Rozdział 12 - Kamień prawdy

Siedział naprzeciwko małego kamienia, a jego smukłe nogi były skrzyżowane w kostkach. Koło niego porozwalane było mnóstwo zmiętolonych kartek na których pisał jeszcze chwilę sugestie do tego co mógłby zrobić, a pomiędzy zębami trzymał czarny długopis, któremu przygryzał końcówkę oraz machał nim w górę i w dół chcąc w nerwowym tiku. Westchnął w końcu pozwalając mu upaść na podłogę po czym sięgnął do swojej kieszeni i go wytarł nie chcąc później ewentualnie brać do buzi przyrządu biurowego z zarazkami z podłogi. Od kilku dni próbował zrozumieć co miał zrobić by tak jak mówiła tamta driada go użyć. Może powinien coś wyrecytować? Nie, to robił już wcześniej. Zatańczyć? Potrzymać? A może nawet i poprosić? Na jego nieszczęście wypróbował już wszystko co mogłoby ewentualnie zadziałać i nadal pozostawało jedno wielkie nic. Nie czuł się też gotowy na to co będzie miało nastąpić.

Mimo iż się do tego nie przyznawał nawet sam sobie to nie chciał spojrzeć na bledszego chłopaka inaczej niż przez ten czas kiedy drugi zdobywał powoli, może nawet i nieświadomie, jego sympatię. Chciał zapamiętać to jak ograł szatyna w szachy, napełniał swoją buzię płatkami aż do granic możliwości za co zawsze był karcony oraz to jak niewinnie unosił ręce kiedy coś przeskrobał myśląc, że to wraz z niewyraźnymi przeprosinami wystarczy by naprawić szkody. Nie chciał żeby w jego mózgu zatarł się obraz tego jak latał razem z jego siostrą dodatkowo ją asekurując, jak zapchał jakimś cudem tabletek gałęźmi oraz tego jak płatał figle osobom zamieszkującym obrzeża Wodogrzmotów. Chciał postrzegać go już do końca jako istotę, która może i była demonem, ale nauczana była człowieczeństwa, nieświadomą tego jaką tak naprawdę potęgą dysponowała oraz żyć w przekonaniu, że nie pamiętał nic ze swojej przeszłości. Po prostu, że się zmienił. Że powoli był coraz bardziej ludzki i już nigdy nie wbije mu widelca w dłoń dla samej uciechy, którą tylko on by z tego wyniósł.

Westchnął przecierając twarz niepewny tego co miał teraz zrobić. Nienawidził tego jakie rozdarcie powstało w jego umyśle. Nienawidził tego jak bardzo jego postrzeganie postaci Billa zmieniło się przez tak krótki okres czasu. Zaczął wystukiwać rytm nogą kiedy jego stopa całkowicie nieświadomie zaczęła podskakiwać i opadać. Nienawidził tej figury geometrycznej, która praktycznie zniszczyła mu większość dzieciństwa, która zaserwowała mu koszmary co noc, stratę czasu u psychologa, który i tak by mu nie pomógł oraz tego kłującego w uszy śmiechu, który zawsze towarzyszył demonowi w jego planowaniu się gdziekolwiek. No właśnie, on nienawidził tej trójkątnej formy jaką wcześniej był bursztynowooki jednak czy nienawidził go też jako człowieka? Nie, odpowiedź brzmiała nie i właśnie przez to nie wiedział co powinien zrobić.

Chwycił w dłoń przedmiot przez który jego wewnętrzne rozdarcie nastąpiło po czym zamknął go w dłoni dociskając mocno nawet nie mając pojęcia, że ostrzejsze krawędzie kamienia boleśnie wbijają mu się w ciało zdrapując przy tym naskórek. Podniósł się z swojego miejsca chcąc to wszystko rozchodzić. Potrzebował chwili żeby to jeszcze przemyśleć choć wiedział jaka była prawda. Chciał poznać wszelakie tajemnice, które ewentualnie były skrywane przed nim i jego siostrą w sprawie powrotu blondyna. Chciał wiedzieć z kim naprawdę mieszkał, komu zadecydował się zaufać i kto kręci się w pobliżu jego najbliższych. Jednocześnie jednak nie potrafił poznać sposobu na to żeby się tego dowiedzieć i to go frustrowało.

Praktycznie nie myśląc wziął zamach po czym rzucił fioletowym kamieniem o panele na których się roztrzaskał. Szatyn czując jak panika zalewa jego ciało szybko dopadł do kawałków nie rozumiejąc jak coś co powinno być twarde tak łatwo ustąpiło i się potłukło. Miał wrażenie jakby próbował w desperacji połączyć odłamki szkła bądź porcelany jednocześnie jednak każdy następny odłamek był coraz cięższy. Jego powieki zaczęły mu ciążyć, a on sam miał ochotę ziewnąć. Jego ręce zaczęły się telepać kiedy oparł się nimi o drewno pod nim próbując walczyć z chęcią odpłynięcia w tym samym czasie jednak jego wzrok coraz bardziej pokrywał się mgłą, a wszystko inne stawało się niewyraźne. Nawet nie zauważył kiedy ułożył się niewygodnie na podłodze z obietnicą, że to tylko na minutę.

***

Czując to jak czyjeś palce niemalże boleśnie wbijają mu się w ramię, a osoba, która to robiła trzęsła nim we wszystkie strony miał wrażenie jakby znajdował się obok i obserwował to z perspektywy osoby trzeciej. Otworzył brązowe oczy ignorując czarne plamki, które w nich stanęły po czym gwałtownie usiadł i obrócił swoją szyję tak by spojrzeć na ludzi pochylających się nad nim. Szatynka uczepiła się go lekko spanikowana, wujowie za to pochylali się z kamiennymi twarzami nad purpurowymi okruchami w czym uczestniczyła też inna osoba. Widząc tak dobrze znane mu blond kosmyki oraz smukłą sylwetkę z bladym licem poczuł gotującą się w nim złość. Przed oczami stanęły mu obrazy, które jeszcze przed chwilą były tak dziwnie rzeczywiste, teraźniejsze i na wyciągnięcie ręki. Całkowicie nie zwracając uwagi na bliźniaczkę podniósł się przez co zachwiał się na nogach co zwróciło uwagę pozostałej trójki.

Kręciło mu się w głowie jednak nie było to aktualnie istotne. Wykonał kilka szybkich kroków po czym wymierzył cios demonowi, który od razu się od niego uchylił przekrzywiając głowę w bok. Jego oko rozwarło się szeroko, a źrenica zwężyła przypominając mu tak dobrze znaną pionową kreskę co tylko podsyciło jego gniew. Wymierzył kolejny cios po czym wpadł z impetem na młodszego ciałem od razu sięgając do jego szyi na co ten zaczął się szarpać. Reszta za to obecnych rodziny Pines przypatrywali się temu w szoku.

— To ty! To wszystko to twoja wina!

— Pinetree o czym ty mówisz?! — Podniósł głos chcąc go przekrzyczeć. Użył na dodatek jego starego przezwiska na co szatyn w odpowiedzi tylko syknął. Nienawidził kiedy ten starał się manipulować ludźmi.

— Będziesz teraz udawał?! Powiem wszystkim kim jesteś, zniszczę cię z zabiję! — Krzyczał nie rozumiejąc dlaczego z każdym następnym słowem czuł coraz większy uścisk w klatce piersiowej w okolicach serca. Nie zamierzał się jednak za żadne skarby wycofać z tej obietnicy.

Poczuł szarpnięcie za ramiona. Przed nim też pojawił się wuj Stanek, który ciągnął blondyna za ręce najwyraźniej dostrzegając, że są one aż za blisko tchawicy brązowookiego. Podłoga pod nimi się zatrzęsła, a przynajmniej Dipper miał takie wrażenie kiedy poczuł jak zachwiał się niebezpiecznie. Szybko jednak zdawał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę po prostu heterochromik użył na nim swojej zdolności telekinezy. Ford jakby znając zamiary ich oprawcy cofnął się do tyłu, a zaraz potem w jego ramiona wpadł mu siostrzeniec. Wszystkiemu przyglądała się z boku siostra młodszego, która co chwilę przelatywała wzrokiem to na młodszego brata, to na wujostwo czy też na nadal leżącego na panelach blondyna.

— Do mojego gabinetu — zarządził Stanley obserwując wszystkich z góry. — Tam sobie wszystko wyjaśnimy, a nie będziemy się tłuc jak jakieś zwierzęta.

I faktycznie, wszystko zostało wtedy wyjaśnione. Przynajmniej Dipper miał taką nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top