38

4/4

Ashley

Kiedyś zastanawiałam się, czym jest miłość. Po moim zerwaniu z Bradem, pomyliłam miłość z namiętnością. Byłam nieszczęśliwa, nie chciałam jednak pokazywać tego światu.

Teraz rozumiem, że to był błąd. Tłumienie w sobie emocji, pogarsza nasz stan psychiczny, a co za tym idzie, zmieniamy swój pogląd na resztę swojego życia. 

Nie chodzi tu o to, żeby pokazywać ludziom, jak bardzo nieszczęśliwi jesteśmy, lecz, aby pogodzić się z losem i ruszyć dalej. Nie oglądać się wstecz. To tak naprawdę nic nie daję. 

Sami kreujemy nasz los i życie. To my wybieramy, to co dla naszej duszy i ciała najlepsze. Jesteśmy kowalami własnego losu i wszelkie zła i dobra, które nas spotykają, zależą wyłącznie od nas. 

Pomimo tego, co spotkało mnie w życiu. Potrafię wyciągnąć z każdej sytuacji, wiele pozytywów. Nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko, co mnie spotkało, nauczyło mnie, że chyba warto ryzykować. Ponieważ przez dość długi okres mojego życia, naprawdę szczęśliwa jestem teraz, gdy mogę trzymać na kolanach mojego syna – Liama. 

Życie nauczyło mnie, przede wszystkim, jak wstać po upadku, jak godnie się podnieść i wyciągnąć pozytywne wnioski. 

Więc, gdyby nie Max, nie byłabym teraz tu, gdzie jestem. Już niedługo kończę studia prawnicze, mam za sobą praktykę życia, mam syna oraz serce wypełnione miłością. Mam również najlepszych przyjaciół na świecie i kto wie, może właśnie, gdyby nie Max, nigdy już nie odezwałabym się do Brada, czy nie poznała Grega. 

Więc, dziękuję losu, za taką naukę życia, dzięki czemu czuję się dojrzalsza i bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. 

– Ashley! – Z salonu dobiega krzyk Belli. 

Wstaję ze swoje łóżka i stawiam Liama, na puchatym dywanie. Poprawiam, jego muszę i czochram włosy. 

– Poczekaj, mamusia zaraz przyjdzie. 

Kiwa głową na znak potwierdzenia i siada przy klockach Lego. 

Wchodzę do salonu, na środku, którego stoi moja przyjaciółka, w przepięknej białej sukni. Usiłuje poprawić swojego koka, z którego wypadają niesforne loki. Odwraca się do mnie i posyła mi promienny uśmiech. 

– Za jasną cholerę, nie mogę tego wetknąć na miejsce. – Denerwuje się, a kosmyk znowu wypada z jej palców. 

– Daj, pomogę ci. – śmieję się pod nosem i idę do przyjaciółki. 

Wygląda przepięknie. Biała zwiewna suknia, ciągnie swój tren, aż do drzwi mojego pokoju, a wianek z białych gardenii, ubiorek i róż pięknie splata jej gęste włosy. 

– Nie gap się tak na mnie, tyko mi to wepnij. – Denerwuje się Bella. 

– Oczywiście.

– Piekielnie się denerwuję. – Marszczy brwi. – Och cholera, a jeśli wszystko szlag weźmie? 

– Bells, jestem w stu procentach pewna, że to będzie najpiękniejszy dzień w twoim życiu. – mówię. 

– Mój może, tak... Twój nie koniecznie... – marudzi pod nosem, ale dokładnie słyszę te słowa. 

– Dlaczego? 

Zamyka uta w wąską linię i patrzy na mnie, z bolesnym wyrazem twarzy. Coś przeskrobała, wiem to. 

– Nic, nic...

– Bells... – Upominam ją. 

Wzdycha teatralnie i siada na kanapie. Klepie miejsce obok siebie i dotyka swojej dłoni, na której znajduje się pierścionek zaręczynowy. 

– Zaprosiłam kogoś na mój ślub. – wyznaje. 

– Przecież, w końcu to twój ślub, masz do tego prawo. 

– Tak, ale tobie nie spodoba się to, jakoś czuję. 

Dobra, to mnie zaczęło niepokoić. O kogo jej może chodzić?

– Widzisz, niedawno przechodziłam przez kampus i spotkałam, pewnego przystojnego bruneta. – ciągnie. – Hmm, przystojnego bruneta, którego znasz. – wyjaśnia.

– Kogo? – Nie podoba mi się, jej przestraszona mina. 

– Maxa. – odpowiada krótko. 

– Kogo? 

Co ona sobie wyobraża? Zaprosiła Maxa? 

– Ashley, jesteś nieszczęśliwa. Musisz dać sobie pomóc. 

– Możesz się łaskawie nie wtrącać, w moje sprawy? – Jestem wkurzona. 

– Ale Ash, to dla twojego dobra. 

– Dla mojego dobra, powinnaś trzymać nos z dala od Maxa. 

Tą małą kłótnie, przerywa nam otworzenie drzwi wejściowych.

– Siema laski. – woła od progu Brad. – Powinnyście się zamykać, ile razy mam wam to powtarzać. 

– Brad, do cholery nie teraz! 

Spogląda na mnie. Stoi w progu salonu w garniturze. Posyła pytające spojrzenie Belli. Wygląda naprawdę dobrze. Spodnie garniturowe opinają jego umięśnione nogi, a włosy ma nieznacznie uniesione do tyłu. Lśnią w świetle słońca. 

– Jak to się stało, że już załączyła się jej wścieklizna, obawiam się, że nie została zaszczepiona. 

–To nie jest zabawne, Brad! – Posyłam mu złowrogie spojrzenie. Gdyby tylko potrafiło zabić. 

– Coś ty jej powiedziała? – pyta moją przyjaciółkę. – A ty zluzuj gacie, Mysza. – Wskazuje na mnie palcem. 

– Zaprosiłam Maxa na ślub. – mówi Bells. 

– Co zrobiłaś? – teraz to Brad jest wkurzony. 

Istna komedia. 

– Zluzuj gacie, Brad. – Przedrzeźniam go. 

– Co ci strzeliło do głowy? Chcesz mieć na własnym ślubie dramat? – Chłopak łapie się za włosy. 

– To nie wszystko...

Boże trzymaj mnie. Nie wiem, co mogła wymyślić jeszcze ta dziewczyna. 

– Zaprosiłam też Grega. Zaprosiłam go już, przed wyjazdem do Dominikany, to by było nie miłe, gdybym cofnęła zaproszenie. 

– Bijatyka gwarantowana. 

–Nie krzyczcie na mnie, dobra? – Unosi ręce w geście poddania. – To mój wielki dzień. Proszę Ash, nie wściekaj się na mnie. 

Oczy kota ze szreka. Tyle jest w stanie zrobić moja przyjaciółka. 

Gryzę się w język, żeby nie zepsuć jej dnia i idę z powrotem do sypialni. Słyszę za sobą kroki i jestem pewna, że Brad podąża w moim kierunku. 

Siadam plackiem na łóżku i obserwuję mojego syna. 

– Co jej strzeliło do głowy, huh? – Patrzy na mnie z drzwi wejściowych i opiera się o białą futrynę. 

Wzruszam ramionami. Nie mam, siły na dyskusje o moim nieudanym życiu miłosnym z byłym facetem. 

– Mysza...? – Podchodzi niepewnie do łóżka i kuca przy mnie. Kładzie ręce na moje kolana i unosi moją brodę. – Jeśli chcesz, mogę załatwić, aby nie byli wpuszczeni na salę. 

– Wybij sobie to z głowy, Brad. – upominam go i ciężko wciągam powietrze. 

Ten wieczór będzie jeszcze trudniejszy, niż sobie wyobrażałam. 

***

Wchodzę do ogrodu, który pięknie jest przystojny białym kwiatami i tiulem. Na widok ozdobionego łuku i masy składanych, drewnianych krzesełek zapiera mi dech. 

Witam się ze znajomym barmanem i siadam na krzesełku. Już chce mi nalewać tequili, kiedy powstrzymuje go gestem dłoni. 

– Żadnej tequili. – mówię, ostro kręcąc głową. 

– Daj spokój, jeden kieliszek, od dobrego, starego znajomego. 

– Też uważam, że powinnaś się napić. – Podchodzi do mnie brad i kładzie swoją rękę, na moich plecach. 

– Faktycznie, boję się, co może się wydarzyć, pod koniec dnia. – mamroczę pod nosem. – Poproszę czysty burbon. 

– Rany... Wcielenie seksu... Czysty burbon... Podobają ci się jeszcze faceci? – żartuje barman i puszcza mi oczko. 

Nachylam się przez bar i mówię do chłopaka:

– Na razie, nie zauważyłam nikogo w moim typie. 

Wychylam zawartość szklanki i odchodzę. Nie czekam na Brada, idę korytarzem krzesełek, gdy napotykam Ninę i zastanawiam się, czy Bella czasem nie zaprosiła na to wesele całego Brooklyna. Siostra Maxa wygląda wspaniale w błękitnej sukni, która swoim spływającym materiałem otula jej piękne nogi. Koronka idealnie podkreśla jej kolor skóry i piersi. Natomiast piękna kasztanowe włosy, ma spięte w luźnego koka. Całość, to wielkie wow. 

– Ashley! – woła w moim kierunku i wyciąga swoją opaloną dłoń. – Już myślałam, że leżysz w grobie. Długo się nie widziałyśmy. 

Ściskam ją delikatnie, na powitanie. 

– Nie miałam czasu, cały czas coś. – Dokładnie, nie chciałam się spotykać z Niną, ponieważ zbyt mocno przypomina mi Maxa. 

– Słyszałam, że w końcu odzyskałaś Liama. Tak się cieszę. 

– Tak, to była długa, ale wszystko zakończyło się pomyślnie. 

Uśmiecham się przyjaźnie. 

– A gdzie Greg? 

– Uhh... – Uśmiech znika z mojej twarzy. – Zerwaliśmy...

Bierze głęboki oddech i unika mojego wzrok. Delikatny uśmiech błąka się na jej ustach.

– Cieszysz się, z mojego nieszczęścia? No ładnie.

– Nie o to chodzi, ale... – Śmieje się. – Nie pasowaliście do siebie.

Chyba ma racje. Ale naprawdę go polubiłam. 

– A ty ? 

– Co ja? – pyta, nadal się uśmiechając.

– No gdzie twój partner? 

– Wiesz, jaka ja jestem, szybko się nudzę. Mam nadzieję, że dzisiaj poznam kogoś przystojnego. 

Odchylam głowę do tyłu i parskam śmiechem. W tle zaczyna grać skrzypek, który informuje nas o tym, że powinniśmy zając już miejsca.

– Więc chyba jesteśmy tutaj we dwie. – mówię i uśmiecham się do Niny. 

Chcę ją wyminąć, ale powstrzymuje mnie. Łapie moje przed ramie, pewnie i mocno. Patrzy w moje oczy, z rezerwą.

– Ashley, Max tu gdzieś jest. 

– Wiem. – informuję ją.

– Tak wiem, że wiesz... – Kręci głową. Wiem, co chce powiedzieć, ale nie chce, żeby to powiedziała. – Chodzi o to, żebyś z nim porozmawiała...

– Nie sądzę, że to się wydarzy. 

– Ashley, proszę cię. Jest po odwyku, jest innym człowiekiem. 

– Jakoś nie chce mi się wierzyć. – mamroczę pod nosem. 

– Jedna rozmowa. – prosi mnie i ulegam jej. 

– Jeżeli się taka nadarzy.

Nie czekam na jej odpowiedź, idę pewnie stukając moimi obcasami na miejsce, które powinnam już zająć. 

Staję  przy ołtarzu i skinieniem głowy witam się z bratem Harrego, którego miałam okazje poznać, podczas jego urodzin, około dwa lata temu. 

Rozglądam się po gościach. Mogę stąd zobaczyć ich wszystkich. Jedni są zestresowani, inni podekscytowani. Zerkam na chwilę na mojego synka, który siedzi teraz z moją mamą w drugim rzędzie. 

Podziwiam piękne zdobienia i niebiańską muzykę. Wijące się na ziemi kwiaty. Białe donice, w których znajdują się bukiety róż i świece, które są porozstawiane w każdym możliwym zakamarku. 

Patrzę na rozpromienioną twarz Belli, która stoi na końcu białego dywanu. Puszczam jej oczko i unoszę wzrok, ponad jej głową. 

Zamieram.

Moje spojrzenie krzyżuje się z pięknymi i magnetycznymi oczami Maxa. 

Uff przebrnęliśmy, nie wiem czy tylko mi taką trudność sprawia pisanie końcówek, ale kurczaki, to jest naprawdę trudne. 

Okej Max przyszedł. Teraz pytanie do Was porozmawiają? zabiją się? czy do siebie wrócą? xD

Okaże się mam nadzieję wieczorem :) 

Dziękuję, za okazane wsparcie w poprzednim rozdziale ( chodzi o kolokwium ), otóż kochani zaliczyłam ! Dziękuję za wsparcie, jeszcze raz   :))) Nie wiem, dlaczego nas tak cisną z samego początku :/ ale dzisiaj muszę dokończyć mega ważny projekt i już wysiadam :(

Życzę miłego dnia i czytania

Pozdrawiam

Mary Elmas

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top