5∆

- Jeżeli będziecie czegoś potrzebować, to zaraz dzwońcie, dobrze? - zapytał po raz dwudziesty ósmy tego wieczoru Joseph, zakładając kurtkę. Właśnie opuszczał mieszkanie syna, choć tak naprawdę robił to od piętnastu minut.

- Jasne, tato, wiemy - Kev przewrócił oczami, przestępując z nogi na nogę.

Boyd-Clowes opierał się o framugę drzwi, uśmiechając się szeroko. Pan Bickner spędził u nich dwa dni, a zdążył pogodzić się z synem i zamęczyć swoją gadaniną na śmierć.
W dodatku wolał kawę od herbaty, co totalnie zdziwiło chłopaka. Kawa nad herbatą? Uderzył się gdzieś za dzieciaka, czy co? Przecież to zbrodnia w biały dzień!

- No dobrze, uważajcie na siebie. Wpadnę w następnym tygodniu - pożegnał się siwiejący, zamykając za sobą drzwi.

- Na Mickiewicza, nareszcie! - mruknął Mac, podskakując uradowany. - Ja się pytam, jakim prawem można woleć kawę od herbaty, no powiedz! - dodał oburzony, wbiegając do kuchni. Kevin uśmiechnął się nieśmiało, czerwieniąc się jak burak. Kenzie widząc to, momentalnie odwrócił wzrok.

- O mój Boże, przestań się tak uśmiechać, bo nie wyrobię z tą słodkością! - zawył przeciągle, chowając twarz w dłoniach.

- Dlaczego? - zdziwił się Amerykanin.

Chłopak westchnął ciężko, przecierając oczy.

- Cóż... zapewne zabrzmi to dość dziwnie z moich ust, ale... uroczo wyglądasz. Znaczy uroczy masz uśmiech - poprawił się szybko, nastawiając wodę na herbatę. Otworzył szafkę i wyjął z kolorowej paczki dwie torebki żurawinowego napoju. Bickner uniósł pytająco brwi.

- A skąd wiesz, że ja też będę pić?

- Ty? Nawet gdyby ogłosili rozpoczęcie III wojny światowej, to byś siedział przy kuchennym stole i ją żłopał - odpowiedział, spoglądając na niego z politowaniem. Rudowłosy parsknął śmiechem i wskoczył na blat, wesoło majtając nogami niczym pięciolatek. Kanadyjczyk zacisnął zęby.

- Chyba coś ci mówiłem - mruknął do niego.

- Ale co ja robię? - zirytował się starszy. - Przecież ja tylko majtam wesoło nóżkami! - oburzył się, zeskakując z blatu.

- Znowu jesteś uroczy... - westchnął student, z zaciekawieniem wpatrując się w swoje bladoniebieskie skarpetki w bohaterów z Ulicy Sezamkowej.

- Nie kontroluję tego, wybacz - chłopak uniósł ręce w obronnym geście, robić krok w kierunku młodszego.

- Co ty... - urwał Mackenzie, opierając się o ladę.

- Wybacz... - wyszeptał Bickner, dotykając jego policzka.

Na zegarze wybiła dwudziesta trzecia.

|||

Za oknem szalała burza. Boyd-Clowes przekręcił się po raz kolejny tej nocy, próbując zmrużyć oczy. Spojrzał na Kevina - ten na szczęście smacznie spał, przytulony do małej poduszki. Chłopak uśmiechnął się szeroko, składając pocałunek na jego rozwichrzonych włosach, po czym udał się do kuchni. Nigdy nie zgadniecie, co zamierzał zrobić - herbatę zaparzyć chłopak chciał!

Usiadł przy stole, wpatrując się w widok na zewnątrz. Zaledwie kilka godzin wcześniej wydarzyła się rzecz niezwykła - Kevin pocałował Mackenziego, na co ten nie zareagował zbyt gwałtownie - odwzajemnił pocałunek, czując się w tamtym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nie spodziewał się  t e g o  z jego strony, a tym stanie psychicznym to już w ogóle. Niemniej jednak, ogromnie cieszył się z takiego obrotu sprawy. Miał pewność, że chłopak go nie odrzuci.

Czajnik pstryknął, dlatego blondyn wyjął z opakowania zwykłą, czarną herbatę. Spojrzał na godzinę widniejącą na mikrofali - druga osiemnaście. Wyśmienicie wręcz.

Student rozsiadł się na o dziwo wygodnym krześle, wpatrując się w odmęty gorącego napoju i rozmyślając o przyszłości. Bo przecież nigdy nie będą jak typowe pary spotykane na mieście, z dwóch oczywistych powodów: geje nigdy nie byli, nie są i nie będą traktowani jak normalni ludzie, a z IED u Kevina tym bardziej.
Nie pozostawało im nic innego, jak tylko nie przejmować się i cieszyć się z tego, co mają. Tego nikt nie prawa im zabronić.

- Dlaczego nie śpisz? - zapytał rudzielec, opierając się o framugę.

- To przez burzę. I nie strasz tak człowieka! Chcesz, żebym rozlał ten doskonały napój bogów? - odpowiedział ze śmiechem, unosząc filiżankę do góry. Starszy uniósł kąciki ust i usiadł po drugiej stronie stołu.

- Co ty robisz? - zdziwił się Clowes.

- Siedzę, wpatrując się w pewnego blondyna, który boi się burzy, więc pije czarną jak moja dusza herbatę, czemu pytasz? - odpowiedział Kevin kpiąco, przeczesując włosy ręką.

- Zabawne - mruknął Kenzie, upijając łyk. Były skoczek w odpowiedzi wystawił język, po czym zabrał z tamtych rąk kubeczek i wypił jego  zawartość . Zegar wskazywał godzinę drugą dwadzieścia dwa, a burza zaczęła ustawać.

|||

- Mac! Co powiesz na pizzę?

- Ale robioną własnoręcznie?

- No a co myślałeś?

- Ale ja robię ciasto! - zadeklarował Kanadyjczyk, zmierzając w stronę właściwego pomieszczenia. - Hej hooo, to dlia misia ten marsz, hej hooo, tagsze dla wipriawy! - śpiewał, kalecząc wymowę polskiego.

- Na Hofera, przestań! Co to za okropieństwa!

- Kubuś Puchatek nie jest okropieństwem!

- To był Winnie The Pooh? Brzmiałeś jak jęki godowe bizonów! - stwierdził Bickner, śmiejąc się do rozpuku.

- Ale śmieszne - mruknął blondyn, wyciągając z lodówki potrzebne składniki. Kevin pocałował Pana Marudę w skroń, a następnie zajął się przygotowywaniem sosu.
Przez kolejne półtorej godziny pracowali całkiem zgodnie, bo na listę strat należało tylko wpisać: rozbita szklanka, podłoga pokryta mąką
z wodą, pół blatu w sosie pomidorowym i twarze pełne uśmiechów. Ale to do strat się chyba nie zalicza, nieprawdaż?

- Chyba nam wyszła, co? - zagadnął Kev, biorąc do ust drugi kawałek.

- Gordon Ramsay może nas po rękach całować. Wygraną w Masterchef mamy w kieszeni! - zaśmiał się Kanadyjczyk.

Konsumpcję tego wyśmienitego dania przerwał im dzwonek do drzwi. Oboje byli tym faktem mocno zdziwieni, bo... cóż, Amerykanin nie posiadał nawet znajomych, a Mackenzie nie wspominał o swoim wyjeździe nikomu (nie licząc pana Bicknera).

- Kogo licho niesie? - zirytował się rudowłosy, wstając z miejsca. Student polonistyki powiódł za nim wzrokiem, zastanawiając się, kim jest tajemniczy gość. Kątem oka zobaczył, jak sylwetka Kevina osuwa się po uchyleniu drzwi. I nic dziwnego - chłopak widząc nowo przybyłą osobę,oparł się o framugę, czując się milion razy słabszy, niż chwilę temu.

|||

Hmm, któż to może być?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top