46. Spokojnie, Prince
I stało się. Jak zwykle, musiałem zrobić coś wbrew zasadom. Studniówka rozpoczynała się w piątkowy wieczór, a ja z samego środowego ranka wsiadłem na pokład samolotu i przeleciałem sporą część Stanów Zjednoczonych, żeby kilka godzin później móc dostać się do domu Stephanie Hetfield i zapukać do drzwi domu jej ojca.
Kostki mojej dłoni ponowny raz stuknęły o twarde drewno, by po chwili otworzył mi jakiś chłopak. Zmierzył mnie wzrokiem i skrzywił się.
– Stephanie, jakiś twój goguś przyszedł! – Nastolatek wzruszył ramionami i zaczekał przy drzwiach, przyglądając mi się uważnie. – Skąd ją znasz?
– Uch, z Kolorado – Nerwowo bawiłem się palcami, czekając na koleżankę. – Ze szkoły.
– Nudziarz – Prychnął brązowowłosy. – Stephanie!
– Idę, już idę... – mruknęła pod nosem, ale gdy zobaczyła mnie za drzwiami, osłupiała. – Stan? To po to był ci mój adres?
– No chyba nie sądziłaś, że będę ci listy wysyłał – Rzuciłem jej rozbawione spojrzenie.
– No w sumie... – Zaśmiała się cicho, lecz dosyć nerwowo.
– Tak... Co powiesz na lot do Denver? – zapytałem, patrząc jej prosto w oczy.
– Hola, hola, amigo! – Chłopak, który kontrolował swoją przyrodnią siostrę, zmarszczył brwi.
– Spokojnie, Prince – Uspokoiła go szybko. – To tylko Denver.
– Sądzisz, że puszczę cię do Kolorado? Samą? – Uniósł brwi w zdziwieniu.
– Jestem dorosła, Prince – Brunetka popatrzyła na młodszego brata z politowaniem. – Mogę lecieć do swoich przyjaciół, jeśli zechcę.
– Z jakimś chłopakiem? – Jego twarz coraz bardziej nabierała niepewnego wyrazu.
– Prince, on jest gejem – Poklepała brata po policzku. – Nie przywiozę ci żadnych dzieciaków do domu, nie martw się. Znam go dłużej niż ciebie.
– Możesz lecieć z nami – Wyrwałem się szybko, na co tamten zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
– No, młody. Pakuj się – poleciła mu Stephanie po chwili zastanowienia. – Nie zostawię cię bez opieki, kiedy tata jest w Waszyngtonie. Ja do niego zadzwonię, a ty leć po plecak.
– Nienawidzę cię – Westchnął i odszedł od drzwi.
– Co z nim zrobimy? – Dziewczyna zapytała, gdy tamten poszedł do swojego pokoju.
– Jak bardzo miałabyś mi za złe zostawienie go z siostrą Tima? – odpowiedziałem jej pytaniem czysto retorycznym.
– Ty geniuszu zła – Zachichotała.
Założyłem ręce na swojej klatce piersiowej.
– To ty się zgadzasz na wylot samolotem chwilę po tym, jak pukam ci do drzwi.
– Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – Wzruszyła ramionami. – Tęsknię za Lilith.
– Ona – Zastanowiłem się chwilę. – Mocno przeżyła to rozstanie.
Hetfield uśmiechnęła się smutno na tę wieść, jakby była tego bardzo dobrze świadoma. Zaprosiła mnie do środka i zaczęła pakować rzeczy potrzebne jej na dwa dni.
***
Nie minęło wiele czasu, a ja, ona i Prince siedzieliśmy na lotnisku, wyczekując opóźnionego o trzy godziny lotu. Patrzyłem na godzinę w telefonie, mając nadzieję że zdążymy.
– Martwisz się? – zagadała w pewnym momencie. – Przecież nie chodzisz na bale. Nie widziałam cię nigdy na żadnym.
– W tym roku idę – Zaśmiałem się krótko, kontrolując tablicę odlotów i przylotów. Czekało nas jeszcze kilka procedur, ale byliśmy coraz bliżej celu.
– Och, doprawdy? – Zatrzepotała rzęsami z rozbawieniem. – Pan Timothy postanowił pojawić się na studniówce specjalnie dla ciebie? To nie w jego stylu. Jak tam w ogóle u was?
– Tak – Kiwnąłem głową. – Wiesz, niedługo się wyprowadzamy. Mamy już zarezerwowane mieszkanie u takiej pani i...
– Wyprowadzacie się? – Rozszerzyła delikatnie usta.
– Do Rzymu... – kontynuowałem.
– Do Rzymu? – Brat Stephanie jakby nagle nabrał energii. – Naprawdę?
– Młody ma świra na punkcie Włoch – Poklepała chłopaka po ramieniu, tłumacząc mi jego reakcję.
– Jeśli dobrze mi pójdą egzaminy, to przyjmą mnie w mgnieniu oka na uczelnię archeologiczną – dopowiedziałem. – Tim ma inne postępowanie rekrutacyjne. Musimy potem tylko przetłumaczyć nasze papiery i... Lecimy, nic nas nie trzyma w Stanach Zjednoczonych.
– Wy to macie życie – Prychnęła, a w jej głosie wyczułem nutkę zazdrości.
***
Samolot spóźnił się do tego stopnia, że wraz z lotem straciliśmy masę czasu; w domu zjawiliśmy się czwartkowego, późnego popołudnia. Do balu zostało mniej więcej dwadzieścia godzin.
– Mama się nie spodziewała, że przylecimy – Stephanie uśmiechała się słabo do kamerki swojego laptopa. – Poznała Prince'a, chyba go lubi.
– Na pewno wszystko dobrze? – Zmarszczyłem brwi.
– Tak, ja... – Zaśmiała się, a po jej policzkach chyba zaczęły spływać łzy; przynajmniej tak wywnioskowałem, bo jakość połączenia była wystarczająco słaba, żebym tego nie zauważył. – Zadzwonię zaraz do Lilith po raz pierwszy od tamtego SMSa i po prostu się bardzo stresuję.
– Dasz radę – Posłałem jej ciepły wyraz twarzy i po następnych kilku minutach rozmowy, pożegnaliśmy się.
Spojrzałem w dostępne chaty na komputerze; zwinnie ominąłem mojego chłopaka i zadzwoniłem do Garetha.
– Cześć – Wizerunek zmęczonego nastolatka pojawił się na moim laptopie. – Misja udana?
– I to jak! – Kiwnąłem głową.
– Brawo – Blondyn ziewnął.
– Dobranocka już minęła? – Zachichotałem, na co on pokazał mi swój środkowy palec.
– Te czekaj, pa na to – Grizz podniósł laptopa i pokazał mi śpiącego obok Mike'a. – Zasnął.
– Słodkie – Uśmiechnąłem się szeroko.
– Nie mam serca go budzić – szepnął, wzruszając ramionami. – Przejdę chyba na dywan.
– Gareth, to twoje łóżko – przypomniałem mu.
– A w środku hetero przyjaciel. Oszczędzę mu porannego zawału – Nastolatek mrugnął do mnie porozumiewawczo. – Chociaż wizja tego samego łóżka brzmi kusząco, to nie jestem tak jebnięty jak Tim.
– Tim jest przekochany... – Zmarszczyłem brwi.
– Dziwaki z was – Posłał mi ciepły, zabawny uśmiech. – Jesteście super. Ale teraz lecę spać. Branoc.
Rozłączył się, zanim w ogóle miałem szansę mu odpowiedzieć... I nie zadzwoniłem już do nikogo, w szczególności dlatego, że byłem bardzo zmęczony po podróży.
Należał mi się odpoczynek, prawda?
***
Nastał piątek, a ja obudziłem się i odruchowo popatrzyłem w telefon...
– Dwunasta... – mruknąłem cicho i odłożyłem komórkę na stoliczek nocny. Chwilę później zerwałem się z łóżka jak poparzony.
– Dwunasta! – powtórzyłem, zestresowany. – Czemu budzik nie zadzwonił? Pewnie ustawiłem w kalkulatorze... A, cholera! Na pewno tak zrobiłem.
Nigdy wcześniej tak prędko nie wziąłem kąpieli i nie ogoliłem dwudniowego zarostu. Po prostu nigdy. Miałem nadzieję, że już nie będę musiał tego powtarzać kiedykolwiek. Zbiegłem w szlafroku po schodach i pomaszerowałem do kuchni.
– Czemu nie jesteś w pracy? – Zdziwiłem się na widok mamy.
– Dziś pracuję zdalnie – Uśmiechnęła się, zajadając tosta. – Odebrałam ci garnitur z pralni, kiedy spałeś.
– Kocham cię – Odetchnąłem, siadając na krześle.
– Nie zrobię ci śniadania, jesteś już pełnoletnim facetem – Zmarszczyła brwi, wciąż trwając w grymasie radości.
– Oj, no już nie przesadzaj – Ponownie wstałem i zacząłem przygotowywać sobie posiłek. – O szesnastej trzydzieści przyjedzie po mnie Tim.
– Jasne – Kiwnęła głową. – A co z tymi takimi, no wiesz, bukiecikami?
– Załatwione – Wyjąłem tosta z opiekacza. – Wszystko załatwione, tylko ja muszę się ubrać.
– Na razie to wyglądasz, jakbyś uciekł z hotelu – Uznała, chowając talerz do zmywarki i wychodząc z kuchni. – Idź się ogarnąć. Wierzę, że dasz radę sam, Stanny.
– Jasne, mamo – Przewróciłem oczami, rozbawiony.
Zjadłem śniadanie, mijał czas, a ja zastanawiałem się nad kolorem muszki. Naprawdę. Stałem od dobrych piętnastu minut przy biurku, wpatrując się to w liliową, to w zwykłą, czarną.
A może nie założę muszki, pomyślałem, wtedy nie będzie problemu... Ale wtedy to nie będzie to samo; studniówka bez muszki?
– Walnij się w łeb chłopie – mruknąłem cicho, by po chwili, już głośniej krzyknąć:
– Maaamo-o!
– Coo-o? – Usłyszałem w odpowiedzi.
– Liliową czy czarną muszkę? – zapytałem, nie odrywając wzroku od dodatków.
– Liliową! – odkrzyknęła po chwili zastanowienia.
Zatem ubrałem czarną.
。*✧✨✧*。
//Chryste Panie, ile tu się dzieje! Stephanie ma przyrodniego brata, Stanley nagle wylatuje... Szybki powrót do Kolorado, na styk z balem i jeszcze ten budzik w kalkulatorze!
No to, jak wrażenia? Czekam z wielkim utęsknieniem na wasze komentarze!
Ach, nooo i do zobaczenia za tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top