ROZDZIAŁ 19
Kolejny raz dzisiejszego dnia pędziłam z dużą prędkością samochodem. Jest już ciemno, ale nie zwracam na to uwagi. Sms Scott'a wystraszył mnie. Mam nadzieję, że zdążę na czas, zanim wydarzy się coś najgorszego. Oby nikomu z moich bliskich nic się nie stało, bo tego nie przeżyję.
Dojechałam do szkoły i wybiegłam z auta, skierowałam się na boisko. Usłyszałam okrzyki radości, więc przyspieszyłam i wbiegłam na swoje stare miejsce. Podeszłam do Melissy i Szeryfa.
- Co się stało? - zapytałam.
- Co się stało?! Dziewczyno! Mój syn grał w pierwszym składzie! Strzelił kilka goli ! Wygraliśmy! - wykrzyczał szczęśliwy Szeryf.
- Naprawdę?! - zapytałam szczęśliwa.
- Tak! - krzyknęli jednocześnie Szeryf i Melissa.
Cała nasza trójka przytuliła się szczęśliwa. Zaśmialiśmy się. To naprawdę wspaniałe. Oderwaliśmy się od siebie, a Stilinski poszedł do syna.
- Gdzie byłaś? - zapytała zmartwiona Melissa.
- Musiałam uratować takie dwie bety przed łowcami.
- Wilkołaki? - kiwnęłam głową. – Łowcami, czyli Argentami?
- Tak – odpowiedziałam. – Skąd wiesz?
Melissa nie zdążyła mi odpowiedzieć. Wszystkie światła nagle zgasły. Ludzie zaczęli biegać i panikować, przekrzykując się nawzajem. Stał się istny chaos.
- Uciekaj stąd. Zabieraj chłopaków i wszystkich ludzi – powiedziałam do Melissy.
- Uważaj na siebie, Nina.
- Obiecuję, postaram się.
Zbiegłam szybko z trybun i przypatrywałam się wszystkim. Usłyszałam czyjś krzyk. Lydia. Chciałam do niej podbiec, ale światła nagle się zapaliły. Widok był okropny. Na środku boiska leżał jakiś zawodnik. Podbiegłam szybko do niego. Jackson. Wstrzymałam oddech. Co się stało? Dlaczego on nie żyje? Stałam i wpatrywałam się w niego zszokowana. Ludzie zaczęli podbiegać do ciała. Melissa sprawdziła puls i zaczęła reanimacje coś do mnie krzycząc. Ale ja jej nie słyszałam. Nic nie słyszałam. Poczułam, jak ktoś mną potrząsa, ale nie zareagowałam.
- Nina! - ryknął Scott, a ja się otrząsnęłam. – Co się stało?
- Nie mam pojęcia. Nic nie widziałam. - Podbiegł do nas Isaac. Spojrzał na Jacksona.
- Patrzcie – powiedział.
- Dlaczego zranił sam siebie? - zapytałam.
Jackson miał ślady pazurów na brzuchu, a pod jego paznokciami widać było krew. To głupie. Po jaką cholerę miał ranić samego siebie? Przecież to nie ma sensu. Gerard zabił Kanimę. Ale dlaczego?
- Stiles! - usłyszeliśmy krzyk Szeryfa, a chwilę później podbiegł do nas. – Widzieliście mojego syna?
Rozejrzałam się, ale nigdzie go nie było. To dziwne. Spróbowałam złapać jego zapach, ulatniał się z boiska. Gdzieś zniknął.
- Spokojnie, znajdziemy go – powiedziałam i uśmiechnęłam się lekko. - Znajdę go. Pilnujcie wszystkiego i dajcie mi znać co i jak.
- Uważaj na siebie – powiedzieli równo chłopcy. Znowu to słyszę . Każdy się martwi, to miłe.
Kiwnęłam im głową i rzuciłam Scott'owi klucze do mojego auta. Miałam do niego zaufanie, chociaż gdyby to było BMW to by mógł zapomnieć o kluczykach. Tamte auto kocham nad życie.
- Przyprowadź go później.
Pobiegłam szybko w stronę parkingu. Tu zapach Stiles'a się urywał. Wysiliłam się i weszłam do jego głowy. Było ciemno, ale poczułam gdzie jest. Piwnica Argentów. Zabiję ich, drugi raz wchodzą mi w drogę. Warknęłam, wydostałam się z głowy Stiles'a i pobiegłam w stronę ich domu.
Pod domem łowców dostałam sms'a od Scott'a :
,, Jackson nie żyje. Zabrali go do szpitala ''
Moje serce chwilowo stanęło. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Jackson nie był mi obojętny, to pewne. Otrząsnęłam się. Teraz najważniejszy jest Stiles. Podeszłam do tyłów domu i zobaczyłam małe okno na dole. Pewnie do piwnicy. Nie wiele myśląc skierowałam się do drzwi, które zobaczyłam obok okna. Stłuczone szkło mogą usłyszeć. Szarpnęłam klamkę, zamknięte. Użyłam mocy i bezszelestnie otworzyłam zamek. Okazało się, że są tam schody prowadzące na dół. Czyli do piwnicy. Idealnie. Zeszłam cichutko i rozejrzałam się. Ciemno. Zapaliłam światło i przeraziłam się. Stiles leżał pobity. Kurwa, ja ich zabiję. Jak mogli go pobić?!
Podeszłam do chłopaka i potrząsnęłam nim. Wystraszony zerwał się, po chwili patrząc na mnie. Nic nie powiedział, rzucił mi się na szyję. Bałam się o niego, jest dla mnie jak rodzina.
- Spokojnie, Stiles. Wszystko już dobrze.
- Nie do końca – powiedział. – Patrz.
Odwróciłam się i kogo zobaczyłam? Bety. Czyje? Dereka. Erica i Boyd byli podpięci do jakiegoś urządzenia. Zachciało mi się śmiać z ich głupoty.
- Serio? Daliście się ponownie złapać? Nieźli jesteście.
Pokręciłam głową i podeszłam do nich. Zerwałam im z ust taśmę. To zaczęło się robić zabawne. Czy oni mogą przestać wpadać w kłopoty? Czy Derek może w końcu zacząć się nimi zajmować?
- Zrobili zasadzkę – powiedział Boyd.
- A wy daliście się złapać jak małe dzieci – powiedziałam.
Spojrzałam na kable. Wszystkie podpięte do jednego urządzenia. Podeszłam do niego i zaczęłam się przyglądać. No jasne, rażą ich prądem. Co za dupki.
- Nie chcę przeszkadzać, ale drzwi, Nina – powiedział Stiles.
Spojrzałam na niego zdezorientowana. Jasne, drzwi są otwarte, a łowcy mogą tu wejść. Machnęłam ręką, jednocześnie blokując drzwi. Odwróciłam się z powrotem do urządzenia. Jak one działa?
- Stiles? Pomożesz? - zapytałam.
- Ale ja nie wiem jak to działa. Trzeba to wyłączyć. - Już miał przekręcić gałkę.
- Nie! - krzyknęłam. – To są łowcy. Wiedzieli, że ktoś spróbuje ich uwolnić. Pewnie przestawili gałkę. Tam gdzie się ją wyłącza, ona działa na maksymalnych obrotach. Trzeba przesunąć w prawo.
- Jesteś pewna? - zapytała przestraszona Erica.
- Nie – odpowiedziałam i się uśmiechnęłam.
Złapałam gałkę i przesunęłam do końca w prawo. Nic się nie stało. Uśmiechnęłam się szeroko i podeszłam do wilkołaków. Podałam Stiles'owi nóż, którym miał odciąć Boyd'a. Ja podeszłam do Erici.
- Przestańcie się dawać złapać. Nie zawsze jestem w stanie was uratować.
- Przepraszamy – powiedziała Erica stojąc o własnych silach.
Chwilę później Boyd też był już wolny. Spojrzałam na nich. Nie mieli wielkich obrażeń, na całe szczęście.
- Gdzie Derek?
- Nie mamy pojęcia – odpowiedział chłopak.
Zmarszczyłam czoło. Czy do niego nic nie dociera? Muszę chyba pogadać z nim w inny sposób. Załatwię z nim to po męsku. Nagle zatrzymałam się w miejscu i kazałam wszystkim być cicho. Wyostrzyłam słuch.
- Łowcy nadchodzą – powiedziałam.
- Co teraz ? Zginiemy! - Stiles i jego dramaty.
- Cicho. Uciekniemy.
Rozejrzałam się i zobaczyłam drugie okno. Było z innej strony niż poprzednie. Podeszłam do niego i rozbiłam je ręką, co nie było najlepszym pomysłem. Rozcięłam sobie skórę. Pięknie.
- Wiejemy! - usłyszałam walkę z drzwiami.
Wiedzą, że więźniowie uciekają. Pomogłam im wyjść przez okno i zostałam sama. Wyważyli drzwi i zbiegli na dół. Zobaczyłam Gerarda. Uśmiechnęłam się zwycięsko i wyskoczyłam za resztą. Pognaliśmy szybko przed siebie. Dotarliśmy pod mój dom. Wpadłam szybko jak burza i przebrałam się z prędkością światła.
Wybiegłam z domu i weszłam do garażu. Podbiegłam do samochodu i opaliłam czarną BMW.
Wszyscy wsiedli do auta i zapieli pasy. Nikt nie zadawał pytań. Skierowaliśmy się do Stiles'a. Zatrzymałam się pod jego domem.
- Wymyśl dobrą wymówkę. Tu będziesz bezpieczniejszy. Uważaj na siebie. Jedziemy do Dereka. - W tym momencie otrzymałam sms'a i szybko go przeczytałam. – Scott też tam jedzie.
- Wy też uważajcie na siebie, proszę.
- Obiecuję, nikt dzisiaj nie zginie. Chyba – zaśmiałam się i odjechałam.
Bety były cicho. Chyba bali się odezwać. Jak można dać się złapać dwa razy, tego samego dnia, przez te same osoby ? Nie mam pojęcia. Tylko oni są do tego zdolni.
- Derek wie? - zapytałam.
- Raczej nie. Wyszliśmy pod jego nieobecność. Powiedział , że musi coś załatwić.
- Dobra. Zmiana planów. - zawróciłam samochód. – Jedziemy do mnie. Tak poczekacie na nas.
- Dlaczego? - zapytał Boyd.
- Bo tam będziecie bezpieczni. I tak nie macie siły walczyć.
Więcej o nic nie pytali. Na całe szczęście, bo jakoś nie miałam ochoty na przekonywanie ich do mojego pomysłu. Podjechałam pod mój dom i dałam im klucze.
- Tylko niczego nie rozwalcie – powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Odjechałam i skierowałam się w stronę domu Dereka, jednocześnie pisząc do Scott'a , że jestem w drodze. Wiem, złamałam zasadę. Ale kto by się teraz przejmował przepisami? Chyba nikt. Podjechałam pod dom Dereka i wybiegłam z auta. Zauważyłam również swojego Nissana. Czyli Scott jest na miejscu. Wbiegłam do budynku i gwałtownie się zatrzymałam. Na środku leżał czarny worek, w nim jakieś ciało. Ale nie to mnie najbardziej zszokowało. Razem z Derekiem, Sott'em i Isaac'iem stał Argent.
- Chris Argent? A co Ty tu do cholery robisz?
- Pomaga nam. - powiedział Scott. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Gdzie Stiles?
- W domu. Zawiozłam go - powiedziałam.
- Miałaś rację, Nina. Gerard manipuluje Allison. Nie mogę jej stracić.
- Dobrze, że to zrozumiałeś teraz – uśmiechnęłam się do niego. - Kto tam leży? - Wskazałam na worek.
- Jackson.
- Aaa ... Czekaj, co?! A co tu robi trup?
- Zaskakuje nas – powiedział Derek , a ja spojrzałam na niego jak na debila, którym zresztą jest. - Sama zobacz.
Otworzył worek, a ja podeszłam go niego. Ciało Kanimy zostało otoczone czymś bardzo dziwnym.
- Co do cholery? - odeszłam od ciała.
- Też byśmy chcieli to wiedzieć. - powiedział Derek. - Prawdopodobnie przemienia się.
- W co? - zapytałam.
- W Alfę. Nie wykonał zadania, zabił się i ewoluował w coś silniejszego. Stworzył wokół siebie kokon. Ale może też nie żyje.
Zbliżył się do worka i chciał go zamknąć. Kanima nagle złapała jego rękę. Rzuciłam się szybko na pomoc. Oderwałam Dereka od Jacksona i spojrzałam zdziwiona na gada. Ten wstał i zmierzył nas wszystkich. Chris wyciągnął pistolet, a Scott, Isaac i Derek przemienili się.
- Mamy przejebane – powiedziałam. – Dlaczego Ty nie możesz tam po prostu umrzeć? – skierowałam to do Kanimy.
Przygotowałam się do ataku. To będzie cięższa noc niż mi się wydawało. A miałam nadzieję na szczęśliwe i spokojne zakończenie dnia.
***************************
Hej, Kochani :*
Zbliżamy się do końca. Została jeszcze tylko jedna część i epilog :(
Ale spokojnie, będzie druga część! :D
Miłego czytania :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top