Próba, ratunek i kłamstwo

- Mamo! Zgadnij kto przyjechał! - krzyczał Zack gdy zobaczył Tylera i Josha w drzwiach.

- A czego Wy tu chcecie?

- My... moglibyśmy zostać? Tak na dwa-trzy dni? Potem się wyniesiemy. - zagadał cicho Tyler. - Nie będziemy sprawiać kłopotów.

- Hmm... dobra. Ale tam ma być cicho po nocach, jasne?

- Mamo... Nie przesadazaj...

Josh ze zdenerwowaniem przejechał dłonią po chłodnym gipsie na lewym ramieniu.

- Masz tam coś, Josh? - zapytała Madison.

- Co? Nie, nie...

Kelly rzuciła im mordercze spojrzenie i pozwoliła im wejść. Josh z trudem zdjął kurtkę i wtedy...

- Jezu Chryste... co ci się stało?

- To nic, drobny wypadek...

Chris uniósł oczy znad gazety i zmierzył obu wzrokiem.

- Czy aby na pewno? - zapytał.

- Eee.. tak. - szybko odpowiedział Tyler.

Zaprowadził Duna na piętro. Josh bardzo dobrze znał dom Tylera więc szybko znalazł jego pokój. Usiadł na fotelu przy jego biurku. Tyler zamknął drzwi, osunął się na podłogę i westchnął ciężko. Joshua patrzył na niego z niewielkim zdziwieniem w oczach.

- Tyjo? Coś nie tak? - zapytał.

- Nie zrozumiesz tego Joshie. Niedawno dowiedziałem się o czymś, co nie było dane, żeby ktokolwiek wiedział.

- O czym?

- Nie chcesz wiedzieć.

- Chcę.

- Nie chcesz.

- Chcę.

- Nie chcesz.

- Chcę.

- Nie chcesz.

- Chcę.

- Nie chcesz!

- Kurde Tyler! Weź powiedz albo wywieszę cię przez okno głową w dół!

- Dobrze, dobrze... ale możesz mi nie uwierzyć.

- A kto powiedział, że ci nie uwierzę! Tyler, znam cię kopę lat, więc wiem kiedy ściemniasz, a kiedy mówisz prawdę.

Joseph podniósł się z podłogi i usiadł na kolanach Josha. Sam nie wiedział jak długo mówił. Joshua nie odrywał od niego wzroku. Gdy tylko Tyler skończył Josh objął go zdrowym ramieniem i oparł głowę na jego barku. Na swoim policzku poczuł szorstki zarost na twarzy Tylera.

- Tyler, musisz się ogolić. - wypalił.

- Po co? Przyjemnie mi z brodą.

- Ale broda do ciebie nie pasuje idioto.
Do mnie prędzej.

- No dobra...

Joseph ze znużeniem wstał i potoczył się do toalety. Przejrzał się w lustrze. Nie dziwił się Joshowi. Wyglądał jak taki typowy menel spod sklepu. Złapał maszynkę i zaczął się golić. Tyler, to przecież jest ostrze. Potnij się. Jezus Maria! Daj mi spokój! Miałeś przestać. Nie. Miałem cię dręczyć to tak robię. Przestań! Nie słabeuszu. Tylko udawałem twojego przyjaciela. Dalej chcę cię zabić. Tyler wypuścił maszynkę z dłoni i spojrzał w swoje odbicie. Jego szyja przybrała czarny kolor, a ręce powoli również pokrywały się tą barwą. Nie wiedział co się dzieje. Teraz masz mnie słuchać. Idź i zabij wszystkich. Zacznij od Duna.

- Nie! Idź sobie! Zostaw mnie! - Tyler krzyczał i padł na kolana.

- Tyler! Otwieraj te drzwi!

Zabij go. A potem siebie. Jak tak nie zrobisz to sam cię wykończę, jasne!?

- Nie!! Przestań!

- Tyler! - Josh próbował wyważyć drzwi.

Sam to załatwię.
Palce Tylera powoli zaciskały się na jego własnej szyi. Zaczynało mu brakować powietrza. To już koniec, Joseph. Przegrałeś. Nawet Josh ci już nie pomoże. Jesteś trupem, Tyler. Nikt cię nie kocha. Powinienem z tobą skończyć już dawno temu. Tyler osunął się na podłogę. Chłód płytek przenikał mu kości. Wszystko dookoła spowiła biała zasłona i przestał oddychać.
Drzwi z hukiem runęły obok nieprzytomnego (?) Tylera.

- Tyler! - Josh ze łzami w oczach padł przy nim na kolana. - Cczy onn...??

Przyłożył głowę do piersi Josepha. Serce Tylera biło. Cicho, powoli, jakby zaraz miało stanąć.

- Nie rób mi tego... proszę. - łkał w jego koszulkę. - Tyjo...

- Josh... on nie żyje. - powiedziała cicho Madison, z trudem powstrzymując łzy.

Josh, on żyje. Umiera. Ratuj go! Zrób to, jeśli go kochasz!! Ostatnie zdanie odbijało się echem w głowie Duna.

- On żyje.

- Nie rób sobie nadziei. Umarł. To koniec, rozumiesz?

- To nie koniec!! - krzyknął i wziął Tylera na ręce. - On żyje. Ja to wiem. Ja to czuję.

Chwiejnym krokiem skierował się do pokoju Tylera. Delikatnie położył go na materacu. Zaczął go reanimować.
Po kilku minutach Tyler zachłysnął się powietrzem i otworzył oczy. Josh poczuł nagły i silny ból głowy. SPIEPRZYŁEŚ TO!!! MIAŁ UMRZEĆ!!! Blurryface wydzierał się na niego. TYLE CZEKANIA NA MARNE! Ból ustąpił równie szybko jak się pojawił.

- Joshie... - szepnął Tyler. - Dziękuję. Znowu uratowałeś mi skórę.

Josh zaśmiał się cicho. Ostrożnie położył się obok Tylera. Ten zacisnął swoją chłodną dłoń na dłoni Josha i splótł ich palce. Nie wiedzieli ile czasu tak spędzili. W końcu zasnęli.

***

- Tyleeer... - Josh szturchnął Tylera gipsem. - Tyjoo...

- Co chcesz? - Joseph popatrzył na niego zaspanym wzrokiem.

- Głodny jestem.

- Człowieku, jest pierwsza w nocy. Nikt nie je o tej porze.

- A ja to co? Zawsze o tej porze w trasie jadłem płatki śniadaniowe.

- Ty co..? To dlatego zawsze brakowało płatków grubasie!

- Ej! Nie jestem gruby!

- Ciekawe...

Tyler objął Josha w talii i wgryzł się w jego usta. Josh mu oddał. Joseph poczuł posmak krwi w ustach.

- Ej! Bez takich! - zaśmiał się.

- No co? Ja ci tylko oddaję!

- Ciszej tam! - krzyknął Chris.

- Tacie się chyba nie podoba moja orientacja...

- Chranić to, Tyler. Wstawaj, idziemy ukraść trochę płatków.

Ta "kradzież płatków" skończyła się na dwóch kawałkach pizzy, misce płatków i czteropaku piwa. Tyler miał słabą głowę do alkoholu i niezbyt spodobał mu się ten pomysł.

- Oj weź... dwa piwa to mało... - śmiał się Josh. - Nic się nie stanie.

A jednak się stało. O czwartej rano obaj byli narąbani jak szpadle i grali w wyzwania. Tyler zastanawiał się nad zadaniem dla Josha.

- Josh, wystaw głowę na korytarz i zawołaj "I'VE PUT A WHOLE BAG OF JELLYBEANS UP MY ASS"

- Ciebie chyba pokręciło.

- Musisz.

- No dobra...

Josh zataczając się podszedł do drzwi i zrobił to co Tyler mu kazał. Ze swojego pokoju wyszedł Jay i skierował się do pokoju Tylera.

- To był zły pomysł. - wybełkotał Josh.

- Wiem. I to jest najśmieszniejsze.

Dun rzucił się na Tylera i przygwoździł go do łóżka.

- Śmieszne, co?! A ciekawe czy to będzie śmiesznie!

Zaczął siłować się z zamkiem od spodni. Jakoś przychodziło mu to z trudem. W końcu udało mu się i zaczynał robić Tylerowi malinki na szyi.

- Co tu się do cholery dzieje?! - Jay huknął nad nimi.

- Eee... nic. - wybełkotał Josh.

- Nic? Mieliście spać a nie się pieprzyć! W dodatku pijani... MAAMOO!

- Jay! Zamknij ryj! - syknął Tyler. - To tylko wygłupy.

- Już ci wierzę, popaprańcu.

Do pokoju wpadła rozbudzona Kelly.

- Ileż można! Nie śpimy przez was od pierwszej w nocy. Wieczorem ma was tu nie być, jasne?!

- Tak mamo... - burknął Tyler.

Jak tylko Jay i pani Joseph opuścili pomieszczenie, Josh znów przyssał się do szyi Tylera.

- Joshua. Przestań. Jakoś nie mam ochoty...

- Oj weź... nic nam nie zrobią.

- Josh, mówię poważnie. Odłóżmy to na wieczór, dobra?

- No dobrze... - westchnął.

Obaj położyli się wygodniej na materacu i zasnęli.

***

- Josh... Wstawaj, musimy iść. - Tyler podejmował kolejną próbę obudzenia Josha.

- Jeszcze pięć minut... - mruknął w odpowiedzi i szczelniej otulił się kołdrą.

- Sam się prosiłeś.

Joseph wylał mu na twarz kubek zimnej wody. Reakcja była natychmiastowa. Dun zerwał się z łóżka i, przewróciwszy Tylera, zaczął go okładać poduszką.

- Przestań Joshie!

- Sam się prosiłeś!

- Josh! Dość już! Ogarnij fryzurę i spadamy.

Dun podszedł do lustra i poprawił włosy.

- Przydałaby mi się farba. - mruknął na widok swoich włosów w kolorze blond. - Najlepiej różowa albo czerwona.

- Masz tą czapkę. - powiedział Tyler, podając mu czerwoną kaszkietówkę. - Ukryj tą szopę.

Wyszli na dwór. Samochód Tylera stał na podjeździe.

- Wsiadaj...

Tyler odpalił auto i po chwili dom Josephów był daleko za nimi.

- Tyjo, gdzie jedziemy? - wypalił nagle Josh.

- Do mieszkania. Naszego mieszkania.

- Nie gadaj, że mieszkanie kupiłeś!

- Kupiłem... W centrum.

Josh nie odzywał się już do końca drogi. Teraz może być już tylko lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top