35. Nie zdążyłby

Na piętrze minąłem się z Gwen – dziewczynka posłała mi delikatny uśmiech. Odpowiedziałem dziewczynce tym samym i szybko wszedłem do pokoju, w którym byłem już setki razy. Pamiętałem, jak jedenaście lat wcześniej zostałem stamtąd wygoniony, dziewięć lat później pocieszałem przyjaciela po rozstaniu z dziewczyną, a teraz... Teraz byłem tam mile widziany i to ja znajdowałem się na miejscu każdej poprzedniej dziewczyny chłopaka.

To ja go tuliłem i spałem w jego łóżku. Nie one.

– Idziemy spać? – Chłopak siedział na materacu i wpatrywał się we mnie ze spokojem wymalowanym na twarzy.
– Tak – Skinąłem głową i podszedłem bliżej, abym mógł się położyć obok niego. – Tim?
– Hmmm? – Nastolatek zrobił mi miejsce w łóżku.
– Jakbym się w nocy szamotał, to mnie obudzisz, prawda? – zapytałem niepewnie.
– Jasne... – zapewnił i objął mnie ramieniem. – Dobranoc.
– Dobranoc – Westchnąłem cicho i spojrzałem mu w oczy. – Lubię cię.
– Ha? – Mimo że w pokoju było ciemno, ja zdołałem wyczuć, że chłopak się zawstydził. – Ja ciebie też... A co ty tak nagle...?
– Po prostu chciałem ci przypomnieć – Tym razem postanowiłem spać na boku, a nie na brzuchu. Chciałem móc go przytulić, czułem, że mógłby odstraszać ode mnie koszmary.

Stan, za dużo śpisz! Głupi jesteś, ja chciałem się bawić! Jestem tak zły na mamę, że kazała mi cię tu przenocować! – Tim szturchnął chłopca. – Łee, bo dorysuje ci wąsa!
Nawet nie próbuj – odpowiedział stanowczo starszy z chłopców i przewrócił się na drugi bok.
Aha! Czyli nie śpisz! – Niebieskooki roześmiał się. – Pobawmy się w... Piotrusia Pana! Na statku Kapitana Haka!

Ale nie odstraszał.

O nie, moja ręka! Przebrzydły Piotrusiu Panie! – Mały Timothy teatralnie upadł na dywan. – Jak mogłeś mnie zesłać do tych morskich potworów!
D-daj mi spać, już dziewiąta wieczór! – Jęknął Stanley i zakrył głowę poduszką.
Jeszcze się z tobą rozprawię! – Warren mruknął trochę ciszej pod nosem, by chwilę później wskoczyć na syna przyjaciółki jego mamy i zacząć go łaskotać.

Wstałem cały zlany potem, odsunąłem się od Tim'a i szybko spojrzałem na zegarek w telefonie.

– Pierwsza piętnaście – Wydyszałem cicho, spojrzałem na lekko oświetloną twarz swojego chłopaka i po chwili wyłączyłem komórkę. – Miałeś mnie obudzić...

Odpowiedziała mi cisza; czego innego mógłbym się w sumie spodziewać? Tim miał w tamtych chwilach twardszy sen ode mnie.

– Lubię cię... – szepnąłem cicho do jego ucha i wróciłem do pozycji leżącej, aby znów spróbować zasnąć. Wtuliłem się z powrotem w chłopaka i poczułem, jak wydychane przez niego powietrze spotyka się z moimi włosami tuż przy głowie. Naprawdę próbowałem wrócić do snu. Próbowałem...

***

– Stan? – Usłyszałem cichy głos Warrena. – Ej, wstań.
– C-co? – Przetarłem jedną powiekę wierzchem dłoni. – Co się dzieje?
– Mamrotałeś coś przez sen i... – Chłopak przez chwilę milczał. – Chyba też płakałeś.
– Ja? – Zaśmiałem się cicho. – Ja nie płaczę przez sen. Może to Gwen u siebie, albo gdzieś leży Abi i...
– Znów ci się śnił Thomas, prawda? – Nastolatek przysunął się bardziej do mnie, gdy opuściłem wzrok.
– Tak – Westchnąłem cicho. – Tim, ja naprawdę z każdym kolejnym snem mam wrażenie, że to nie on zamordował...
– Ale to był on, Stan – Brunet pokręcił głową. – Znaleźli go, jak się pakował na wyjazd do Kanady, w domu z dwoma nieboszczykami i własną matką przypiętą do kaloryfera, on...
– Zapomniałeś... – Odwróciłem od niego głowę. – Zapomniałeś, że był tam też mój biologiczny ojciec.

– Czy naprawdę sądzisz, że... – Timothy zmarszczył brwi.
– Sądzę, że to on mógł zabić tych ludzi i wrobić Thomasa – powiedziałem niepewnie. – Nie wiem, jak to by mogło wyglądać, ale co jeśli Thomas również był przetrzymywany? I co jeśli to mój ojciec go...
– Wnioskujesz to na podstawie rozprawy sądowej, czy tego, że... – Chłopak uniósł jedną brew, na co ja pokręciłem energicznie głową.

– Chodzi o to, że... Ilekroć przypomnę sobie tamten dzień, mam coraz większe wrażenie, że on naprawdę jest niewinny. Tim, ja... – Przewróciłem się na drugi bok i wlepiłem wzrok w szafę.
– Spokojnie, powiedz po prostu dlaczego sądzisz, że jest tak, a nie inaczej – poprosił, na co ja przymknąłem oczy.
– Thomas w czasie, kiedy umarł jego ojciec był poza domem – powiedziałem cicho. – Wtedy złamał ci rękę.

Usłyszałem jak Timothy podniósł się do siadu na łóżku i podparł plecy o ścianę. Wciąż nie miałem odwagi spojrzeć mu w oczy, ale czułem się lepiej po podzieleniu się z nim swoją teorią.

– Policja... – zaczął, ale szybko zamilkł.
– Policja się chyba pomyliła. Niemożliwe, żeby Thomas był w dwóch miejscach na raz – Zmarszczyłem brwi. – Gonił nas niedługo po tym, jak twoja mama wróciła tamtego dnia z pracy, było około siedemnastej. Na rozprawie podali oszacowaną porę śmierci jako siedemnasta dziesięć.
– Nie zdążyłby – stwierdził Warren. Mówił powoli, ale czułem w jego głosie zawahanie.
– Bingo – Wstałem z łóżka i podszedłem do okna. – Dom pani Green był na drugim końcu miasta, w stronę Denver. Droga samochodem na taki dystans zajęłaby co najmniej piętnaście minut, a on przecież musiał nas jeszcze znaleźć. Do tego korki na drogach, ludzie przecież wracają o tej godzinie z pracy... Nie możemy też zapomnieć, że nie wiedział, o której wyjdziemy z psem, musiał czekać na nas już wcześniej.

– Boże, Stan – Niebieskooki wpatrywał się we mnie z lekkim niepokojem.
– Tim, chcę już mieć po prostu święty spokój, chcę końca tych koszmarów – Przełknąłem ślinę. – Bo oszaleję... Chcę jechać na komisariat.
– Wiesz, że najpierw musisz zebrać dowody... – Nastolatek wstał i podszedł do mnie, położył na moim ramieniu dłoń, a ja kiwnąłem powoli głową.
– Są świadkowie, grafik godzin twojej mamy z pracy, na pewno też kamery spod kogoś domu – wymruczałem cicho do siebie. – Za szybko go zamknęli, ta sprawa jest zbyt podejrzana...
– Stanley, nie jesteś detektywem – Chłopak przytulił mnie do siebie, a ja sztywno, niczym robot, objąłem jego tors rękami. – A ja nie jestem policjantem. Chcesz być archeologiem, a ja matematykiem i nie znamy się na śledztwach. Można spróbować zebrać te dowody, ale to trochę zajmie... Naoglądałeś się Poirota i myślisz, że to takie proste?

– Sądzisz, że mówię bzdury? – Wyswobodziłem się z jego uścisku. – Kuzynka taty jest policjantką, ona mnie zrozumie.
– Stanley, nie powiedziałem przecież... – Tim znów do mnie podszedł, ale nie pozwoliłem mu siebie dotknąć.
– Dopóki mi nie uwierzysz, nie licz na żadne takie interakcje – Spuściłem wzrok na podłogę. – Wychodzę.
– Chyba oszalaleś, jest czwarta w nocy, nigdzie cię przecież nie wypuszczę samego... – Warren zaśmiał się gorzko, na co ja zmarszczyłem brwi i pewnym siebie krokiem podszedłem do drzwi.
– Może Amber miała trochę racji, kiedy mówiła, że jesteś gówniarzem – wyszeptałem i zostawiłem go w tyle, by zejść chwilę później na dół, ubrać buty i wyjść drzwiami tarasowymi.

Ta noc należała do wyjątkowo chłodnych. Czułem, że moja bluza była zbyt przewiewna i za mało mnie ogrzewała. Założyłem ręce i ostatni raz spojrzałem na dom Warrenów – żadne ze świateł nie było zapalone. Parsknąłem niezadowolony i przeniosłem wzrok na niebo. Szedłem powolnym krokiem, wpatrując się w ciemne, nocne chmury i próbując uspokoić własne myśli.

Stanley! – Zmartwiony brunet podbiegł do chłopca. – Wszystko w porządku?
C-czemu rzuciłeś mi piłką w twarz? – Zapłakany trzecioklasista pociągnął nosem.
To było niechcący! Błagam, nie mów pani! Trzymaj moją bluzę, zatamuj krew z nosa, tylko nie mów pani... Naprawdę, nie mów... Zadzwoni wtedy po mojego tatę, a on będzie mi kazał uczyć się matematyki... – Jęknął dziewięcioletni Tim.

Ale tym razem Tim nie stanął za mną z bluzą, tak jak dziewięć lat wcześniej. Nie spytał, czy nic mi nie jest, a nawet się nie pojawił. Specjalnie wpatrywałem się w miejsce za sobą, żeby sprawdzić, czy chociaż wyszedł do ogrodu.

– No tak, nie leci mi przecież krew z nosa – Zaśmiałem się gorzko. – Szkoda. Naprawdę wielka szkoda.

– Krew? Kurtkę mógłbyś chociaż ubrać, a nie jakieś głupoty gadasz – Usłyszałem ze swojej lewej strony, gdzie szybko powędrował mój wzrok. Tim stał ze swoją jeansową kataną w ręce. Wyciągnął okrycie w moją stronę, a ja stałem jak skamieniały, wpatrując się w twarz młodszego.
– Co tu robisz? – wykrztusiłem z siebie.
– Jeśli uważasz, że coś jest prawdą – Okrył moje ramiona kurtką. – To ja też muszę to uznać za prawdę...
– Wcale, że nie musisz – zaprzeczyłem i już chciałem mu zwrócić jego ubranie, gdy ten mi przerwał.
– Ale jakim wrednym chujem musiałbym być, żeby o czwartej w nocy wypuścić cię samego, w taki mróz? Czy naprawdę mam powód, żeby ci nie wierzyć? Czy mam powód, żeby cię puścić? – Siedemnastolatek objął mnie ramieniem. – Może i jestem głupi, ale nie jestem idiotą.

– Chwila... – Skrzywiłem się.
– Przemilczmy to, co właśnie powiedziałem – odparł i spojrzał mi znów w oczy. – Wróć do mojego domu, rano zajmiemy się poszlakami. Obiecuję... Rano.
– Ta – Przewróciłem oczami, na co tamten uśmiechnął się lekko. – Wciąż jestem zły za twoją reakcję...
– Wiem – odrzekł i zawróciliśmy do posiadłości rodziny Warrenów.

。*✧✨✧*。

//Hej hej! Dzisiaj taki luźny rozdzialik! Nie mam za wiele do powiedzenia oprócz tego, że chciałabym życzyć wam wesołych świąt! Mam dla was pewną niespodziankę, ale to już nie dziś, haha... No to w sumie tyle, więcej nie zdradzę.

Podobało wam się?
Czekam na komentarze!

Do następnego razu! Paaa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top