¤ 5 ¤

Mocniej zagryzłam dolną wargę i ze łzami rozmywającymi mi obraz, spojrzałam na Kaito.

- Jak długo będzie to trwać? - wyszeptałam.

- Nie wiem. Może być w takim stanie dzień, tydzień, miesiąc, a nawet rok. Ale jeśli pani będzie do niego dużo mówić, jest większe prawdopodobieństwo, że w końcu się obudzi.

Przeczesałam ręką miękkie, gęste, wiśniowowe włosy, lekko pociągając za końcówki włosów. Zawsze tak robiłam, jak byłam mała, gdy on jeszcze rano przysypiał, a ja chciałam, żeby wstał. To było takie moje hasło: "Wstawaj", a jak to nie skutkowało, to zawsze po nim skakałam. Wkurzał się wtedy na mnie z groźnym warknięciem, że "już wstaje". Większość nawyków z dzieciństwa jest mi tak bliskie, iż do dzisiaj mi zostały. Duża ich część to są różne odruchowe, tajemne hasła, które zawsze kierowałam do Kaito, na przykład, jeżeli chciałam, żeby opowiedział mi bajkę, przed spaniem siadałam mu na kolanach. On zawsze wiedział, o co mi chodzi.

Kąciki moich ust powędrowały ku górze, gdy przypomniałam sobie o tych miłych chwilach. Jednak od razu opadły w dół, gdy smutne obrazy przysłoniły te wesołe. Tych smutnych było o stokroć więcej, ale niestety, one również były częścią mnie, tą gorszą.

~~~

- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale pana Hiroshi nie będzie jutro w pracy - powiedziałam, starając się, aby mój głos był taki jak zwykle. A w chuj mi się to udawało...

- Co się stało, Scarlett? - zapytał mój szef wyraźnie zmartwiony.

- On... - zawahałam się przez chwilę - Miał wypadek.

- W takim razie masz zwolnienie z pracy do końca tygodnia.

- Nie, ja jutro będę. Ja jestem cała i zdrowa - zaprotestowałam z mocnym naciskiem na ostatnie zdanie.

- To polecenie służbowe - i się rozłączył.

Kolejny numer jaki wybrałam, należał do Yami, która pewnie umierała ze zmartwienia. Już po pierwszym sygnale odebrała i wiecie co? Nigdy nie słyszałam, żeby szatynka mówiła do mnie w ten sposób. Musiałam wyglądać na naprawdę przejętą, skoro tak zareagowała.

- Sky, co się, do cholery, stało? - powiedziała zdenerwowana.

Już samo "do cholery" w jej ustach brzmiało nienaturalnie. Nigdy nie słyszałam, żeby tak się do kogoś wyrażała. Jednak w końcu ten dzień nastąpił...

Westchnęłam głośno, przygotowując się na drugi raz wypowiedzenia tych kilku słów, które ledwo przechodziły mi przez gardło.

- Kaito miał wypadek samochodowy - zagryzłam wargę, żeby się nie rozpłakać.

- Gdzie jesteś?

- Nie, Yami. Mi nic nie jest - w następnym momencie powiedziałam najgorsze słowa, na które sama pluję przez całe swoje życie - Będzie dobrze.

Miałam w oczach łzy, ale wolałam teraz nie płakać. Dziewczyna nie dałaby mi wtedy spokoju, w związku z czym musiałabym jej podać adres. Nie chciałam, żeby tu przyjeżdżała, bo zobaczyłaby mnie w najgorszym stanie - stanie płaczu. Wyglądam wtedy żałośnie i tak strasznie, że nawet demon by ode mnie uciekł. To cud, że lekarz się jeszcze nie zwolnił, widząc mnie z taką gębą.

- Jak Aki? - zmieniłam szybko temat.

- Przed chwilą Jumin do mnie dzwonił i mówił, że zostanie u niego na noc. A ty wracasz do mieszkania?

- Nie wiem. To zależy - powiedziałam szczerze.

Nie wiem, co się ze mną stało. Po prostu stałam się wtedy dla niej miła, jakby to, co się zdarzyło, miało wpływ na moje nastawienie do świata.

Usiadłam na krześle przy łóżku i opuszkiem kciuka zaczęłam głaskać zewnątrzną stronę silnej dłoni chłopaka. Te ręce zawsze mnie przytulały, chroniły, łaskotały... Tak, to prawdziwy Kaito. Jest jak lew, który chroni swoich bliskich. Chciałabym, żeby w końcu znalazł sobie jakąś dziewczynę, dzięki której ułożyłby sobie życie. Wiem, jak bardzo jest mu trudno, w końcu minęły zaledwie dwa lata... Piekło, które razem przeżyliśmy... Nie wiem, czy mogło stać się coś gorszego. Zawsze, jak analizuję wszystko, co się zdarzyło przez te dwadzieścia lat, to mam dreszcze, szczególnie, gdy pomyślę o moim życiu przed osiemnastką. To właśnie wtedy, kiedy stałam się "dorosła", musiałam wybrać i wybrałam. Ale zanim wszystko się poukładało... Ech...

- Proszę, przyjadę do ciebie - powiedziała, niemalże błagając.

- Nie, naprawdę. Daruj.

- To wyślę Zen'a po ciebie! Błagam, wróć! Słyszę, że jesteś w kiepskim stanie...

Westchnęłam i podałam Yami adres. Może miała rację, nie powinnam się tak przemęczać. Dzisiaj wypocznę, to jutro rano przyjadę do Kaito. Teraz to ja mu będę opowiadać bajki... Tyle, że bardziej rzeczywiste, z mojego życia codziennego. Chociaż, kto wie... Może opowiem mu o jednorożcach w krainie słodkości, z tęczami zamiast słońca i różowym niebem.

Ścisnęłam rękę wiśniowowłosego, uśmiechając się przy tym wesoło. On się obudzi, ja to wiem. Będzie walczył o swoje życie, nie tylko dla siebie. Ma dla kogo i o co walczyć, na pewno o tym wie. Nikt mu nigdy nie musiał powtarzać, żeby szedł do przodu, bo sam potrafił znaleźć sobie dobry powód.

- Kocham cię, braciszku - wyszeptałam.

Siedziałam tak wpatrując się w Kaito, dopóki drzwi się nie otworzyły. Stanął w nich Zen, cały zdyszany. Czy on biegł do tego szpitala?!

- Jedziemy? - zerknął na chłopaka, a potem na mnie.

- Jasne - wzruszyłam ramionami, a następnie zdjęłam kurtkę z krzesła.

Wzięłam jeszcze torebkę, po czym zaczęłam się ubierać w trakcie wyjścia.

- Daj, pomogę ci - białowłosy wziął ode mnie torebkę, dzięki czemu swobodnie ubrałam się do końca.

- Nie musiałeś - bąknęłam.

Kiedy wyszliśmy ze szpitala, udaliśmy się w stronę mojego auta. Miałam zamiar wsiąść na miejsce kierowcy, jednak w momencie, gdy otworzyłam drzwi, czerwonoki złapał mnie za ramiona o odprowadził na miejsce pasażera. Fuknęłam zirytowana, ale ostatecznie usiadłam, koniec końców przyznając sama przed sobą, że nie dałabym rady prowadzić.

Wyjechaliśmy z parkingu, a ja przymknęłam oczy, żeby na spokojnie pomyśleć, jak ja wszystko wytłumaczę swojej współlokatorce. Przecież nie wejdę jak gdyby nigdy nic i nie zignoruję jej, szczególnie, iż trzymała się blisko z Kaito.

Otworzyłam po chwili oczy, stwierdzając, że nie jedziemy do mieszkania. Ulice, którymi jechaliśmy, znałam całkiem dobrze, choć prawie nigdy nimi nie jeździłam.

- Gdzie jedziemy? - warknęłam.

- Niespodzianka - uśmiechnął się zadowolony.

O nie, kurwa, żadnych niespodzianek. Tylko spróbuj jakiś numer wykręcić, to przywiążę cię do ściany i spalę na żywca, zaczynając od tych twoich kłaków. Tak w ogóle ile on ma lat, że jego włosy są białe?! Trzysta? Jak tak, to powiem, że formę trzyma...

- Ile masz lat? - zapytał, lustrując mnie, od góry do dołu. Chciałbyś, ty zboczeńcu jeden...

- Dwadzieścia - mruknęłam - A ty?

Spodziewałam się, że odpowie mi sto albo dwieście, ale tego, co powiedział, to się za Chiny ludowe nie spodziewałam. Czy ja już mówiłam, że jestem jak wredne dziecko?

- Dwadzieścia trzy.

- To czemu masz takie białe włosy? Farbujesz? - uniosłam brwi ku górze.

- Jestem albinosem. Przepięknie wyglądam w tym kolorze, co nie?

O nic więcej nie pytałam. Po prostu zamknęłam się, bo jednak doszłam do wniosku, że go nie lubię. Pieprzony narcyz... Czy na tym świecie istnieją jeszcze jacyś ludzie podobni do mnie, Kaito i Akiego?!

Ciszę przerwał dźwięk mojego telefonu.

- Halo? - powiedziałam, gdy w końcu wydobyłam telefon z kieszeni.

- Sky! - usłyszałam.

- Aki, co się stało? - serce zaczęło mi walić jak szalone. Jeszcze by brakowało, żeby jemu coś się stało.

- Ratunku!

- Mów normalnie, kuźwa!

- Zakochałem się! Ale wiesz, tak naprawdę!

- Ekhem - odchrząknęłam - Wrong number, darling!*

- Sky, to poważne! - zirytował się, a ja przewróciłam oczami.

- No dobrze. Niech zgadnę: Jumin.

- Tak! Dziękuję ci za to, jesteś najukochańsza na świecie najlepsza, najcudowniejsza, najmilsza, najs...

- Error - przerwałam mu.

- Sama jesteś error! - warknął.

- Dopiero teraz to odkryłeś? - sarknęłam.

- Dobra, lecę, bo z tobą się nie da pogadać. Cześć!

- Pa - nacisnęłam czerwoną słuchawkę.

- Twój chłopak? -  spytał Zen.

- Co?! - wytrzeszczyłam oczy - Nie, ble, fuj! Za kogo ty mnie masz?!

- "Ble, fuj"? - zdziwił się.

- A co? - zerknęłam na niego.

Niby był skupiony na drodze, ale widziałam jak patrzy na mnie kątem oka z zainteresowaniem.

- Jesteś lesbijką?

- Nie! O czym ty pieprzysz?! Ja nie mam żadnej orientacji!

- Żadnej? - popatrzył na mnie jak na wariatkę.

W sumie to mu się nie dziwię, bo nie codziennie spotyka się laskę, która nie ma żadnej orientacji. U niektórych, tak jak u tego debila, od razu widać za kim się ugania. Niestety, nie ze mną te numery. Nikt nie był w stanie mnie w sobie "rozkochać", że tak powiem, a już kilku idiotów próbowało. Jednak bez skutku, ja ciągle czułam to samo obrzydzenie do miłości, pocałunków, czułości i innych tego typu pierdół. Jestem chyba ostatnią osobą na tej kuli ziemskiej, która brzydzi się z pozoru "zwyczajnej miłości".

- Można? Można! - uśmiechnęłam się zadziornie, usadawiając się wygodniej w fotelu.

Trochę kolorów odpłynęło z twarzy białowłosego, a ja byłam wprost z siebie dumna. Uwielbiałam wkurzać, gnębić i osłabiać ludzi, przynajmniej niektórych. To tak trochę moje hobby, tylko mniej normalne. Ale kto powiedział, że ja w ogóle jestem normalna?!

- A co jak się ktoś w tobie zakocha?

- To już jego problem - wzruszyłam ramionami, unosząc brwi - Dlatego właśnie nie lubię większości facetów - debile!

Białowłosy spojrzał na mnie z szokiem wymalowanym na twarzy, a po chwili ostro wyhamował, zjeżdżając na pobocze.

- Za kogo ty masz tą większość facetów? - zmarszczył brwi.

- Co, obraziłam twoje wielkie ego? - prychnęłam. W tym momencie poznajcie drugą mnie.

- Tak, bo powiedziałaś to tak, jakby cię nie obchodzili inni.

- Bo mnie nie obchodzą, oprócz Kaito oraz Akiego.

- Aha, czyli tylko oni istnieją na tym świecie, tak? - warknął.

Nie znam go dobrze, ale zaczął mnie wkurwiać, więc po prostu wysiadłam.

- Yami też cię nie obchodzi, a z nią cała reszta świata?

- Yami jest tylko moją współlokatorką - podkreśliłam - Po za tym, kim ty jesteś, żeby mnie wychowywać, do jasnej cholery? I tak, nie obchodzi mnie cała reszta zasranego świata! Co ci do tego, co?! - wrzasnęłam.

- Bo inni też mają uczucia!

- No, ciekawe - sarknęłam.

- Co ty masz do reszty świata?! - krzyknął.

- Nienawidzę jej, okay?! - wyznałam naprawdę szczerze - A teraz daj mi spokój!

Ruszyłam dalej drogą, nie zastanawiając się nad tym co dalej, po prostu szłam. Po chwili skręciłam w jakąś dróżkę leśną, nie zwracając uwagi na Zen'a, który został z moim autem.

Spokojnie, wszystko jest dobrze, to tylko ten skurwisyn wmawia ci jakieś bzdety.

"Świat jest jak ciemność - zero światła."

Nie obchodzi mnie on, ani jego chore ego. Wszystko jest w porządku, wszystko jest na swoim miejscu... "Miłość"... Ble. Tak, wszystko mam dobrze uporządkowane. Byle, żeby mnie nie szukał, sama wrócę do domu.

- Sky!

Kuźwa...

- Czego?! - wrzasnęłam, obracając się z morderczym wzrokiem.

Mężczyzna podbiegł niebezpiecznie blisko mnie, po czym mocno mnie przytulił. Otworzyłam szeroko oczy i zaczęłam się wyrywać z jego uścisku, ale nie dałam rady.

"Zapamiętaj to sobie: jesteś tylko kobietą!"

Zaczęłam jeszcze mocniej się wyrywać, jednak nie przyniosło to żadnego skutku. Im mocniej Zen mnie przytulał, tym bardziej chciałam się wyrwać. Niestety, ostatecznie wszystkie siły mnie opuściły, zwłaszcza, że i tak byłam wykończona po długim płakaniu w szpitalu. Z całej siły uderzyłam pięścią w klatkę piersiową albinosa, a niechciane łzy wydostały się z moich oczu.

- O co ci chodzi?! - krzyczałam - Puść mnie!

Koniec końców stałam się tak wyczerpana, że gdyby nie silne ramiona mężczyzny, padłabym na ziemię.

- Dlaczego?!

*Wrong number, darling - Zły numer, kochanie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top