6∆

- Patrz, budzi się! - krzyknął Amerykanin, widząc, jak jego rodak powoli otwiera oczy. Bickner rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. Nie wyglądało jak szpitalna sala, bo gdyby tak było, zapewne pastwiłoby się nad nim stado lekarzy. Po lewej stronie kanapy był przerażony Mac, głaskający go po rudawych loczkach, a po prawej - Casey Larson, uśmiechający się wesoło, zupełnie jak tamtego dnia, roku 2015 w New Hampshire.

- Odejdź i nie wracaj - wyszeptał Kevin, przysuwając się w kierunku Kanadyjczyka. Po raz drugi w życiu się bał. Potwornie.

- Kev, posłuchaj...-

- Nie! Nie pamiętasz już tego, jak chciałeś mnie zastrzelić? Tak nagle zapomniałeś? Może Ci przypomnieć, co?! - krzyknął, wstając z leżanki. - Nie chcę Ciebie znać! Nawet nie waż się tutaj przychodzić!

- Ale ja chciałem przeprosić z całego serca! Sam nie wiem, dlaczego wtedy tak zareagowałem, to wszystko przez stres...

- Co? Czy ty siebie słyszysz? Zestresowałeś się i stwierdziłeś, że moja śmierć to odmieni? Czy ty jesteś chory człowieku?! Ty jesteś groźniejszy ode mnie! Trzeci raz nie powtórzę, Larson - wynoś się! I to w podskokach!

Casey spojrzał na niego ze smutkiem, ale swego rodzaju zrozumieniem. Wiedział, że nie ma co liczyć na wybaczenie, zwłaszcza w najbliższym czasie. Wstał z kanapy i bez jakiegokolwiek pożegnania, opuścił mieszkanie.

- Potrzebujesz czegoś? - zapytał blondyn po dłuższej chwili ciszy.

- Spać - wyszeptał, kuląc się na kanapie.

Kenzie tylko przytaknął, składając czuły pocałunek na jego chłodnym czole. Nakrył go kocem, po czym udał się do kuchni, nastawiając wodę na herbatę.

|||

Zbliżała się druga godzina snu Amerykanina. Mac skorzystał z okazji i posprzątał trochę w mieszkaniu, choć tak naprawdę nie było czego sprzątać - skoczek o swoje lokum dbał naprawdę dobrze. Kanadyjczyk innym razem może i by się cieszył, że nie musi marnować czasu, ale wtej chwili nie mógł bezczynnie siedzieć. Potrzebował czymś zająć głowę.

Spojrzał na zegarek, wskazujący dwudziestą osiemnaście. Dodatkowa filiżanka herbaty przed snem jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Zwłaszcza zielona z dodatkiem trawy cytrynowej. Chłopak właśnie zalewał gorącą wodą torebkę naparu, kiedy jego telefon wyświetlił wiadomość od nieznanego numeru. 

Powiedz twojemu Kevinkowi, że zawsze kończę to, co zacząłem.

                                                                                                                                          C.

 - Cholera! - krzyknął Mackenzie, odkładając najszybciej jak tylko się da czajnik na podstawkę, po czym odkręcił kran i schłodził oparzoną dłoń. Hałas obudził rudowłosego, który po chwili znalazł się w przejściu między kuchnią a przedpokojem.

- Co się stało? Brzmiałeś jak zarzynana fretka - stwierdził, przecierając oczy.

- Co? A nie, wszystko w porządku, zwyczajnie się poparzyłem...

- Ale coś musiało rozproszyć Twoją uwagę, bo cały czas odwracasz wzrok - mruknął, podchodząc do niego i rzucając okiem na komórkę. - Coś zobaczyłeś, prawda? Pokaż.

- Hę? - zapytał zdezorientowany Mac, a Bickner, korzystając z chwili nieuwagi, zabrał telefon i natrafił na wiadomość od Larsona.

- Czy on kiedykolwiek da sobie spokój?! Zaczyna mnie denerwować - wyszeptał drżącym głosem Amerykanin. - Zapomnijmy o tym. Okej? Chcę mieć w końcu "normalne" życie.

Blondyn objął go mocno, roniąc kilka słonych łez. Zapomniał o stygnącej herbacie,a jedyne czego pragnął, było kilka godzin snu i szczęście zagubionego dwudziestotrzylatka.

|||

Kolejny dzień w Idaho zapowiadał się całkiem słonecznie, Kevin przebudził się koło jedenastej, sprawiając wrażenie wyspanego. Po jego lewej stronie leżał padnięty Boyd-Clowes, który właśnie uchylał znużone powieki. Spojrzał na starszego, a na jego twarz wkradł się szeroki uśmiech.

- Witam, śpiochu - mruknął Mackenzie, ziewając niczym afrykański słoń.

- Dzień dobry. Jak się spało?

- Wybornie.

Rudzielec pocałował go w czoło, a następnie przeniósł się na policzki, aż dotarł do lekko spierzchniętych ust. 

- Kevin... - wyszeptał w jego wargi.

- Pozwól mi się Tobą nacieszyć.

|||

Dzień dobry kontrabas, jak tam życie mija?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top