Przygody w lesie...

- Josh! Co ON ci zrobił?! - krzyknął na widok Blurryface'a prowadzącego mocno pobitego Joshuę.

Zaskoczył go wygląd Blurry'ego. Wyglądał jak on. Miał czarną szyję i dłonie, czerwone oczy i czapkę w tym samym kolorze zaciągniętą aż po brwi. Pchnął Duna na ziemię.

- Ty potworze. - jęknął Tyler. - Jak mogłeś.

- Spokojnie Joseph. Zaraz po tym, gdy Cię przewróciłem, poszłem po niego. - kopnął Josha w brzuch. - Niby jest silniejszy od ciebie, ale wystarczyło kilka ciosów i się złamał. Ale nie w tym rzecz. Mam sprawę do Jima. - odwrócił się do Josha. - Nie będzie bolało... może.

Dotknął skroni Duna. Ten od razu zaczął krzyczeć i protestować. Tyler chciał przytulić Josha, lecz coś przykuło go do ziemi. Wtedy ucichł. Leżał i szybko łapał oddech. Obok niego stał inny chłopak, uderzająco do niego podobny.

- Czego chcesz?! - powiedział.

Miał głos bardzo podobny do głosu Josha.

- Powinieneś się domyślić Spooky.

Blurryface spojrzał na Tylera.

- Widzę, że za nim tęsknisz Joseph. Masz, idź, przytul go. My zaraz wrócimy.

Więzy trzymające Tylera opadły. Chociaż jedną dobrą rzecz zrobiłeś. warknął. Słyszałem to słabeuszu.
Te słowa dotknęły Josepha. Z całej siły starał się nie płakać.

- Tyjo... - jęknął cicho Josh. - Nie płacz.

Tyler wstał, podszedł do Josha i usiadł obok niego. On tylko na niego patrzył. Był zbyt słaby by się ruszyć. Joseph padł na ziemię obok Duna i go objął. Wydawał się niezwykle drobny. Zaczął płakać w jego ramię.

- Tyjo. - jedno głośniejsze słowo padło z jego ust. - Wiesz, że cię kocham?

- Wiem słońce. - Tyler pociągnął nosem. - Ja ciebie też.

Josh delikatnie pocałował jego szyję. Kości Duna zaprotestowały. Coś cicho strzeliło mu w obojczyku. Syknął z bólu. Wtedy Spooky Jim i Blurryface wrócili. Ten drugi był w szampańskim nastroju. Spooky natomiast cicho za nim podążał. Twarz miał wilgotną i lekko poczerwieniały lewy policzek.

- My już sobie wszystko wyjaśniliśmy... - powiedział cicho Jim, nie odrywając wzroku od swoich butów. - Chyba możemy już wracać...

- Ty możesz iść. Ja muszę pogadać z Josephem.

Spooky wrócił do głowy Josha, który przy tym narobił sporego szumu.

- Jak ci się udało wyjść z mojej głowy, a ja nic nie poczułem? - syknął Tyler.

- To proste. Wyszłem z niej gdy spadłeś z okna. Potem was śledziłem i wybrałem odpowiedni moment na rozmowę. - powiedział Blurry ze złośliwym uśmieszkiem.

Ciało Tylera znów coś oplątało. Nie mógł się poruszać.

- Następnym razem, gdy Dun cię zmusi do wiesz czego, nie zgadzaj się, rozumiesz słabeuszu?

- Nie... - mruknął w odpowiedzi.

- Co powiedziałeś?

- Nie. - powiedział stanowczym głosem.

Blurry ze złością złapał go za szyję z zaczął dusić. Świat rozmazywał się Tylerowi przed oczami. Widział nad sobą tylko zamazany zarys twarzy Blurry'ego. Wtedy mignęło coś beżowo-różowego. Potem widział ciemność i pamiętał wielki ból głowy.

***

Josh niósł Tylera na rękach. Ledwo dawał radę. Mięśnie i kości protestowały, a złamany obojczyk dawał się we znaki. Przeklinał się za to co spotkało Tylera. W życiu by nie pozwolił na coś takiego. Nagle zaczęło mu się robić słabo. Nogi się pod nim ugięły. Zatrzymał się przy najbliższym drzewie. Oczy zachodziły mu mgłą. Wypuścił Tylera z rąk. Zdążył jeszcze złapać jego zimną dłoń. Potem nie widział i nic nie czuł.

***

Tyler obudził się w środku lasu. Nie miał pojęcia co się wydarzyło. Czuł ciepłą dłoń Josha na swojej. Strasznie bolała go głowa.

- Tyler? - szepnął Josh. - Wszystko w porządku?

- Chyba tak złotko...

- Jak to chyba?

- No wiesz... trochę źle się czuję z tym, że uciekliśmy. Teraz obaj siedzimy w lesie i nie wiemy co robić.

Patrzył w zdziwione oczy Duna. Ten nagle syknął z bólu i złapał się za obojczyk.

- Jak zechce wyjść ci z głowy rozerwę go, obiecuję. Pieprzony debil... - Josh przeklinał Blurry'ego.

Prędzej ja go porozrywam niż on mnie. Potem zajmę się Jenną albo tobą, słabeuszu. mamrotał Blurryface.

- Joshie, chyba trzeba Cię zabrać do szpitala.

- Dobry pomysł. Tylko co będzie gdy spytają "co się stało"? Mam powiedzieć, że duch mnie pobił?

- Oj weź, przeżywasz to jak mrówka okres. Wstawaj, wychodzimy stąd.

Tak naprawdę zmuszenie Josha żeby się podniósł było problemem. Ledwo mógł ustać. Wskazywał Josephowi drogę, z której przyszli. Kazał mu się zatrzymać przy drzewie z wyjątkowo gęstą koroną. Zaczął wokół niego krążyć.

- Tu jesteś... - powiedział cicho.

Wyszedł zza krzaka i taszczył za sobą drabinę.

- Na co ci to? - zapytał zaskoczony Tyler.

- Tutaj przecież kiedyś zbudowaliśmy domek na drzewie, pamiętasz? Kiedyś tu przyszłem i go znalazłem. O dziwo jeszcze się nie rozpadł. - zaśmał się Jishwa. - Dzisiaj rano wstałem wcześniej i widziałem Ashley przed domem. Musiałem coś zrobić. Zabrałem kilka poduszek, kołdrę i ze 4 koce. Przypuszczałem, że tu moglibyśmy uciec, gdyby znaleźli nas w domu. Jak tylko wejdziemy będziemy musieli wciągnąć drabinę. Zgadzasz się fasolko?

- Ale co z twoją ręką? I mówiłem ci, żebyś nie nazywał mnie fasolką ciołku.

- Ręce nic nie będzie, pójdziemy tam jutro. A jak coś to lubię Cię przedrzeźniać, fasolko.

Josh ustawił drabinę przy pniu drzewa i, uważając na lewe ramię, zaczął się wspinać.

- Może ci pomóc? - zapytał Tyler.

- Nie, nie. Dam radę.

Po może pięciu minutach mordęgi Josh siedział na kocu i czekał na Tylera. Gdy tylko się pojawił szybko wciągnął drabinę do domku i usiadł obok Duna.

- Boli cię? - zapytał przerywając ciszę.

- Boli... sam nie wiesz jak.

Tyler delikatnie objął go w pasie.
Joshua pocałował go w głowę. Nie czuł się za dobrze. Wyjął telefon z kieszeni. Dochodziła pierwsza w nocy. Josh... musisz iść spać. Spooky powiedział to niezwykle delikatnym tonem. Nie mogę. Nie zasnę dopóki Tyjo nie uśnie pierwszy. Martwisz się o niego? Nawet nie wiesz jak bardzo. Wiem, że go kochasz. Gdy patrzę w przyszłość widzę szczęście, ale jest ono opłacone bólem i dwiema lub trzema stratami. Kto umrze? Powiedz mi. Nie mogę. Dowiesz się w swoim czasie Joshie. A teraz śpij.
Jednak nie mógł. Czuł jak klatka piersiowa Tylera powoli unosi się i opada. To go trochę uspokoiło. Przynajmniej nie dostanie ataku... Położył lewą dłoń na policzku Tylera. Niestety opłacił to wielkim bólem.

- Jish? Coś się stało? - zapytał nagle zaspanym głosem.

Dun spojrzał w jego ciemnobrązowe oczy i go pocałował. Położył się na kołdrze. Tyler zaciągnął na nich jeden koc. Usłyszał cichy dźwięk rozpinanego rozporka. Powoli zsunął spodnie ze swoich nóg i z nóg Josha. Podbrzusze Duna przeszedł przyjemny dreszcz. Mocniej wpił się w usta Josepha i pozwolił mu robić swoje.

Tyler powoli poruszał się w przód i w tył. Josh trzymał się za obojczyk w nadziei, że choć trochę przestanie boleć. Jego oddech i oddech Josepha zaczynał się synchronizować. Jęczał cicho. W końcu Tyler się zatrzymał.

- Co jest? - zapytał cicho.

- Ciebie to nie boli? Bo wiesz... cały czas trzymasz się za ten cholerny obojczyk. W szczególności gdy zdjąłeś koszulkę. - Tyler nie odrywał wzroku od prawego ramienia Josha. - Nie wiem czy kończyć...

- Tyjo. To boli, ale znoszę to dla Ciebie.

Oczy Josepha się zaszkliły.

- Kocham cię Josh.

- Ja ciebie też Tyler.

Jeeezzz...
Nareszcie skończyłam! Ponad 1100 słów😱
Tak na serio to połowa rozdziału jest wymuszona. Druga połowa jest od serca💖
Niektóre rozdziały mogą być takie długie jak ten lub krótkie jak prolog xD.
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top