43. Był obcym mężczyzną.
Długo nad tym myślałem, ale w końcu musiałem zgłębić temat zdjęcia z domu Thomasa. Co oznaczał ten tajemniczy napis? Dlaczego to było takie ważne? Patrzyłem na Timothy'ego, z zamiarem udzielenia mu odpowiedzi na te trudne pytania.
– Ten napis to numer skrytki na dworcu – powiedziałem od razu. – W skrytce był dziennik pana Greena. Ojca Thomasa.
– Dziennik? – Zdziwił się. – Pisał dziennik?
– Tak – Skinąłem głową. – Jest w policyjnej kartotece. Znacznie ułatwił proces.
– Co tam było napisane? – Zaciekawienie wzięło nad nim górę i usiadł na moim łóżku.
– Cóż... – Wzruszyłem ramionami.
***
17 X 1998 rok, Denver
W dzieciństwie Greg przyjął rolę twardziela, niedługo potem przestał przejawiać jakiekolwiek emocje, a empatia była u niego jedynie udawana. Rodzice uważali, że nic mu się nie dzieje, ale to ja żyłem z nim na co dzień w bliższej, braterskiej relacji i znałem jego sposoby manipulacyjne. Musiałbym nie znać wystarczająco swojego własnego brata, żeby tego nie zauważyć. W dodatku, chciałem studiować medycynę i wiedziałem, jakie skutki ciągnie za sobą jego postawa. Niedawno Thomas stwierdził, że to objawy socjopatii - nie jest to groźne, ale jednak wciąż może znacznie przeszkadzać w życiu codziennym. Zdecydowanie utrudnia to normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, a niekiedy zupełnie wyklucza z każdej możliwej społeczności.
Jest jednak taka jedna dziewczyna, która sprawia, że mój brat zmienia swoje zachowanie. To nie uczucia, ale jednak... Jednak wygląda to, jakby chciał nawiązać z nią jakąś relację, jak gdyby widział między nimi podobieństwo. Poznali się na studiach, są na tym samym wydziale. Może nie będzie jej przeszkadzało to, że jest inny, a mam przynajmniej taką nadzieję. Muszę go zabrać do psychiatry, nawet jeśli będzie się opierał. To mimo wszystko nadal mój brat.
***
[Data i początek lokalizacji rozmazane] -nver
Minęło tak wiele lat, przez które wciąż łudziłem się, że jego... schorzenie? – nie jest dla nikogo zagrożeniem. Niestety, myliłem się co do Grega. Pech chciał, żeby to właśnie na niego spośród tysięcy innych możliwych osób, właśnie na niego?, trafiła rola nie tylko tego cichego dzieciaka, ale także cichego dzieciaka z bronią w dłoni. Podejrzewałem go o występki, które nie powinny nawet świtać w mojej głowie. Czasami myślałem sobie, ale głupi ten mój brat, po czym ganiłem się w myślach. Niepotrzebnie. Miałem przecież rację. Greg był bezdusznym półgłówkiem. Powinienem był zgłosić swoje podejrzenia na policję, ale już na to za późno. Prędzej czy później dojdzie do tego, że zabije mnie mój własny brat. Mam tylko nadzieję, że nic nie stanie się Thomasowi ani mojej byłej żonie. Socjopatyczne zachowania Gregory'ego doprowadzą w końcu do tragedii i Bóg mi tego świadkiem.
***
Opowiedziałem mu o wszystkim, co zezwolono mi wcześniej przeczytać, a on słuchał, niedowierzając.
– Ja pierdolę – wydusił z siebie na podsumowanie. – Wow.
– Wiem – Poprawiłem swój szary golf, który przez chwilę odstawał mi od szyi. – Podobnie zareagowałem.
– A ja... Ja obwiniałem o wszystko Thomasa... – Warren przyłożył sobie dłoń do łuku brwiowego.
– Wiesz, on też nie był święty – przyznałem szybko. – Utrudniał mi każdy możliwy trening... Zrobił ci krzywdę niejednokrotnie i jego problematyczność przerosła wszystkich dookoła... Ale były to przecież w pewien sposób wyjaśnione działania. Nie żebym go usprawiedliwiał.
– Rozumiem – Pokiwał głową. – Już wszystko wiem. Skończmy ten temat, chyba że...
– Skończmy – Położyłem mu dłoń na barku i uśmiechnąłem się szeroko. – Nie musimy już roztrząsać tej sprawy. Pokażę ci coś.
– Hmm? – Zaciekawił się i spojrzał, jak wpisuję coś w telefon. – Co to?
– Pomyślałem, że pokażę ci takie mieszkanie – Skierowałem ku niemu twarz. – Tak właściwie, to już powinniśmy zacząć się za czymś rozglądać... Nie zostało tak wiele czasu.
– Ładne – Uniósł lekko brwi. – Fajny balkon.
– A ty jak zwykle – Prychnąłem, na co on zaśmiał się.
– Mieszkanie też fajne – przyznał. – Podoba mi się, że jest takie, no wiesz, z takim ogródkiem... I w ogóle.
– Tak... Wiesz, ogólnie to działa tak, że to podwójne mieszkanie. Tylko dwie rodziny mogą się wprowadzić do budynku. Super, nie? – zapytałem, patrząc na zdjęcie.
– Rodziny? Świetnie – Timothy przymknął oczy i położył głowę na moim ramieniu. – Jest malutkie, ale wiesz co? To nieważne, liczy się to, że będziemy razem... Więcej nam nie potrzeba.
Na jego słowa wyszczerzyłem się radośnie.
– Cieszę się, że myślimy tak samo.
***
Tej nocy leżałem przytulony, jak zwykle podczas wspólnego nocowania, do Tima i uśmiechałem się do samego siebie. Świadomość, że zaszliśmy tak daleko... Nie mogłem posiadać się z radości.
Chłopak spał spokojnie, a ja przysłuchiwałem się biciu jego serca oraz monitorowałem każdy oddech, który z siebie wydał. Nie byliśmy idealni, ale tworzyliśmy drużynę, duet. Ja i on – i to chyba nawet na zawsze. Byłem już pewien, że moje wyczekiwania nie poszły na marne.
Gregory Green czekał na swój wyrok, nie poszedłem na żadną z rozpraw. Wolałem poświęcić się osobie, której naprawdę potrzebowałem w życiu. Na kimś, kto był dla mnie najważniejszy.
Na moim prawdziwym tacie.
***
I tak minął nam, Timowi i mnie, wrzesień; na snuciu wielkich idei i bardzo przyszłościowych planów. Ten miesiąc pozwolił mi na wiele... A gdy pojąłem, że rok wcześniej żyłem całkowicie inaczej, zdziwienie ogarnęło moje ciało, mój umysł.
Nie dałbym już rady wrócić do poprzedniej rzeczywistości... Każdego dnia w cieniu osób, na których miejscu miałem szansę pojawiać się jedynie w najpiękniejszych snach... Ale nigdy się nawet na tym miejscu nie znalazłem.
Doszedłem jeszcze wyżej, niż one miały kiedykolwiek szansę.
Z czasem nadszedł październik, noce stawały się coraz dłuższe, a moje życiowe cele coraz ambitniejsze.
I tak dotrwaliśmy do dnia, kiedy siedziałem z tatą na kanapie, przy jakiejś starej bajce z mojego dzieciństwa, a ja, niczym dzieciak, trzymałem głowę na kolanach mężczyzny. Przypomniały mi się wszystkie lata dzieciństwa i zrozumiałem, że tak naprawdę to już nigdy nie wróci... Ale wspomnienia pozostaną na zawsze. Obróciłem się na plecy i wyszczerzyłem do niego zęby.
Gregory Green nie miał dla mnie znaczenia, był obcym mężczyzną.
To Dave Anderson wziął mnie na ręce, gdy przyszedłem na świat. Nauczył mnie pierwszych kroków, a później gry w football. Dave Anderson czuwał przy moim łóżku szpitalnym, gdy leżałem chory, z zapaleniem płuc i pocieszał mnie po pierwszym przegranym meczu.
Mimo że nie byłem jego biologicznym synem, traktował mnie zupełnie na odwrót. Lepszego ojca nie było mi dane mieć, a nawet gdybym dostał szansę, to i tak nie wymieniłbym go na żadnego innego.
– Dziękuję, tato – powiedziałem, wciąż trwając w uśmiechu. – Za to... że jesteś.
Mężczyzna podrapał się krótko po brodzie, by po chwili mnie przytulić.
– Nie będę się rozklejał – Pociągnął nosem z rozbawieniem i poklepał mnie po plecach. – Może tylko trochę... Nie mów mamie.
– O czym ma nie mówić? – Brunetka stanęła za kanapą, widziałem jak delikatnie uniosła brwi.
– Że jestem jego ukochanym tatusiem, kobieto – burknął żartobliwie pod nosem, udając głos jakiejś bajkowej postaci.
– P-pffh... – Mama roześmiała się od razu i podeszła bliżej kanapy, by roztrzepać tacie włosy.
To był mój obraz rodziny. Ja, mama i tata, który nigdy mnie nie zostawił. Może też i Tim?
Niczego innego nie potrzebowałem do szczęścia.
Tylko ich trójki.
I choć z jednej strony żałowałem, że wyjeżdżamy do Europy, to i tak nastawiałem się na odwiedziny rodziców. Choćby przez te rozmowy wideo.
Chyba naprawdę przez ten rok wydoroślałem.
。*✧✨✧*。
//Uouo! No i wróciłam do normalnych godzin publikacji. Która jest godzina? Wpół do komina. Więc wlatuje rozdział! Haha! Mam nadzieję, że wszystko u was w porządku.
Nie mogę doczekać się waszych komentarzy na temat rozdziałów.
Swoją drogą, pewnie zauważyliście, zmieniłam okładkę! Mam nadzieję, że wam się podoba... Bo mi bardzo! Sama ją zrobiłam! Tą do talksów również!
No i tooo tyle. Widzimy się w... Walentynki! Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top