21

Poczułem ciągnięcie za nogę. Czynność powtarzała się co chwilę. Lekceważyłem to. Ktoś prowadził rozmowę, lecz nie mogłem rozpoznać tego głosu. Dochodził do mnie zagłuszony.

Nagle coś zerwało kołdrę, którą byłem przykryty. Najpierw otworzyłem oczy, ale szybko je zamknąłem, bo oślepiało mnie słońce. Zaraz potem dostałem potężny cios z otwartej dłoni w policzek.

- A! – krzyknąłem, kuląc się i gładząc bolące miejsce. Nigdy nie uderzono mnie z liścia tak mocno. Spojrzałem na stojące nade mną osoby. Richard i Stephan. – Pogięło was do reszty?

- Stary, to był jedyny sposób, żeby cię obudzić – zaczął tłumaczyć Leyhe, a znajdujący się obok niego Freitag powstrzymywał się od parsknięcia śmiechem. – Szarpaliśmy cię, zdarzały się naprawdę brutalne metody. Nie mogliśmy ciebie dobudzić!

Popatrzyłem na nich zdumiony. Nigdy nie miałem problemów ze wstawaniem. Wystarczyło na mnie dmuchnąć, żebym się obudził. Rozważałem, jak to możliwe, aż przypomniały mi się wydarzenia dzisiejszej nocy i wszystko zrozumiałem.

- Która godzina? – spytałem.

- Za piętnaście ósma.

- Która?! – nie dowierzałem. Omiotłem wzrokiem pokój i rzuciłem się do szafy. Wyciągnąłem ubranie i ruszyłem do łazienki. Wziąłem ekspresowy prysznic i wyszedłem z pomieszczenia. Moich kolegów już nie było. Spojrzałem na zegar. Zostały mi trzy minuty. Wybiegłem z pokoju i skierowałem się w stronę wind. Właśnie jedna się zamykała. Przyspieszyłem i wpadłem do niej, prawie przyskrzyniając sobie nogę.

Padłem na podłogę, ciężko oddychając. Leżałem chwilę, aż spojrzałem przed siebie. Dostrzegłem białe trampki. Uniosłem głowę. Dziewczyna miała sukienkę, więc speszony szybko odwróciłem wzrok i wstałem. 

- Zawsze tak wygląda twoja droga na śniadanie? – usłyszałem dziewczęcy głos.

- Nie – zaśmiałem się, wiedząc już, że to Lena. – To wyjątek – powiedziałem, spoglądając na nią. Wyglądała zjawiskowo w lekkiej, kwiecistej sukience. Zielone listki podkreślały kolor jej oczu. – Tak jak twój dzisiejszy ubiór – wypaliłem i od razu zganiłem się w myślach. 

Nie odpowiedziała, tylko patrzyła na mnie, uśmiechając się. Była piękna. Naprawdę piękna. Nigdy nie widziałem tak ślicznej dziewczyny. Nie żałowałem, że kilka miesięcy wcześniej przeczytałem ten nieszczęsny artykuł i zwróciłem na nią uwagę.

Drzwi windy otworzyły się. Wskazałem ręką, aby wyszła pierwsza. Szliśmy do stołówki obok siebie. Weszliśmy do niej. Spojrzałem najpierw na stolik polskiej kadry. Siedzieli, szepcząc między sobą. Potem skierowałem wzrok na Niemców. Patrzyli na nas z wytrzeszczonymi oczami. Lena dotknęła przelotnie mojej dłoni i poszła w stronę Polaków. Zauważyłem zmierzającego do naszego teamu Schustera, więc prędko zająłem miejsce obok Stephana. Posiłek już na mnie czekał.

- Cieszę się, że was widzę – powiedział. – Żyjecie po tej nocy. Ale proszę, żebyście mniej takich cyrków odstawiali, bo będę musiał zastosować kary, dobrze? – Wszyscy pokiwali głowami. – Super. O dwunastej trzydzieści jedziemy na skocznię. Smacznego.

Ledwo trener od nas odszedł, usłyszeliśmy głośne szuranie krzeseł. Rozejrzałem się. Polacy wstali, a Lena znieruchomiała, trzymając się za głowę. Skoczkowie zaczęli coś śpiewać. Melodia wydała mi się znajoma, musiałem już gdzieś ją słyszeć, ale nie mogłem sobie przypomnieć gdzie. Wytężyłem wzrok. Dostrzegłem na środku stołu malutkie ciasto z jedną świeczką, którą po kilku minutach śpiewania dziewczyna zdmuchnęła. Domyśliłem się, o co chodzi.

Lena musiała obchodzić dziś urodziny.

Zrobiło się niewielkie zamieszanie, każdy z polskiego teamu po kolei podchodził do Leny, mówił coś i przytulał. Na końcu przyszedł Żyła, chowając coś za plecami. Podał jej rękę, powiedział parę zdań i wyciągnął zza siebie pakunek w kształcie walca. Dziewczyna roześmiała się, a kiedy Piotr szepnął jej coś na ucho, śmiech rozbrzmiał donośniej. W końcu usiedli.

Zapanowała cisza. Nikt przy naszym stoliku się nie ruszał.

- To ona ma dzisiaj urodziny? – zapytał Richard, przerywając milczenie.

- Najwidoczniej – odpowiedziałem obojętnie, chociaż w myślach już układałem życzenia dla dziewczyny.

***

Ewa powiadomiła mnie, że wychodzi. Wyciągnęłam z szafy sukienkę, którą do walizki wpakowała mi Agnieszka. Włożyłam ją i ruszyłam na śniadanie. Drzwi windy zamykały się, kiedy usłyszałam dudnienie i do środka wpadł jakiś chłopak. Rozpoznałam w nim Wellingera. Stałam, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Nareszcie podniósł głowę, ale szybko ją odwrócił i podniósł się. 

- Zawsze tak wygląda twoja droga na śniadanie? – zagadnęłam żartobliwie.

- Nie – odpowiedział, śmiejąc się. – To wyjątek. – Zlustrował mnie wzrokiem. – Tak jak twój dzisiejszy ubiór.

Nie odezwałam się, tylko wpatrywałam w niego. Był zabójczo przystojny. Przystojniejszy niż na zdjęciach czy w telewizji. Od razu znów pojawiła się myśl, jak mogłam go kiedyś nie lubić. Przecież to taka kulka szczęścia, robi to, co kocha, przyjaźni się z innymi zawodnikami, zawsze się uśmiecha, pomaga, wspiera, nie kieruje się stereotypami... To jedna z tych osób, których teraz na świecie jest bardzo mało. Powinno się to cenić. A ja tego nie robiłam.

Dojechaliśmy na parter. Wyszliśmy z windy i skierowaliśmy się do stołówki. Rozejrzałam się i ruszyłam do mojego stolika. Po drodze musnęłam palcami dłoń Andreasa, uśmiechając się pod nosem. 

Kiedy podeszłam do stołu, wszyscy się wyprostowali i powoli wstali. Spojrzałam najpierw na Maćka, na Ewę, a potem na blat. Przede mną stał malutki torcik z jedną symboliczną świeczką. Uniosłam ręce do głowy. Zebrani zaczęli śpiewać „Sto lat". Wędrowałam po nich wzrokiem. Każdy miał uśmiech na twarzy.

Pamiętali.

Do oczu nabiegły mi łzy, które z trudem powstrzymałam. Po odśpiewaniu piosenki zdmuchnęłam świeczkę, a zebrani podchodzili do mnie i składali naprawdę piękne życzenia. To nie było nic w stylu w stylu zdrowia, szczęścia, pomyślności. Życzyli mi wspaniałego przeżycia tych zawodów, więcej takich wyjazdów, wiele podróży, wszystkiego, co rozwijałoby moje zainteresowania i sprawiało przyjemność. Ale najcudowniejsze słowa usłyszałam z ust Maćka.

- Kocham cię, siostro – powiedział.

Przytuliłam go tak mocno, jak tylko potrafiłam, a on odwdzięczył się tym samym.

- Ja też ciebie kocham, braciszku – wyszeptałam, ocierając łzy. Uścisnął mnie jeszcze mocniej. 

Na końcu zjawił się Piotrek. Zauważyłam, że trzyma coś za plecami. Zmarszczyłam niepewnie brwi.

- No to ten – zaczął mówić, kiedy podał rękę. – Zdrowia ci nie życzę, bo nie wyglądasz na chorą. Szczęścia nie, bo przy nas nie jest ci to potrzebne. Pomyślności nie, bo po twojej minie można odebrać, że powodzi ci się jak najlepiej. Marzenia spełniasz, uroku ci nie brakuje, mądra jesteś, kasę masz od Maćka, z tego co słyszałem, to w szkole ci się wiedzie, chociaż teraz są wakacje, które też spędzasz miło. I czego ja mam ci życzyć, dziewczyno? Chyba tylko żebyś nie umarła przy nas ze śmiechu. – Wyciągnął pakunek i podał mi.

- Nie musiałeś – bąknęłam, przyjmując prezent.

- To jeszcze nic. – Zbliżył usta do mojego ucha. – Czymże byłaby osiemnastka bez alkoholu? Ale to dostaniesz dopiero po konkursie.

Roześmiałam się jeszcze głośniej i usiedliśmy.

- Co teraz z tym tortem? – spytałam, patrząc to na niego, to na śniadanie. 

- Jest twój – powiedział Piotrek. – Ale to nie znaczy, że nie masz się nim z nami podzielić.

- Właśnie, nie bądź samolubna, Leno – wtrącił Dawid, a ja uśmiechnęłam się. 

- Może zaniosę go do lodówki i zjemy wieczorem? – zaproponowała Ewa. – Chyba że masz zamiar delektować się nim sama.

***

Śniadanie zjedliśmy w wesołym nastroju. Ze stołówki wyszedłem jako jeden z ostatnich. Wyjąłem z kieszeni telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się powiadomienie o kilkunastu nieodebranych połączeń od Agnieszki. Westchnąłem, widząc, o jakich godzinach dzwoniła. Po powrocie z poszukiwań nie miałem już siły, aby oddzwaniać, więc po prostu wyłączyłem urządzenie. Teraz jednak dostałem wyrzutów sumienia. Martwiła się całą noc, a ja nie poinformowałem własnej dziewczyny, co się stało. Z bolącym sercem wybrałem jej numer.

- Maciek, do jasnej cholery! – krzyknęła po odebraniu. – Co to miało znaczyć? Nie mogłam spać całą noc!

- Przepraszam, kochanie – powiedziałem, wzdychając. – Nie chciałem. Pojawił się tu mały incydent...

- Jaki incydent? – zapytała już trochę spokojniej, ale w jej głosie wciąż można było wyczuć gniew.

- Em... - mruknąłem. – Zdenerwowałem się, pokrzyczałem, Lena uciekła i musieliśmy jej szukać... 

Opowiedziałem dokładniej, co się wydarzyło. Kiedy skończyłem, po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza. Wyobraziłem sobie, jak Aga patrzy się teraz tępo w ścianę, próbując po kolei ułożyć w głowie to, co powiedziałem.

- Czyś ty kompletnie zwariował? – burknęła. – Nakrzyczałeś na Lenę? Kompletnie odjęło ci rozum. Po tym wszystkim co przeszła, miała odpocząć, spełniać marzenia, dobrze się bawić, mieć niezapomniane wspomnienia, a ty to rozwaliłeś. 

- Wiem – westchnąłem po raz kolejny.

- Ale dobrze się czuje? Nic jej nie jest?

- Tak – potwierdziłem. – Wszystko w porządku. Oddaliśmy to w niepamięć.

- Zabiłabym cię, gdyby tak nie było – warknęła.

- Nie przesadzaj, kotku – zaśmiałem się. – Muszę lecieć. Na razie.

- Zadzwonię jeszcze do Leny wieczorem. Kocham cię.

- Ja ciebie też.


________________

Na luziku. Emocje chwilowo opadły. Podoba się? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top