19
Ashley
– Musisz zaliczyć jeszcze podstawy biologii. – informuje mnie starsza kobieta w dziekanacie.
– Zupełnie tego nie rozumiem. Moim przedmiotem jest prawo, dlaczego do cholery przez pani pomyłkę muszę uczyć się o jakiś glonach? – Nerwy mnie puszczają. Jestem wściekła. Ledwie wiąże koniec z końcem, aby otrzymać stypendium i znaleźć czas na wszystko. A oni popełniają jakieś błędy, za który muszę ja płacić.
– Przykro mi kochana, nie wiem co mogłabym ci jeszcze powiedzieć. Przez pomyłkę wpisałam to jako plan twojego przedmiotu akademickiego. – Posyła mi przepraszające spojrzenie. – Myślałam, że chcesz być psychologiem sądowym.
– Na drugi raz niech pani nie myśli tylko spojrzy w papiery.
Odwracam się wkurzona i chce wyjść z dziekanatu. Ale w drzwiach spotykam boga atrakcyjności. Po raz kolejny na niego wpadam. O ironio.
Max.
Chociaż jego wygląd wywołuje u mnie chwilowe otępienie, próbuję go wyminąć. Jednakże nie udaje mi się to. Black zatrzymuje mnie, synchronicznym przesuwaniem się z moimi ruchami. Blokuje mi drogę. Jeszcze raz. I jeszcze raz. A ja gotuje się ze wściekłości.
– Wystarczy. – mówię poirytowana. – Jaki masz problem Max?
– Stoisz mi na drodze. – odpowiada jak na dupka przystało. – Tęskniłaś?
– Za tobą ?
– W końcu prosiłaś o spotkanie.
Posyła mi ten swój cwaniaczki uśmieszek. Wiedziałam, ze tak to się skończy.
– Nie, nie tęskniłam. – odpowiadam szczerze. – To była chwila słabości wywołana winem. Dobrze wiesz jakie głupoty potrafię po nim robić. Na przykład iść do łóżka z kompletnym idiotą.
Ale prawda jest zupełnie inna. Od ostatniego spotkania myślę tylko o nim. Myślę o naszym pocałunku i o tym jak bardzo chciałabym włożyć dłonie w jego gęste, czarne włosy. Mimo to wcale z anim nie tęskniłam. Nie. Ani trochę.
– Kłamiesz. – mówiąc te słowa robi mi miejsce do przejścia.
Wykorzystuję to natychmiast i maszeruje po korytarzu.
– Jesteś wkurzający.
Idę szybciej, jednak Max rusza za mną.
– Możliwe, ale ty za to jesteś piękna i denerwująca. Śmiertelnie niebezpieczna mieszanka.
Przystaje i odwracam się w jego stronę. Posyłam mu gniewne spojrzenie.
– Ja denerwująca? – Gdyby tylko to spojrzenie mogło zabić, u moich stóp leżał by trup.
– Tak Ash, doprowadzasz mnie do szaleństwa.
– Niby jak?
Triumfuje, widzę to w jego oczach. Podchodzi do mnie na niebezpieczną odległość i dotyka moich włosów. Nie potrafię się od niego uwolnić. Jest hipnotyzujący.
– Wyszczekanym językiem, ciałem, sposobem chodzenia, przez te cholerne ciuszki, Ashley nawet twoje pieprzone usta są takie pełne i denerwujące. – Całkowicie likwiduje przerwę między nami i wdycha mój zapach. – I ten cholerny jaśmin, który czuje codziennie od trzech lat.
– Słu...słucham? – Całkowicie tracę nad sobą kontrolę. Moje kolana uginają się od jego bliskości i głosu. Jest jak trucizna, obezwładnia mnie.
– Pachniesz jaśminem. – puszcza kosmyk moich włosów i skanuje moje ciało. – Tak cholernie na ciebie reaguje Ashley, ale chyba nie muszę ci tłumaczyć jak.
Nie potrafię się dłużej oszukiwać. Pragnę go. Jego głos powoduje ciarki na moim całym ciele, spojrzenie jest tak przeszywające i jestem pewna że widzi moją czerwoną koronkową bieliznę. A gdy przesuwa koniuszkiem swojego języka po ustach widzę sceny pieprzenia się z nim w różnych możliwych miejscach i pozycjach.
– Mówiłeś coś? – pytam ponieważ nie pamiętam ani jednego słowa, które powiedział w moim kierunku.
– Twoje włosy. – mówi lekko zaskoczony i rozbawiony. – Pachną jaśminem. Nie słyszałaś nic ?
Ma rację. Nie słyszałam nic.
Pogubiłam się gdzieś pomiędzy jaśminem, moimi utami i tym całym pieprzeniem. Ta gadka nie była istotna, istotne było spojrzenie Maxa i jego zapach. Mięta i tytoń całkowicie lasują mi mózg.
– Posłuchaj no panie idealny. – Idę przed siebie na korytarzu. – Nie mam zamiaru teraz tracić czasu na rozmowę z tobą kiedy mam ważniejsze sprawy na głowie.
– Po co te podchody Ashley, prędzej czy później i tak wylądujemy razem w łóżku.
– Prędzej czy później i tak znowu będziesz z Caroline. – Nie daje za wygraną. Szargają mną emocje.
– Czyżbyś była zazdrosna. Podobno nic do mnie nigdy nie czułaś i pomiędzy nami nigdy nic nie będzie? – mówi wielce z siebie zadowolony.
Stoję pod drzwiami do pokoju Grega i jestem wściekła i poirytowana. Zamiast odpowiedzieć, kręcę się w myślach. On jest taki irytujący i frustrujący. Zapominam o szczegółach przez jego seksualną aurę.
– Zdecydowanie wyczuwam zazdrość Ashley. – Zamyka oczy a długie i grube rzęsy zrzucają cień na jego policzki. – Hm...– Z jego gardła wydobywa się gruby, męski pomruk. I słodki Jezu właśnie widzę go nad sobą, kiedy mnie porządnie pieprzy i wydaje z siebie te wszystkie pogłosy.
Max otwiera oczy a jego spojrzenie ląduje na moich ustach.
– Nie jestem zazdrosna. – Czuję jak zaczynam czerwienieć z poirytowania.
– Tak słodko zazdrosna, to musi być zazdrość. – krzyczy na cały korytarz. Przechodzący studenci zerkają na nas z uśmieszkiem, jakby właśnie zobaczyli początki jakiegoś romansu. Ale to jest raczej koniec i to nie udanego romansu sprzed laty.
Łapię za klamkę i już chce ją nacisnąć, ale przerywa mi znowu chłopak, który teraz przeciska się przez morze studentów.
– Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
– Jakie pytanie? – pytam zaskoczona i marszczę podejrzanie brwi. Nie przypominam sobie, żeby chłopak zadawał mi jakieś istotne pytanie.
– Gdzie chcesz o przepiękna żebym cię zabrał w sobotę?
Poprawiam torbę na ramieniu.
– Ale ty mi nie zadałeś tego pytania. Poza tym nie wyobrażaj sobie, to tylko spotkanie nie żadna randka.
– Ależ właśnie je zadałem. – dodaje żartobliwie wycofując się dalej w głąb korytarza niesiony osobami. – Nieprawdaż? – Drapie się po kilkudniowym zaroście i świdruje mnie swoim magnetycznym spojrzeniem.
Jemu wydaje się, ze ta sytuacja jest niesamowicie zabawna. o dziwo jakaś prewencyjna cząstka mnie tez tak uważa.
– Zaskocz mnie. – Wypuszczam głośno powietrze z ust bo czuje, ze przegrywam ten pojedynek.
– Oczywiście.– mówi zadowolony z siebie.
– Ale pamiętaj że to nie jest randka.
– Oczywiście. – znów to powtarza dławiąc się śmiechem. I znika mi z oczu.
Otwieram drzwi do gabinetu wykładowcy i zerkam do środka. Wchodzę śmiało do środka i moja skóra budzi się do życia. Jestem obsypywana zimnymi pocałunkami po całym moim ciele przez przyjemny wiaterek, który dostaję się tu przez otwarte okno. Dokładnie skanuje wzrokiem pomieszczenie. Dwa duże skórzane fotele przy dużym dębowym biurku, na którym stoją dwie fotografie. Na jednej z nich widnieje Greg z piękną blondynką, a na drugiej również ta sama blondynka, tyle że to zdjęcie wywołuje u mnie o wiele więcej emocji. Na zdjęciu jest ona ubrana w białą długą suknie.
Czuje się speszona i odkładam zdjęcie. Nie powinnam tutaj wchodzić bez zaproszenia, a tym bardziej szperać w jego prywatnych rzeczach. Ale w mojej głowie rodzi się pytanie. Dlaczego mnie uwodzi skoro ma żonę?
Patrzę na regały książek, żeby zając czymś głowę. Odnajmuję wydanie mojej ukochanej książki Wichrowe wzgórza i przejeżdżam po niej palcem. Jest w skórzanej oprawie, jak wszystko tutaj. W całym pomieszczeniu unosi się tak znajoma mi woń starych książek. I działają na mnie bardzo kojąco, już prawie zapominam po co tutaj przyszłam, gdy nagle czuję na szyi czyjąś gorącą dłoń i przerażona podskakuje.
– Cii...– Greg przykłada palec do moich ust. – Jesteśmy na uczelni panno Montgomery. – Zawiesza głos i opiera się na pobliskiej półce, wygląda to bardzo seksownie. – Ale nie da się ukryć, że bardzo podobał mi się ten stłumiony jęk.
– Wcale nie krzyknęłam. – odpowiadam oburzona szeptem.
– Owszem Ashley krzyknęłaś, a ja wcale z tego powodu nie narzekam.
Przełykam głośno ślinę, czując że powietrze między nami napełnia znajoma elektryczność.
–Co cię do mnie sprowadza? – pyta zadowolony. Przesuwa wzrokiem po moich wargach a oczy zaczynają mu ciemnieć. – Ślicznie dziś wyglądasz.
Greg nadal trzyma palec na moich ustach i zaczyna nim pocierać.
– Ty też. – odpowiadam automatycznie podniecona do szpiku kości jego gestem. Nagle czuje się niezaspokojona seksualnie. Ręce wilgotnieją mi od potu, a serce kołota bardzo głośno. Greg przybliża się do mnie.
– Jeszcze nikt nigdy nie powiedział ze jestem śliczny, ale zabrzmiało to jako komplement.
– Nie mylisz się. – naglę czuje ośmielenie i łapię go za nadgarstek. Przyciskam jego palec mocniej do moich warg.
Greg wpatruje się we mnie wygłodniałym wzrokiem. Skanuje każdy skrawek mojej twarzy, a ja płonę z pożądania.
– I co?
– Co co?– pytam się patrząc w jego piękne, szare spojrzenie.
– O czym myślisz?
– Myślę, że jest gorąco.
– Tak naprawdę to myślisz, ze to ja jestem gorący.
Odpycham chęć wepchnięcia mu języka do gardła, która rośnie we mnie z każdym oddechem. Przysuwam się do jego twarzy. Wiem, ze to niebezpieczne, w końcu znajdujemy się na uczelni i każdy może nas przyłapać, ale z drugiej strony jest to bardzo podniecające i cholernie mi się to podoba.
– Może gdzieś pojedziemy? Do mnie?
– Cóż za niemoralna propozycja panie Paker.
– Nie ma w niej nic nie moralnego, chyba ze ty myślisz o czymś nie moralnym panno Ashley.
Uśmiecham się nerwowo i nie potrafię oderwać od niego wzroku.
– Przyszłam tu z prośbą o pomoc w zaliczeniach, a nie po to by umawiać się na randki.
– To nie będzie randka Ashley. To będzie tylko wino ze znajomą u mnie w salonie.
– Wino może przerodzić się w randkę.
– Och Ashley...– mówi całkowiecie pochłonięty tym doznaniem. Słyszę jak seksowna chrypa wkrada mu się do gardła. – Natomiast to spotkanie może skończyć się pocałunkiem. A pocałunek związkiem.
Ma racje, nie powinnam przypisywać wszystkiemu etykiet, niektóre rzeczy powinny się dziać bez etykiety.
– Będziesz się musiał napracować, żeby zasłużyć na randkę ze mną.
– W takim razie daj mi szanse. – Patrzy na mnie z prośbą. Jest taki cudowny, idealny i dojrzał. Nagle mój wzrok ląduje na biurku i przypominam sobie zdjęcie które tam leży. Nie mam pojęcia w co on gra, nie wiem o co chodzi. Ale jedno wiem, jest tak cholernie hipnotyzujący. Łapie mnie za ręce i masuje moje knykcie. – Jest coś w tobie takiego Ashley, innego. A ja tak bardzo pragnę tej inności w swoim życiu. Nawet nie masz pojęcia jak bardzo tego potrzebuje. – Wzrusza ramionami, nadal utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.– Moje serce nie jest kuloodporne, bardziej niż twoje. Uwierz mi w to co mówię. Kiedy nie ma się już nic więcej w życiu do stracenia, trzeba ryzykować. Nie mam już nic Ashley i to prawda nie mam nic do stracenia. – Oddycha znacznie szybciej niż minutę temu, jest lekko zdenerwowany. – Chce żebyś pomyślała o tym żeby zostać tym czymś co mnie wypełni i sprawi że spojrzę na to życie inaczej. Proszę Ashley jedź ze mną do mojego domu, teraz.
Nigdy przedtem nie czułam czegoś takiego, nikt przedtem jeszcze mi czegoś takiego nie powiedział. Jestem poruszona, a w mojej głowie roją się sprzeczne emocje, krzyki i pytania. Greg odebrał mi mowę, instynkt, przeczucie. Wszytko.
Każdy skrawek mojego ciała wrzeszczy, żebym uciekała. Nie wiem co tu robię, nie wiem dlaczego również rozważam propozycję Grega. To jest tak bardzo niedorzeczne, oboje wiemy że nic z tego nie będzie. W dodatku nic nie wiem o profesorku.
– Dobrze.
– Naprawdę? – pyta zaskoczony, taksując mnie spojrzeniem.
– Tak panie Paker, może mnie pan zawieźć do swojego domu.
Droga nie trwa długo. Ale ta część Brooklynu to zdecydowanie nawet nie ranga mojego ojca. Osiedle jest przepiękne, wszędzie piętrzą się białe, nowoczesne domy, których ściany są w większości przeszklone. Piękne i stylowe ogrody. A budynki są postawione praktycznie na plaży. Widok pięknej i błękitnej wody dopełnia to osiedle.
– Serio? – mówię zaskoczona. Jak koleś który jest w jego wieku ma to wszystko. Nadziani rodzice? Bogata żona?
– Nie komentuj dobrze? – Zatrzymuje samochód przed ogromną czarną bramą. otwiera ją pilotem, a mi ukazuje się wielka, co do gabarytu willa. Jest przepiękna. Białe mury, błękitne szyby, w których znajdują się śnieżnobiałe zasłony do ziemi. Biała kostka i przepiękna zieleń. Różnorakie kwiaty.
– Chyba jestem w raju. – Wyskakuje z auta, gdy tylko Greg zaciąga ręczny. – To jest niesamowite. Nie wiedziałam, że są takie miejsca w tym mieście. – Rozpościeram ramiona i wdycham zapach tych przepięknie wyglądających kwiatów. Spoglądam na Grega podejrzliwie.
– To jest mój dom. Proszę cię nie mów o nim tak zachwycająco. – Również wysiada z auta i dotrzymuje mi kroku.
– Przestań, ja też mam nadzianych rodziców, ale taki dom ? – Zerkam na niego, a ten uśmiecha się delikatnie. – Pasuje ci to miejsce.
– Dziękuję pani. – Przysuwa mnie do swojego boku i delikatnie szczypie w pupę.
– Ała...– Podskakuje i wymierzam mu kuś-tańca w bok.
– Jesteś idealna. – szepcze mi do ucha i prowadzi mnie ta był budynku.
Greg cały czas na mnie patrzy a jego uśmiech jest tak cholernie męski i drapieżny. Pragnę się przed nim całkowicie obnażyć. Nagle się zatrzymujemy a wzrok Pakera ląduje to na moich ustach, to na oczach. Oddycha coraz szybciej i płytko. Przysuwa swoją twarz do mojej. Trąca mój nos swoim nosem. Usiłuje myśleć o czymś, nawet o tym zajściu, ale nie potrafię. Nogi robią się jak z waty i muszę trzymać się jego umięśnionych ramion, które znajdują się w opiętej białej koszuli. Zamieram całkowicie, to znaczy prawie. Nie zamiera mi tylko moja pulsująca żądza pomiędzy udami.
Greg muska moje usta swoimi wargami i leniwie pogłębia pocałunek.
– Tutaj nikt nam nie przeszkodzi, nie uważasz? – dyszy w moje usta, pomiędzy małymi i delikatnymi pocałunkami. Mogłabym powiedzieć, ze mnie nie całuje a szczypie moje wargi. Jest to tak dobre, że pragnę aby nie przestawał.
Ale to wszystko. Greg odsuwa się od moich ust i przechodzi z ustami na moje ucho.
– Wina? – Pyta popychając mnie w stronę wielkiego tarasu i wielkiego basenu, którego cienka linia brzegu idealnie łączy się na tej wysokości z oceanem.
Mężczyzna zostawia mnie samą na tarasie przy parasolach i leżakach, a sam wchodzi do domu po napój. Jest gorąco i parno. Słońce delikatnie przypieka mnie w skórę, przez co czuje że moje ubranie po woli zaczyna się do niej przylepia, więc robię to, co muszę aby nie umrzeć z przegrzania. Ściągam przez głowę moją delikatną białą bluzeczkę.
Słysze chrząknięcie za plecami. Odwracam się i widzę wygłodniały wzrok Pakera i dopiero teraz przypominam sobie że mam na sobie czerwony koronkowy stanik.
– Przestań. – Karcę go żartobliwie. – Stanik i góra od bikini to praktycznie to samo.
– Proszę. – Podaję mi lampkę wina i sam wyskakuje z koszuli, pozostając w samych obcisłych szarych spodniach.
Moja silna wola właśnie poszła na spacer. O mamusiu! Jak on wygląda. Rety. Jego klata, taka piękna, opalona, muskularna i zapewne twarda jak głaz, przepięknie lśni w świetle słońca. Zastanawiam się jak to jest możliwe. Wygląda przepięknie. Jego tors przypomina piękną rzeźbę, jakby Michał Anioł sam osobiście maczał w niej swoje palce. Mogłabym językiem badać każdy mięsień na jego brzuchu, począwszy od sześciopaku po literę V, którą tak doskonale widzę.
– Przestań. – Próbuję naśladować ton mojego głosu. – To tylko klata, zapewne widziałaś ich tysiące.
– Wcale się nie gapiłam. – usiłuję się bronić. Podchodzę do brzegu wody i siadam zanurzając swoje nogi.
– Jasne. – Chichocze i podchodzi do mnie. Robi dokładnie to samo co ja. – Więc z czego potrzebujesz korepetycji?
Ach no tak, bo w tej sprawie się dzisiaj spotykamy. Zupełnie zapomniałam. Te widoki wyprały mi rozum.
– Muszę zaliczyć biologię i to dość szybko, a nawet nie byłam na ani jednych zajęciach.
– I jak mam ja tobie w tym pomóc? – pyta z uniesioną brwią.
– Nie oszukujmy się. Jesteś facetem i to dość atrakcyjnym.Sądzę że pani z dziekanatu zrobi dla ciebie wszystko.
– Masz rację, jest w stanie zrobić wszystko. – Podkreśla wszystko a ja wybucham śmiechem.
– Dobra nie mów nic więcej nie chce tego słuchać, kogo posuwasz po zajęciach.
Greg łapie mnie w talii i sadza sobie na kolanach. Jestem zaskoczona jego posunięciem. Jeździ dłonią po moich nagich udach i co chwila zerka na moje piersi. Oblizuje usta.
– Nie ukrywam, że jedyna osoba z którą chciałbym to robić siedzi mi na kolanach.
Zamieram pod wpływem pożądania.
– Więc dlaczego tego nie zrobisz? – pytam kokieteryjnie. Nie wiem co się ze mną dzieje, ale on mnie tak ośmiela.
– Ponieważ mam swoje zasady panno Montgomery.
Cholernie mnie podnieca, gdy mówi do mnie w ten sposób. Podnieca mnie to jak na mnie patrzy. Podnieca mnie sam kształt jego ust. Cholera. Jest źle bardzo źle.
Przejeżdżam palcem po jego nagim torsie, a on drży pod wpływem mojego dotyku.
– Nie potrafię cie rozgryźć Ashley. – szepcze, gdy ja nadal kontynuuję moją wycieczkę palcem po jego mięśniach. – Jesteś niczym puzzle, tylko te cholernie trudne.
– Co masz na myśli?
– Nieważne. – Spogląda na ocean zamyślony.
Przyciskam dłoń do linii jego spodni, na co się nieznacznie spina.
– No powiedz. – szepczę, aby nie zepsuć tej chwili. Czuję się tak dobrze.
Spogląda w moje oczy i widzę w nich pustkę. Dopiero teraz ją dostrzegam. Zastanawiam się co go w życiu spotkało i o co chodzi. Milion pytań nasuwa mi się na język ale milczę. Nie chce go przestraszyć.
– Nie chciałaś się ze mną umówić, nie chciałaś nawet mieć na początku ze mną nic wspólnego. A teraz siedzisz na moich kolanach, w samej bieliźnie i mam mętlik w głowie. Jesteś taka trudna i niedostępna. Boję się że powiem o jedno słowo za dużo i uciekniesz. A nie chce żebyś uciekała.
Przełyka ślinę, a moje serce protestuje gwałtownym łomotem.
– Wiesz jaka jest moja sytuacja...
– Wiem Ashley, ale mam również wrażenie, ze czujesz coś jeszcze do Blacka. Nie potrafię tego pisać, ale teraz jest pięknie, ale gdy tylko on jest w pobliżu...ja schodzę na drugi plan. A ten pocałunek na próbie...– mówi coraz bardziej wkurzony. A ja się wkurzam że on się wkurza.
– To była gra.
– To nie była tylko gra, oboje o tym wiemy.
Patrzę się w jego oczy. Ta szarość mnie dobija. Tak szybko mnie przejrzał. Nie wiem co powinnam odpowiedzieć, więc postanawiam zmienić temat.
– A co z tobą? Wiem tylko tyle, ze jesteś z dominikany, nie masz dziewczyny, ale masz żonę?
Patrzy na mnie zaskoczony. Nagle w jego spojrzeniu pojawia się wielka rana, taka którą rozdrapałam.
– Moja żona nie żyje. – mówi na pozór obojętnie, ale ja widzę w jego oczach smutek, żal, tęsknotę.
– Przykro mi. – Dotykam jego ramienia i chce wstać z jego kolan. Ale on mnie powstrzymuje. Przytula się do mnie, a swoją głowę kładzie w zagłębienie mojej szyi.
– Nie idź. – szepcze cicho. – Byłem młody i głupi Ashley. Moja historia, może przypominać twoją. Wpadliśmy, ale ja ją kochałem. Nie zostawiłem jej nie zdradziłem. Była dla mnie wszystkim co miałem, całym światem i w dodatku miałem być ojcem. – przełyka ślinę i kontynuuje. – Pobraliśmy się na przeciw rodzicom. Mój ojciec jest bardzo wpływowym człowiekiem na Dominikanie. Nie podobało mu się, że zadaje się z taką biedną dziewczyną. Nie lubił jej. Pewnego razu, nawet wygonił ją z naszego domu. W noc przed moim wyjazdem na studia, na które jej nie było stać chciała stracić ze mną dziewictwo. Zgodziłem się, ponieważ kurde Ashley ona była moją dziewczyną, chciałem żeby była szczęśliwa. – Nie wiem co powinnam teraz robić. Facet opowiada mi o swoim życiu, a raczej o swoim dramacie, o miłości, a ja siedzę półnaga na jego kolanach. – To była magiczna noc. Chociaż ja od dawna nie byłem prawiczkiem, było mi z nią najlepiej. Wyjechałem na studia, a po miesiącu dowiedziałem się ze będę ojcem. Przerwałem moją edukację i wróciłem do domu. Pokłóciłem się z rodzicami i zorganizowałem nasz ślub. Wszystko było dobrze, rodzice po pewnym czasie nie wpieprzali się nasze życie. Aż do dnia ślubu. Dziwnym zbiegiem okoliczności ojciec przepisał mi wszystko tego dnia. Zostawił sobie tylko dom i lokatę. Sadziłem, ze pogodził się z moim wyborem, ze chce żeby mi i mojej żonie żyło się dobrze. Ale się myliłem Ashley. – Greg podnosi głowę i patrzy w moje zaszklone oczy. Jego natomiast są oazą spokoju. Myślałam ze zobaczę rozpacz, ale sądzę że po tym czasie zdołał wylać już wszystkie łzy. – Po całej ceremonii zaraz po kolacji, mój ojciec wygonił Veronic. Nagadał jej bzdur, że musiałem się ożenić, zęby zdobyć firmę, że to tylko fikcja, nikt jej nie chce ani jej bachora. – Na chwilę przerywa i zamyka oczy. – Wyjechała. Zderzyła się z ciężarówką. Zginęła na miejscu, ona i moje dziecko.
– Greg...– mówię przerażona podnosząc jego głowę do góry.
– Zniknąłem z ich życia, nie chciałem ich znać. Ludzi którzy zniszczyli mi życie. – Otwiera oczy i dotyka moich dłoni. – Teraz wiesz co oznacza że wszystko straciłem.
– Nie potrafię znaleźć słów. – dukam ledwo słyszalnie.
– Nie szukaj ich Ashley, one są zbyteczne. Wiem doskonale co teraz czujesz. Czułem to tylko sto razy mocniej jeszcze rok temu. Teraz jest dobrze.
– Nie wiem skąd czerpiesz na to siły.
– Aktualnie od ciebie panno Montgomery. W przeszłości z mojej pasji. Aktorstwo. Nie ma chyba lepszego lekarstwa.
Kochani przepraszam WAS, nie wiem jak to możliwe, że ten rozdział jest tak długi. Zapewne zanudzicie się na śmierć, w końcu to ponad 3300 słów.
Ale z racji tego że wczoraj zaliczyłam już jeden egzamin i jedno kolokwium, postanowiłam napisać historię Grega. I co teraz o nim myślicie?
Pozdrawiam Was gorąco
writes_girl
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top