■ 3 ■

- Dwa miesiące! - warknęłam na koniec.

Kaito przez cały czas słuchał uważnie mojej wypowiedzi, aż mogłoby się wydawać, że siedział jak na szpilkach. Ten dureń zawsze się ekscytował, gdy widział w czymś szansę, abym się "zakochała". Brązowooki znał mnie trochę lepiej niż Aki i wiedział o rzeczach, których nie byłabym w stanie nikomu powiedzieć. Tu jednak nie oto chodziło. Moja orientacja to nie hetero, nie homo i nie bi. Mi się po prostu nikt nigdy nie podobał, może między innymi dlatego, że nie miałam zbyt wielkiego wyboru lub po prostu nie potrafię kochać. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było.

- Nie jest tak źle... - chłopak uśmiechnął się tajemniczo - Masz czwórkę przystojnych mężczyzn w mieszkaniu.

- I kota, który się nazywa Elizabeth - sarknęłam.

Wiśniowowłosy parsknął śmiechem, o mały włos nie wypluwając z ust kawy.

- Wiem! - zawołałam uradowana z własnego pomysłu.

Kaito uniósł jedną brew do góry, patrząc na mnie ze znakiem zapytania w oczach.

- Wiem, jak się pozbyć kota i tego... No... Jumina! - nastąpiła chwila ciszy i napięcia - Oddam ich do Akiego!

Chłopak walnął sobie ręką w czoło, powodując, że rozległ się głośny plask. Pokręcił z rozczuleniem głową i nachylił się, aby być bliżej mnie. Rozejrzał się wokoło, żeby sprawdzić, czy nikt go nie podsłuchuje, po czym wyszeptał:

- Myślisz, że ten facet to gej?

- Nie wiem, ale jakby co, to zawsze może zmienić orientację - mrugnęłam do niego jednym okiem.

Mój przyjaciel roześmiał się głośno, a ja po chwili do niego dołączyłam. Upiłam łyk swojej gorącej herbaty, a w ustach poczułam przyjemny smak napoju.

- A co zrobisz z pozostałą trójką?

- Może... - namyśliłam się przez minutę - Zostawimy ich w lesie?

- Kiedy?

- Nie wiem, jeszcze się umówimy - znowu puściłam oczko do Kaito - A właśnie... Wiesz o tym?

- O czym?

Odruchowo zagryzłam dolną wargę ze zdenerwowania, a spojrzenie utkwiłam w gorącym napoju stojącym naprzeciwko mnie. Atmosfera nagle stała się napięta i niezbyt przyjemna. Nerwowo się poprawiłam na krześle, wiedząc, że lepiej powiedzieć prawdę chłopakowi. Nie wiedział, czyli, że tylko do mnie się dobierali.

- Nie chcę ci tego mówić, ale... Oni chcą, żebyśmy wrócili. Dzwonili do mnie niedawno.

- Co ci dokładnie powiedzieli? - wymamrotał, nachylając się nad stołem.

- Że to nasz obowiązek. Kaito, my nigdy się z tego gówna nie wydostaniemy, zrozum...

Patrzyłam na niego z zatroskaniem, bo wiedziałam doskonale o czym myśli. W głębi duszy bałam się, iż zrobi coś glupiego i go stracę. Tylko dzięki niemu udało mi się poznać Akiego oraz Yami. Tylko dzięki niemu zaczęłam normalnie żyć i pracować. Tylko dzięki niemu nie raz udało mi się przeżyć. Bo mój najlepszy przyjaciel jest dla mnie bratem, do którego zawsze szłam płakać o trzeciej w nocy. Pamiętam, że nigdy nie mówił mi: "Będzie dobrze", ponieważ wiedział, jak jest. Nawet sam nie potrafił się łudzić, więc po prostu powtarzał: "Musisz dać radę, może kiedyś uciekniemy od tego". Dawał mi nadzieję, którą powoli traciłam z każdym kolejnym dniem. Był dla mnie jedynym człowiekiem pokazującym mi życie i gdyby nie on, proszę mi wierzyć, siedziałabym teraz w psychiatryku.

- Zgłosiłaś to? - spojrzał na mnie.

Pokiwałam powoli głową. Nie wyglądał raczej na złego, a zatroskanego i smutnego. Wiedziałam, jak się czuje, bo byłam w podobnej sytacji.

- To dobrze - uniósł kąciki ust - Może później jeszcze o tym porozmawiamy, okay?

To trochę zabrzmiało jakbym była jakimś malutkim dzieckiem, ale nie chciałam się kłócić, dlatego też po prostu przytaknęłam. Szybko udało nam się zmienić temat na jakiś przyjemniejszy, więc miło spędziliśmy w kawiarni kolejną godzinę, nie zwracając uwagi na chwilowo nieprzyjemną rozmowę. Jednak Kaito w końcu musiał już iść, bo jak twierdził, "miał jeszcze trochę do roboty". Nie narzucałam mu się, po prostu powiedziałam, że w sumie to ja też już pójdę.

Chłopak podwiózł mnie do mieszkania, za co byłam mu naprawdę wdzięczna. Na pożegnanie musiałam się do niego przytulić, bo po prostu tego potrzebowałam. Gdzieś w sercu naprawdę mocno się bałam przyszłości, a chciałam mieć wiśniowowłosego zawsze przy sobie, niezależnie od tego, co się stanie.

~~~

- Wróciłaś! - zawołała radośnie Yami, witając mnie w drzwiach.

- Najwyraźniej - przewróciłam oczami.

- Coś się stało? - zapytała, patrząc na mnie zdezorientowana.

- Jest jak zwykle - bąknęłam, zdejmując buty oraz kurtkę.

Złapałam za torebkę, ruszając w stronę swojego pokoju, ale ktoś mnie zatrzymał, a mianowicie popukał mnie palcem po plecach. Obróciłam się i zobaczyłam białowłosego, który uśmiechał się do mnie delikatnie.

- Dziękuję - powiedział - Mów na mnie Zen.

- Spoko - uchyliłam drzwi.

- A ty jak masz na imię, ślicznotko?

"Ślicznotko"?! Serio?! Weźcie mnie trzymajcie, bo zaraz zdechnę. Jeśli to typ flirciarza, to osobiście dopilnuję, żeby go wysłali tam, skąd przyfrunął.

- Nie jestem żadną pieprzoną "ślicznotką", okay? I mam na imię Scarlett - warknęłam.

Zamykałam już drzwi od swojego pokoju, ale on zatrzymał je nogą. Patrzył mi beszczelnie w oczy, unosząc kąciki ust ku górze.

- I tak jesteś śliczna - powiedział spokojnym tonem - I słodka.

- Wypierdalaj!

Kopnęłam go w nogę i zamknęłam drzwi. Słyszałam jak syczy z bólu pod drzwiami, ale nie przejęłam się tym zbytnio. Nagle w głowie zaszumiały mi słowa Zena. Nikt nigdy mi nie powiedział, że ładnie wyglądam. Po prostu przez chwilę poczułam się inaczej, miałam wrażenie, iż czuję się tak przyjemnie... To zdecydowanie było dla mnie coś nowego, bo nikt nigdy mnie nie komplementował.

Jeszcze przez chwilę stałam przy drewnianej powłoce, po czym odsunęłam się, zastanawiając się co ja wyprawiam. Spakowałam potrzebne na jutro dokumenty do teczki, którą włożyłam do dzisiejszej torebki. Wzięłam piżamę, a nastepnie poszłam do łazienki się wykąpać.

Wracając spotkałam kota, który otarł się o moje nogi. Zdezorientowana popatrzyłam na zwierzątko mruczące z zadowolenia. Odsunęłam Elizabeth, delikatnie odpychając ją od siebie stopą. Udałam się do pokoju, gdy po drodze natknęłam się na kobietę z krótko obciętymi brązowymi włosami oraz okularami na nosie.

- Dobranoc - powiedziała, przelustrowując mnie od stóp do głów.

- Dobranoc - odpowiedziałam jej.

- Jakby co, jestem Jaehee Kang.

- Scarlett - uśmiechnęłam się i weszłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Wskoczyłam do łóżka, uprzednio podłaczając telefon, w tym nastawiając budzik. Wtuliłam się w kołdrę, zamykając oczy, po czym odleciałam do krainy Morfeusza...

~~~

Mój wróg numer jeden zadzwonił, zmuszając mnie do wrócenia z powrotem na ziemię. Włączyłam drzemkę na pięć minut, bo nigdy nie potrafię wstać za pierwszym razem, zwłaszcza o piątej. Na pewno wiele osób, które wstają choćby o siódmej, doskonale mnie rozumieją. W końcu jednak, po tych pięciu(set) drzemkach, wstajesz ze słowami wyrytymi na czole, że musisz. A potem co? Patrzysz w lustro i stwierdzasz, że wyglądzasz jak zombie ze szczotą z siedemnastego wieku na głowie. Później wszystkie czynności, które wykonujesz, to już tylko rutyna.

Tak wygląda poranek większości osób, w tym mnie. Co z tego, że później jak przychodzę do pracy, wszyscy patrzą się na mnie z podziwem, jak w domu o poranku jestem jak pies chodzący po lodzie. Potrafię się jednak ogarnąć w pół godziny i nie myślcie sobie, że jestem cudotwórczynią. Po prostu ja nie tracę dodatkowe pół godziny na makijaż, a zaledwie chwilę na tusz do rzęs i trochę pudru. Nie lubię się zbytnio malować, bo wtedy wyglądam jak lafirynda. Nie chcę, żeby świat myślał, że jestem jakąś dziwką.

Zakluczywszy drzwi, zeszłam po schodach na dół, po czym wyszłam z budynku na parking. Znalazłam moje auto, a następnie wsiadłam do niego i pojechałam do korporacji.

Jak zwykle przywitała mnie blondwłosa sekretarka siedząca za biurkiem przeweltrowująca jakieś papiery.

- Pani Smith! - zawołała za mną.

Powiem wam jedno: nie cierpię butów na wysokim obcasie, a noszę je tylko dlatego, że pasują mi do eleganckiej spódnicy oraz białej, delikatnej bluzki, które mam obowiązek nosić na co dzień do pracy. Głównie nienawidzę szpilek dlatego, bo jak się masz obrócić, a jest nierówna powierzchnia, to się o mały włos nie wypierdolisz. Właśnie w tym momencie się o tym przekonałam, gdyż stałam na niewielkim podwyższeniu i przy obrocie prawie zaliczyłam glebę. Cudem było, że w ogóle wróciłam do biurka sekretarki.

- Tak, słucham?

- Szef prosił przekazać, żeby pani odniosła rzeczy do swojego biura i podeszła do niego.

- Dobrze, dziękuję - rzuciłam kobiecie przelotny uśmiech.

Ruszyłam w stronę już czekającej na mnie windy, po czym wcisnęłam guzik z odpowiednią liczbą. Po dłuższej chwili wysiadłam na ostatnim piętrze, wyjmując z torebki klucze do mojego biura. Odkluczyłam drzwi i weszłam do jasnego pomieszczenia.

Światło przebijało się przez szklaną ścianę, dzięki której miałam całkiem niezły widok na Tokyo. W chwilach wolnych lubiłam popatrzeć na maleńkie auta oraz ludziki, znajdujące się na ulicach. Szczerze nawet lubię tą korporację głównie ze względu na ludzi, nigdy nie robiących afer z byle czego, choć tak naprawdę nie pamiętam, aby kiedykolwiek się takowe zdarzyły, przynajmniej za czasów mojej pracy tutaj. Pamiętam, jak zaczęłam tutaj pracować. Wszyscy chcieli mi pomóc, ale nikt nie wiedział jak. Dawałam sobie świetnie radę sama, przyzwyczajona do pracy dwudziestu czterech godzin na dobę. Z resztą w teraźniejszości wdrożyłam się tak bardzo, że to co robię, to po prostu podstawówka.

Odłożyłam torebkę na krzesło, po czym wyszłam z pomieszczenia, uprzednio zakluczając drewnianą powłokę. Przeszłam przez niewielki odcinek korytarza i zapukałam do odpowiednich drzwi. Gdy tylko usłyszałam stłumione "Proszę", weszłam ostrożnie do biura.

Możecie myśleć, że boję się własnego szefa, ale to nie prawda. Po prostu nie lubię wpadać jak furiatka, tylko wejść spokojnie i subtelnie, niczym się nie stresując. A co do szefa, to jesteśmy niemalże przyjaciółmi, choć nie mówimy do siebie po imieniu, bynajmniej w pracy.

- Wzywał mnie pan, szefie - usiadłam naprzeciw niego na krześle przy jego biurku.

- Tak - westchnął - Jak wiesz niedługo mamy spotkanie w sprawie finansów.

Spojrzał na mnie, a ja zgodnie przytaknęłam głową.

- Chciałbym, abyś się przygotowała. Tym razem to ty będziesz przedstawiała nasze warunki.

Uśmiechnęłam się z nieukrytym zadowoleniem. To zawsze ktoś inny asystował podczas takich rozmów, nawet jeśli byłam asystentką szefa. Po prostu on uważał, że muszę się jeszcze trochę poduczyć, a od czasu do czasu chodziłam nawet na praktyki do niego o dyskutowaniu o finansach. Najwyraźniej w końcu uznał, że przyszła na mnie pora i czas na zajęcia praktyczne.

- Dobrze.

- Podeślę ci za chwilę potrzebne dokumenty.

Wstałam z krzesła i delikatnie skinęłam głową na pożegnanie.

~~~

- Dobrze. Dowidzenia! - i nacisnęłam czerwoną słuchawkę, wchodząc do mieszkania.

Zdjęłam w końcu te przeklęte szpilki oraz płaszczyk. Przebiegłam się szybko do pokoju, gdzie przebrałam się w czarne getry i luźną szarą bluzkę na ramiączkach z logiem jakiegoś zespołu koszykarskiego. Pomaszerowałam do kuchni w celu zjedzenia czegoś konstruktywnego, gdzie stał czerwonowłosy koleś z okularami. Wyminęłam go, wyjmując potrzebne rzeczy do ugotowania naleśników. Przygotowałam sobie patelnię i zaczęłam przygotowywać posiłek.

- Co tak pięknie pachnie? - do kuchni wparował wesoły blondynek z fioletowym oczami.

- Moje naleśniki - mruknęłam.

- Mógłbym spróbować?

- Nie.

- Jestem Yoosung, a ty? - uśmiechnął się.

- Scarlett.

- A co tam u ciebie, Seven? - zwrócił się do mężczyzny obok.

- Dobrze - mruknął znad telefonu.

- Seven? - prychnęłam - Nie było normalniejszego imienia?

- Tak naprawdę to Luciel - zawołał fioletowooki, wchodząc do salonu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top