◆ 1 ◆

W oddali usłyszałam dzwonek telefonu. I nie, nie był to dźwięk mojego wroga numer jeden, budzika, a jakaś tandetna piosenka, którą ustawiłam sobie rok temu. Z głową w poduszce i zamkniętymi oczami w końcu wygrzebałam urządzenie spod pościeli. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, przystawiając iPhona do ucha.

- Halo? - wymamrotałam, ledwo będąc świadomą co mówię, już nie wspominając do kogo.

- Sky! - zawołała do słuchawki moja współlokatorka, a ja miałam ochotę ją ździelić na powitanie.

- Yami, nie drzyj się tak, do cholery! Jest - spojrzałam na ekran, mrużąc przy tym oczy - szósta rano!

- Przepraszam, ale chcę ci zakomunikować, że za dwie godziny będziemy z powrotem w domu!

- Jacy "my"? - mocno zmarszczyłam brwi.

- Nie pamiętasz?! - oburzyła się.

To był najgorszy moment mojego poranka, który zepsuł mi resztę dnia. Przypomniałam sobie wczorajsze trzy godziny siedzenia i słuchania, co Yami ma do powiedzenia o swoich przyjaciołach, którzy dzisiaj w nocy mieli przylecieć do Tokio. W dodatku z tego co zakodowałam, to ma być ich tyle, co rodziny na święta, w związku z czym reszta pokoi nie będzie już pusta. Naprawdę mi się to nie uśmiechało, zwłaszcza, że szatynka powiedziała mi wszystko na ostatni moment!

- Boże... - jęknęłam przewracając się na drugi bok.

- Mogłabyś nam zrobić śniadanie, skoro jesteś już obudzona?

- Jeszcze czego?! - warknęłam i się rozłączyłam.

Jeszcze raz się przekręciłam, ale koniec łóżka był bliżej niż myślałam. Z głośnym hukiem spadłam na lodowatą podłogę, obijając się przy tym pożądnie. Niechętnie wstałam, masując obolałe miejsca. Doczłapawszy się do szafy, wybrałam jakieś ciuchy, po czym szybko się w nie ubrałam. W drodze do kuchni zgarnęłam swój telefon, a gdy dotarłam do pomieszczenia, stwierdziłam, że lodówka jest pusta. Przewróciłam oczami, udając się do łazienki. Rozczesałam włosy i upięłam je w koka, z którego koniec końców i tak wyszło kilka niesfornych kosmyków. Umyłam zęby, a następnie nałożyłam tusz do rzęs oraz trochę pudru. Wszystko zajęło mi około dwadzieścia minut, a gotowa wybrałam numer do Akiego, który na pewno jest teraz na spacerze ze swoim psem. Strasznie mu zazdrościłam tego czworonoga, zwłaszcza, że nie mogę go teraz mieć, kiedy mieszkam z Yami, która chciałaby mieć z kolei kota.

- Aki, mogłabym przyjść do ciebie za pół godziny? - spytałam, wyciągając swój ulubiony, skórzany plecaczek z szafki.

Naprawdę nie było mi na rękę, aby ktokolwiek mieszkał tutaj oprócz mnie i mojej współlokatorki, szczególnie, że nie jestem osobą towarzyską. Zdecydowanie wolę uprzykrzać ludziom życie niż nieść im pomoc o każdej zasranej porze. Znając życie, ta ferajna co tu przyjedzie zniszczy moje poukładane życie, a ja muszę przygotować się psychicznie do tej katastrofy, skoro armagedon miał wstąpić do naszego mieszkania. Nie to, że wywód Yami był interesujący, ale coś niecoś usłyszałam. Miałam po prostu wtedy ważniejsze zajęcie, a konkretnie pisanie z Kaito o babie ze sklepu i jakie chipsy ma wybrać na następny dzień.

- Jasne. Coś nie tak? - zapytał.

- Bomba atomowa będzie w moim mieszkaniu za półtorej godziny, a ja nie jestem na to gotowa, więc po prostu wpakowuje się do twojego mieszkania na cały dzień - wyznałam.

- Co? - zachichotał - Jaka bomba atomowa?

- Później ci powiem. Pa - szybko się rozłączyłam, złapałam za plecaczek i ruszyłam w stronę przedpokoju.

Szybko włożyłam na nogi czarne czarne adidasy, biorąc z komody klucze. Kiedy już przechodziłam przez próg, złapałam w biegu za moją jeansową kurtkę. Przekręciłam klucze w zamkach,  na dole i u góry, po czym schowałam je do kieszeni plecaczka. Zbiegłam ze schodów, o mały włos się przy tym nie wywalając.

Świeże, poranne powietrze owiało moją twarz, a zapachy z piekarni obok dotarły do mojego nosa. Poczułam jak zaczyna mi burczeć w brzuchu, więc zrezygnowana weszłam do budynku obok. Kupiłam sobie pierwszą lepszą drożdzówkę, a następnie zjadłam ją w drodze do mieszkania Akiego.

Przyjaciela zastałam tak, jak się tego spodziewałam: na kanapie w salonie głaszczącego swojego jasnego labradora, Mikiego. Uwielbiam tego czworonoga, bo choć czasem naprawdę wydaje się być trochę przygłupi, jest bardzo pocieszny. Oczywiście drzwi jak zwykle odkluczone, ja nie wiem czy on ma takie zaufanie, czy może to jego debilizm. W każdym bądź razie zakluczyłam te drzwi na wszelki wypadek. Wiedziałam, że czarnowłosy wie o mojej obecności, ale najzwyczajniej w świecie nie chce mu się dupy ruszyć, więc po prostu zdjęłam buty i kurtkę, a następnie weszłam do salonu.

- Hej - walnęłam się obok niego na kanapie.

- Cześć. Co robimy?

- Siedzimy cały dzień przed telewizorem, obżeramy się pizzą i wszystkim, co znajdziemy u ciebie w szafkach, okay?

Doskonale znałam ten typ uśmiechu mówiący: "I o to chodzi!". Aki był jedną z niewielu osób, z którymi potrafiłam znaleźć wspólny język. Od dwóch lat jesteśmy świetnymi przyjaciółmi, zawsze sobie pomagamy i robimy pełno debilnych rzeczy. Nie obchodzi nas nawet, że mamy po dwadzieścia lat, po prostu często zachowujemy się jak dzieci. On jeszcze studiuje, ja pracuję w korporacji, a mimo tego zawsze znajdziemy chociaż godzinę na rozmowę. Jest wiele powodów, dla których go lubię, ale jeden z tych najważniejszych to to, że jest gejem.

Nie jestem yaoistką, ale po prostu rzygam, gdy ktoś się przy mnie migdali. Od zawsze nie rozumiałam ludzi, którzy się "kochają". Nigdy do nikogo nie czułam czegoś "więcej" niż przyjaźń. Szczerze, to mam ochotę się popłakać ze śmiechu, kiedy ktoś mi mówi: "Zakochałem się", jednak potrafię się opanować przy przyjaciołach. Gorzej z ludźmi, których nie znam...

~~~

- Jutro niedziela, wyluzuj - mruknęłam, biorąc kolejnego chipsa.

- Ta, i trzydzieści tysięcy dokumentów do przejrzenia - wydymał policzki.

Parsknęłam śmiechem prawie dławiąc się przekąską, bo wyglądał przekomicznie. Kiedy miałam powiedzieć mu, że mógł ruszyć dzisiaj dupę, zamiast się ze mną umawiać, zadzwonił mój telefon. Odruchowo wyjęłam go z kieszeni moich czarnych jeansów, naciskając zieloną słuchawkę i przykładając urządzenie do ucha.

- Tak, słucham?

- Sky, gdzie ty jesteś?

Wkurzona Yami, to najgorsza Yami. Zachowuje się wtedy jak... Hmm... Przewrażliwiona matka, której właśnie spaliła się cała kuchnia.

- U Akiego - burknęłam zirytowana, że w ogóle dzwoni. Zawsze się zachowuje, jakbym miała bodajże trzy lata.

- Mogłaś mi chociaż kartkę napisać! - zawołała.

- Ech... - westchnęłam - Po co?

- Jak to po co?! Wszyscy na ciebie czekamy!

- Bez sensu - stwierdziłam, rzucając w czarnowłosego poduszką, bo zaczął mnie gilgotać.

Niestety mi oddał, podczas gdy dziewczyna zaczęła swoje kazanie na temat przyjaźni. Gdyby nie mój refleks, telefon uderzyłby z hukiem na podłogę.

- Co ty, kurwa, robisz?! - szepnęłam prawie bezgłośnie, pukając się palcem po głowie.

Po niecałej minucie jej pieprzenia nie wytrzymałam. W dodatku Aki cały czas rechotał ze mnie i z mojej współlokatorki.

- Yami, ja mam dwadzieścia lat, do cholery! - warknęłam w końcu.

- Ale ciągle zachowujesz się jak dziecko!

Może i miała trochę racji, ale to nie ona pracowała jako zastępca szefa w jednej z największych korporacji i to nie ona przez całe swoje życie musiała o siebie samą zadbać. Po za tym nie jest moją matką, żeby mi mówić, co mam robić. Rozłączyłam się, nic już więcej nie mówiąc i odłożyłam telefon na stolik.

- I?

- I jest weekend, kuźwa - mruknęłam.

- Chyba powinnaś wrócić...

- A chuj z tym - wstałam z kanapy do kuchni, Miki razem ze mną.

Wyciągnęłam paczkę Złotych Misiów Haribo z szafki, a Aki tylko pokręcił głową z rozbawieniem.

- Jest północ, a ty jej nic nie napisałaś. Ma prawo się trochę martwić - krzyknął z salonu - Po za tym doskonale wiesz, że jej przyjaciele przyjechali.

- No właśnie! JEJ przyjaciele - podkreśliłam.

W drodze powrotnej pogłaskałam psa i rzuciłam paczkę żelków w stronę czarnowłosego, który ledwo zdążył je złapać. Wróciłam na kanapę, a raczej na nią spadłam, przęłaczając kolejny kanał w telewizorze. Akurat leciał jakiś całkiem niezły horror, więc postanowiłam zostawić pilot w spokoju. Czułam jak szarooki patrzy się na mnie intensywnie wywiercając mi dziurę w głowie. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi, ale jakoś nie byłam zbyt przekonana, żeby przyznać mu rację.

- Sky...

- Nie. Wrócę, o której mi się podoba - uśmiechnęłam się złośliwie.

- Odwiozę cię - Aki wstał z kanapy i poszedł do łazienki, aby się przebrać.

- Rób se co chcesz - wzruszyłam ramionami.

Gdyby się paliło czy coś, to bym faktycznie ruszyła się z tej przewygodnej kanapy, ale jeżeli nie ma powodu, to po co mam się marnować w domu? Z szatynką i tak prawie w ogóle nie gadam, a skoro teraz ma przyjaciół, to raczej mało będę jej potrzebna.

Aki nie żartował, bo wziął klucze z szafki i stanął nade mną.

- Wynocha - spróbował mnie zepchnąć z kanapy.

- O Jezu... - wstałam i poszłam ubrać buty.

- Naprawdę jesteś jak dziecko.

- Zamknij się.

Rzuciłam w niego jego własnym butem, na co zarechotał. Ubraliśmy się i wyszliśmy z jego mieszkania, uprzednio żegnając się z labradorem. Zakluczywszy drzwi, zeszliśmy schodami w dół. Wyszliśmy z budynku na parking, gdzie stało auto chłopaka. Wsiedliśmy do niego, a ja złożyłam ręce na piersi.

- Nie fochuj się tak - uśmiechnął się - Może się zakochasz...?

Momentalnie zrobiło mi się niedobrze na myśl o "mojej miłości".

- Zajmij się lepiej swoimi papierami.

- Może to będą jacyś fajni kolesie - stwierdził, unosząc brwi.

- Chyba dla ciebie do łóżka - sarknęłam.

- Kto wie?

Gdy tylko zobaczyłam ten pedofilski uśmiech na jego twarzy, zaczęłam rechotać jak głupia.

- Nie wyobrażaj sobie za dużo! - walnęłam go w ramię i ponownie się zaśmiałam.

- A co, zazdrosna? - poruszył zabawnie brwiami.

- Tak, o twojego psa! - udałam oburzenie.

Po chwili oboje zachichotaliśmy z naszej własnej głupoty. Minęło jeszcze kilka minut zanim do jechaliśmy do mieszkania, które spędziliśmy śmiejąc się z jakiś totalnie nieśmiesznych rzeczy. Chyba oboje dostaliśmy głupawki, co mogło oznaczać tylko jedno: armagedon. Dosłownie. Nie raz już sypaliśmy się mąką, mieliśmy bitwę na rzucanie się butami, czy smarowanie się pastą do zębów. Ale to tylko jedne z niewielu rzeczy, które zazwyczaj robimy, a potem jak zwykle Yami ma do mnie pretensje o bałagan w domu, który koniec końców musimy posprzątać.

Weszliśmy na górę, cały czas się śmiejąc z byle czego. Otworzyłam drzwi, stając w jasnym hallu. Walnęłam czarnowłosego adidasem, bo gadał jakieś pierdoły o mnie i mojej orientacji.

- Człowieku, ja nie mam żadnej pieprzonej orientacji! - zawołałam.

Chłopak zaparkował auto przed wysokim budynkiem i wysiedliśmy. Westchnęłam głośno, stając przed wejściem. Nie będzie tak źle... Będzie fatalnie. Czuję to na kilometr, więc nic nie zmieni mojego na stawienia. Dobra, wchodzę na raz... Dwa... Trzy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top