15. Muszę wiedzieć czy jest zagrożeniem.
Zbliżały się święta, a co za tym szło – bal zimowy.
W naszej szkole było to jedno z najważniejszych wydarzeń w ciągu roku i każdy przeżywał go już miesiąc przed.
Gdy tylko na długiej przerwie wygłoszona została przemowa o nadchodzącym balu, dosłownie wszyscy zaczęli piszczeć i cieszyć się jak małe dzieci.
Dziewczyny zaczęły wymyślać przeróżne kreacje, zamartwiając się też tym, że nie będą miały z kim się pokazać, a chłopcy obmyślali plan, jak zaprosić ukochaną.
Melissa od dwudziestu minut zastanawiała się, czy ktoś zechce ją zaprosić, a ja dobrze wiedziałam, że to tylko kwestia chwili.
Mel była wyjątkowo atrakcyjną dziewczyną i niczego jej nie brakowało. Wielu chłopców się za nią oglądało.
A co do mnie... jakoś nie przemawiała do mnie wizja balu.
Po pierwsze nie miałam tu zbyt wielu znajomych, po drugie nie lubiłam się stroić, a po trzecie... no właśnie. Nie ma nikogo, kto chciałby mnie zaprosić.
Kierowałyśmy się już do wyjścia, kiedy ktoś odciął nam drogę do drzwi. Nie musiałam nawet patrzeć w górę, od razu wiedziałam kto to.
Minęło kilka dni odkąd podrzuciłam mu moją książkę z tekstem piosenki, cytatem. I nic od tamtej pory się nie wydarzyło. Shawn oddał mi podręcznik na jednej z długich przerw, zachowując się, jakby nic nie znalazł.
Czy nadal mnie unikał? Och, nie.
On zachowywał się tak, jakbym nie istniała.
Był dosłownie wszędzie tam gdzie ja. Tworzyliśmy jakiś chory trójkąt. Shawn, jego dziewczyna i ja.
Zawsze gdy pojawiałam się w szkole, on jakimś cudem stał praktycznie przy mojej szafce, choć jego była w zupełnie innej części holu. A potem królowa dramatu, znana również jako Sophie, wyrastała jakby z podłogi i odgrywali te swoje zakochane scenki.
Czy było mi przykro?
Och, oczywiście, że nie.
Czułam się tylko martwa w środku.
Mendes od czasu do czasu rzucił w moją stronę jakąś uwagę.
Coś w stylu "możesz podać mi wodę?" kiedy staliśmy obok siebie w kolejce w bufecie.
Nie wykazywał żadnego zainteresowania moją osobą, zwykle nawet na mnie nie patrzył. Z początku za każdym razem to wypalało dziurę na moim sercu, ale chyba już do tego przywykłam.
Jeśli można przywyknąć do myśli, że jedna z najważniejszych osób w twoim życiu, totalnie olała cię dla kogoś innego.
Uniosłam głowę by na niego spojrzeć, ale on wlepiał te swoje duże, brązowe oczy w kogoś, kto stał gdzieś za mną. Na jego twarzy wymalowany był łobuzerski uśmiech, a brew nieznacznie drgała.
— Shawn, hej! — Szatynka przecisnęła się między mną a Melissa i rzuciła się na jego szyję, a on z chęcią ją przytulił.
Odwróciłam wzrok, szukając czegoś, co mogłoby mnie uratować.
— Szukałem cię — wypowiedział z rozbawieniem, na moment zatrzymując spojrzenie na mnie.
Czy byłam aż tak złym człowiekiem, że teraz muszę w tym uczestniczyć?
— Coś się stało?
— Mam dla ciebie propozycje nie do odrzucenia.
W tym momencie mogłabym dać uciąć sobie rękę, bo byłam pewna co do tego, co zaraz nastąpi.
W końcu nikt w tej szkole ostatnio nie robił nic innego.
— Miałabyś ochotę wybrać się ze mną na zimowy bal? — Usłyszałam ten dobrze znany mi głos i od razu uniosłam wzrok.
Shawn wpatrywał się w Sophie jak w obrazek, chociaż jego wzrok nie wykazywał żadnych szczególnych emocji. Albo straciłam zdolność dostrzegania ich...
Wiedziałam, że zgodzi się na jego zaproszenie i wcale nie zdziwiło mnie to, gdy rzuciła mu się na szyję, krzycząc entuzjastyczne "tak, tak, tak".
Miałam ochotę wywrócić oczami i jednocześnie zacząć klaskać, gratulując doskonałego przedstawienia.
Szukałam błagalnym wzrokiem kogokolwiek, żywej duszy, która zechciała by mnie wyciągnąć z tego bagna, ale jak na złość nie było nikogo, kogo mogłabym znać, a Melissa dziwnym trafem wyparowała, czego nawet nie zauważyłam.
Dyskretnie się wycofałam, chcąc zwiać przy pierwszej okazji, gdy ta dwójka nie będzie zwracała na mnie najmniejszej uwagi i właśnie wtedy się z kimś zderzyłam, a mój tłusty tyłek wylądował na ziemi.
Odruchowo krzyknęłam i wtedy wszyscy na mnie spojrzeli. Cudownie, Madison.
Shawn zmarszczył brwi, a jego twarz przez chwilę wyrażała naprawdę dużo emocji. Pomyślałam nawet, że się zmartwił.
Jednak ta myśl szybko zniknęła, gdy przy moim boku ukucnął nieznajomy mi chłopak. Przyglądał mi się uważnie i dopiero teraz zauważyłam, że trzyma dłoń na moim ramieniu.
— Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? Wybacz, jestem taką łamagą... — Mówił tak chaotycznie, że cicho się zaśmiałam.
— Spokojnie, spokojnie... nic mi nie jest! — Uspokoiłam go, widząc jego drżące dłonie.
Nieznajomy pomógł mi wstać i otrzepał delikatnie moje plecy, posyłając mi przepraszający uśmiech.
Dopiero teraz miałam okazję, by mu się przyjrzeć i od razu poczułam się zawstydzona.
Przede mną stał naprawdę niezły przystojniak, huh.
Jego ciemne oczy były wlepione prosto w moją twarz, a jego usta ułożyły się w wesoły uśmiech. Rysy jego twarzy były dość ostre, kości policzkowe mocno się odznaczały.
Na pierwszy rzut oka podobny był do Shawna, ale szybko pozbyłam się tego wrażenia.
— Naprawdę mi przykro... jestem tu nowy i już wyrządzam szkody. Liam. — Wyciągnął dłoń w moją stronę, którą z chęcią uścisnęłam.
— Madison, miło mi. — Odwzajemniłam jego uśmiech. — Naprawdę jesteś nowy?
— Tak, ta szkoła mnie przeraża.
Zaśmiałam się cicho na jego słowa. Wypowiedział to w naprawdę uroczy sposób, marszcząc nos.
— Nie jest taka zła, jak się wydaje. Jak chcesz, to mogę pomóc ci przetrwać. — Wyszczerzyłam się w jego stronę i razem ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Zupełnie zapomniałam o stojącej tam zakochanej parze, ale wyrzuciłam ich widok z głowy.
W końcu czekałam na ratunek, prawda? I oto proszę, dostałam go.
— Naprawdę byłabyś tak miła? No wiesz... przed chwilą pewnie nabiłem ci kilka siniaków. — Liam powiedział ze śmiechem, a ja mu zawtórowałam.
— Jeśli ograniczysz liczbę siniaków na moim ciele do minimum, to chętnie. — Puściłam mu oczko.
Doszliśmy razem do jego auta i nawet zaproponował, że mnie podwiezie, ale grzecznie odmówiłam. Nadal podchodziłam z dystansem do nowo poznanych osób, zwłaszcza po ostatniej sytuacji.
Postanowiliśmy wymienić się numerami telefonów, a po tym skierowaliśmy się do naszych domów. Liam samochodem, a ja pieszo. Spacer dobrze mi zrobi, ostatnio nawet nie wychodziłam wieczorami.
Uśmiechnęłam się do siebie, wspominając mile zakończenie mojego dnia w szkole. Może to był mój sposób poznawania nowych osób? Zawsze coś się musi stać.
Liam nie wydawał się być zły, wręcz przeciwnie... miła aura roztaczała się wokół jego osoby, co od razu zauważyłam. I był piekielnie przystojny, co nie ukrywam, jeszcze bardziej mi się podobało.
Na chwilę nawet zapomniałam o Shawnie...
***
Shawn:
— Serio chcesz iść z nią na ten bal? — Usłyszałem pytanie przyjaciela.
Spojrzałem na niego, mrużąc oczy. Patrick wpatrzony był w ekran telewizora, ze skupieniem wciskając przyciski na kontrolerze.
Zacząłem się zastanawiać nad jego pytaniem, ale szybko pozbyłem się go z głowy.
— Będzie spoko.
— Spoko? — Oderwał wzrok patrząc prosto na mnie.
— No tak myślę. Coś ci się nie podoba w Sophie?
— Ma za mały rozmiar stanika — odpowiedział z ironią, a ja wywróciłem oczami. Pojeb.
— A tak serio? — westchnąłem, znudzony tą wymianą zdań.
— Tak serio to jestem zdziwiony. Sophie przecież przyjaźniła się z Josie. A ty jeszcze niedawno nie mogłeś odstąpić choćby na krok pewnej...
— Przestań.
Uderzyłem go pięścią w ramię, a on mi oddał. Takie rzeczy były u nas codziennością, zawsze sprzeczaliśmy się dla żartów.
Starałem się nie analizować jego słów, ale czasem to całe nie myślenie o Maddie było po prostu trudne.
— Dzisiaj pojawił się jakiś nowy u nas w szkole, wiesz coś o tym? — Postanowiłem zmienić temat, który rzecz biorąc też nawiązywał do tej dziewczyny.
— Chyba taa, Liam czy coś. Jest w mojej grupie.
— Spoko koleś czy raczej pizda?
— Stary, wszystkie laski z grupy za nim latają, więc chyba spoko, co?
— Chyba.
— A co, postanowiłeś zmienić orientacje i badasz grunt? — Chłopak na mnie spojrzał i po chwili się roześmiał, a widząc moją minę o mało nie zakrztusił się sokiem. — Żartowałem, żartowałem!
— A ja nie i chce wiedzieć co to za jeden — odpowiedziałem z uporem, drążąc ten jeden temat.
— Po chuj ci to wiedzieć tak w ogóle? — Patrick był już chyba znudzony.
— Bo muszę wiedzieć czy jest zagrożeniem.
— Dla kogo?
Teraz to w ogóle nic nie rozumiał, tylko wgapiał się we mnie ze zdziwieniem.
— Dla mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top