1.1∆
New Hampshire, 2015 roku,
- Ty jesteś pewny, że to wypali? - Larson nie krył zdziwienia, widząc Clowesa w przebraniu hamburgera. - Kev nie lubi takich niespodzianek.
- To szybko zmieni zdanie - odparł Mac, wzruszając ramionami. - Wiem, że ma osobowość starego zgreda, ale kto nie lubi waty cukrowej? Bickner w takim razie nie wie, co traci - prychnął, poprawiając strój.
Amerykanin pewnym krokiem zmierzał w stronę rodzinnego domu. Dziś był dzień jego urodzin, o których zresztą zapomniał, więc nie spodziewał się żadnych niespodzianek. Ależ się zdziwi, jak tylko przekroczy próg.
- Niespodzianka! - krzyknął Kanadyjczyk, wyskakując zza rogu. Rudowłosy odskoczył przerażony, z początku nie rozpoznając kolegi. Casey wychylił się z tortem i dwudziestoma jeden świeczkami, uśmiechając się, jakby przepraszająco.
- Wszystkiego najlepszego, Kev - powiedział, kurczowo zaciskając palce na talerzu.
- Kto was tu zaprosił? I czyj to był pomysł? - zapytał spokojnie. Wiedział, że atak gniewu nastąpi lada chwila.
Larson słysząc ten ton głosu, momentalnie pobladł.
- Wiesz, twój ojciec nas wpuścił, tylko wyskoczył na chwilkę do sklepu. Mówiłem Mackenzie'emu (kij wie, jak to odmienić xD), że to zły pomysł z tymi przebierankami, balonami i... - urwał, przypominając sobie o ukrytej maszynie do waty cukrowej.
- Iiiii? - dociekał jeszcze opanowany [były] skoczek*. W każdej chwili ze spokojnego człowieka mógł się zmienić w żądną krwi bestię.
Do domu wrócił pan Bickner. Już po przerażonych oczach Casey'ego mógł wywnioskować, iż nie jest dobrze.
- Kevin? - wyszeptał prawie niesłyszalnie. To jednak wystarczyło, by wspomniany chłopak odwrócił się, szukając źródła głosu.
- Co oni tutaj robią? Dlaczego oni tutaj są? Przecież mówiłeś, że to będzie nasz wieczór przy piwie! - rudowłosy ostatnie zdanie niemal wykrzyknął, nie spuszczając wzroku że swojego rodziciela.
Tymczasem Mackenzie nie za bardzo rozumiał zachowania przyjaciela. Teraz rzadko bywał u niego, jednak za dzieciaka, spędzali każdy możliwy dzień razem. Chciał wrócić do tamtych czasów, a ta impreza miała być tego dowodem. Bo przecież każdy lubi niespodzianki, prawda?
- Kevin, nie podoba Ci się? Cóż, to z pewnością poprawi Tobie humor, na 100%! - zawołał Clowes, taszcząc urządzenie. To przelało czarę goryczy.
- CO TO MA ZNACZYĆ? CHCESZ MNIE ZABIĆ TYM CHOLERSTWEM?! - wrzasnął, rzucając się na młodszego. Larson bezskutecznie próbował ich rozdzielić, uważając, by samemu nie oberwać.
Kanadyjczyk nie rozumiał co się dzieje. Miał wrażenie, że śni mu się okropny koszmar, z którego nie jest się w stanie obudzić.
- Mac, radzę Ci uciekać. Najszybciej jak tylko potrafisz - wymamrotał ojciec, wyciągając z lodówki strzykawkę.
Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Kevin leżący na ziemi, przytrzymywany przez starszego Amerykanina [Casey]. Chłopak z kraju Klonowego Liścia, stojący w rogu pokoju, przecierający oczy ze zdumienia. I wreszcie tata Jankesa, z bólem serca, wstrzymujący zawartość szprycy, prosto w przedramię cierpiącego syna. A później, już tylko cisza.
|||
* Ze względu na chorobę, Kevin w tym ff zawiesił karierę skoczka, tymczasem Mackenzie nie ma nic wspólnego ze skokami. Jest studentem... polonistyki xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top