28
Ashley
Dwa dni. Tyle czasu minęło odkąd śpię na niewygodnym krzesełku.
Tyle czasu minęło, odkąd siedzę tutaj z Maxem.
Dwa dni odkąd, po dość długiej próbie reanimacji, sanitariusze przywieźli go do szpitala, gdzie został poddany detoksowi.
Od tych kilku dni, patrzę na Maxa, który przechodzi przez najokrutniejszą fazę głodu narkotykowego, jaki jestem w stanie sobie wyobrazić.
Minęły dwa dni. A moje życie się zmieniło.
- Kochanie chodź już do domu. - Z progu dochodzi do mnie głos Grega. Odwracam głowę w jego kierunku i kręcę głowa na znak sprzeciwu.
- Nie zostawię go.
- Ashley musisz wypocząć. Twoja mama już przyjechała i Liam jest z nią. Pójdziesz, wykapiesz się i zdrzemnelam kilka godzin. - Namawia mnie, ale to na marne.
- Nie rozumiesz Greg? - pytam wkrzony, a mój głos przepełniony jest goryczą. - Po tym co widziałam, nie zostawię Maxa samego.
- Nina jest na korytarzu i pije kawę. A twój brat jest w drodzę.
Nie odpowiadam. Kładę głowę na piersi Maxa. Jej rytmiczne unoszenie się, to jedyna rzecz która trzyma mnie przy życiu.
Mężczyzna podchodzi do mnie i całuje mnie w skroń.
- Będę u siebie w mieszkaniu. Jakbyś czegoś potrzebowała zadzwoń. - szepcze przy moim uchu. - Kocham cię Ashley.
Odwracam głowę w jego kierunku i patrzę na niego oszołomiona. To pierwszy raz, kiedy mi mówi te słowa. Jestem przestraszona i zła, ponieważ nie potrafię odpowiedzieć mu tym samym.
Od kiedy z nim jestem, jedyne co mnie z nim łączy to seks i poczucie bezpieczeństwa. Daje mi pewien rodzaj stabilizacji. I problem zaczyna się w momencie, kiedy nie potrafię odpowiedzieć mu tym samym.
Nie kocham go.
Kocham Maxa.
Maxa, który nie wiadomo czy przeżyje detoks. Maxa, którego życie spoczywa tylko i wyłącznie w jego rękach.
Greg widzi moje zmieszanie i całuje moje usta w małym i krótkim pocałunku.
- Nie musisz odpowiadać kochanie. - mówi spokojnie, ale wyobrażam sobie ile go to wszystko kosztuje. - Nie oczekuje od ciebie tego samego. Powiesz mi to wtedy kiedy będziesz gotowa. Ja poprostu poczułem potrzebę. Musiałem ci powiedzieć, że cię kocham.
Kiwam tylko głową i nadal nic nie mówię.
Widzę przygasającą nadzieję w jego oczach. Ale zostawia mnie.
Boję się zostawić Maxa samego w takim stanie. Boję się równie, zostać z nim tutaj. Wiem, że jak zostanę to klamka zapadnie. Przekroczę tą niewidzialna granicę.
Patrzę na Maxa, który wygląda dość niewinnie. Na jego twarzy nie maluje się tak znany mi zawiadacki, uroczy uśmiech.
Nie mogę ukrywac tego dłużej. Max jest dla mnie całym światem. Nie mogę udawać dalej, że nic dla mnie nie znaczy.
Już kilka lat temu stał się dla mnie bardzo istotny. Był kimś, kim nie powinnam pozwolić mu się stać.
Owijam go szczelnie kocem i patrzę na jego klatkę piersiową, jak się unosi i opada.
Każdy oddech, który wydobywa się z jego piersi, łączy nas coraz bardziej.
Jest pierwszą w nocy, kiedy chłopak przebudza się poraz pierwszy. Nie otwiera oczy, ale doskonale wyczówam, że już nie śpi.
Trzęsie go zimno, wręcz targają nim torsje.
Unosi głowę by po chwili zwymiotować. Wymiotuje raz po raz. Drugi, trzeci, czwarty, piąty...
- Jezu...- mówię przestraszą i podchodzw do chłopaka.
Przykładam mu zimne kompresy na twarz. Jest rozpalony.
Max nadal nie otwiera oczu.
Znów unosi głowę by zwymiotowac, ale tym razem nic się nie dzieje.
- Max, zaczekaj.
Idę po kubek wody i podaje chłopakowi.
Zorlewa wszystko. Jego dłonie się trzęsą.
- Nigdzie nie idę. - mówię.
Trzymam go za rękę dodawajac otuchy na walkę. Musi to przetrwać.
***
- Kurwa.
Ze snu wybudza mnie gardłowy jęk chłopaka.
Siedzę na krześle w rogu sali i obserwuje jego starania.
- Proszę. - Jego głos jest łagodniejszy. - Niech mi ktoś mi da moje prochy. - warczy.
- Max proszę cię, połóż się musisz odpocząć. - mówię łagodnie.
- Chce swoje prochy. Natychmiast!
- Max uspokuj się.
Krzywi się. Nawet w pokoju skąpanym nocą, mogę dostrzec jego rysy. Jest wyczerpany. Oczy są zapadnięte, a cera sina. Wielkie wory pod oczami sięgają połowy policzków.
Wiem, że cierpi, a ja cierpię razem z nim.
Nie chce żeby umieral.
Nie chcę żeby się poddał.
Chcę żeby żył.
- Zabije cię, jeśli nie dasz mi tego czego potrzebuje.
Trzymam jego dłoń, a przez jego ciało przechodza kolejne fale torsji.
Wymioty. Dużo wymiotów.
***
- Max. - Delikatnie szarpie go za ramię. - Musisz się napić.
Unosi głowę. Na sama wzmiankę o piciu jego twarz wypełnia grymas. Nadal nie otwiera oczu. Ma je napuchnięte i zaropiale.
Bierze łyk wody i zaczynają się odruchy wymiotne. Ale nie wymiotuje. Nie ma czym. Wszystko już z niego wyszło.
Jest słaby i odwodniony.
Kolejne próby kończą się sukcesem, po około dwuch minutach kubek jest pusty.
- Narazie wystarczy. - mówię gładko. Chcę odejść, ale chłopak pomimo braku sił dość mocno łapie mnie za ramię.
- Oddaj mi moje prochy. - syczy. A ten głos w niczym nie przypomina seksownej barwy chłopaka.
- To boli.
Chcę wyrwać rękę ale nie jestem w stanie. Ucisk jest na tyle mocny, że łzy zaczynają wypełniać moje oczy.
Chłopak otwierał oczy, słysząc strach w moim głosie.
Patrzy się. A to trwa wieki. Jego oczy. Jego wzrok... Wygląda okropnie.
- Co ty tutaj robisz do cholery? - pyta oschle. Nie stara się nawet być miły.
Czasy przyjaznego Maxa chyba dobiegły końca. Nie ma się co dziwić, chłopak jest na cholernym głodzie.
Jego grubiańskie powitanie nie przestraszyło mnie. Wręcz przeciwnie. W moim sercu wezbrała rozpacz i chęć pomocy.
- Powinieneś coś zjeść. - Nie odpowiadam na jego pytanie. Bo niby co takiego powinnam powiedzieć? Że zbyt mocno go kocham, żebym pozwoliła mu na śmierć? Że po telefonie od niego odchodzilam od zmysłów, a zapłakana i roztrzęsiona Nina nie pomagała mi w tym?
- Ashley, kurwa, co ty tutaj robisz ? - pyta bezceremonialnie. Mruży oczy jakby światło jarzeniówek działało mu na nerwy.
- Nie potrafiłam cię tam zostawić samego Max. - odpowiadam, patrzac w jego oczy. Błagam by nie zauważył tego strachu i słabości.
- Co się stało?
Nie odpowiadam. To oczywiste, że nie pamięta. Narkotyki zrzeraja nasza pamięć i szare komórki. Dlatego osoby, które mają z nimi problem nie potrafią się skupić i zapamietać nawet krótkiej listy zakupów.
Kręcę głowa i już na niego nie patrzą. Z nerwów ciągnę swojego potarganego kucyka.
- Chyba powinnaś już wyjść. - mówi gdy tylko nie uzyskuje ode mnie upragnionej odpowiedzi.
Wrze we mnie złość. Mam ochotę podejść do niego i nim potrząsnąć. Chcę żeby w końcu przejrzał na oczy. Cholernie irytuje mnie jego zachowanie.
- Nigdzie się nie wybieram Max.
Jestem stanowcza. Nie ma nawet najmniejszej szansy że stąd wyjdę nim powiem mu to co powinnam już kilka lat temu. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że jeżeli jego detoks nie przejdzie pomyslnie, jego organizm odmówi posłuszeństwa. Jest zbyt słaby, nie wytrzyma kolejnej dawki narkotyków, ani kolejnej fazy torsji. Musi zjeść. Kroplówka tutaj naprawdę mało daje.
- W takim razie, możesz mi wytłumaczyć co się stało? - pyta, a jego brwi podjeżdżają do góry.
- Nic nie pamiętasz prawda? - pytam z bólem serca, ponieważ nie jestem w stanie tego nawet powiedzieć. Nic nie przejdzie mi przez gardło. - Ty się stałeś Max.
- Nie rozumiem Ashley. Jedyne co pamiętam, to to że nie chciałaś się ze mną spotkać. - mówi trochę z wyrzutem. Nie winie go, ponieważ prawda jest taka że przez moje gierki Max wylądował w szpitalu.
Ciężko siadam na krzesełku. Pragnę się w nim schować, przed wnikliwym i ciekawskim spojrzeniem chłopaka. Z trudem utrzymuję w drżących słoniach kubek z wodą.
Przewidywałam ten moment i jednocześnie cholernie się go boje. Jednocześnie mam nadzieje, że Max weźmie sobie do serca wydarzenia ostatnich dni. Że wizyta w szpitalu go odmieni, postanowi się zmienić.
Jednak wnioskując po tym jak oschle się do mnie zwracał i jak bezuczuciowo wymawiał moje imię, nie jestem tego już taka pewna.
Wiem że inaczej wyobrażałam sobie tę rozmowę.
Max jest wściekły i zraniony. Mogę sobie wyobrazić jaki czuję się zdradzony i porzucony. Dręczy mnie myśl, że to ja jestem powodem jego uzależnienia. Dlatego chcę mu pomóc.
- Długo jestem w szpitalu? - pyta.
- Dwa dni, dzisiaj jest trzeci.
- Kiedy mogę iść do domu?
Ścisnęło mnie w sercu.
- Nie idziesz na odwyk? - pytam, chociaż doskonale znam odpowiedź.
- Nie jest mi potrzebny odwyk Ashley. - mówi wyzywająco.
- Max...- zaczynam, ale dość łatwo mi przerywa.
- Tylko ty jesteś mi potrzebna Ashley. - mówi to z takim przekonaniem, że jestem prawie skora się na to zgodzić.
- Max, przedawkowałeś. Wziąłeś heroinę, wpakowałeś ją sobie do żyły. Miałeś zatrzymanie akcji serca. Max twoje serce nie biło ponad minutę. Prawie umarłeś! Dochodzi to do ciebie? - krzyczę na niego.
Jestem tak zdenerwowana. Muszę się uspokoić. Jestem załamana postawa Maxa.
Przez chwilę się nie odzywa tylko zdenerwowany pociera grzbiet nosa.
- Wiem, że przesadziłem. Ale Ash to było tylko raz. Nie wiedziałem co robię. To się już nie zdarzy.
Mówi to z taką łatwością jakby sam w to wierzył. Może wierzy. Ale mnie nie oszuka. Ja wiem co może się zdarzyć następnym razem.
- Następnym razem Max, możesz się nie obudzić. Następnym razem może mnie tam nie być.
Musiałam to powiedzieć. Chociaż serce mnie teraz boli jak cholera. Musiałam.
- Nie mów tak.
Jego głos jest przepełniony łzami. Na dźwięk tego łamiącego się tonu, z moich oczu zaczely płynąć łzy.
- Bez ciebie nie dam rady.
Podchodze do niego i przytulam go do siebie. Jest taki zimny i słaby.
- Kocham cię Ashley. - chlipie w moje ramię.
- Ja ciebie też kocham Max. - mówię. Czuję z jakim trudem wypowiadam te słowa.
Chłopak wciąga powietrze ze światem, a czas jakby zatrzymał się w miejscu.
Powiedziałam mu. W końcu powiedziałam co do niego czujem i o ironio nie mogłam sobie wybrać lepszego momentu.
- Kochasz mnie...- wyszeptał zachrypniętym głosem.
- Tak dawno chciałam ci to powiedzieć Max. Ale...
- Tak długo czekałem na te słowa Ashley. - W tych słowach wyczówam pułapkę.
Łzy które myślałam, że już dawno wypłakałam, ponownie leja się potokiem.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi tego wcześniej? - pyta z wyrzutem.
- To bardzo cenne slowa Max. W dodatku jest jeszcze jedna rzecz, bardzo ważna. - Przerywam na chwilę i patrzę w jego ciemne spojrzenie. - Sprawa, która jest dla mnie priorytetem. A doskonale wiedziałam, że znowu dojdzie do jakiegoś nie porozumienia. Nie umiemy że sobą rozmawiać Max.
- Nie obwiniaj mnie o brak komunikowania się z innymi Ashley. To ty masz problem nie ja. - wrzasnął prosto w moją twarz.
- Max do cholery. Mamy syna. Rozumiesz? Dziecko. Nie chodzi o mnie, czy o ciebie. Tu chodzi o Liama.
Uleciało ze mnie wszystko. Całe poczcie winy, moje sumienie stało się lekkie i małe. Natomiast oczy Maxa, stają się coraz większe.
- Jesteś wyjatwkowo bezduszna. Skoro po tylu latach mówisz mi że mnie kochasz i mamy dziecko...- Przerywa i podrywa się do pozycji siedzącej. Jego twarz wykrzywia grymas bolu. - Co ty do mnie mówisz?
Jeżeli wcześniej mówiłam że jest wkurwiony, to dużo się pomyliłam. Brakowało chwili aby zaraz ział ogniem.
- Chciałam, abyś wiedział z czego rezygnujesz nie idąc na odwyk. Daje ci szansę o to zawalczyć. - mówię z trudem. W gardle rośnie mi wielką gula. - Chce żebyś nie tylko walczył o siebie, czy o nas. Chcę żebyś zawalczył o Liama. Kocham cię.
Max kilkakrotnie łapie się za głowę i przymyka powieki.
- Brednie. Liam jest twoim bratem Ashley. W dodatku gdybyś mnie kochała nie zostawiłabyś mnie. Kurwa nie wyjechałabyś.
- Max, wyjechałam dobrze wiesz z jakiego powodu. Natomiast to ze się odcięłam to druga sprawa. Byłam młoda, zaszłam ciążę. Co byś zrobił na moim miejscu?
- Przyjechał i poinformował cię? - pyta, a kpiną wypala dziurę w mojej osobie.
- W moim wyobrażeniu, potraktowałeś mnie jak jednorazowy numerek.
- W takim razie masz kurwa chore wyobrażenie. - Chyba usłyszał moje poirytowanie i załamanie, ponieważ zszedł z tonu. - Jak przez trzy lata mogłaś nie powiedzieć mi że mamy syna?
- Chciałam Max, ale z roku na rok robiło się to trudniejsze. W dodatku nie wiedziałam jak zareagujesz na informacje, że oddałam go swojej matce. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
- Egoistyczna suka ciebie. - mówi wrednie patrząc prosto w moje oczy. W jego natomiast widzę ból i nadzieję.
Muszę wziąć się w garść i pomóc Maxowi.
- Max weź się w garść. Jeżeli nie dla kogoś to chociaż dla siebie. - Nie mogłam się temu poddać. On musi zawalczyć o siebie. - Muszę iść.
- Nie zostawiaj mnie. - Jego głos się łamie.
Nie jestem w stanie zostać tu minuty dłużej. Mój pancerz pęknie i ulegnę mu, a on Mówi popadnie w nałóg.
- Naprawdę muszę już iść. Powodzenia Max. - mówię przez zaciśnięte gardło.
- Ash. - krzyczy za mną. Ale ten krzyk nie jest donośny, jest słaby. - Czy możesz przyjść jutro do mnie?
Patrzę się na niego, a w oczach poraz kolejny wzbierają mi się łzy. Kręcę głowa i łapie za klamkę.
- Z Liamem. - Kończy i czeka na moją reakcję.
- Dobrze, przyjdę z Liamem.
I wychodzę. Moje serce jest złamane. Po tym co zobaczyłam, co usłyszałam. Moje serce złamało się, ale nie zniszczyło. Otrząsnę się z tego.
Mam nadzieję że Max wróci silniejszy i zdrowy, poukładany.
Może nadal jestem młodą, głupia Ashley. Która lubi intrygi i nieświadomie rani ludzi. Ale wiem, że te trzy lata mnie odmieniły. Odmieniły moje uczucia. Nie jestem już naiwna.
Dzięki Maxowi nauczyłam się kochać całym sercem i stałam się silniejsza niż kiedykolwiek przedtem.
Warto było pokochać Maxa Blacka i kochać go nadal.
Potrafię spaść i odrodzić się. Niczym jak Feniks powstane z popiołów, by stać się lepszym człowiekiem.
Mamy to !
Max żyje. A jednak. Teraz mnie już kochacie?
Jezeli mnie kochacie to informuję, że do skończenia tego opowiadania pozostaje mi około dziesięciu rozdziałów, może nawet nie całych.
Jak Wam przypadł do gustu rozdział?
Co sądzicie o zachowaniu Ashley?
Dziękuję osobą które postanowiły się ujawnić. Jesteście wielcy ❤ i zachęcam wszystkich do pozostawienia małej cząstki siebie pod tym rozdziałem.
Pozdrawiam Was gorąco. 😍😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top