Część 2: 33. Rozprawa sądowa Thomasa Greena
Jeden z chłodniejszych lipcowych wieczorów – siedzieliśmy w samochodzie Tima na kinie plenerowym i oglądaliśmy jakiś nudny horror, który zdążyłem zobaczyć chyba z piętnaście razy w czasie swojego osiemnastoletniego życia.
– Jeju, zaraz zasnę – Ziewnąłem i mocniej wbiłem się w fotel.
– Wracamy? – Brunet spojrzał na mnie rozbawiony, a ja kiwnąłem głową.
– Pojedźmy do mnie, rodzice gdzieś wyszli z twoimi – Przetarłem oczy dłońmi.
– Jak sobie panicz życzy – Tim przekręcił kluczyk w stacyjce i niedługo później jechaliśmy już całkowicie pustą ulicą.
Patrzyłem przez szybę na migające światła latarni, przewijające się wzdłuż drogi. Byłem śpiący, to prawda, ale nie na tyle, żeby przysypiać w samochodzie. Po prostu nie chciałem już oglądać tamtego filmu.
– Szczerze mówiąc, to nudny ten horror – Zagadał Warren, na co ja cicho parsknąłem.
– Coś ty – Szturchnąłem go w ramię i popatrzyłem na ulicę przed nami.
– O kurwa, lis – Timothy zahamował gwałtownie, a zwierzę szybko przemknęło przed maską.
Patrzyłem zszokowany przed siebie. Chwilę później wysiadłem z samochodu i spoglądnąłem, czy nic się nie stało z pojazdem. Rozejrzałem się też dookoła, żeby sprawdzić, czy żadne zwierzę nie chodzi już po jezdni. Wchodząc z powrotem do czarnego Volkswagena swojego chłopaka, usłyszałem cichy szelest z trawy otaczającej drogę. Zatrzasnąłem drzwi i zapiąłem pasy, żeby chwilę później poprosić Tim'a o ponowne wyruszenie.
– Wydawało mi się, że słyszałem coś w tych zaroślach – Podrapałem się po głowie. – Jestem jednak strasznie przemęczony.
– Nie, też coś słyszałem – Brunet ruszył i skręcił na skrzyżowaniu w prawo. – Pewnie to jakiś szop, albo kolejny lis.
– Pewnie – Uśmiechnąłem się delikatnie i ponownie spojrzałem za szybę.
***
Leżałem na łóżku, objęty ramieniem przez Tima. Mimo że przykryliśmy się kołdrą, tak czy siak było mi zimno. Czułem jego bicie serca i słyszałem cichy oddech, ale nie uspokajało mnie to. Spał, ale ja wciąż miałem otwarte oczy i wpatrywałem się pusto w jego tors, bo leżąc na brzuchu tylko to, ściana i poduszka były moimi jedynymi możliwościami. Siedemnastolatek mruknął coś cicho przez sen, a ja mocniej się do niego przytuliłem.
Od kilku dni nękał mnie okropny koszmar. Za każdym razem to samo – budziłem się w sądzie, na sali rozpraw... I widziałem Thomasa Greena. Chłopak mówił, że jest niewinny, ale nikt mu nie wierzył. Zapadł wyrok, a Thomas powiedział, że wszyscy tego pożałujemy. Potem wracałem do domu i byłem całkowicie sam, nie było nikogo.
Nie chciałem mówić o tym Timowi, ale od dnia skazania Thomasa na karę pozbawienia wolności, czułem poważny niepokój i rozprawa sądowa była moim największym horrorem. Nie chciałem zasypiać, wiedziałem, że tak czy siak znów zobaczę Thomasa Greena w śnie i znów obrzuci mnie tym żałosnym spojrzeniem.
Zamknąłem oczy, próbując powstrzymać się od płaczu i po dłuższym czasie zasnąłem. Tak jak sądziłem, znów koszmar o sądzie. Obudziłem się wcześnie rano, cały zlany zimnym potem. Spojrzałem na miejsce, gdzie wieczorem zasypiał Tim i z ulgą stwierdziłem, że wciąż tam był. Uśmiechnąłem się słabo i ziewnąłem. Tak bardzo chciałem się już normalnie wyspać i nie widzieć tych okropnych rzeczy... Ale nie wiedziałem, jak się tego pozbyć.
– Tim – Szturchnąłem chłopaka w ramię. – Timmy.
– C... C-co? Coś się stało? – Siedemnastolatek otworzył lekko oczy, a ja pokręciłem głową.
– Kocham cię, wiesz? – powiedziałem cicho, na co on posłał mi delikatny uśmiech.
– Okej, czyli coś się stało – Tim podrapał się po policzku. – Co jest?
– Zły sen – Odwróciłem wzrok. – Nic takiego, jesteś może głodny?
– Zły sen? – Zamyślił się Tim. – Jaki?
– Nie wiem... Rozprawa sądowa Thomasa Greena? – mruknąłem pod nosem, wciąż unikając kontaktu wzrokowego z chłopakiem.
– Och, Stanley... – Warren zmrużył oczy i przetarł powieki dłonią. – Jak dzieją się takie rzeczy, to powinieneś o tym mówić.
– Postaram się – Popatrzyłem na niego przez chwilę, ale znów uciekłem wzrokiem.
– Nie postarasz, prawda? – Tim przewrócił się na plecy, a ja westchnąłem cicho.
– Nie – Pokręciłem głową. – Muszę iść do jakiegoś lekarza i... Przepisze mi jakieś proszki na to.
– Wydaje mi się, że potrzebujesz terapii – Chłopak usiadł i poprawił sobie włosy.
– Terapii? No... Chyba okej – Podrapałem się po policzku. – Zapiszę się gdzieś.
– Może zadzwonię do Mike'a i wezmę od niego kontakt do terapeuty Garetha? – zaproponował Warren.
– Okej, dzwoń – zgodziłem się i wyszedłem z łóżka. – A ja pójdę się wymyć.
Kiedy opuszczałem pokój, chłopak odpowiedział mi na poranne przywitanie.
– Też cię kocham – Pomachał do mnie, a ja uśmiechnąłem się delikatnie i wyszedłem.
***
Czy naprawdę potrzebowałem terapeuty? Przecież to wszystko było spowodowane stresem; Thomas Green i... Mój biologiczny ojciec? Oni mieli zostać w tyle i być przeszłością, ale wcale tak się nie stało. Noc w noc, od kiedy pojawiłem się na rozprawie byłego footballisty, męczył mnie ten sam obraz.
Ten jeden męczący moment, kiedy młody Green był wyprowadzany z sali i na odchodne spojrzał właśnie na mnie. Nikt tego nie zarejestrował – być może oprócz jakiejś kamery – ale to właśnie nasze spojrzenia się spotkały.
– S-skazaliście niewinnego człowieka! Wszyscy tego pożałujecie! – powiedział do ogółu, ale jednak chłopak czuł, jakby kierował to do niego.
– Tim, chcę wrócić do domu – Stanley wyszeptał do chłopaka, na co tamten zmarszczył brwi.
– Ale... – zaczął mówić, lecz Anderson pokręcił głową.
– Chcę wrócić do domu, to miejsce jest okropne – Westchnął, na co Warren skinął głową i kiedy tylko dostali taką możliwość, wyszli z sądu.
Rozgrzebałem makaron widelcem i oparłem łokieć na blacie.
Siedziałem sam, Timothy wyszedł jakiś czas wcześniej z mojego domu.
– Samotnie tak – Zanuciłem wymyśloną na poczekaniu melodię. – Szubidubidu...
Zaśmiałem się cicho i pokręciłem powoli głową, straciłem już dawno apetyt. Wrzuciłem obiad z powrotem do garnka z myślą, że tak czy siak ktoś by to za mnie zjadł i obszedłem cały dom z nadzieją, że znajdę w końcu jakieś zajęcie.
Oczywiście, nie udało mi się i tak po dziesięciu minutach zaglądania w różne zakamarki, opadłem na kanapę. Spojrzałem na pilota od telewizora, ale nie zamierzałem go użyć, wiedziałem co mnie tam czekało. Uznałem, że to idealna chwila, by...
Usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Spojrzałem na wyświetlający się nieznany numer i po chwili odebrałem.
– Proszę? – zapytałem, ale nikt nie odpowiadał, więc postanowiłem powtórzyć. – Proszę?
– Dzień dobry, słyszeliśmy, że jest pan związany ze sprawą morderstwa... – Usłyszałem po drugiej stronie.
– Przepraszam? Kto mówi? – Zmarszczyłem brwi i wstałem z kanapy. Czułem, jakby ktoś mnie obserwował przez wejście od strony tarasu, więc podszedłem do oszklonych drzwi i upewniłem się, że są zamknięte. Były.
– Kto mówi? – powtórzyłem niespokojnie.
– Pytałam pana, czy chce pan kupić pokrywki do naszych garnków indukcyjnych... – odezwał się głos, a moje czoło doznało bliskiego spotkania z dłonią.
– Przepraszam, nie mam nawet waszych garnków i... Nie chcę. Dziękuję – Rozłączyłem się i znów pokręciłem głową, zdegustowany swoim zachowaniem.
– Świrujesz, Stanley. Świrujesz – wyszeptałem do siebie i założyłem ręce. – Musisz iść do terapeuty.
Spojrzałem znów na telefon i wszedłem w moją konwersację z Mike'iem na Messengerze. Znalazłem tam numer telefonu do terapeuty Garetha i przez chwilę zawahałem się.
– Mam osiemnaście lat, jestem dorosłym człowiekiem. Dam radę, gadałem już z wieloma ludźmi, nie wstydzę się... – Nacisnąłem na kontakt. – Wstydzę się, ale będzie dobrze, terapeuta może tylko pomóc...
Usłyszałem dwa sygnały i zamknąłem oczy. Mimo, że potrafiłem porozumiewać się z ludźmi raczej bez większego problemu, to tym razem nie czułem się prawie wcale pewnie.
– Dzień dobry – Zaśmiałem się nerwowo, kiedy usłyszałem, że ktoś odebrał telefon. – Chciałbym rozmawiać z...
。*✧✨✧*。
//Hej kochani! Na wstępie chciałabym wam życzyć wesołych mikołajek i duuużo prezentów! Jeżeli nic dziś nie dostajecie, to nie martwcie się, bo ja też nie. Za to jestem w stanie wam podarować właśnie ten oto rozdział! Mam nadzieję, że się cieszycie!
A jeśli jednak coś dostaliście to pochwalcie się koniecznie, co takiego! Jestem meeega ciekawa! :)
To tyle na dziś. Chciałam wam zrobić maraton, ale ostatnio słabo u mnie z rozdziałami i... No postaram się na sylwestra coś zmajstrować, ale nic nie obiecuję. Niezbyt dobrze ostatnio idzie mi pisanie.
I to chyba tyle. Miłego tygodnia, widzimy się w przyszłą niedzielę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top