47. Świat nie wirował

Jak Boga kocham, to wszystko wyglądało, jakbym znajdował się w filmie dla zakochanych, zrozpaczonych nastolatek. Usłyszałem pukanie do drzwi, zszedłem po schodach i z uśmiechem na ustach otworzyłem.

– Cześć – Zaśmiałem się w stresie.
– Cześć – odpowiedział Tim, widocznie rozbawiony moją reakcją. – Aż tak się stresujesz?
– Ja? – Skrzywiłem się. – Nie...
– Chichoczesz – Warren uniósł brwi, a ja westchnąłem. – Stanley, chichoczesz.
– No dobra... Może trochę się stresuję. Ale tylko ociupineczkę – Pokazałem przy pomocy palców małą odległość, która miała symbolizować tą moją "ociupineczkę".

Włożyłem mały bukiecik do kieszeni marynarki i wyszczerzyłem się do zdjęcia robionego przez moją mamę, by chwilę później szybko ją pożegnać i wręcz wypchnąć Tima z domu po usłyszeniu słów "bawcie się dobrze".
Nie chciałem się zagłębiać w dalsze dyskusje rodzic-mój chłopak, gdyż w podświadomości wciąż widniała mi myśl, jak to wyglądało poprzednim razem ze mną i Amy Warren.

***

– W moim domu pojawiła się Stephanie i jakiś szczyl – Tim zatrzymał samochód na światłach.
– Jej brat – Przewróciłem oczami.
– Zostawiła go pod opieką mojej siostry... – mruknął cicho. – Zostawiła piętnastolatka pod opieką mojej trzynastoletniej siostry.
– Może się zakolegują. Przecież twoja mama siedzi w domu, nic złego nie może się stać – Poklepałem go po ramieniu. – To są dzieciaki.
– A nie mogła go zostawić z siostrą Lilith? – Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Czy ty się martwisz o Gwen? – Rozszerzyłem usta, niedowierzając.
– O tego smarka? – Jego pobłażający ton głosu jednak zdecydowanie sugerował, że był zmartwiony.
– Gadasz jakbyś był jej ojcem. Nie zapominaj, że to Gwen – Wzruszyłem ramionami. – Ona cię wspierała, jak wszystko wyszło na jaw. A Eva jest za stara dla nich, ma już siedemnaście lat.

– No tak – Westchnął i ponownie ruszył, gdy sygnalizator rozbłysnął w zielonej barwie. – Przeżyję...
– Jeszcze raz mówię, że wasza mama jest w domu. Abi też! Jak coś by się stało, to zaczęłaby szczekać, aż ktoś by przyszedł – Pocieszyłem go. – Pamiętaj, masz sobie nie zniszczyć tego balu. Ten ma być lepszy od gimnazjalnego.
– Pamiętam, pamiętam – Prowadził samochód dalej, co chwilę zagadując do mnie na jakieś luźne tematy.

Niedługo potem dotarliśmy do szkoły.

***

Siedziałem na tej hali sportowej, patrzyłem też na tańczące do energetycznej muzyki pary i grupki przyjaciół.

– Jak możesz nie tańczyć?! – Gareth stał wyprostowany, z założonymi rękami i wpatrywał się ze zdenerwowaniem na Tima.
– Nie tańczę – powtórzył niebieskooki i upił łyk soku ze swojego kubeczka.
– Czyli Stanley przylazł tutaj na darmo? – Blondyn próbował przekrzyczeć Taylor Swift dudniącą z głośników. – I TO NIE ZA DARMO?
– Weź, ja płaciłem – Tim zmarszczył brwi.

– Mike? – Tremblay odwrócił się w stronę chłopaka w czerwonej muszce. – A ty? Też nie będziesz tańczył?
– Ze Stanem? – Michael uniósł brwi.
– Ze mną, kurwa! – Warknął i złapał najwyższego z nas za nadgarstek z taką siłą, że tamten aż wstał. Niedługo potem zniknęli gdzieś w tłumie.

– Chcesz zatańczyć? – Tim uśmiechnął się lekko.
– Czy ty właśnie... – Popatrzyłem na puste krzesło obok. – Sprytny jesteś!
– Może – Przewrócił oczami, a z jego twarzy uśmiech nie schodził ani na chwilę. – To idziemy?
– Czemu nie – Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową i wstałem.

I tańczyliśmy, jak głupi, w rytm Taylor Swift i Katy Perry... Niedługo potem muzyka zaczęła zwalniać, aż w końcu na parkiecie została może połowa uczniów. Tim położył swoje ciepłe dłonie na moim karku, a ja, nie potrafiąc ukryć szczęścia, uśmiechnąłem się ciepło.

– Zobacz, gdzie zaczynaliśmy i gdzie jesteśmy teraz – powiedział półgłosem, na co skinąłem głową.
– Było warto – Przysunąłem się bliżej niego, a nasze nosy i czoła były coraz bardziej podatne na kontakt.

Świat nie wirował, nie znaleźliśmy się również w innej galaktyce. Zamiast tego byliśmy razem, w prywatnej szkole pod Denver, na studniówce. Wiedziałem to od dawna, ale gdy kolejny raz zatopiłem się w jego lodowych barwą oczach, poczułem te same motylki w brzuchu co wtedy, gdy pocałował mnie pod tamtym drzewem. Rozpływałem się nad nim, jakbym zobaczył najbajeczniejszy sen na żywo. Utrzymywaliśmy zwięzły kontakt wzrokowy, który w tamtym momencie był wręcz nieprzerywalny.

Uczucie, które towarzyszy człowiekowi wolnemu od trosk, ale pełnemu miłości... To coś naprawdę niezwykłego. Cieszyłem się, że mogłem tego zaznać.

Brunet po paru minutach tańca wtulił się we mnie mocniej i zaczął nasłuchiwać kołatania mojego rozszalałego serca.

– Gdybym stanął tu dwa lata temu, nie wiedziałbym, że taki los zgotuje nam Fortuna – wymruczał ledwo słyszalnie. – Pewnie rumieniłbym się jak dzieciak i zaprzeczał wszystkiemu, co by mi powiedziano.
– Wciąż tak robisz – szepnąłem do jego ucha, starając się nie roześmiać. – Wciąż się rumienisz i wszystkiemu zaprzeczasz, ale to nic złego. Wiesz?

Był to nasz pierwszy wspólny bal i niestety też ostatni. Zbyt wiele lat zajęło nam dojście na skrzyżowanie naszych ścieżek życiowych. Mimo to, nie żałowałem.

Gdzieś w tłumie mignął mi niebieski garnitur Grizza i czarne włosy Mike'a, trochę bliżej dostrzegłem Amber i Williama. Stephanie nie przyszła na bal, podobnie jak Lilith.

– Ten wieczór jest cudowny – przyznałem, jednak mój głos zadrżał.
– Hej – Warren uniósł na mnie wzrok. – Spędźmy razem całe życie, skoro i tak znamy się od zawsze.

Milczałem dłuższą chwilę, nie spodziewałem się takich słów z jego strony.
– Chętnie – Pogłaskałem jego policzek, nie będąc w stanie do końca pojąć wypowiadanych przez nas słów.

Mieliśmy tylko osiemnaście lat.

***

Uderzyłem plecami o drzwi mojego pokoju i na ślepo zacząłem szukać dłonią klamki. Po ogłoszeniu Garetha oraz Kennedy jako króla i królowej balu, gdy już impreza dobiegła końca, wsiedliśmy w samochód, a później znaleźliśmy się w tej sytuacji. Nie było w tym żadnych sprośnych intencji, ale według niektórych czyny różnią się czymś od zamierzeń.

Śmiejąc się, otworzyłem pokój, a gdy znaleźliśmy się nareszcie wewnątrz, Timothy zatrzasnął wejście.

– Mama jest w domu – Cicho zachichotałem po chwili, wplatując dłoń we włosy niebieskookiego.
– Tylko się całujemy – Tim wydobył z siebie ciche stęknięcie. – To mamie nie przeszkadza.
Ponownie zaśmiałem się cicho w jego usta, nie zmienił się wcale, to wciąż ten sam Warren. Po chwili on również się roześmiał i stanął obok, opierając plecy o ścianę.

Usiedliśmy na podłodze, próbując stłumić nasze głupkowate chichoty. Szturchnąłem go w ramię.

– Noł homo, co nie – Parsknąłem, na co ten jeszcze bardziej zaniósł się śmiechem.

***

Bolała mnie szyja, mimo że obudziłem się w łóżku. Tim wstał szybciej, ale gdy otworzyłem oczy, mogłem go na szczęście ujrzeć.

– Hej, przeniosłeś mnie tu? – mruknąłem, zauważając, że wciąż mam na sobie koszulę z ubiegłego wieczoru.
– Bardziej przywlokłem – Przewrócił oczami. – Trochę jakbym niósł, ale jednak niezbyt.
– Wiesz – Pogłaskałem go kciukiem po policzku. – Kiedy mówiłem, że nie zostałem tu dla ciebie, nie do końca miałem rację.
– Słucham? – Chłopak zmarszczył nos, nie wiedząc, co miałem na myśli.

– Oprócz tych snów z Thomasem, przyczyną mojego zostania byłeś ty. Wiesz o tym... – Zmrużyłem oczy. – Przepraszam, że przez emocje powiedziałem ci coś innego.
– W głębi duszy czułem, że tak mogło być – przyznał nieśmiało, co niebywale mnie rozczuliło.
– Masz dobrą intuicję – stwierdziłem, uśmiechając się radośnie.


。*✧✨✧*。

//Dzisiaj dosyć uroczo, I guess... Nie wiem co jeszcze dodać. Po prostu cieszmy się tą słodką chwilą i porozczulajmy się nad chłopcami, bo na to zasłużyli 😔✋

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top