34

Ashley

– Tak bardzo cię kocham, Ashley. – mruczy Max prost do mojego ucha. Jego wargi suną na szyję i obojczyk. Czuję jego ciepłe usta, które odciskają czerwone ślady na mojej skórze. 

Chcę więcej. Moim ciałem zawładnął deszcze. Dotykam jego klatki piersiowej i zaciągam się jego zapachem. Czuje tytoń, miętę i tak dobrze znany mi burbon. Oczy mam nadal zamknięte i nie mogę ich otworzyć, ale widzę go oczyma wyobraźni. Bardzo chciałam spojrzeć w jego piękne tęczówki. Lecz nadal jestem uwięziona w świece ciemności.

– Tak bardzo za tobą tęskniłem, kochanie. 

Dłońmi wodzi po mojej talii, aż wreszcie wkrada się pod bluzkę i pewnie ściska moje piersi. Uwielbiam jego dotyk, tak długo na niego czekałam. Rozluźniam się i czuje, jak każda część odpowiada jego pieszczoty. 

Chcę odpowiedzieć, że ja też go kocham, chcę tak bardzo otworzyć usta. Ale moje wargi, tak samo, jak i oczy wydają się ściśle zamknięte. Nie potrafię nawet wypuścić ostrego syku bólu. Max pewnie i złośliwie szczypie mnie w sutki. 

– Jesteś tylko moja, Ashley. Moja, na zawsze. 

Czuje jak ściąga ze mnie koszulkę, a za nią w tą samą drogę idzie stanik. Zrywa mi ubrania wielką siłą i słyszę, jak zamaszyście opadają na podłogę. 

W jego głosie pobrzmiewa irytacja i zranienie. 

Całuje moje ciało. Piersi i brzuch. Dochodzi do pępka i wsysa na nim powietrze. Następnie czuje ostre ostrze noża, który wbija się w bok od razu pod żebrami. 

Tnie mnie, mocno. Czuje strużkę krwi, która spływa po moich wygiętych w łuk plecach. 

Chcę go zepchnąć z siebie, ale nagle tak samo jak nie mogę mówić i widzieć, nie mogę również się poruszyć. Jestem w ciemnym miejscu wypełnionym głosem Maxa i jego czynami. 

Czuje jak mężczyzna mojego życia, bez skrupułów wbija ostrza noża w moje ciało. Zabija mnie powoli, rozkoszując się moim wewnętrznym cierpieniem. 

Chcę krzyczeć, ale nie potrafię.

Język Max zlizuje krew, która sączy się z moich ran. Jego zimny język daje mi ukojenie. Nie przestaje mnie ranić i całować. 

Aż w końcu mnie zabija. Nie czuję już nic. 

– Dlaczego mnie okłamałaś? Dlaczego nie jesteś ze mną? Dlaczego mnie nie kochasz? Jestem sam. – krzyczy w moje bezwładne ciało. 

Dlaczego nie potrafiłam go powstrzymać? Dlaczego pozwoliłam mu się zniszczyć? 

– Miałaś mi pomóc. – słyszę jego ostry i przeraźliwy krzyk. Głos jest przepełniony łzami. – Dlaczego mnie nie ocaliłaś? Kochałem cię, lecz tobie to nie wystarczyło. 

Otwieram oczy, po których spływają łzy. Ze świstem wciągam powietrze. Czuje się tak, jakbym przez ostatnie kilka godzin, siedziała w zamkniętym akwarium. Serce mocno mi wali w piersi, a pot pokrył całe moje ciało.  Rozglądam się po pokoju gościnnym mojego i Bells mieszkania. Telewizor daje niebieskawą poświatę na kanapę, na której leżę. Po drugiej stronie widzę zwiniętą w kulkę postać Brada. 

O mój Boże, to było mocne. 

Sprawdzam godzinę, na zegarze w telewizorze. Czwarta nad ranem. Nie zasnę, jestem tego pewna. Wstaję na miękki i ciepły dywan. Biorę koc z oparcia i przykrywam gołe ramiona Brada. 

W ciągu ostatnich dwóch tygodni niewiele sypiam. Bezsenność i ja, jesteśmy przyjaciółmi i to dobrymi. Nie sypiam od wyjazdu z Dominikany. Zostawiłam Grega i wróciłam do mojego mieszkania. Od tego czasu nie opuszczam go, jestem załamana. Spieprzyłam po mistrzowsku. 

– Nie możesz spać, co ? – Zaskoczona spoglądam na sylwetkę Brada, która przed chwilą słodko spała, a teraz zmienia pozycje na siedzącą. Jego włosy są potargane, a oczy podkrążone. Sygnalizują wiele nieprzespanych nocy. Nocy, które spędził w moim mieszkaniu, na tej kanapie, przytulając i pocieszając mnie przy moich napach płaczu. 

– Obejrzysz ze mną coś? – pytam smutno, układając się w jego ramionach. 

Te tygodnie nauczył mnie tego, że Brad i Bells to idealni przyjaciele.  Nie wiem, czym, taki człowiek jak ja, zasłużył sobie na nich.

Brad uśmiecha się krzywo i kiwa głową na znak zgody. Nic nie powiedział, tylko przełączył na kanał z serialami. Jego oczy są smutne i doskonale wiem, że również cierpi z niespełnionej miłości, do mnie. Ale woli być moim przyjacielem niż wrogiem. 

– Nieraz przychodzi taki moment w życiu, że nasze serce nie jest w stanie znieść nic więcej. Ale wiem również, że ty potrzebujesz Maxa, bez względu na to, co ci mówi rozum Mysza, choć raz posłuchaj serca. 

W jego słowach jest moc. 

Chciałabym ją mieć. Każdego dnia błąkam się gdzieś pomiędzy tą słabą i bezmyślną Ashley, a tą która chce w końcu zrobić to, czego pragnie od dawna.

Skupiam się na ekranie telewizora, mając nadzieję, że kolejne upojenie alkoholowe Damona, odpędzi ode mnie to cierpienie. Cierpienie, które pragnę od tak dawna zagłuszyć. 

– Przestanie boleć, Brad? – pytam cicho, dotykając bolesnego punku obok serca. 

– Mam taką nadzieję, Mysza. 

W tym jednym zdaniu mogę usłyszeć zrozumienie. Zranił mnie, bardzo... i to może właśnie przez niego nie potrafię zaufać ludziom, na tyle, by pozwolić sobie na szczęście. 

Brad nie daję mi żadnych fałszywych zapewnień, żadnych nieszczerych deklaracji. To jest prawda, taka zwyczajna prawda. Ale napawa mnie nadzieją. 

– Może powinnaś go odwiedzić? 

Brad stara się nie wypowiadać imienia Maxa. Zawsze trzyma się od tego słowa z daleka. 

– Gdzie?

– W ośrodku. – Mocniej mnie do siebie przyciska, w serdecznym uścisku. – Uważam, że potrzebuje wsparcia. 

Jestem tego niemal pewna, że Max potrzebuje wsparcia. 

Nagie współczucie, maluje się na twarzy Brada. Jestem całkowicie pojebana, ale muszę to powiedzieć.

– Nie wiem... – mówię zirytowana. – Nie wiem, czy chcę się z nim widzieć. 

Tak naprawdę nie wiem, czy chcę widzieć Maxa w tym miejscu, czy chcę zobaczyć, w jakim jest stanie i jak bardzo cierpi. Nie wyobrażam sobie tego. Moje serce już popękane, rozpadłoby się na kawałki. 

– Mysza...

– Nie, nie chcę, okej? – przerywam mu, a mój głos drży. 

– Nie chcę cię oceniać, ale czy chcesz coś zmienić w swoim życiu? 

– To znaczy? – zerkam na Brada niepewnie.

– Czy to, że Max jest na odwyku coś zmienia? 

Wszystko. 

Ale czy aby na pewno? Czy znałam odpowiedź na pytanie Brada? Czy o to właśnie chodziło? Czekam na Maxa? 

Chyba tak.  Ale nie jestem pewna, czy mam w sobie tyle siły, aby mu zaufać. 

Brad mocniej potarł moje nagie ramiona. Spojrzałam mu w oczy i zamarłam, jego żal przeraża mnie. Wiem, co sądzi, wiem, jakie ma zdanie. 

Brad uważa, że tanecznym krokiem znowu wpakuje się w tarapaty sercowe. Że znowu zmierzam do miejsca, z którego niedawno się wytoczyłam. Uważa, że tracenie głowy dla gościa takiego jak Max jest absurdalne, jednocześnie wiedząc, że tylko on daje mi szczęście.

I cholercia, najgorsze jest to, że on ma rację. 

– A ty? Co byś zrobił na moim miejscu? 

– Mysza...– zaczyna i dość szybko ucina swoją myśl. – Nie jestem na twoim miejscu.

– Ale gdybyś był Brad. 

Dlaczego się tak bronię? Dlaczego chcę, aby moja miłość do Maxa była pobłogosławiona przez każdą możliwą osobę? Tak jakbym wiedziała, że jesteśmy potępieni już na wstępie. 

– Skoro pytasz, co bym zrobił, gdybym spieprzył i zostawił najlepszą dziewczynę na świecie... Walczyłbym o nią, pomagał jej, siedział z nią na jej starej kanapie i przytulał w swoich ramionach. Pomógłbym jej wybrać właściwie...Tak aby była szczęśliwa. 

Patrzy prosto w moje oczy z okropnym bólem i cierpieniem. 

– Brad, chcesz mi powiedzieć...

– Tak Mysza, nadal coś do ciebie czuję. 

– Ale to absurd. 

– Absurdem jest to, że pozwalam znieważyć ci moje jajka, zachowując się jak przyjaciel gej. 

Przeraża mnie jego szczerość. Nagle czuję potworną duszność. Pomimo świeżego powietrza płynącego z okna otworzonego na oścież, nie potrafię złapać powietrza. 

– Ale przecież... 

– Kocham cię, Ashley!

Nie do wiary. Nie mogę w to uwierzyć. Wiedziałam, że Brad coś nadal do mnie czuję, ale w tej sytuacji... On chyba nie myśli, że stojąc pomiędzy młotem a kowadłem wybiorę przepaść. 

Kocham cię, Ashley! Kocham cię, Ashley! Kocham cię, Ashley! 

Ashley

– Przykro mi,że ci to zrobiłem. – Wstaję z kanapy i zaczyna przemierzać swoimi długimi krokami salon. – Do cholery Mysza, nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Miałem cię na wyłączność. Cholernie mi się podobałaś, kiedy tylko stanęłaś, w tych cholernych drzwiach szkoły na rozpoczęciu. Jesteś piękna. Wszyscy mi zazdrościli, bo ty spojrzałaś najpierw na mnie i postanowiłaś mnie zdobyć. Też ci się spodobałem...

– Brad!

Wstaję za nim z kanapy i zatrzymuję go. 

– Myślałam, że się przyjaźnimy. 

– Bo tak jest. 

– Do cholery nie jest. Nie jest tak, gdy ktoś czuje coś więcej. 

– Ja...ja...

– Ty Brad... – Wymierzam swój palec celujący w jego klatę. – Nie możesz do mnie nic czuć. 

– Ale Mysza...

– Brad miałam w tobie przyjaciela. Prawdziwego przyjaciela. Proszę, nie dokładaj mi więcej. 

Twarz mojego przyjaciela spochmurniała. 

– W takim razie jak mam ci pomóc? 

– Nie wiem... Udawajmy, że ta rozmowa nie miała miejsca. 

Brad unosi ręce w geście poddania.

– Skoro tak chcesz...

– Chcę. – urywam szybko, żeby nie zdążył powiedzieć czegoś, co czego może pożałować. – Powiedz mi co powinnam zrobić. 

Jego brwi podjeżdżają do gory  obserwuje każdy mój ruch. 

– Moim zdaniem na razie nie powinnaś o im myśleć. Daj sobie spokój. Skup się na sobie. Z drugiej strony, wiem, jak za nim tęsknisz... Mysza, to jest ostro popieprzone.

Ma rację. Oczywiście, że ma. Ale to, co mówi, boli. Jestem, na siebie wścieka, że marnuję czas, zanurzając się w chaosie, który stworzył Max. Ale jestem szczęśliwa, ponieważ Max to wszystko, co mam, wszystko, co trzyma mnie przy życiu. Dzięki niemu mam Liama. 

Nagle dotarło do mnie, że żyje tylko tym, co robi Max i modlitwą o to by zgłosił się o pomoc. A w końcu, gdy to zrobił, nie mam pojęcia, jak powinnam postąpić. Czy pomóc Maxowi, czy dać mu święty spokój. 

Zrywam się na równe nogi i podchodzę do komody. Chwytam kluczyli i obracam je wkoło palca wskazującego. Żyję w świecie, w jakiejś cholernej bajce i mam nadzieję, że skończy się ona happy endem, tylko nie wiem czyim. 

– Muszę wyjść. – przyglądam się przestraszonej twarzy Brada. – Przewietrzyć się. 

Musiałam wszystko przemyśleć. Usunąć Maxa z mojego organizmu. Duszę się. 

– Teraz? – Podchodzi do mnie niepewnie. Zachowuje się, jakbym była zbłąkaną owieczką na małym wzgórzu. A może, właśnie taka jestem? 

– Nic mi nie będzie. 

Kąciki ust Brada unoszą się w słabym uśmiechu. Przejmuje się o mnie. A ja nie potrafię go przekonać, że niepotrzebnie. Przecież dam sobie radę. 

– Jesteś tego pewna? 

– Oczywiście. – odpowiadam cicho i wychodzę. 

Jestem pewna, że podejmuję odpowiednią decyzję. Już nie długo wszystko będzie ze mną dobrze. Zamierzam się o to zatroszczyć. 

Zbliżamy się do końca kochani. I mam pewną propozycję. Ostatnio dość mocno wyciągnęłam się w tą historię ( miałam nagły przypływ weny i musiałam go wykorzystać), dlatego pomyślałam o maratonie.
To od Was zależy kiedy go chcecie i jak ma być długi. Proponuję jeden rozdział dziennie.
Więc piszcie, czy podoba Wam się ten pomysł.

Wracając do rozdziału, Ashley chyba wszystkich wkurza do reszty ( nie ukrywam, że mnie również), ale co gorsza w kolejnym rozdziale, będzie nie do wytrzymania.
Mam jednak nadzieję że się nie zniechęcicie.

Trzymajmy kciuki za Maxa ✊ Mogę Wam zdradzic, że w kolejnym rozdziale będą ze sobą rozmawiać.

Okej, za bardzo się rozpisałam.

Trzymajcie się DZIUBASKI.
Pozdrawiam
Mary Elmas ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top