że mnie samej smutek przeszedł, ale to jest nic, w porównaniu z tym jak przechodzi to Peter.

  – Dlatego cieszę się, że zabierasz go na urodziny Eddiego Jr. – Kobieta w kwiecie wieku zaprowadziła mnie do drobnej kuchni, po czym zaczęła kroić ciasto. Jakie było moje zaskoczenie jak okazało się, że to właśnie jabłecznik. Cóż... Najwyraźniej pani Parker po prostu przesiąknęła zapachem wypieku. – Właśnie kochana, jak ty przechodzisz żałobę?

  – Co jakiś czas widzę się z Peper, która aby się nie załamać oddaje się cała pracy, a Morgan... – May spojrzała na mnie bo zauważyła, że nie odpowiadam na jej pytanie jak jakby chciała. Przecież powiedziałam, że mi smutno, ale nie jest ze mną tak źle jak z Peterem. – Stark był dla mnie jaj ojciec przez te pięć lat. Więc jest ciężko, ale naprawdę daję sobie radę. Nie jest tak źle jak po pogrzebie...

  Nagle drzwi otworzyły się, a w nich stał Peter z uśmiechem na ustach. Ciemne włosy miał w nieładzie, loki opadały mu na oczy, że aż się zastanowiłam czy w ogóle coś widział na oczy. W dłoniach trzymał wielką paczkę, a na niej była papierowa torba, prawdopodobnie z zakupami. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały powoli postawił paczkę na ziemi i podszedł do mnie. Zamknął mnie w cudownym uścisku, po czym krótko musnął moje usta. W końcu ciocia była tuż obok nas.

– Coś ty nam nakupował? – odezwała się ciotka, po czym zabrała torbę. Pokręciła głową. – Miałeś kupić tylko cukier puder, a nie cały sklep. Czy to jest mleczna czekolada z małymi czekoladowymi cukierkami? Czego chcesz od mnie Peterze Beniaminie Parkerze?

– Nie chcę abyś się martwiła, że mnie nie ma. Kupiłem także ten stary film z Goslingiem, co tak lubisz. – powiedział Peter. Mina May sprawiła, że sama uniosłam brew. Kobieta wydawała się troszeczkę zakłopotana. – May, coś się stało?

– Korzystam z okazji, że ciebie nie ma i wychodzę... – podrapała się niezręcznie po karku. Cóż cicha woda z tej pani May, a tu jednak jakiś bliski kolega się znalazł na boczku.

Peter wydawał się jeszcze bardziej zakłopotany od swojej cioteczki.

– Ale, że z kim? – uniósł brew na co brunetka zaśmiała się zestresowana całą tą sytuacją. Zgromiłam chłopaka wzrokiem. Takich pytań się nie zadaje, Peter. Nawet jeśli kobieta spotykałaby się z Happym. Co było prawdopodobne bo ostatnio spotkali się na kawie i ciastkach. Skąd to wiem? Chciałam po prostu kupić pączka, a tu parę metrów od mnie May Parker śmiała się do rozpuku z jakiegoś żartu który opowiedział jej Happy. Z resztą, jakby chciała powiedzieć, to by powiedziała. Nastolatek chyba zauważył, że próbuję zamordować go wzrokiem bo tylko upuścił wzrok na swoje czarne trampki. – Znaczy nie mów. Nie muszę... Nie chce wiedzieć. Idę się przebrać i zaraz możemy ruszać Holls.

  May zapakowała ciasto do specjalnego pojemniczka i wręczyła mi go. Czekając na Petera wyciągnęłam komórkę i zaczęłam pokazywać zdjęcia mojego bratanka, które dostawałam od Mari albo od Adama co dziennie. Kochana kluseczka rosła z każdym kolejnym zdjęciem. May spojrzała na mnie po czym zadała pewne pytanie.

  – Eddie Jr. Po po Eddiem Brook'u? – uniosła brew, a ja przytaknęłam szybko mając nadzieję, że kobieta nie będzie brnęła w ten temat. – Wiesz, że Eddie był kiedyś sąsiadem Petera? On i Julie byli najlepszymi przyjaciółmi. To bardzo miło z jego strony, że tak się wami zajął podczas, kiedy większość z rodziców wyparowała. Eddie jest kochany, chociaż według mnie troszeczkę wybuchowy w szczególności z tym kosmitą w środku. Peter mi opowiedział.

  – Domyśliłam się. – próbowałam nie udawać uśmiechu, ale ten wyszedł mi tak sztucznie, że nawet kobieta to zauważyła i gdyby nie Peter, który pojawił się elegancko ubrany w drzwiach swojego pokoju, nadeszłaby bardzo niezręczna chwila między mną, a panią Parker. – Pete!

  Na twarz chłopaka pojawił się wręcz zaraźliwy uśmiech. Ciemne tęczówki utkwił we mnie przez parę sekund po czym szybkim ruchem objął mnie. W końcu nie widzieliśmy się całe trzy minuty.

 Uwielbiałam jego zapach. Może brzmiało to, co najmniej dziwnie, ale naprawdę uwielbiałam jego bliskość, bo mogłam się wręcz nim upajać. Woda kolońska, dużą ilość męskiego dezodorantu w spreju oraz ten kwiatowy proszek do prania ubrań w którym May musiała prać ciuchy, składy się razem w cudowną kompozycję, która nie zmieniała się odkąd go bliżej poznałam.

 – Myślałam, że się śpieszycie na urodziny twojego bratanka. – zauważyła uśmiechnięta kobieta. Oparła dłonie na biodrach swoich ciemnych spodni z wysokim stanem. Parę ciemnych włosów opadło jej na twarz. Po jej minie wywnioskowałam, że chciała udawać surową, ale zamiast tego jeszcze bardziej serce miękło spoglądając na May. – Nie chcę was pośpieszać, bo najchętniej bym was tu zamknęła, ale jeszcze chwilę temu narzekałaś, że nie macie dużo czasu...

  Odsunęłam się niechętnie od chłopaka, bo w jego uścisku mogłabym zostać wiecznie zapominając o wszystkich problemach, a nawet o goniącym nas czasie.

|||

  Wyciągnęłam z kieszeni kurtki kluczyk od auta i zaczęłam się nim bawić. Peter potrzebował jeszcze trochę czasu aby się przebrać, bo jak się okazało koszula którą założył miała plamę i May zabroniła mu wyjść do póki nie znajdzie jakiejś czystej, chociaż ja poskreślałam że to nie żadne wesele, a raczej mała impreza, która miała na celu powspominać i pewnie zakończyć się oglądaniem zdjęć, nagrania z wesela Adama. Nic ciekawego, a i tak zapewne wszyscy będą siedzieć do północy, bo starsi wyciągną alkohol i wszystko zejdzie na politykę.

  Chłopak otworzył drzwi od strony pasażera po czym od razu zapiął pasy. Przynajmniej nie było jak ostatnio. Wtedy usiadł z tyłu i zapiął wszystkie pasy, bo obawiał się, że skończymy w rowie już po paru minutach jazdy. Wrzucił prezent do tyłu i z uśmiechem chwycił za kabel po czym podłączył go do telefonu. Nie czekając na moje zezwolenie wyłączył radio i przełączył na swoją komórkę. Zazwyczaj panowała zasada, że radio należy do kierowcy, ale jeśli chłopak od razu się podłączył to prawdopodobnie musiała to być jakaś nowa piosenka, którą odkrył przeglądając różne playlisty na spotify. Jednak zaskoczył mnie dźwięk, który usłyszałam.

 – Gdzie to znalazłeś? – spytałam. Odpaliłam samochód i wyjechałam na ulicę. Dawno nie słyszałam tej wersji Mamma Mii. Rozpoznałam głos piosenkarki od razu, w końcu był to mój własny. – Mamma Mia była naprawdę dobrze zrobionym musicalem...

  – Nie mówiłaś mi, że dostałaś główną rolę w Mamma Mii. – zauważył chłopak, a ja czułam jak pot zaczął lać mi się po plecach. W przeciągu tych pięciu lat rozłąki, wieczór premiery był jednym z niewielu szczęśliwych momentów, a ten zakończył się dosyć niespodziewanie. – Obejrzałem cały występ. Co prawda z mało legalnego źródła, ale mam nadzieję, że mnie nie przyskrzynią.

  – Zawsze możesz powiedzieć, że jesteś przyjaznym pajęczakiem z sąsiedztwa. – uśmiechnęłam się uroczo. Powinnam jak najszybciej zmienić temat, byleby nie zszedł na pewnego kolegę, który grał Sama. – Albo uciekniesz przez okno przy pomocy swoich pajęczych sieci,czy coś... Jednak bardziej prawdopodobne jest to, że się do wszystkiego przyznasz, a panowie policjanci widząc taką uroczą kulkę jaką jesteś dadzą ci pouczenie.

  – Tęsknisz? – spytał nagle, aż musiałam na niego spojrzeć i unieść wysoko brew. Za czym? Teatrem? Mamma mią? Aktorem który grał Sama, a teraz jest pięć lat od mnie starszy i prawdopodobnie nawet nie pamięta jak mam na imię? Tonym Starkiem? – Za tymi wszystkimi Musicalami. W końcu musisz odczekać zanim znów będziesz mogła grać. Bo nikt nie nabierze się, że wcale nie jesteś tą Holly Abbott tylko jej doppelgängerem. A jak oglądałem cały ten występ to naprawdę widziałem, że dawałaś tam z siebie wszystko. I byłaś taka szczęśliwa...

  – Mam czas aby skupić się na nauce. I dostanie stypendium do dobrej szkoły aktorskiej. Oraz, co najważniejsze, mam czas dla Adama, małego Eddiego no i dla ciebie. – Ostatnie słowo wypowiedziałam niby to od niechcenia, na co chłopak prychnął. Kątem oka wiedziałam jak odwraca się stronę szyby urażony. – No dobra, ty jesteś najważniejszym powodem.

  – Ale ja też bym chciałbym zobaczyć cię na Broadway'u, Holly. Nagrania z torrentów to jedno, a jednak zobaczenie tego na żywo, prawdopodobnie jeszcze zza kulis byłoby niesamowite. – ciemne tęczówki skierował ponownie w moją stronę. Było mi ciężko, a on takimi z słowami nie pomagał. Gra aktorka była dużą częścią mojego życia, kiedy wszystko runęło po tym jak wielki Tytan postanowił się zabawić w wyzwoliciela ziemi i wymazać połowę ludzkości.

  – Wystawiamy na początku nowego roku szkolnego Hamiltona, więc zobaczysz mnie na żywo i to w roli Elizy, bo nasza wcześniejsza Eliza tak jakby skończyła szkołę. Nie jest to Broadway, ale nasza grupa też jest na poziomie. – po raz kolejny spojrzałam na chłopaka, który przytaknął głową. – A jak tak bardzo chcesz, to możemy się włamać do teatru na Broadway'u po północy i mogę ci odegrać każdą scenę z każdego musicalu w którym zagrałam.

  – Po prostu... – zaczął chłopak. Jeśli jeszcze raz na niego spojrzę to wywołam wypadek... pomyślałam, ale nie mogłam się powstrzymać. Zagryzł wargi i prawdopodobnie też policzki od środka. Pokulił kolana i westchnął głęboko. Parę niesfornych czekoladowych kosmyków opadło mu na twarz. – Jestem zły, że nie mogłem być wtedy przy tobie.

  – Nie twoja wina, że świrus postanowił pomóc matce Ziemi i wypstryknął połowę świata. Tym bardziej, to nie twoja wina, że byłeś w gronie, którzy zniknęli. Ja się pytam dlaczego Flasha nie zostawił. Myślałam, że przynajmniej z nim nie będę musiała się użerać jak wrócę do szkoły. – prychnęłam zirytowana. Wzrok miałam utkwiony w drodze, bo właśnie wjechaliśmy na jedną z bardziej ruchliwych dróg i naprawdę musiałam się skupić. Pełno było wariatów na drogach Nowego Yorku. W szczególności niebezpieczni taksówkarze. Ci często wpychali się pomimo, że to ja miałam pierwszeństwo.

  – Żałujesz czasem, że użyłaś cząsteczek Pyma?

  Jak miałam się do cholery jasnej skupić, kiedy ten walił takimi pytaniami, że albo ze stresu się pociłam albo jak teraz po prostu nie do końca wiedziałam jak zareagować. W końcu kierowca z tyłu użył klaksonu, aby przywrócić mnie do rzeczywistości.

  Czy żałowałam? Nie. Chociaż im dłużej jestem tą prawie siedemnastolatką to zaczęłam zauważać minusy całej tej sytuacji. Nieźle rozwijająca się kariera była jednym z nich. Jednakże znajdowałam o wiele więcej plusów tego wyboru. Będę mogła szczęśliwie skończyć szkołę średnią. Może moja przyszła kariera będzie jeszcze lepsza, niż to, co udało mi się osiągnąć przez ostatnie parę lat, pójdę na studniówkę z najcudowniejszym chłopakiem i będę z nim tak długo jak się da. Wszyscy najbliżsi przyjdą na mój występ i będą mnie wspierać, a rodzice prawdopodobnie narobią milion zdjęć. Blip naprawdę umocnił moją relację z rodzicami, którzy wpierw zdezorientowani pomału zaczęli wychodzić na prostą.

– Holly?

– Nie żałuję. Oczywiście, że nie. Dlaczego miałabym żałować. – uśmiechnęłam się szeroko. Docisnęłam delikatnie pedał gazu aby rozhulać samochód. Lewą dłonią stukałam palcami po kierownicy. – Żałuje tylko tego, że musiałam zdawać na prawo jazdy po raz drugi. Wiesz na jaką wredną zołzę trafiłam? Z resztą narzekałam ci na nią przez dwie godziny.

– To ta, co przypominała panią egzaminator z Spongeboba? Czy Agatę z Matyldy?

– Agata z Matyldy była milutka, jak baranek i przy niej bez problemu zdałam. Gruba ryba doczepiała się do każdej pierdoły. – przewróciłam oczami. W końcu uwaliła mnie tylko i wyłącznie dlatego, że nie mogła otworzyć drzwi pasażera na oścież, bo zahaczały o samochód obok. No cóż, może jej grube poślady potrzebowały aż tak szeroko otwartych drzwiczek, ale w moim przypadku starczyłaby połowa. Jednak nie było z nią dyskusji. – Ogólnie egzamin nie jest najprzyjemniejszą rzeczą. Z resztą pewnie sam za niedługo się przekonasz.

– Wolę rower.

– Jeśli się nie mylę, to go nie masz.

– Wolę iść na piechotę.

– Nie mów, że boisz się siąść za kółkiem. – parsknęłam śmiechem na, co chłopak zmarszczył uroczo nos.

– Nie jestem gotowy na prawo jazdy. – wzruszył ramionami. – Prowadzenie auta Flasha Thompsona mnie w tym przekonaniu upewniło. Z resztą, to nie jest zbyt tania rzecz, a nie chcę aby ciocia miała kolejne wydatki...

– To nagraj płytę. Przebierz się za Spider-mana, jak to zwykle robisz i pójdź do wytwórni nagrać jakieś pajęcze rapsy, które i tak się wyprzedadzą w tysiącach. Napisz książkę „tajemnicze życie przyjaznego pajęczaka z sąsiedztwa". Nawet ci korektę zrobię.

  – Na razie ja i człowiek pająk robimy przerwę. – zauważył chłopak z grymasem na twarzy. Westchnęłam głucho. Myślałam, że to tylko krótka faza i wróci do ratowania ludzi tak, jak to zawsze uwielbiał robić. Przecież potrafił godzinami opowiadać o swoich patrolach. O tym jak przeprowadził starszą panią przez ulicę a ta dała następnego dnia dała mu Taco. Naprawdę się o Petera martwiłam bo nie było to niego to wcale podobne. – Może będę dawał korepetycje.

  Przytaknęłam głową. To wcale nie był zły pomysł. W końcu pomoc z matematyką mi się przydała, bo w końcu zaczęłam ogarniać, że wcale zadania nie są napisanie z obcym języku, a właściwie to mają sens i nawet da się je rozwiązać. Byłby świetnym nauczycielem i jako dziewczyna, ale też jego przyjaciółka uważałam, że naprawdę powinien pójść w tą stronę jak już na dobre zakończy zabawę w bycie superbohaterem. No chyba, że Pepper zatrudni go w Stark Industrie. Tam też by pasował.

Kiedy wyjechaliśmy na drogę szybkiego ruchu i tak naprawdę nie musiałam już używać biegów położyłam dłoń na kolanie chłopaka. Peter chwycił ją i zaplótł nasze palce. Przez dłuższy czas mogłam skupić się na drodze, ale także czuć bliskość chłopaka, którego darzyłam ogromnym uczuciem. Jechaliśmy w ciszy, przy akompaniamencie piosenek musicalu Mamma Mia w moim wykonaniu.

|||

Domek jednorodzinny jak najbardziej pasował do Adama. Leżał on w spokojnej dzielnicy, daleko od zgiełku Nowego Yorku, w małym miasteczku posiadającym kino, Target i KFC oraz parę mniejszych sklepików i kościółków. Jednakże, ani mój brat ani jego żona nie narzekali na małomiasteczkowy styl życia. Mari, która przyzwyczajona była do małego apartamentu w którym mieszkała z kupą rodzeństwa uważała ten domek za coś, o czym mogła tylko śnić, a Adam lubił po powrocie z wielkich miast, znów znaleźć się w domu daleko od hałasu, nieprzyjemnych kierowców oraz multum bezdomnych i rzezimieszków czekających na okazję aby okraść.

Sam projekt budynku mi się jak najbardziej podobał, ale sama nie potrafiłabym wyjechać. Za bardzo uwielbiałam NYC, a w szczególności Brooklyn, gdzie w przyszłości miałam zamiar wynająć mieszkanko. No i w ogromnym mieście nie można było się nudzić czego nie powiedziałabym o miasteczku w którym mieszkał mój starszy brat.

Usłyszałam szczekanie oraz dźwięk przekręcanego zamka. Eddie Jr był uroczy, ale ostatnio kupili małego labradora i jego słodkość sprawiała, że nogi mi miękły. Adam mówił, że go rozpuszczam, ale nie potrafiłam zostawić go na ziemi, kiedy tak uroczo podskakiwał. Zawsze musiałam go wziąć na ręce. Chociaż ostatnio troszeczkę podrósł i z tym braniem na ręce mogłoby być problematycznie.

– Jak dobrze, że jesteście jubilat już czeka. – W progu pojawiła się uśmiechnięta Marigold. Włosy miała spięte w kucyka, a rękawy koszuli wysoko podwinięte. Na twarzy zauważyłam odrobinki mąki. – Powiedział, że nie będzie dmuchał świeczek dopóki ciocia Holly się nie zjawi. Coś ma jednak po swojej mamie chrzestnej.

– Wcale nie jestem uparta. – prychnęłam rozbawiona. Postawiłam pierwszy krok w progu i od razu ściągnęłam buty. Pomachałam w stronę Petera, który niepewnie ruszył przed siebie. Był tak zawstydzony, że musiałam wrócić i wepchnąć go do mieszkania. Ten tylko podrapał się niezręcznie po karku. – Nie zjedzą cię. W szczególności nie Marie. Ona by nawet muchy nie skrzywdziła.

Chłopak przytaknął. Chwycił moją dłoń i zacisnął ją mocno, co przywołało uśmiech na mojej twarzy. Rozumiem. Nowa sytuacja. Nowy dom, ludzie, którzy zmienili się przez te pięć lat oraz moi rodzice, którzy nie zmienili się ani trochę.

Pomału ruszyliśmy w stronę salonu. W kącie siedział chłopiec o ciemnych włoskach i ciemniejszej karnacji. Bawił się klockami duplo, które zapewne dostał od kogoś jako prezent. Kiedy tylko usłyszał mój głos, zerwał się na nogi i nie patrząc przed siebie mknął niczym błyskawica w moją stronę. Jęknęłam, kiedy całym sobą uderzył o moje uda. Nie udało mu się wyhamować. Wzięłam go na ręce. Cóż, piesek będzie musiał poczekać.

Eddie, a raczej Edward Jr. Logan Abbot był najcudowniejszym roczniakiem, jakiego znam i do tego tak dużo już potrafi. Biegał jak zawodowy sportowiec. Potrafił się dogadać, chociaż jeszcze duża część jego słownictwa to nie mająca sensu paplanina. No w końcu powiedział, że mają zaczekać na najlepszą ciotkę. Słowo „ciocia" sprawiało, że czułam się staro i dodając te pięć lat, które przeżyłam robiło w mojej głowie niezły mętlik. Jednakże nie chciałabym zostać blipnięta, bo jeszcze ktoś inny został by matką chrzestną tego małego goblina.

– Eddie, to jest Peter. – odwróciłam się w stronę chłopaka, który spoglądał na dzieciaczka z rozdziabioną buzią. Chłopiec pochylił się w stronę nastolatka po czym chwycił za jeden z jego kosmyków i pociągnął za niego. – Edwardzie tak nie wolno.

– Wolmo. – powtórzył sepleniąc. Wyrwał się z mojego uścisku po czym podbiegł do kuchni.

– Nic się nie stało, włosy są całe. – uśmiechnął się Peter. – To chyba znak z góry, że trzeba je podciąć.

– Ale zetnij się na krótko, to cię uduszę. – zagroziłam mu, na co nastolatek parsknął tylko śmiechem. Teraz mu do śmiechu, ale ja uwielbiałam te jego loczki i najchętniej sama bym je podcięła, tylko aby być pewnym, że fryzjer czegoś nie odjebie i chłopak zostanie łysy. – Nie żartuję.

Nagle naszą rozmowę przerwała Marigold z tortem w rękach. Wszyscy goście zaczęli śpiewać, a malutki Eddie biegał wkoło z szerokim uśmiechem na ustach. Szczeniak zresztą biegał razem z nim. Nie mogłam uwierzyć, że znów jesteśmy wszyscy razem. Spojrzałam na mamę, która uśmiechnęła się blado. Już dawno jej wybaczyłam za pewne kłamstewko, ale niesmak wciąż pozostał. Dlatego gdy spojrzałam na tatę poczułam jak żołądek podchodzi mi do serca. Ciekawiło mnie czy wie. W końcu miała na to 21 lat. Zapewne nie wiedział, a ja nie byłam przygotowana aby mu powiedzieć, więc po prostu sprawę zostawiłam.

Po torcie Adam wyciągnął płytę z wesela i wsadził ją do odtwarzacza. Razem z Peterem zajęłam kanapę. Marigold podała mi opakowanie chusteczek podobnie jak mojej mamie. Margaret do teraz była zła na fakt, że nie mogła być przy ślubie jej pierworodnego syna. Jednakże nikt nie wiedział, że chwilę później wszystko będzie jak po staremu. Większość ludzi myślała, że już nigdy nie zobaczy swoich bliskich dlatego Adam postanowił zorganizować to wesele i zaprosić jedyne osoby, które pozostały, a nie było ich za wiele.

Poczułam jak Peter zaciska mocniej moją dłoń. Na ekranie pojawił się Tony Stark, który po paru gościach, także postanowił wznieść toast. Mała Morgan uniosła szklankę z oranżadą z uśmiechem naśladując swojego tatę. Sama poczułam, że gula pojawia mi się w gardle, a to dopiero początek płyty. Zauważyłam, jak ktoś nakręcił mnie tańczącą z Eddiem Brockiem do skocznej piosenki. Tego dnia nie miałam zmartwień. Byłam szczęśliwa i chciałam aby wesele trwało sto lat. Zamknęłam oczy, kiedy usłyszałam swój głos. Ukradłam kamerę i zaczęłam nagrywać Teresę, która tańczyła z jakimś naszym nie blipniętym kuzynem, a jej mina mówiła jedno, chłopak nie potrafił tańczyć. Podbiegłam do pary młodej, która właśnie rozmawiała z gośćmi i zapytałam czy znają płeć tej fasolki, która przyśpieszyła nieco termin ceremonii, na co Mari z dumą odpowiedziała, że to chłopiec. Adam, który najwyraźniej nie wiedział tego, otworzył szeroko usta. Wspiął się na stół z uniesionym kieliszkiem, po czym krzyknął na całą sale, że będzie miał syna, a wszyscy goście zaczęli wywatować. Po paru fragmentach kolejnych tańców przyszedł czas na mój występ, chwyciłam za mikrofon i zaczęłam śpiewać "A million dreams".

– Szkoda, że nie było mnie wtedy z wami. – szepnął nastolatek, a ja spojrzałam mu prosto w oczy. Gdyby nie rodzice i mały Eddie, który siedział obok mnie, to bym go pocałowała, a tak ograniczyłam się tylko do oparcia się głową o ramię chłopaka. – Obiecuję, że na następnym Homecoming nie ucieknę. Może się Nowy York palić i walić, a ja będę wtedy przy tobie. Podobnie jeśli ktoś będzie się hajtał. Nie wiesz może, kto ma zamiar się w najbliższej przyszłości pobrać?

– May i Happy? – wypaliłam, na co chłopak otworzył szeroko usta i posłał mi kuksańca. Ja nic nie mówię, ale zakładając że taka sytuacja w kawiarni zdarzała się częściej i dodając fakt że May dziś wyszła i to do tego z kimś. Sprawiał, że nie trzeba było być geniuszem aby zauważyć że coś się święci. – Przecież wyglądaliby razem tak uroczo, nie sądzisz?

– Nie sądzę. – prychnął, na co ja parsknęłam śmiechem. – Prędzej Teresa i Harry się zwiążą na wieki wieków, niż ta dwójka.

– Zakład? – spojrzałam prosto w jego ciemne oczy, na co chłopak uniósł kącik ust. – Jeżeli okaże się coś między twoją ciocią, a Happym jest, to stawiasz mi Frappucino, te które lubię.

– A jeśli nie, to obejrzysz ze mną Obcego. – założył ręce na piersiach. Przytaknęłam. Nie przepadałam za serią o Obcych. Nie kręciły mnie zbytnio te klimaty, ale chłopak wciąż naciskał abyśmy zrobili u niego maraton. Lepsze to niż seria Predator, przed którą też się ukrywam i zawsze odwracam kota ogonem kiedy tylko o niej wspomini.

Eddie w pewnym momencie wepchnął mi się na kolana, po czym stwierdził, że jestem za niewygodna i wepchnął się do Petera, który zaskoczony, jakby co najmniej małego tygryska trzymał, spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Parsknęłam cicho. Chłopiec spojrzał na nastolatka, który uśmiechnął się przyjaźnie. Czekoladowe oczy małego Abbotta spotkały się z podobnie ciemnymi tęczówkami Petera Parkera.

– Pete. – odezwał się Eddie jr, a moje serduszko stopniało. Mówiłam, że ten roczniak miał łeb jak sklep? W końcu przedstawiłam mu chłopaka jakiś czas temu, a ten zapamiętał imię i nawet je wypowiedział. Byłam mega dumna z tego małego szkraba, ale nie bardziej niż z Petera, który z uśmiechem zaczął łaskotać mojego małego bratanka. – Nie, nie. Przetań.

– Przestań? Tego jeszcze nie słyszałam w jego wykonaniu. Mamy przestać Eddie? – spytałam się maluszka, który śmiał się tak głośno, że nie słychać było włączonego nagrania. Chłopiec przytaknął, na co Peter przestał łaskotać. – Powiem ci, że z bobasem ci do twarzy.

Chłopak spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Mały Eddie zaczął wspinać się na plecy chłopaka, który wciąż jakby zaklęty, analizował wypowiedziane przez mnie słowa. Parsknęłam głośno, bo nie myślałam, że będę musiała tłumaczyć, co miałam na myśli. Mnie tak samo jak i Peterowi dzieci do szczęścia nie było, nie licząc bratanka, bez którego moje życie byłoby nudne i szare. Przecież to najbardziej urocza kluska jaką dane mi było spotkać. Co prawda miał swoje minusy, jak wszystkie dzieci, bo uwielbiał ciągać za włosy, to jednak nie potrafiłam się na niego długo gniewać, nawet wtedy, kiedy z całej siły raz pociągnął mnie za kucyka.

– Myślałeś kiedyś nad byciem nianią czy coś w ten deseń? – spytałam uśmiechając się szeroko na co nastolatek ściągnął ze swoich pleców roczniaka i posadził go sobie na kolanach, tak aby ich spojrzenia się krzyżowały. Eddie zaklaskał rozkosznie. – Ja tak na serio.

– Płacę 20 dolców na godzinę. – odezwał się nagle Adam. W dłoniach trzymał dwa kubki z sokiem owocowym, które wręczył mi i Peterowi. Nastolatek otworzył usta, a po chwili je zamknął za to ja zamordowałam starszego brata wzrokiem. – Co?

– Dlaczego jak ja opiekowałam się twoją latoroślą to o 20 nie wspominałeś? – uniosłam brew. Upiłam łyk soku. Bacznie wpatrywałam się w Adama, który jakby znów był dziesięć lat młodszy, tylko wystawił mi język. Marigold pokręciła głową, załamując się zachowaniem swojego męża podobnie zareagowali rodzice. – Stary, ja chce moją kasę.

– Nie słyszę... – zaczął pomału oddalać się. Chciałam czymś w niego rzucić, ale jedyne to miałam pod ręką to telefon i jego syn. Obie opcje odpadały. – Coś przerywa... Myślę, że nie ma tu zasięgu...

– Znajdujemy się w tym samym pokoju! – zauważyłam. Mężczyzna dwoma susami zniknął do kuchni, a ja tylko pokręciłam głową z dezaprobatą. Teraz już nie był tylko trzy lata starszy, a osiem i pomimo tego, wciąż zachowywał się w niektórych sytuacjach jak przedszkolak. – A poproś mnie o coś, staruszku. Nic nie dostaniesz. Nie wezmę psa jak wyjedziecie na wakacje! Znaczy... I tak wezmę, ale rozumiesz co mam na myśli!


---

rozdziału nie było wieki, ale w końcu znalazłam chwilę i chęci aby coś wyskrobać.

No i prawie 5k słów, więc jest to oficjalnie najdłuższy rozdział z tej serii.

Pomału wychodzimy ze strefy angstowej i wjeżdżamy na fluffy z czego jestem szczęśliwa bo będzie miła odmiana po bardzo angstowych, najbliższych rozdziałach Sunflower.

mały spoiler do następnego rozdziału, w końcu nadejdzie crossover, ale kiedy go wrzucę... jak bozia da to może jeszcze w tym roku, a najwyżej za rok.

mam nadzieję że nie przysnęliście podczas czytania.

muszę się wam zwierzyć że pisanie wychodzi mi co raz to gorzej ze względu na braki słownictwa które pojawiają się co raz po częściej przez co jakość na tym cierpi... Ale mam zamiar dalej pisać bo to jedyna możliwość abym nie zapomniała języka polskiego w zupełności.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top