4

Max

Ashley, stoi przede mną mój anioł. Moja opoka. Moje niebo.

Patrzę na moją piękność w amoku i przypominam sobie te wszystkie chwilę spędzone razem. Uśmiech wkrada się na moją twarz, spoglądam w jej oczy, których barwa nadal jest tak mocna jak te trzy lata temu i widzę zmieszanie, niezadowolenie, zranienie, ale ono najbardziej tutaj nie pasuje, i zirytowanie. Przez chwilę widziałem troskę, ale to nie może być prawda. Nic jej nie obchodzę zostawiła mnie z dnia na dzień, nic nie powiedziała po prostu wyszła. A ja? Zostałem sam jak palec, gdzie noc w noc za nią tęskniłem.

Chce ją uściskać na powitanie, ale w porę się orientuje, że nie wypada i to raczej ona powinna zrobić pierwszy krok. Widzę skrzywienie brunetki na mój gest, a to jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że nie powinienem.

Ashley przygląda się mojej twarzy i w porę się orientuję, że zapomniałem okularów, a moje duże źrenice mogą wydać się podejrzane. Skakam wzrokiem za jej plecami, na samochody, które przejeżdżają przez ulicę, butki telefoniczne, które w dzisiejszych czasach robią chyba za pewien wystrój muzealny. W końcu spoglądam na budowlę która zajmuję dość dużą część ulicy i zastanawiam się nad epoką jej pochodzenia. Czerwona cegła, która została wyremontowana niedawno, idealnie współgra z czarnymi, żeliwnymi schodami i balustradami.

- Max, to ty?- pyta kolejny raz brunetka, a ja dopiero teraz uświadamiam sobie, że nie odpowiedziałem na jej pytanie.

- Tak Ashley, to ja. Kopę lat, co?- szczerzę się. Zapewne jak idiota. Czuję się jakbym miał szczękościsk. Nie mogę nad tym zapanować. Widzę, że mojej towarzyszce nie przypadło do gustu moje zachowanie. Chyba to pytanie nie pasowało do sytuacji.

- Zmieniłeś się...

- Na lepsze czy gorsze Ashley?

- Trudno stwierdzić...- ściszyła głos i opuściła głowę. Coś ją trapiło, a ja stałem jak lama i za cholerę nie wiedziałem, jak zacząć tą całą niezręczną rozmowę. A było cholernie niezręcznie.

Dziewczyna zdążyła się poprawić po upadku. I teraz ona sama na mnie nie spoglądała. Patrzyła w przestrzeń, tak pustym wzrokiem. Zastanawiam się gdzie się podziała ta pełna wigoru, zadziorna Ashley.

- Może pójdziemy na kawę, tu niedaleko...- nie dokończyłem, bo przypomniałem sobie, ze w ręce trzymam papierowy kubeczek ze swoją kawą. Ashley, spogląda na moje dłonie i widzę błysk uśmiechu na jej twarzy, ale znika to jeszcze szybciej niż się pojawiło.

- Niekoniecznie Max.- Moje imię w jej ustach brzmi jak zbawienie. Mówi je jakby nie miała sił zaczerpnąć nawet powietrza, jakby moja osoba ją męczyła. A ja? Jestem zdruzgotany. Myślałem że tabletki pomagają, ale teraz gdy stoję naprzeciwko niej, kurwa znowu to czuję. Czuję jakieś bliżej nieokreślone uczucie, które rozrywa mi wnętrzności. To uczucie nie wróży niczego dobrego.

- Więc co u ciebie Ashley?

- Studiuje.

- Tutaj?- serio? Czy ona właśnie chce mi powiedzieć, że studiuje na tej samej uczelni co ja przez pieprzone dwa lata. A ja nie wiem o jej istnieniu. Jak to w ogóle możliwe, że nigdy się nie minęliśmy na imprezie. Wiem, że nie wiele z nich pamiętam, ale kurde nie pamiętać Ashley? Nie da się po prostu.

- Tak.- Zagryza wewnętrzny policzek. Nie sygnalizuje to niczego dobrego, denerwuje się. A mnie denerwuję ta sytuacja. Stoimy sobie jak gdyby nigdy nic i jakby kurwa te trzy lata nie miały miejsca.

- Dlaczego mnie zostawiłaś?- Idiota ze mnie. Po cholerę ja o to pytam. Poprawiam swoją skórzaną kurtkę i patrze na swoje dłonie. Skanuje jej sylwetkę, nie patrząc w oczy. Nie mogę pokazać swojej słabości, musi wiedzieć że sobie radzę.

- Max...- zaczęła cicho, ale mam wrażenie że również na tym skończyła swoją wypowiedź. Szukała słów. Chciała jakoś nazwać swoje chamskie zachowanie. Nie wiem dlaczego mnie tak potraktowała. Może potrzebowała się odegrać na swoim byłym. Ale kurwa, czy ja zawsze muszę być tym zakochanym zranionym? Widzę, że dziewczyna otwiera usta, przygotowuję się do mowy i w tym momencie przerywa nam jakiś odstrojony fiut, który wygląda jak z okładki magazynu o modzie męskiej. Jakiś kurwa pedał.

- Ashley!-biegnie i krzyczy. Teraz chociaż wiem co krzyczy. Tylko co wspólnego ma z takim lamusem moja Ashley. Może i kurwa jest przystojny ale to jest poziom hard. Nie zaskoczy mnie to, że codziennie chodzi do kosmetyczki robić paznokcie, oraz że używa kremu na noc i na dzień.

- Pa...- brunetka jąkała się, a ja patrze na to wszystko jak w filmie.- Greg- szepcze w końcu imię tego patafiana. Jestem kurwa wściekły. Spotykam ją po takiej długiej przerwie i przerywa nam, to coś.

- Ashley nie chciałem cię przestraszyć. W dodatku zostawiłaś telefon. Przepraszam za swoje zachowanie.- tłumaczy się chłopak i wyciąga ze swojej kieszeni telefon. Uśmiecha się do niej szczerze i przyjaźnie. Traktuje ją jak jakąś zbłąkaną owieczkę, ale moja Ashley nie jest owieczką, a na pewno nie zbłąkaną.

- Nie Greg to ja przepraszam kochanie.- KOCHANIE? Ona naprawdę chodzi z takim gościem. Naprawdę zeszła tak nisko? Z resztą to jest chyba marzenie każdej kobiety. Młody mężczyzna, odstrojony kurwa prawie w garnitur, zarost, szarmancki i pewnie wozi się jakimś BMW.

Brunetka rzuca się mu w ramiona i jestem pewien, że on się spina. Nie był przygotowany na taki gest? Czy o co chodzi? Ashley wspina się na palce i całuje go w policzek, a ja nadal stoję i patrzę na szczęście mojej dziewczyny, która już nie jest moja od kilku lat.

- Odprowadzę cię do siebie, nie wyglądasz najlepiej. - mówi troskliwie brunet. Ale jest również zdenerwowany. Rozgląda się na boli i w końcu zauważa mnie. Patrzy na mnie i marszczy brwi, a ja mu posyłam ten zadowolony z siebie uśmieszek. Czyżby Ashley nie opowiadał mu o mnie?

- Wybaczcie, ze przerywam tą ckliwą chwilę, ale tak jakby nam przerwałeś.- zachowuję się jakby to co przed chwilą widziałem, zleciało po mnie, ale w rzeczywistości jest tak, że wyobrażam sobie jak na milion sposobów daje wpierdol temu kurduplowi.

- Musimy już iść Max, do zobaczenia.- chwyciła bruneta za rękę i zaczęła go ciągnąć do przodu. On szedł za nią jak lama cały czas patrząc to na mnie, na Ashley i ich splecione ręce. Chciała mnie wyminąć, ale moje nie doczekanie. Nie dam jej odejść, serio.

- A mi się wydaję, że mam prawo na wyjaśnienia Ashley.

Gregowi Fredowi, czy jak mu tam było, chyba nie spodobała się moja postawa. Chciał się wtrącić, ale uniemożliwiłem mu to. Zmniejszyłem odległość między mną a Ashley. Poczułem perfumy dziewczyny i jej cytrusowo-czekoladowy, przepiękny zapach. Nigdy nie zapomniałem jak pachnie. To połączenie jest jak niebo, jedyne takie, niepowtarzalne, należące tylko do niej. Brunetka na moją bliskość zaczerpnęła powietrza i spojrzała prosto w moje oczy. I wtedy uderzył we mnie strach jej oczach, a raczej panika.

- Max...- wyciągnęła swoją rękę i chciała dotknąć moje policzka, ale od razu cofnęła rękę.- Twoje oczy...

- Zapalenie spojówek, nic wielkiego. - kurwa, zauważyła. Teraz pewnie zaczną się jakieś spekulacje.

- Jesteś pewien?

- A co kurwa może się martwisz?- poniosło mnie, ale jak ona nagle może się przejmować moimi oczami, gdy przez ostatnie lata miała w dupie moje serce?

- Grzeczniej!- warknął Greg z boku, o którym zupełnie zapomniałem. - Po za tym chyba musimy już iść.

- Jutro? Spotkajmy się jutro?- pytam z nadzieją. Nie może mnie zostawić z tą niepewnością jakieś słowa wyjaśnienia chyba należą się nawet takiemu głupkowi jak ja.

- Przykro mi Max...

- Ashley!- teraz już krzyczałem. Nie może mnie tak zostawić, do jasnej cholery.

- Chyba Ashley wyraziła się jasno!?

Jestem na granicy wyjebania mu w gębę. Serio wpieprza się w nie swoje sprawy. To, że on teraz jest z Ashley gówno mnie obchodzi. Ja chce wiedzieć, co się stało nagle z naszymi planami na przyszłość i poszły się jebać w ciągu kilku godzin. A ten patałach się wpierdala.

Greg Fred odciąga Ashley w jakiś bliżej nie określonym mi kierunku. Swoją drogą, tak naprawdę zostawiła mnie dla kogoś kto ma pieniędzy od cholery? Tak teraz zachowują się dziewczyny. A może ojciec ją zmusił. Nie rozumiem. Znowu znajduję się w punkcie wyjścia. Co najgorsze mój humor jest tak zaprzepaszczony, że nie widzę nawet sensu iść na wykłady. Najchętniej bym się zalał. Kopię mały kamyczek na chodniku i łapię swoje włosy z bezsilności.

- KURWA!- wrzeszczę na całe gardło i przypierdalam pięścią w ten popieprzony niebieski kosz po mojej prawej stronie. Przechodzę przez ulicę i kieruję się do wielkiej auli, gdzie zaczynam dzisiejsze zajęcia. Ale i tak jedyne o czym marzę, to impreza, alkohol, ekstazy i jakaś dupa. Tyle mi wystarczy, żeby zapomnieć chociaż na chwilę o jej kasztankowych włosach, które teraz są czarne, lazurowych oczach i pięknym, pełnym, malinowym uśmiechu.

Kochani, brak weny i czasu.

Rozdział nie wyszedł po mojej myśli ale mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

Kolejny z perspektywy Max'a, ponieważ z tego co zauważyłam bardzo spodobał Wam się poprzedni. Życzę wszystkim miłego dnia :)

Pozdrawiam Was gorąco.

writes_girl

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top