32

Max

We Wish You a Merry Christmas

We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas and a Happy New Year.
Good tidings we bring to you and your kin;
Good tidings for Christmas and a Happy New Year.

Oh, bring us a figgy pudding;
Oh, bring us a figgy pudding;
Oh, bring us a figgy pudding and a cup of good cheer.
We won't go until we get some;
We won't go until we get some;
We won't go until we get some, so bring some right here.

We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas;
We wish you a Merry Christmas and a Happy New Year.

Siedzę na wysłużonym już starym fotelu, w odcieniu ciemnego orzecha i obserwuje tę bandę szczęśliwych ludzi. Jeśli będę wpatrywał się w nich odpowiednio długo, wydają się powoli znikać. Obraz się rozjeżdża, aż w końcu w punkcie mojego wzroku pozostaje tylko drzewko bożonarodzeniowe.

Mrugam i wracam do rzeczywistości. Wszystko zaczyna się od początku. Znowu wpatruję się w ludzi i po chwili, znikają...

– Max, niedługo obiad świąteczny, a po nim grupa wsparcia. Przygotuj się. 

Nie spoglądam nawet na pielęgniarkę, która się do mnie zwraca. Wiem dokładnie, która z nich się tam znajduje. Poznaję ludzi niemal po ich zapachu. 

Przysiada się do mnie mój współlokator, który cuchnie olejem ze smażonych frytek. Serwują je nam codziennie. Niestety on chyba uważa, że ten zapach niweluje branie prysznica. 

Dwa tygodnie. Znajduje się w tym ośrodku cholerne czternaście dni. Jest to państwowy ośrodek leczenia uzależnień. Sądziłem, że dzięki temu miejscu i tym ludziom, zacznę od nowa. Ale się myliłem. 

Ten ośrodek daje mi jedno.

Samotność.

Jestem tu samotny, nie mam nikogo. A co najgorsze nikt mnie nie wspiera, nawet  w takim dniu jak dzisiaj – Boże Narodzenie. 

Dochodzę do wniosku, że to najgorszy wybór, jakiego mogłem dokonać. Chciałem udowodnić wszystkim, że jestem silny i potrafię. Potrafię poradzić sobie z narkotykami. Lecz otaczają mnie ćpuni. Ludzie, którzy są uzależnieni od kilku lat, ludzie, którzy nie potrafią poradzić sobie z przyszłością bez dragów. 

Ja do nich nie należę. 

Ci ludzi są tak wyniszczeni psychicznie. Są wrakami. Mogliby zabić dla jednej działki. 

Walczę z całej siły, z moimi żądzami, które siedzą mi w głowie. Tymi, które są już tylko w mojej głowie. A te wszystkie rzeczy, sprawiają, że naprawdę trudno mi tu zostać. 

Im dłużej tutaj siedzę, odgrywając rolę wychodzącego na prosto narkomana, tym trudniejsze jest to, co czeka na mnie po wyjściu stąd. 

Z tym, za czym potwornie tęsknie.

Ashley.

Nina.

Ian.

Pieprzone dragi.

Praca.

– Poważnie Black, rusz tyłek. 

Teatralnie wzdycham i podnoszę swoje cztery litery, z tego śmierdzącego fotela. Podchodzę do miejsca obok Petera, mojego współlokatora. Patrzy, z iskierką w oku na kawałek indyka. 

– Siadaj, sądzę, że Mike wszystko zje. 

Wzruszam ramionami i jeszcze raz przyglądam się tej bandzie ćpunów. Trzęsącymi dłońmi, przeczesuje swoje niesforne włosy.Powinienem je przyciąć, ale w tym miejscu nawet nie usiłuje prosić o nożyczki, nawet te dziecięce. Zapewne, wiele osób, nie mogło się wcześniej powstrzymać, przed podcięciem sobie żyłki, czy dwóch. 

– To, że jesteś zdołowany, jest normalne. – Nadal mówi do mnie Peter. 

Zabijcie mnie. Od razu. 

Mrużę oczy i wbijam w niego swoje przenikliwe spojrzenie. Co taki chłopak jak on robi w takim miejscu? Wydaje mi się, że jest, albo też był kujonem. Jego blond włosy są zaczesane na lewą stronę, a tandetne okulary, które wyglądają, jakby ktoś wygiął drut i założył go na jego nos, są ogromne. Zakrywają jego krzaczaste brwi  i ciężko opadają na smukły nos. Możliwe, że jest tylko rok ode mnie starszy, ale ten cały strój sprawia wrażenie, jakby był facetem w średnim wieku. Skurwiel niestety, nie odziedziczył dobrych genów. 

Chłopak widzi moje spojrzenie i wycofuje się. Przez pewien czas, dawało mi to satysfakcje, ale teraz dręczą mnie wyrzuty sumienia. W tym miejscu staje się potworem. 

Szczerze, nie wiem nawet, jak powinienem się zachowywać. Co zrobić, żeby wcześniej mnie stąd wypuścili? Jakie sprawowanie, jest tu mile widziane? Jestem wątły. Czuje się źle umysłowo i fizycznie. Co najgorsze nie potrafię racjonalnie myśleć. Myślę lekami, które tutaj przyjmuje. 

Pielęgniarki i rehabilitanci, traktują nas – pacjentów – jak psychopatów. 

– Jestem zmęczony, niezdołowany. 

Wstaję od stołu i wychodzę na korytarz. Nie mam ochoty na dyskusje, tym bardziej w taki dzień jak dzisiaj. Musiałem się zapisać na odwyk, ponieważ nie miałem innego wyboru. Wyszedłem ze szpitala w trakcie pieprzonej detoksykacji. Miałem i mam osłabiony organizm, a mój mózg płata mi figle.

Tak naprawdę nie mam nic.

Ashley mnie zostawiła. Złamała moje serce po raz drugi i odeszła, nie odwracając się za siebie. Przez to wszystko jednocześnie jej nienawidzę i kocham. Tylko nie wiem, co bardziej. 

Jestem jej jednak wdzięczny. Obudziła we mnie potrzebę zmiany. Dzięki niej staje się chyba innym człowiekiem. Chce być dobry, dla niej. 

Miałem plan, plan doskonały. Bynajmniej tak uważałem wtedy. Chciałem wyjść na prostą i zaskoczyć Ash, pozwolić jej na nowo zakochać się we mnie.

Jednak ten plan został zniszczony, przez beznadziejność tego miejsca. Tutaj nie można uporządkować sobie życia. Tutaj twoje życie niszczą, a zaczynają od psychiki. 

Nie czujesz władzy. Wyłączają cię i zobojętniają. Jedyne, o czym jesteś w stanie myśleć, to nad swoim beznadziejnym życiem ćpuna. Wiele osób twierdzi, że odwyk to idealne miejsce dla ludzi takich jak ja. Że ludzie, którzy tutaj pracują, starają się z całego serca ci pomóc, że ci ludzie są z powołania. 

Nic bardziej mylnego. Tak naprawdę chodzi tu o pieniądze. Wszystkie opowieści, których na grupach wsparcia się nasłuchałem, doprowadziły do tego, że tęsknie za dragami. 

W dodatku mój każdy krok jest monitorowany. Nie mogę nawet iść do toalety, żeby się wysikać, bez sprawdzania gdzie jestem i co robię. 

Każdy z nas tutaj miał swój własny odrębny świat. Wplątał się w niego przez różnego rodzaju problemy. A narkotyki pomogły mu wyjść ze smutnej rutyny. 

Tutaj kopią twoją przeszłość. Tną cię, na ma kawałki, a ty zostajesz goły ze swoją historią. Coraz bardziej pogrążasz się w smutku. 

Słyszałem o wielu przypadkach samobójstwa w ośrodkach uzależnień. Większość z nich to brak wsparcia i porozumienia. A ja nie chce tak skończyć, nie chce być bezużytecznym człowiekiem.  

Codziennie toczę wewnętrzną walkę, pomiędzy starym, a nowym Maxem. 

– Ktoś cię odwiedzi w tym tygodniu? – pyta Peter, który znajduje się kilka kroków za mną. Musiał wyjść chwilę po mnie.

– Co? 

– Ktoś z rodziny, dziewczyna, przyjaciele? W końcu to święta, znakomity czas na wsparcie w terapii. 

Pięść zaciska mi się ciasno. Czuję, jak sinieją mi knykcie. Resztkami sił powstrzymuje się, przed rozkwaszeniem współlokatorowi nosa, za tak niewinne pytanie. Spoglądam na jego stoicką twarz.

– No wiesz, do mnie przyjeżdża brat, ten kilka lat młodszy. – mówi wesoło. – Dawno go nie widziałem. Tęsknię. Myślałem, że ty też za kimś tęsknisz. 

Tęsknie. Za Ashley. 

– Nie, nikt nie przyjedzie. – Ucinam szybko i gryzę się w język. Serce mi pęka.

– Dlaczego nie?

Wściekle mierze go wzrokiem. 

– Nikt mnie  nie odwiedzi, okej? 

Nie czekam już, na jego odpowiedź. Zostawiam go na środku korytarza i kieruję się do sali terapeutycznej. Otwieram ciężkie metalowe drzwi, a pomieszczenie wyglądem przypominające sale gimnastyczną, skąpane jest w świetle jarzenówek. Dwadzieścia krzeseł ustawionych w krąg wygląda śmiesznie. Jak w przedszkolu. 

Zajmuje już swoje miejsce, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że zajęcia rozpoczynają się dopiero za dwie godziny.

Tutejsza grupa wsparcia to wielkie gówno. Wmawiają ci głupie rzeczy, które nie mają nic wspólnego z twoim uzależnieniem, ani poprzednim życiem. Mówią ci mechaniczne rzeczy, te które pasują do każdej osoby. 

" Kochamy cię Max, jest wiele osób, które cię kochają i pragną twojej zmiany. Zrób to dla nich, my ci pomożemy. "

Nie pomagają. A siedzenie tu dzień w dzień, powoduję, że nie potrafię się skoncentrować. Niemal widzę, jak sala się zapełnia, bogatymi dzieciakami, którym gram jakiegoś świństwa, można sprzedać w cenie trzech takich działek. To lamusy, których rąk nigdy nie skalała praca. Zawsze dostawali czyste pieniądze od swoich rodziców, w cholernym nadmiarze. A żeby dopasować się do środowiska, zaczęli brać. Bo przecież to takie fajne. Najwidoczniej byli nieuważni w swoich poczynaniach i rodzice wysłali ich do tego miejsca, płacąc jakieś kolosalne kwoty. 

Wiem, że znalazłem się tutaj tylko dzięki Ianowi i jego ojcu. Ale wolałbym chyba radzić sobie z tym sam, niż z tą bandą debili.

Ale zostanę, zmuszę się do tego. Nie będę budził się co rano i myślał o tym jak stąd uciec. Zrobię to tylko i łącznie dla niej, dla Ashley. 

Jak tylko stąd wyjdę, zdrowy i bez uzależnień, odzyskam ją. Obiecuje to sobie, że będzie moja. Pokaże jej, że potrafię być odpowiedzialny i zaopiekować się nią i Liamem. 

Kiedy oddech mi się wyrównał a serce zwolniło. Myślę o tych sprawach, które tak mistrzowsko spieprzyłem. Zastanawiam się jak je naprawić. Jak to wszystko poskładać do kupy? 

Ale czy poradzę sobie bez niej? 

Czy dam radę wyjść z tego gówna? 

Ashley, potrzebuję cię. 

Miśki witajcie :*

Ciężki rozdział, pisałam go dwa tygodnie i nie jestem zadowolona z niego :( 

Ale chce wiedzieć co wy myślicie? Szkoda Wam Maxa? 

Pozdrawiam Mary Elmas 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top