Rozdział 8 - Wesołe miasteczko
Od sytuacji w sklepie Billa naprawdę rzadko można było zobaczyć. Zazwyczaj znikał gdzieś w lesie lub w mieście, czasami też i wujkowie brali go do laboratorium albo po prostu był w swoim pokoju. Zdawał się jakby unikać najmłodszych domowników jednak od towarzystwa innych nie stronił. Wychodził ciągle z Pacyfiką i Gideonem czasami ciągnąc za sobą Wendy, raz widział jak przesiadywał u Robbiego w garażu lub kręcił się przy wujkach którzy poświęcali mu aż za dużo uwagi według Masona i jego siostry. Jednak kiedy dochodziło do spotkań między nim, a bliźniakami jego aparycja zmieniła się nie do poznania. Tak jak spędzając czas z innymi jego uśmiech nigdy nie schodził mu z ust by na nie nie powrócić tak kiedy tylko na nich patrzył jego dobry humor znikał praktycznie bezpowrotnie do czasu aż nie spotka się z kimś innym. Wydawał się być więcej niż tylko niechętnie nastawiony do ich osób, był wręcz wrogi chociaż przy nikim innym niż oni tego nie okazywał. Nie raz już zdarzyło się, że chował ich rzeczy tak żeby nie mogli ich znaleźć kiedy je potrzebowali albo nie informował ich o czymś na czas żeby mogli się odpowiednio przygotować.
To zaczynało po prostu męczyć spychając zirytowanie na drugi plan jednak żaden z nich nie postanowił nic z tym zrobić. A przynajmniej porozmawiać. Dipper czasami miał wrażenie, że oni sami unikają okropnie konfrontacji mimo tego, że była w końcu konieczna. Nie zapomnieli oczywiście o słowach wujów i o zadaniu, które zostało im powierzone jednak bycie miłym dla kogoś kto sam jest dla ciebie więcej niż wredny było po prostu trudne. Dochodził do tego jeszcze podświadomy strach przed tym z jaką istotą mieli do czynienia przez cały ten czas co tylko komplikowało jeszcze bardziej sytuację. Aktualnie siedzieli, a właściwie leżeli, w salonie na kanapie oglądając stary serial Kaczdetektyw. Okazało się, że wujek Stanley miał to nagrane więc postanowili skorzystać. Zrobili sobie miskę popcornu, nalali picia w litrowe dzbanki i zrobili sobie dzień wolny. Bill z Wendy i Soosem aktualnie byli zajęci pracą w sklepie jednak i przez najbliższy czas pewnie nie będzie ich widać więc mieli chwilę spokoju, a przynajmniej do czasu kiedy nie usłyszeli czegoś w rodzaju pisku.
Bliźniaki spojrzeli na siebie po czym szybko stoczyli się na ziemię chcąc interweniować. Podnieśli się po czym od razu pobiegli do odpowiedniego miejsca. Głowę Dippera wypełniały najczarniejsze scenariusze co do tego co mogło spowodować taką reakcję. Na skraju wyobraźni już pojawił mu się obraz przerażonej dziewczyny będącej atakowaną przez demona jednak kiedy stanął w progu przejścia zamrugał zaskoczony. Dwójka jego przyjaciół pochylała się wraz z siedzącym na blacie lady Billem nad czymś leżącym na meblu. Blondyn energicznie sunął najwyraźniej po gazecie palcem wyraźnie ucieszony za brunetka kiwała głową kiedy coś mamrotał pod nosem. Dopiero kiedy Mabel się ocknęła jako pierwsza i podeszła w ich stronę to odsunęli się nieco od siebie dopiero teraz orientując się o ich obecności. Po chwili bezruchu w jej ślady poszedł też jej brat oraz pochylił się z nią by dobrze zobaczyć artykuł.
— Dzisiaj rozłożyli wesołe miasteczko?! — Krzyknęła z podekscytowaniem najmłodsza zaraz po osunięciu od siebie papieru. Spojrzała z gwiazdkami w oczach do góry.
— Dokładnie tak! — Pokiwała głową szatynka. Mimo iż mówiła wcześniej, że niedługo jej włosy powrócą do pierwotnego koloru szatyn był pewny, że nadal je farbuje.
— Dipp musimy tam iść! — Zaczęła skakać naokoło niego na co blondyn się zaśmiał.
— Jak chcecie możecie iść z nami — zaproponował na co druga się zatrzymała w miejscu. Spojrzała bratu w oczy, a kiedy on to odwzajemnił stali tak chwilę w bezruchu. — Powiedziałem coś nie tak?
Przed Wendy i Soosem nie mogli odmówić. Nadal przecież udawali, że wszystko jest w porządku i po prostu nie mieli okazji trochę pobyć z chłopakiem. Z drugiej strony przecież w takim środowisku łatwo było upozorować wypadek. Zawsze blondyn mógł pomajstrować przy atrakcjach by się upewnić, że coś spadnie im na głowę lub ich przygniecie. Było wiele możliwości, a oni sami wiedzieli, że jeśli ten byłby w posiadaniu odpowiedniego sprzętu to mogłby wypróbować naprawdę wiele z nich.
— Zacieliście się — zwrócił im wyższy mężczyzna.
— Pójdziemy — odpowiedzieli zgodnie przywołując na twarze uśmiechy.
***
Następnego dnia kiedy stanęli przed swego rodzaju bramą do miejsca rozrywki były trzy typy reakcji. Wendy i Soos przyjmowali to nawet na luzie, na pewno nie można ich było porównać do drugiego typy jakim byli Mabel i Bill których aż nosiło dookoła. Pozostał więc też trzeci rodzaj reakcji jakim była nerwowość, którą dało się trochę wyczuć od Dippera. Mimo wszystko pozostawał dość niepewny co do tego wszystkiego i zamierzał mieć oko na blondyna jeśli będzie coś planował. Na razie jednak wydawał się nie przejmować zbytnio ich towarzystwem w obecnym dniu i po prostu chciał zaciągnąć ich wszędzie gdzie tylko się dało dla własnej uciechy. Jakimś sposobem naciągnął też Stanleya i Stanforda na trochę drobnych, które najwyraźniej zamierzał przepuścić w jak najgłupszy sposób. Gdzieś w kącikach oczu migały mu od czasu do czasu jakieś magiczne stworzenia, które musiały się najpewniej przypałętać z niedaleka.
Odszedł od grupki chcąc gdzieś usiąść. Przez chwilę zastanawiał się nad kupnem czegoś do picia jednak szybko zrezygnował. Na razie nie działo się nic niezwykłego. Ich współlokator na razie nie wykonał żadnego podejrzanego ruchu. Co prawda zaczął gadać z Mabel, ciągnąć ją w różne strony i po prostu zaczynając się z nią wykłócać, ale nigdy nie wyglądało to tak jakby chciał ją odciągnąć w jakieś miejsce gdzie będą sami lub złośliwie. Raczej tak jakby byli dobrymi dziecinnymi przyjaciółmi. Szatynka wydawała się przez pewien czas niepewna tego wszystkiego jednak w końcu się rozluźniła. Po kilkunastu minutach zaczęła nawet biegać z blondynem od jednej budki z jedzeniem do kolejnej. Młodszy miał czasem nawet wrażenie, że ich żołądki nie mają ograniczeń, a ich portfele są bezdenne. Jednak od około dwudziestu minut jednak zaczynał się czuć pominięty. Miał wrażenie, że świetnie się bawią bez niego i nie potrzebują jego osoby do tego by im przeszkadzał wtrącaniem w konwersację lub mówieniem czegoś co gasiło entuzjazm.
Poczuł szturchnięcie czegoś zimnego w odkryte ramię, a kiedy uniósł spojrzenie zobaczył chłopaka z bursztynowymi tęczówkami i jednym zakrytym okiem trzymającego w dłoni płatkowy kubek z okrągłą przykrywką i słomką wypełniony żółtą cieczą i kostkami lodu. Sam plasik był też wilgotny więc na jego skórze pozostał mokry ślad. Uniósł brew nie odzywając się jednak przyjął napój od młodszego ciałem. Było tu zbyt wiele ludzi by dolał mu tam jakiejś trucizny. Z resztą gdyby coś przy tym majstrował to na pewno by ktoś to zauważył. Wziął łyka i powstrzymał się od grymasu kiedy rozpoznał co to było. Lemoniada z dodatkowymi kostkami cukru oraz listkami mięty bez cukru. Ulubiona rodziny Corduroy. Dipper był pewny, że nie wybrał jej przez przypadek. Blondyn bujał się chwilę w przód i w tył na piętach po czym usiadł koło niego ku jego niezadowoleniu. Jego jasne włosy były potargane, a policzki czerwone od słońca. Na nogawkach spodni dało się dostrzec ślady ziemi, a pod paznokciami brud. Szatyn był pewien, że jak od nich odchodził to tego nie było.
— No więc głupio mi trochę z tym jak się zachowywałem — przyznał się po chwili ciszy czym wprawił go w dekoncentrację. — No wiesz, po tym jak dowiedzieliście się kim jestem. To było po prostu dziecinne, byłem też zdenerwowany zwłaszcza, że tyle czasu się starałem nad tym żeby mieć kontrolę nad tym co robię ze swoją magią, a gdyby nie przyszedł pan Ford to mógłbym roznieść Chatę. No i potem zrozumiałem, że chciałem cię rozgnieść na paćkę za to, że chciałeś zniszczyć z siostrą moje dotychczasowe życie co nie pomogło. Jakby, lubię to wszystko i nie chcę na razie niczego niszczyć. Nie, że w ogóle to planuje — dodał szybko widząc nieścisłość. — No... Tak więc już nie będę — podniósł się. — Też nie chcę zwracać nie potrzebnej uwagi na swoją osobę i myślę, że masz podobnie. O! I wróć do nas niedługo, bez ciebie to jednak nie to samo.
I odszedł zostawiając szatyna samego sobie żeby wpatrywał się tylko w plecy oddalającego się blondwłosego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top