2∆

Dwudziestotrzyletni tępo wpatrywał się w osobę stojącą naprzeciw. Nie widział go od dwóch lat. Dwudziestu czterech miesięcy. Siedemset trzydziestu dni. Szmat czasu.

- Cześć - odezwał się zachrypniętym głosem młodszy, wbijając wzrok w swoje jaskrawozielone Conversy. - Wychodzisz gdzieś? - zapytał, widząc czarne Nike na stopach byłego skoczka.

- Co? Aaa, nieee, miałem skoczyć po makaron do sklepu...

- Mogę iść z Tobą...jeśli oczywiście tylko chcesz - odpowiedział obojętnym tonem pierwszą część wypowiedzi. Drugą potraktował lekko zdenerwowanym głosem, jakby bojąc się odrzucenia.

- To bardziej ja powinienem o to zapytać - odparł zmieszany Amerykanin.

Boyd-Clowes odsunął się nieznacznie, robiąc przejście dla kolegi. Kevin drżącymi rękoma zamknął drzwi na klucz i zszedł po schodach.

Szli w milczeniu, wpatrując się w swoje obuwie. telefon wyświetlał godzinę dziewiątą czterdzieści, co Kevinowi się nigdy nie zdarzyło. Zwykle natrafiał na niepełne dziesiątki. Trzymał ręce kieszeni, kurczowo zaciskając je w pięści.

- Jak Ci się mieszka samemu? - zagadnął Kanadyjczyk, rzucając okiem na otoczenie. Nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Nie teraz. Nie oczekiwał od niego nawet przeprosin. Przybył z misją zmiany Kevina. Chciał wywołać uśmiech na jego wiecznie bladej twarzy.

- Ujdzie - mruknął. - Co ja gadam, cholernie mi Was brakuje, Mac. - dodał po dłuższej chwili milczenia.

Chłopak aż uśmiechnął się na te słowa. Pierwsza część jego planu za nim. Pierwsza i najważniejsza.

- Miło mi to słyszeć. A zmieniając temat - co będziesz pichcić? Spaghetti?

- Pudło. Zapiekankę makaronową. Lubisz?

Kocham, nie lubię - pomyślał uradowany. - Oczywiście, jest całkiem smaczna - powiedział zamiast tego.

Kiedy przekroczyli próg sklepu, ludzie uważnie popatrzyli w ich stronę. Po raz pierwszy ujrzeli Kevina w towarzystwie chłopaka. W ogóle w towarzystwie kogokolwiek.

Ten jednak udał, że nikogo nie widzi. Dzielnie przemarszował pomiędzy regałami, wybierając spomiędzy sterty różnokolorowych klusek.

- Masz na coś ochotę? - zapytał starszy, w końcu patrząc mu w oczy.

- Zaraz wracam - odparł młodszy i zniknął za jedną z półek. Bickner powiódł za nim wzrokiem, nie bardzo rozumiejąc jego wypowiedzi. Gdy ten wrócił po kilku minutach, niosąc w ręku cztery Kinder Joy, Amerykanin po raz pierwszy od dłuższego czasu wybuchł niekontrolowanym śmiechem, zwracając uwagę zrzędliwej sąsiadki spod siódemki, która obrzuciła go krytycznym spojrzeniem.

- Nie wiem czy lubisz - przyznał po chwili. - Ale z pewnością polubisz! - dodał z uśmiechem, potrząsając nimi uradowany. Kev pokręcił radośnie głową, gestem przywołując go do kasy.

|\|\

Po dotarciu do mieszkania, Mackenzie rozejrzał się po jego wnętrzu. Beżowe ściany kontrastowały z białymi meblami. Całość sprawiała wrażenie bardzo przytulnego miejsca.

- Ładnie tu masz - stwierdził Clowes, wchodząc do kuchni. Kevin nastawiał właśnie wodę na herbatę, spoglądając na zegar. Dziesiąta dwie. Czyli po dziesiątej pięć czajnik pstryknie i herbata będzie gotowa.

- Na którą masz ochotę? - zapytał, odsuwając szufladę z przeróżnymi opakowaniami. - Czarna, biała, zielona, czerwona, rooibos, owocowe: jabłkowa, malinowa, jeżynowa, pokrzywa, miętowa...

- Łołoło, czekaj czekaj - zaśmiał się mieszkaniec kraju Klonowego Liścia.

- Co? - zdziwił się starszy.

- Co ile kupujesz paczkę? Albo: ile paczek kupujesz i co ile?

- Zależy od mojego nastroju. Potrafię kupić pięć opakowań dziennie w ciągu tygodnia, a czasem miesiącami nie kupuję ani jednej paczki.

- Dlaczego? - zdziwił się Mac.

- Kiedyś zrozumiesz... - odparł tamten, uśmiechając się słabo.  - A tak na marginesie, co ciebie do mnie sprowadza, huh? Na ile i skąd przyjechałeś?

Kanadyjczyk popatrzył na niego smutno. Było gorzej, niż myślał.

- Wiesz... Dość dawno się nie widzieliśmy, bo 2 lata to straaasznie długi okres. Chciałem odwiedzić dawnego kumpla i jeżeli nie masz nic przeciwko - bo naprawdę przeszukałem wszystkie oferty noclegów - zatrzymać się u ciebie na kilka dni...

Kevin długo zastanawiał się nad jego wypowiedzią. Czyżby zapomniał o tym, co Amerykanin zrobił mu t a m t e g o dnia? A może chciał tego nie pamiętać i udać, że było minęło?

- Kev, nie możemy żyć tamtą chwilą. Życie jest teraz - powiedział młodszy, wpatrując się w zielone oczy rudowłosego. Czajnik pstryknął, ale dla nich nie miało to żadnego znaczenia.

|||||

NO WRACAM WRACAM
Mówię wam, liceum to katastrofa.

Jutro też napiszę parę zdań o ME w siatce i o zawodach w Hinzenbach, bo nie mam już siły na nic xD

Także buziaki Żółwiki i do następnego!

KDP

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top