3∆

- Mackenzie, ja wiem, że life is now, ale będzie się to za mną ciągnąć aż do śmierci. Chcę, żebyś wiedział...ja...po prostu przepraszam. Ja nienawidzę niespodzianek, waty cukrowej jeszcze bardziej...przez pewną sytuację z dzieciństwa. Wtedy, na tej imprezie... wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą...ja nie wiedziałem co robię, nie panowałem nad sobą... - z jego jadeitowych oczu popłynęły łzy. - Nawet nie proszę o wybaczenie, bo to za dużo...tylko błagam, zostań ze mną, Mac.

- Bickner, wybaczyłem Tobie już wtedy, tamtego dnia! Zostanę z Tobą do samego końca, dopóki będziesz chciał - odpowiedział Clowes, przytulając go mocno.

- O nie, zapomniałem o herbacie! - krzyknął skoczek po dłuższej chwili, odrywając się od Kanadyjczyka. Ten zaśmiał się głośno, idąc za chłopakiem. Rudowłosy powtórnie pstryknął czajnik, bo od zagotowania wody minęło dziesięć minut i czterdzieści siedem sekund, więc ciepły napój prędko by się nie zaparzył.

- Masz ze sobą jakieś ubrania? Bo z tego co pamiętam, nie trzymałeś w ręku żadnej torby podróżnej - zapytał Amerykanin, unikając jego wzroku.

- Mam w samochodzie...

- Woow, masz własne auto? - zdziwił się Kevin. Owszem, posiadał swoją ukochaną Toyotę Aygo, ale sądził, iż Mac jest ciut za młody na osobisty wóz. Pomijając fakt, że był tylko rok młodszy od Jankesa.

- Nie do końca. Miałem za kierowcę...

- Nieźle się wozisz - zaśmiał się tamten.

- ...twojego ojca - dokończył drżącym głosem Kenzie, bojąc się jego reakcji.

- Tata tutaj jest? - zapytał spokojnym tonem. - Co nic nie mówisz?

- Kev... - wyszeptał prawie niesłyszalnie student. W jego głowie rodził się znajomy obraz sprzed dwóch lat. Bał się. Bał się, ponieważ był tylko on i Kevin. Nie miał nawet jak powiadomić ojca starszego, bo jego telefon leżał na dnie sportowej torby z ubraniami i kosmetykami.
Wpatrywał się w oczy chłopaka, których źrenice się zwężały. Czyżby szykowała się totalna masakra?

- Uciekaj Mac. Proszę... uciekaj.

Boyd-Clowes miał okazję. Miał okazję puścić się pędem, zatrzasnąć drzwi i już nigdy tu nie wracać. Ale on wybrał inaczej. Stal nieruchomo, zupełnie jakby przywarł do podłogi. Wszystko działo się stosunkowo szybko. Kevin rzucający się na chłopaka, Kanadyjczyk, który w ostatniej chwili uciekł choremu psychicznie. Jakby się oprzeć, dla osób z zewnątrz mogłoby wyglądać na zabawę w berka. Śmiertelną.

- Kev, błagam, ocknij się! - wrzasnął blondyn, padając jak długi na ziemię. Pech chciał, że nie zapanował nad swoimi nogami i poślizgnął się na skarpetce. Ten to miał szczęście.

Mackenzie ze łzami w oczach wpatrywał się w zwężone źrenice Amerykanina. Było brać tą cholerną torbę od razu i zabawić się w jakiegoś autostopowicza!

Młodszy zamknął powieki, przygotowując się na ostateczny cios. Czekał, czekał i...czekał. Postanowił uchylić przymrużone oczka i sprawdzić, dlaczego jeszcze nie oberwał.

A Bickner płakał. Leżał na nim i płakał, jak jeszcze nigdy w życiu. Łzy lały się strumieniami, mocząc koszulkę studenta z podobizną Waltera Hofera. Chłopak ostrożnie przekręcił skoczka tak, aby to teraz on znajdował się pod nim i mocno go przytulił. Po kilku minutach nieśmiały uśmiech wkradł się na jego twarz, gdy poczuł, jak szlochający rudzielec odwzajemnia objęcie. Zmęczeni tym wszystkim, zasnęli na podłodze, wtuleni w siebie, niczym zakochana para, którą przecież nie byli.

|||

Mackenzie przebudził się koło pierwszej w nocy. Spanie na zimnej podłodze nie należało do najprzyjemniejszych, dlatego młodzieniec szybko zlokalizował sypialnię skoczka i najostrożniej jak tylko umiał, podniósł śpiącego rudzielca.

- Na Hofera w złotych gaciach, przecież on nawet 60 kilo nie waży! - oburzył się, przemierzając przedpokój. Po chwili dotarł do odpowiedniego łóżka i nakrył Amerykanina kołdrą. Kiedy chciał wrócić do salonu by zająć kanapę, przeszkodziła mu w tym chłodna dłoń starszego:

- Obiecałeś zostać ze mną do samego końca, Mac.

|||

Gwiazdeczki i komentarze mile widziane! Pozdrawiam serdecznie moje Żółwiki! ❣️
KDP

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top