29.


-Witajcie!

Przełknąłem ciężko ślinę. Krew. Czułem krew. Ktoś krwawił. Zacisnąłem dłonie na kolanach.

-Jesteśmy dumni, że udało wam się zajść aż tutaj.

Louis, gdzie jesteś? Lou, obiecałeś...

-Nie chcemy wam zabierać, zbyt dużo czasu, w końcu już się żegnamy.

Spuściłem głowę. Dam radę. Obiecałem to rodzicom. Kiedy jeszcze mnie nie nienawidzili, za to czym się stałem.

-Powitajmy tegorocznych absolwentów Princeton!

Studenci powoli wtoczyli się na scenę. Wśród nich dostrzegłem Matta. Zacisnąłem zęby. Ten chuj powinien być martwy.

Ale nie był.

Stchórzyłem.

^^

Studenci znikali, a ja stałem opaty o drzewo. Byłem wściekły na Louisa, że nie przyszedł. Obiecał mi, że będzie ze mną w ten dzień. Obiecał mi kurwa, że będzie mnie wspierał! Obserwowałem ludzi odchodzących w różne kierunki. Westchnąłem i ruszyłem do domu.

Oficjalnie byłem architektem.

Nieoficjalnie... Po chuj mi to było? Byłem martwy.

Rzuciłem dyplom na ulicę.

^^

-Gdzie Lou?- mruknąłem, wchodząc do kuchni. Tylko tam ktoś był. Tym kimś był James.

-Poszedł z Aaronem zapolować.

-Oh, świetnie- wymusiłem uśmiech i zatrzasnąłem się w sypialni.

Rok temu Louis skontaktował się z moją siostrą. Udało się przywrócić Jamesowi życie, w końcu udało się go odzyskać. I nie, nie było tak jak w moim śnie, że był łącznikiem pomiędzy światami. Nie musieliśmy też nikogo poświęcić.

Dzisiaj skończyłem studia, Louis jakiś czas temu.

Staraliśmy się o dziecko.

Nie wychodziło.

Zayn i Liam doczekali się drugiego i byli cholernie szczęśliwi, wszystko wreszcie układało się po ich myśli. Willy i Eddie, dwójka bratanków Louisa. Ale swojego dziecka nie miał.

Między mną i Lou różnie bywało. Co prawda, rzadko mieliśmy jakieś prawdziwe kłótnie, zwykle to ja byłem zazdrosny o Jamesa czy Aarona, a on mnie potem pieprzył pod ścianą, ale nie udało się mnie zapłodnić. I to bolało najbardziej.

Potem Lou zaczął znikać. Ale to było okej. Nie mogłem dać mu dziecka, a on musiał jakoś przedłużyć ród.

Dziadek oraz rodzice Liama i Lou nie żyli od trzech miesięcy. Za sprawką Arthura, oczywiście.

Zabiłem go. Pewnego dnia po prostu już nie wytrzymałem. Lou zniknął, chciał się zemścić, ja się o niego bałem. Znalazłem ich w ostatniej chwili. Skręciłem Louisowi kark- oczywiście dla zmylenia Kenza. Następnie przebiłem starego wampira. Tomlinson długo dochodził do siebie, ale świadomość, że Arthur w końcu nie żyje była dla wszystkich raczej szczęśliwą informacją.

Od miesiąca ja i Louis byliśmy zaręczeni. Po prostu... Nie wiem jak to się stało. Louis po prostu zabrał mnie nad jezioro i... stało się. Oświadczył mi się.

Aaron najpierw był wściekły. Nie dość, że zabiłem mu faceta, to jeszcze zaręczyłem się z jego byłym. Nie odpuścił. Prowokował Louisa na każdym kroku. I do teraz nie mam pewności, czy Lou mnie nie zdradził. Przecież tak bardzo kiedyś kochał tego chłopaka...

Nie. Tak naprawdę nic nie było okej.

^^

-Lou?- mruknąłem w środku nocy, kiedy ktoś wszedł do sypialni.

-Cześć skarbie, przepraszam- westchnął siadając obok mnie- Miałem sprawę.

-Serio jego kutas był ważniejszy od mojego zakończenia?

-Nie gadaj głupot.

-Jak długo mnie z nim zdradzasz?

-Harry, nie zdradzam cię. Kocham cię głupku- objął mnie w pasie. Westchnąłem, wtulając się w jego klatkę piersiową.- Was- powiedział nagle.

-Co?- zabolało trochę.

-Kocham was- szepnął, kąsając moją skórę.

-Którego bardziej?- spytałem.

-O czym ty... och- mruknął i zaśmiał się. Nagle ja leżałem na plecach bez koszulki, a on siedział na mnie- Miałem na myśli ciebie- pocałował moją żuchwę- i jego- poczułem delikatne muśnięcie warg na brzuchu.

-Co? Udało się?- wampiry podobno nie płaczą... Ja płakałem.

-Udało się skarbie- zachichotał.- Będziemy mieli maleństwo.

-Kocham cię Lou- mruknąłem i przyciągnąłem do swoich ust.

-Też cię kocham- westchnął w moje wargi- W końcu jesteś moim zakazanym owocem.

-Kwiatem Dzikiej Róży?- szepnąłem, wtulając się w niego. Skinął.

-I nową grą...


  "Życie to gra. Gra, która staje się coraz trudniejsza."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top