Rozdział 6 - Kłamca
Pogoda była w sam raz na przechadzkę. Dipper postanowił się przejść ciągnąc za sobą swoją siostrę, która wyrażała więcej niż tylko niechęć do jakichkolwiek spacerów. Koniec końców udało mu się jednak ją wyciągnąć na dwór z czego był zadowolony mimo iż starsza cały czas marudziła pod nosem i była niemrawa. Szatyn miał przeczucie, że było to związane z jej ostatnim wyjściem z Wendy, Grendą i Candy. Dziewczyny poszły na miasto około godziny dwudziestej trzydzieści. Wyjkowie za nic by jej nie puścili więc został wciągnięty w mały spisek przedstawicielek płci pięknej, a mianowicie miał pomóc wyjść Mabel oknem. Oczywiście by się to udało musieli naprawdę się namęczyć, raz nawet z tego okna wypadli, a w większej mierze było to bardziej przez panikę niż na przykład potknięcie się. Wróciła dość późno bo około dwudziestej czwartej. Podobno większość się już zmęczyła co nie było niczym dziwnym skoro jak zszedł dzisiaj na śniadanie koło szóstej rano to wszystkie we cztery siedziały już w salonie i oglądały serial.
Był też bardzo ciekawy co one tam robiły. W końcu szatynka wróciła z przemoczonym swetrem w ręce oraz w koszulce, która z pewnością do niej nie należała. W jej włosach były liście, gałązki oraz nawet znalazła się jedną guma do żucia, a jak zrzuciła z siebie czarne rajstopy dostrzegł malującego się siniaka przy jej kostce. Znowu został poproszony do pomocy co w sumie mu nie przeszkadzało, musieli się przecież trzymać razem prawda? Nie wiedział już ile czasu minęło odkąd przemknęli cicho przez korytarz wprost do łazienki i ile zajęło mu doprowadzenie włosów nastolatki do względnego porządku. Wolałby w tym czasie poczytać książkę, a jeszcze bardziej już spać jednak nie mógł jej tak po prostu zostawić. Pomógł jej się względnie ogarnąć żeby wujowie się nie zorientowali i wyszedł na korytarz. Za to po tym jak starała się bezgłośnie umyć i stanęła z powrotem koło niego podtrzymując ją pomógł jej wejść do pokoju, a potem rzucić na łóżko, kiedy już praktycznie spała.
Opłacało się jednak zwłaszcza, kiedy dzięki temu udało się mu gdzieś z nią wyjść. I tak był łaskawy, dał spać brązowookiej dobre czternaście godzin, a spacer po pobudce to idealny sposób na rozbudzenie się. Zwłaszcza jeśli ten wspaniały zapach lasu i łąki uderza w nozdrza, a o bębenki uszne obija się dźwięk ćwierkających ptaków. I to wcale nie tak, że niższy pomijał w swoich wyliczeniach coś tak istotnego jak potencjalne potwory, które będą mogły się na nich rzucić, wszczepić swoje zimne, martwe palce w ich korpusy, zdzierać skórę, a następnie pożreć żywcem. Wcale. Ani trochę nie myślał o tym kiedy mijał drzewa na których rysowały się niewyraźne zadrapania pazurów lub tabliczki, które przypominały o nie schodzeniu ze ścieżki. Nie miał też tego w głowie kiedy zobaczył kwadrat rozkopanej ziemi w którym bez problemu mogłyby zmieścić się zwłoki jakiegoś zwierzęcia lub im gorzej, jakiegoś człowiek.
Westchnął przeskakując z kamyka na kamień trzymając bliźniaczkę za rękę dla pewności, że nic się nie nie stanie. Przeskoczył przez kłębek wyrwanej trawy, a kiedy z powrotem odwrócił do niej wzrok zamrugał oczami. Był pewny, że nikt nie zapuszczał się w te rejony, a przynajmniej tak mógł wnioskować po tym, że na ścieżce nie ma praktycznie żadnych śladów używania. Jak szli nie było przed nimi ani jednej wydeptanej w ziemię koniczyny, ani jeden złamanej gałązki. Spojrzeli na siebie lekko zdziwieni po czym podeszli do niej by się upewnić, że nie było to działaniem jakiegoś zwierzęcia. Nie, zdecydowanie były wyrwane ręką z przeciwstawnym kciukiem. Mason zaniepokoił się. Jego przyjaciele opowiadali mu o miejscu w lesie w którym stał pomnik Billa Cyferki i z tego co udało mu się namierzyć ta polana była właśnie tu. Tylko zaufane osoby mogły tu przebywać jednak nie można było tego nadwyrężać. Z resztą, i tak nikt szczególnie nie kwapił się do odwiedzania kamiennych resztek po ich wrogu. Odwrócili się w tył kiwając do siebie głowami po czym zgodnie pobiegli przed siebie dopóki nie dotarli na miejsce docelowe.
Rozglądali się dookoła aż ich wzrok nie padł na gładką powierzchnię bez trawy na której wcześniej musiało coś stać co nie pozwało wszelakim roślinom tam mieszkać. Brązowowłosy zmarszczył brwi dopóki nie zrozumiał. Jego twarz gwałtownie pobladła, a kiedy spojrzał w bok na swoją siostrę dostrzegł jak powoli zaczynała się cofać do tyłu. Ich spojrzenia się spotkały, a nawet nie zauważyli, kiedy zaczęli przedzierać się poprzez gąszcz. Chłopak miał wrażenie jakby gałęzie drzew i ich korzenie jakby specjalnie utrudniały im drogę. Co chwila musiał hamować by nie wpaść na jakiegoś badyla centralnie nad jego twarzą lub by się nie potknąć, a patrząc kątem oka dostrzegał, że starsza też miała z tym problem.
Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że jakiś nieświadomy jego historii turysta wywiózł go postanawiając go sprzedać nie wiedząc nawet na co się naraził. Może jakieś stwory z lasu się nim zajęły lub nawet pomylili miejsca go on stał jednak nie zamierzał ryzykować. Musiał wszystkich poinformować o tym, że tego trójkąta tam nie było i w związku z tym mogło grozić im wszystkim niebezpieczeństwo. Mogło grozić niebezpieczeństwo całemu światu. Potknął się wywracając i boleśnie obijając sobie górne kończyny jak i poczuł zadrapanie na policzku. Czapka z daszkiem spadła mu z głowy, a jego ubrania pobrudziły się od wilgotnej w tamtym miejscu ziemi. Szatynka chciała podejść mu pomóc jednak on nakazał jej biec dalej nie przejmując się nim. Po kilkunastu minutach znajdowali się przed Tajemniczą Chatą. Byli cali zdyszani, brudni i spoceni, a na ich policzkach jak i większości twarzy widniały czerwone plamy. Nie przejmując się tym jednak wmaszerowali do środka pewnym krokiem. Sklep był dzisiaj nieczynny więc tak właściwie nie powinno być w nim nikogo, zastali w nim Billa machającego miotłą i słuchającego muzyki jakiegoś zespołu. Zamiatał brud z podłogi w odpowiednie miejsce by potem wyrzucić go do śmietniczki jednak na dźwięk dzwonka zaprzestał odrywając się od pracy. Już chciał powiedzieć, że dzisiaj nieczynne, kiedy dostrzegł starszych od siebie Pinesów, a narzędzie wyleciało mu z ręki.
— Boże jak wy wyglądacie — to było pierwsze co usłyszeli z jego ust i z pewnością nie było to zbyt miłe. Zaraz się jednak poprawił czując, że było to niepoprawne. — Co się stało? Jakiś stwór was zaatakował? Pan Ford przecież miał umowę, że nikt z lasu nie skrzywdzi ludzi chyba, że oni nie sprowokują ich pierwsi. Sprowokowaliście ich? Jesteście ranni? — Zadawał pytania podchodząc jeszcze bliżej.
— Nie, nic nam nie jest. Gdzie są wujkowie? — Od razu zapytał najmłodszy z ich trójki.
— He? Chyba w kuchni. Ale co się stało? — Zadał jeszcze raz pytanie gdy go wyminęli. Zatrzymali się jednak widząc, że nie mogli go zostawić bez wyjaśnień. Zasłużył na nie.
— Pomnika Billa Cyferki nie ma na swoim miejscu — powiedział całkowicie poważnie, a blondyn nabrał więcej powietrza w płuca. Jego źrenice się rozszerzyły, a twarz pobladła.
— To niemożliwe. Musieliście pójść w złe miejsce-
— Może i tak, ale lepiej by było o tym poinformować — zwróciła uwagę Mabel.
— Nie siejmy paniki. Wiecie jak ludzie zareagują? — Zdawał się wpadać w jeszcze większy popłoch.
— Dlatego powiemy najpierw wujkom, a potem upewnimy się, że do wszystkich mieszkańców to dotarło. Muszą w końcu wiedzieć o czyhającym ich zagrożeniu. Zachowany trzeźwość umysłu, gorzej by było jakby dowiedzieli się przypadkiem. Nie bój się, już raz z nim walczyliśmy i pokonamy go znowu tym razem już na dobre pozbywając się tego wynaturzenia — zapewnił bliźniak po czym odwrócił się z siostrą w stronę wyjścia.
Chciał postawić krok przed siebie gdy poczuł jak nie znajduje swoją stopą podłoża. Był już pewny, że zaraz upadnie i nici będzie z jego dojrzałej postawy w oczach drugiego nastolatka kiedy otworzył oczy i zdał sobie, że jego postawę otacza niebieska otoczka, a żadna z jego kończyn nie dotyka paneli. Pisnął, a do tego dołączyła jego siostra nie wiedząc co się dzieje. Dipper jednak od razu zdał sobie sprawę z tego co tutaj zaszło. Wszędzie rozpoznałby taką energię. Odwrócił głowę z niedowierzaniem do tyłu wpatrując się w nastolatka z którym mieszkał już dobry kawałek czasu. Miał on rękę wyciągniętą w ich stronę z zaciśniętą pięścią w której trzymał opaskę, która znajdowała się wcześniej na jego twarzy. Jego sylwetka również była otoczona niebieską poświatą jednak nogi twardo dotykały ziemi. Jego jeden oko było całe żółte tam gdzie powinna być biała i żółć zajmowała też miejsce tęczówki zlewając się w jedno. Jego źrenica natomiast była jak u kota, a na jego twarzy malował się cień desperacji.
Mason zrozumiał choć nie chciał zrozumieć. To ten z którym jadał śniadania, dzielił dom oraz z którym miał tych samych znajomych był ich wrogiem. Ten sam z którym rozmawiał, zagrał raz w szachy i którego wszyscy dookoła uwielbiali. To on był Billem Cyferką, kimś kto dawno powinien być dawny, a już na pewno nie występować w ludzkiej formie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top