42. Eric, kolega do ciebie
25 XII 1997 rok, pociąg, dwie godziny drogi od Denver
Siedziałem w pociągu wraz z moim starszym bratem Gregorym, wracaliśmy właśnie od dziadków po świętach Bożego Narodzenia. Nie dostałem się na wymarzone studia medyczne, więc w tym roku musiałem znaleźć dla siebie jakąś pracę dorywczą. Znudzony ciągłym monitorowaniem przedziału, spojrzałem przez okno i zacząłem liczyć charakterystyczne rzeczy oraz stworzenia na zewnątrz. Greg zasnął, a ja zdążyłem naliczyć już trzynaście krów na czyichś – o dziwo – nieośnieżonych polach. Na jednej ze stacji dosiadł się do nas jakiś student, który co jakiś czas wychylał nos spoza egzemplarza Ciekawego przypadku Benjamina Buttona i uśmiechał się do mnie ciepło, na co ja odpowiadałem mu tym samym. Był naprawdę przystojny, a starszy ode mnie o może... Dwa, trzy lata?
Jego włosy przypominały mi o Leonardo DiCaprio w tamtym filmie o tonącym statku, który właśnie puszczali w kinach; jedynie w brązowej wersji – sam w sobie był o wiele przystojniejszy od wspomnianego aktora. W końcu oparłem łokcie o przedziałowy stolik i spojrzałem na niego przeszywająco, aż tamten zamknął lekturę i rzucił na mnie wzorkiem, z lekkim rozbawieniem.
– Eric Green – Uśmiechnąłem się delikatnie na co on pochylił się w podobny sposób co ja.
– Thomas Peterson – odpowiedział.
– Studiujesz? – Uniosłem brwi.
– Medycynę – przyznał, nie odrywając przy tym ode mnie wzroku. – A ty, studiujesz?
– Dopiero skończyłem liceum – odrzekłem pewien siebie. – Postanowiłem zrobić sobie przerwę w nauce i zacząć pracować.
– Rozumiem – Thomas oparł swój policzek na własnej dłoni, a ja zupełnie oczarowany jego urodą, nie mogłem przestać wpatrywać się w niego.
– Przepraszam, jeśli ci się nie spodoba to co powiem – Przełknąłem ślinę. – Ale jesteś bardzo przystojnym facetem.
– Ty również, Eric – Student zauroczył mnie nie tylko swoim wyglądem, ale również sposobem mowy.
***
01 IV 1998 rok, Denver
Właśnie skończyłem dwadzieścia lat, ale zamiast wyprawiać szykownej imprezy urodzinowej – siedziałem za ladą w malutkiej kawiarni, obsługując zmęczonych życiem klientów. Pracowałem wraz z córką jakiegoś marynarza, która rzuciła studia prawnicze ze względu na miłość. Chciałbym mieć tyle odwagi co ona.
– Eric, kolega do ciebie – Powiedziała błękitnooka i podniosła tacę z zamówieniem dla pary studentów.
Spojrzałem na wejście główne i ujrzałem Thomasa. Według mnie, to nie był tylko kolega.
***
12 VIII 1998 rok, Denver
Thomas pocałował mnie kolejny raz w szyję, pozostawiając po sobie drobny ślad.
– Eric – wyszeptał mi do ucha moje własne imię. Zaśmiałem się cicho.
– Eric, dzieciaku – Brunet podzielił mój śmiech, lecz po chwili spoważniał i pogłaskał mnie po policzku. Byłem bardzo szczęśliwy.
– Thomas – Stęknąłem w końcu. – Nie denerwuj mnie, proszę...
Po moich słowach oddaliśmy się samym sobie i trafiliśmy do krainy pełnej pieszczot i namiętności – duchowego ciepła, którego nigdy nie było mi dane zaznać przy żadnej kobiecie. Naprawdę poczułem, że żyję. Poczułem, że w końcu jestem sobą.
***
13 XI 1998 rok, Denver
Gregory nakrył mnie, jak całowałem Toma w policzek na pożegnanie. Próbowałem go przekupić, aby nie zrobił nic głupiego.
– Greg, dogadajmy się... Nie mów nikomu, a ja zrobię, co zechcesz – Rozłożyłem ręce w obronnym geście.
– Nigdy nie lubiłem tego twojego koleżki, lekarza – Parsknął czarnowłosy i wszedł z powrotem do domu.
Powiedział rodzicom i mimo że byłem dorosłym mężczyzną, oni postanowili ukrócić mój kontakt z ukochanym.
– Musimy zerwać – wyjąkałem cicho, a Peterson milczał. – Przepraszam.
– Rozumiem. Jeśli tak czujesz – Tom poklepał mnie po ramieniu i myślałem, że to był ostatni raz, gdy widziałem jego ciepły uśmiech, lśniące włosy, czy też usłyszałem ten cudowny, lekko ochrypły głos.
Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak upokorzony, tak załamany.
Nienawidzę cię Greg, jesteś dla mnie nikim.
***
03 III 1999 rok, Denver
Dziś poznałem w kawiarni miłą dziewczynę.
– Cześć – Studentka usiadła przy ladzie. – Co czytasz?
– Ciekawy przypadek Benjamina Buttona – Uśmiechnąłem się słabo. – Znasz to?
– Tak – Kiwnęła głową. – Piękna książka o miłości.
– Miłości, która nie miała prawa bytu – poprawiłem ją.
– Koniec końców i tak los przyciąga Benjamina do jego ukochanej – Wzruszyła ramionami. – Wybacz, że ci to powiem, ale Benjamin umrze na jej rękach.
Na pewno podobała się Gregowi, znali się ze studiów.
– Wiem – Zamknąłem książkę, z której wydało się charakterystyczne, ciche klapnięcie.
– Skąd? – Dziewczyna przekrzywiła głowę.
Wiedziałem już, co chciałem zrobić...
– Czytam tę książkę codziennie od grudnia 1997 roku. Jest dla mnie bardzo ważna – Spuściłem wzrok na ladę.
Przepraszam, Greg.
– Pewnie kojarzy ci się z czymś lub kimś ważnym – stwierdziła.
– Znajomy kiedyś ją czytał i tak się skończyło, że nie potrafię żyć bez tej książki – Westchnąłem ciężko. – Jestem Eric, chciałabyś gdzieś razem wyjść?
– Chętnie – Dziewczyna zmrużyła oczy i zaśmiała się cicho.
To za zniszczenie mi życia.
***
27 X 2000 rok, Denver
Tego dnia byłem strasznie zdenerwowany. Od dwóch lat w mojej głowie siedziała myśl o Thomasie, a ja nie mogłem się jej pozbyć. Już było za późno, nie mogłem cofnąć czasu.
Wziąłem ślub.
– Może pan pocałować pannę młodą – Ksiądz zamknął Pismo Święte i odsunął się od nas.
Zrobię to dziś, potem kilka razy i się przyzwyczaję, pomyślałem, może nie będzie tak źle.
Stojąc na kobiercu i cytując przysięgę małżeńską, starałem się popatrzeć na nią jak na obiekt miłosny... Lecz niestety, widziałem przed sobą tylko przyjaciółkę. Miałem już dwadzieścia dwa lata i plany na przyszłość; bolało mnie tylko, że zamiast Thomasa była tam Taylor. Próbowałem nie płakać.
Greg nie przyszedł na ślub.
Nie było mi go szkoda, tęskniłem za moją prawdziwą miłością.
***
12 II 2003 rok, Denver
Urodził mi się syn. Żona była bardzo rozczulona, gdy młody złapał mnie za palec; poczułem, że naprawdę jestem w stanie pokochać własne dziecko, mimo że jego matki nie dałem rady wpuścić do swojego serca. Malec miał ciemne włoski i wpatrywał się we mnie swoimi stalowymi oczami. Wiedziałem, że tak naprawdę obraz miał bardzo zamglony i odwrócony do góry nogami, jednak głos, jakim się do niego zwracałem, go zainteresował w pewien sposób.
Chłopiec nieświadomie uśmiechnął się i cicho coś wymamrotał pod noskiem. Potem zasnął, a ja spojrzałem zadowolony na żonę.
– Chciałabym go nazwać Thomas – wyszeptała do mnie w pewnym momencie.
– Dlaczego? – Tak dawno nie słyszałem tego imienia, że dziwnie było ponownie mieć je w swojej głowie, choć przez chwilę.
– Nie wiem, wygląda jakby miał na imię Thomas – Kobieta zaśmiała się cicho, a ja skinąłem głową.
Nazwaliśmy syna Thomas.
Thomas Green.
Bolało mnie to niemiłosiernie.
***
19 IV 2007 rok, Denver
Tego dnia dowiedziałem się o mojej chorobie, nie wiedziałem, jak powiedzieć o tym żonie. Siedziałem w poczekalni, patrząc na moje wyniki badań. Trombocytoza, leukocytoza... A ostatecznie leukemia.
– Przepraszam, czy na pewno są to papiery przypisane pod moje nazwisko? – Podszedłem do kobiety, od której dostałem teczkę.
Starsza pani opuściła swoje okulary na nos i obejrzała dokładnie teczkę.
– Pan Eric Green? – zapytała, unosząc wzrok. – Lat dwadzieścia dziewięć, miejsce zamieszkania Denver?
– Tak – Mój głos zadrżał.
– W naszej bazie danych jest jeszcze... – Wklepała moje nazwisko na klawiaturze do komputera. – Pięciu innych Ericów Greenów, ale żaden nie robił wyników w ostatnim czasie. Jest pan jedyny – Oddała mi papiery, na co ja kiwnąłem głową.
– Potrzebuję kontakt do jakiegoś onkologa – powiedziałem, na co ona wyciągnęła z szafki wizytówkę przychodni.
– Tu są nasi specjaliści – Uśmiechnęła się współczująco i odeszła od lady, aby odebrać dzwoniący od dobrych dwóch minut telefon.
Odszedłem z powrotem w stronę krzesełek i spocząłem na jednym z nich. Wpatrywałem się pusto w kartonik, gdy nagle poczułem potrzebę uniesienia głowy. Znajomy mi głos, którego nie słyszałem od prawie dekady. Moje spojrzenie spotkało się z jego, po dziewięciu latach. Nie wiedziałem nawet, że pracował w mojej przychodni, musiał się skądś przenieść. Nie miałem ochoty wstawać – co miałbym mu powiedzieć? Hej, słuchaj, wziąłem ślub i urodziło mi się dziecko, ale tak naprawdę całe nasze wspólne życie ich oszukuję, bo kocham tylko ciebie? A co jeśli on już kogoś miał?
– Cześć – Mężczyzna podszedł do mnie, a na jego ustach znów spoczął ten spokojny grymas.
– Hej – Również próbowałem zdobyć się na uśmiech, ale jego widok dobił mnie jeszcze bardziej. Nie zmienił się prawie wcale z wyglądu, wciąż wyglądał jak student. Ja z kolei przytyłem kilka kilogramów, a mimo młodego wieku, na głowie pojawiły się pierwsze siwe włosy.
– Wyniki? – zapytał ciepło i wyciągnął dłoń po papiery, które natychmiast oddałem w jego ręce. – Eric, przykro mi...
– Mi też – Przewróciłem oczami. – Zdechnę w męczarniach z nowotworem.
– Podejmij się leczeniu – polecił. – Chciałeś być lekarzem, wiesz z czym się wiąże chemioterapia, ale masz jedynie łagodną leukemię.
– Nie Tho... – Wstałem, a moja grdyka zadrżała. – Nie, panie doktorze – poprawiłem się od razu. – To aż łagodna leukemia.
– Masz rację – Westchnął i spojrzał jeszcze raz na papiery. – Zmieńmy temat. Masz dzieci?
– Synka – Odwróciłem wzrok. – Ma cztery lata i lubi oglądać mecze footballu z Gregiem.
– A jak u Grega? – zapytał już trochę mniej przyjaźnie, oboje go nie lubiliśmy. – Ma rodzinę? Dzieci?
– Nie ma rodziny – odrzekłem. – Kręcił się pięć lat temu z jakąś dziewczyną trochę dłużej. Zaszła w ciążę, ale rozstali się... Chyba pokojowo. Nie wiem, co zrobiła z tym dzieckiem. Wydaje mi się, że je wychowuje.
– Przykra sprawa – Zmarszczył brwi. – Musi jej być ciężko.
– Pół roku temu widziałem ją z jakimś facetem w sklepie, z wyglądu wydawał się bardziej odpowiedzialny od mojego brata – Uśmiechnąłem się słabo. – Kiedy dowiadujesz się, że masz nowotwór, nagle odczuwasz wszystkie objawy mocniej. To chyba podświadomość, prawda?
– Boli cię? – Położył mi dłoń na ramieniu. – Usiądź z powrotem.
– Czuję, jakby moja krew była zepsuta... Nie, jakby psuła mnie – Usiadłem, a lekarz poszedł w moje ślady. – Mam żonę.
– Wywnioskowałem to po obecności dziecka – Zaśmiał się krótko.
– Czekają na mnie w samochodzie i odnoszę wrażenie, że mogą zjawić się tu w każdej chwili – kontynuowałem. – Przepraszam. A ty kogoś masz?
– Nie – odrzekł krótko. – Po tobie w moim domu przewinęło się jeszcze kilku innych mężczyzn, ale żaden nie był...
– Ta-taa! – Usłyszałem i odwróciłem się w stronę głosu. Na moje usta wstąpił mały uśmiech... Mimo że byłem zły za przeszkodzenie w takim momencie. Żona trzymała na rękach Thomasa.
– Tobą – dokończył mój były kochanek, lecz w tamtym momencie nie zwróciłem na to większej uwagi.
– Przepraszam, ale zaczął płakać w samochodzie – Taylor zaśmiała się nerwowo. – Długo cię nie było...
– Odebrałem wyniki – Wyciągnąłem papiery z dłoni Petersona i pokazałem żonie, która od razu postawiła naszą pociechę na podłodze.
– Co to leukemia? – Uniosła wzrok na mnie.
– Białaczka – wtrącił się mężczyzna, który siedział wcześniej obok mnie. Teraz stał naprzeciw mojej żony i podał jej dłoń, by z poważną miną powiedzieć:
– Thomas Peterson, lekarz prowadzący.
。*✧✨✧*。
//Hej ho, hej ho, nowy rozdział już jest, o 😎
Jak wrażenia? Dziś wspomnienia ojca Thomasa... 😳 Spodziewaliście się? Mam nadzieję, że jesteście zaskoczeni i przede wszystkim zadowoleni!
Widzimy się za tydzień, do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top