8. Zabić go!
Siedziałem na tylnym siedzeniu w samochodzie Mike'a i próbowałem się skupić na tym, o czym rozmawiał z nim Gareth. W pewnym momencie blondyn odwrócił się i jakby nigdy nic przeszedł z przedniego siedzenia do mnie – do tyłu.
– Radiowóz! – krzyknął w tym samym momencie Mike, a Grizz uderzył głową o sufit. – Żartowałem.
– Ha, ha. Bardzo śmieszne! – Nastolatek rozmasował obolałe miejsce.
– Zapnij pas – polecił kierowca, na co tamten posłusznie to zrobił.
Panowała cisza. Spoglądałem przez okno na włączone, ciągnące się wzdłuż drogi latarnie. Było już ciemno, a na niebie zawitały pierwsze gwiazdy.
– Nie po to przyjechaliśmy po ciebie, żebyś teraz milczał – Tremblay położył dłoń na moim ramieniu. – Tim, powiedz co on nagrał, że aż się poryczałeś.
– Rozmowę – Westchnąłem. – Powiedziałem coś naprawdę głupiego i przez to brzmię tam jakbym był homo, a ten idiota chce to wykorzystać.
– Lilith i Stephanie przecież są homo, a do nich... – zaczął Michael.
– Lilith i Stephanie są dziewczynami, a tacy idioci jak Thomas Green walą sobie do lesbijskiego porno każdego wieczoru! – Warknąłem. – Na tym nagraniu brzmię, jakbym podrywał Stana! A... A ten dupek zagroził mi, że każdy się dowie o moim rzekomym byciu gejem!
– A powiedział, co byś mógł zrobić, żeby nikt się nie dowiedział? – Grizz zaczął bawić się palcami.
Zupełnie jak Lilith Sullivan, kiedy wychowawczyni przedstawiła ją w pierwszy dzień szkoły.
– Powiedział, że się zastanowi – Przyłożyłem dłoń do czoła.
– Dobra, słuchaj... Kiedy będziesz świadomy, że on chce z tobą rozmawiać, masz włączyć dyktafon w telefonie. Koniecznie dyktafon, nie kamerę – Blondyn złączył swoje dłonie i na chwilę pochylił się, jakby nad tym mocno myślał. – Jak już odejdzie na bezpieczną odległość, to zapiszesz nagranie i zrobisz kopię zapasową. Wyślesz też to od razu do mnie. Załatwimy go jego własną bronią.
– Ale jeśli ujawnimy nagranie o nim, to wszyscy dowiedzą się o moim – przypomniałem.
– I przy okazji wyjebią go ze szkoły za groźby i może skończyć się na tym, że jedynie rada pedagogiczna się dowie – Mike zatrzymał samochód.
– W tym mój ojciec – mruknąłem i zobaczyłem, jak czerwone światło na sygnalizatorze zmienia się na zielone.
– I co to zmieni? Możesz mu powiedzieć od razu, że planujemy prowokację – Zajechaliśmy pod wielki supermarket i wysiedliśmy powoli z pojazdu.
***
– Dasz radę iść? – odezwał się w końcu Gareth.
– Tak – Stęknąłem i poprawiłem kołnierzyk koszuli.
– Jezus Maria! – Pisknął po chwili Grizz. – Mike, zobacz!
– Co zno... – Mike zmrużył oczy. – O kurwa.
– Co? – Popatrzyłem na nich.
– Masz, kurwa, gigantyczną plamę krwi na plecach! – Grizz zakrył sobie usta dłonią.
– Tim, zostań przy aucie – Murphy wskazał pojazd palcem. – Gareth, ty też. Kupię coś do opatrzenia tego... Cholerstwa.
– Kurwa, Tim... Nie dziwię się, że ledwo co chodzisz, jak takie coś ci się stało – Blondyn przełknął ślinę. – Co on... Co on ci zrobił?
– Rzucił o szafki – odparłem.
– To powinieneś mieć wielkiego siniaka, a nie, kurwa! Krwawisz, jakby cię zaatakował niedźwiedź, albo... – uciął zdanie. Widocznie zrozumiał, że krzyk nic mu nie da.
Staliśmy w ciszy, dopóki nie zobaczyliśmy, jak czarnowłosy biegnie do nas z powrotem.
– Masz szczęście, że nie było kolejki w tej aptece, bo jakbym wszedł na sklep, do marketu, to byś dłużej czekał. Rozbieraj się, raz dwa! – krzyknął i podniósł siatkę z zakupami do góry.
Poluzowałem krawat i zacząłem rozpinać guziki koszuli. Zdjąłem ją z siebie i odwróciłem tyłem do przyjaciół.
– Nie jest tak źle, jakby się mogło wydawać... No, szyć nie trzeba. Wystarczy opatrunek... Ale blizna pewnie zostanie – przyznał Michael i podał torbę Garethowi. – Oprzyj się rękami o samochód, żebyś się nie wyjebał na ten głupi pysk, Tim.
Zrobiłem, jak mi kazał, gdy nagle poczułem, że przetarł mi ranę jakimś środkiem.
– Piecze – Syknąłem, zdenerwowany nowym uczuciem.
– Będzie piekło, bo kurwa przejechałeś po tych szafkach jak po tarce! – Westchnął czarnowłosy, co poniekąd dało mi do myślenia.
Miał rację, byłem głupi. Poszedłem pogadać z jakimś debilem i sądziłem, że nic mi nie zrobi.
Co mi strzeliło do głowy?
Po kilku minutach moje plecy zostały odpowiednio opatrzone. Zdziwiłem się, że Mike cokolwiek zapamiętał z lekcji edb – podczas naszego wakacyjnego nocowania u Stana uznałem, że pewnie nic nie pamiętał. A jednak, pozory mylą.
Nie byłbym dobrym detektywem... Ale za to order chujowego przyjaciela mógł spokojnie powędrować do mnie.
– Dzięki – Sapnąłem, a tamten poklepał mnie po ramieniu.
– Masz szczęście, że mojej tapicerki nie da się tak łatwo ujebać, bo byś kurwa zlizywał z niej tą krew. Idę jeszcze do marketu po fajki, bo przez te twoje plecy ich nie wziąłem – rzucił szybko i odszedł z powrotem w stronę sklepu.
Patrzyłem na niego zmieszany.
– Przecież nie sprzedadzą mu papierosów – Skierowałem wzrok na Tremblaya. – Ma siedemnaście lat...
– ...Kuzyna za kasą i fałszywą legitymację studencką – przypomniał mi, a ja pokiwałem głową. – Że też nadal nie pamiętasz.
Po jakimś czasie jechaliśmy już w stronę mojego domu. Miałem na sobie jakąś przydużą bluzę, która leżała wcześniej w bagażniku Mike'a.
Moja koszula nadawała się jedynie do wyrzucenia.
Cholerny Thomas Green.
Głupi Timothy Warren.
Zawieźli mnie aż na podjazd. Pożegnałem ich, wszedłem do środka, rzuciłem plecak na podłogę... Mama podeszła do mnie i ujęła moje policzki w dłonie. Widocznie zdenerwowała się moim późniejszym przyjściem do domu.
– Mamo, musimy pogadać – Moje oczy wypełniły się ponownie łzami.
– Oczywiście, kochanie – Przytuliła mnie, prawie zahaczając dłońmi o opatrunek. – Usiądź w salonie, zrobię nam herbaty.
Kobieta spojrzała na materiał trzymany przeze mnie w dłoni i wzięła go ode mnie.
– W...Wywalę to – Uśmiechnęła się współczująco i poklepała mnie po ramieniu.
Zastanawiałem się, skąd ona w ogóle miała w sobie tyle empatii. Dlaczego o nic nie pytała? Czemu nie wyglądała na złą...?
Bo wyglądała na zawiedzioną.
Ten fakt tak cholernie mnie przybił, że mimowolnie po policzkach znów spływały mi łzy. Usiadłem na kanapie i ukryłem twarz w dłoniach.
Kiedy mama weszła do środka, objęła mnie ramieniem i poprosiła, abym opowiedział jej o wszystkim. Opisałem jej całą sytuację – szczegółowo, a ona przyjęła to na spokojnie. Nie była psychologiem, ani nauczycielką.
Moja matka była córką pielęgniarki i marynarza. Rzuciła studia prawnicze na drugim roku i została kelnerką.
Miała takie szczęście, że niecałe dwadzieścia lat wcześniej potrącił ją synek dyrektora gigantycznej firmy... Tym synkiem był mój ojciec. Wyrzekł się dziedzictwa, zerwał kontakt z dziadkami i poszedł na studia pedagogiczne. Zupełnie jak w jakimś podkoloryzowanym opowiadaniu.
Moja matka kelnerka i mój ojciec nauczyciel matematyki.
Oni dali radę zrobić coś z niczego. Zbudowali dom, mama założyła wkrótce własną kawiarnię, tata został nauczycielem w prestiżowej szkole, stworzyli rodzinę... Powiodło im się w życiu.
...A ich pierworodny syn to nieudacznik. Dzieciak, którego matka nosiła pod sercem przez dziewięć miesięcy, a ojciec uczył go pierwszych kroków... Ten szczeniak wdał się w paskudne towarzystwo i zawiódł własną matkę.
Kobietę, która sądziła, że jako pierwsze dziecko tego rodu... Dam radę z życiem.
– Tim... Powiem tacie, wiesz o tym doskonale – Przygryzła wargę. – Ale nie ukaramy cię.
Podniosłem wzrok.
Czy istniał cień szansy, że wcale jej nie zawiodłem?
– Znamy rodzinę Andersonów jeszcze z czasów, gdy nie było cię na świecie... Kiedy byłeś wielkości szczeniaczka, a ja cię nosiłam o tutaj... – Pokazała na swoje podbrzusze. – Stanley już był w drodze do przyjścia na świat. Dave się wtedy przeprowadził do Tracy i obiecaliśmy sobie, że nasze rodziny będą zawsze sobie pomagać... Mimo, że nie chciałeś się wcześniej kolegować ze Stanem i dopiero w podstawówce załapaliście dobry kontakt to...
– ...I tak jesteśmy z ciebie dumni, synu – Tata stał oparty o futrynę. Nie wiem nawet, od jakiego momentu słyszał moją wypowiedź. – Stanąłeś w jego obronie... Jak prawdziwy mężczyzna. Niczego nie chciałeś rozwiązywać przemocą, tylko to wytłumaczyć. Andersonowie na pewno byliby ci za to bardzo wdzięczni.
– A...Ale wiesz, to kochane z twojej strony – Gwen wyłoniła się zza pleców ojca. – Nie wiedziałam, że masz takie dobre serce!
– Gwen, oszczędź – Zaśmiałem się cicho i wziąłem łyk herbaty.
– Dobra, leć pod prysznic i zmienimy ci ten opatrunek – Mama uśmiechnęła się ciepło, ale widać było na jej twarzy niepokój.
– Swoją drogą, nie wiedziałem nawet, że Mike jest taką dobrą pielęgniarką – Wstałem i ruszyłem w stronę łazienki.
– Babcia byłaby dumna – Zaśmiała się mama. – Pamiętaj o prowokacji, nie daj mu się. Już w poniedziałek zaczynasz.
– Jasne mamo, kocham was – Odszedłem.
– My ciebie też – Usłyszałem rodzinę zza drzwi łazienki.
Czemu oni byli tacy kochani, wyrozumiali... Idealni? Nie wiedziałem, czy zasługiwałem na nich, ale lepiej trafić nie mogłem i to mnie wzruszyło.
Złapałem za baterię prysznica i ją przekręciłem. Ze słuchawki zaczęła lać się woda, jednocześnie zmywając ze mnie wrażenia nabyte tamtego dnia. Jak ja się cieszyłem, że w końcu mogłem zmyć z siebie to wszystko.
Miałem teraz nadzieję, że plan prowokacji się powiedzie.
。*✧✨✧*。
//Heeej! W ten sposób rozpoczynamy dzisiejszy maraton! Mam nadzieję, że się cieszycie tak samo jak ja... Dajcie koniecznie znać w komentarzach, co sądzicie o danych fragmentach, ale też ogólnie o danym rozdziale! To jak? Klub antysypatyków Thomasa już przybył na miejsce zbiórki?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top