23. Chcesz egg nog, Tim?

Zasiadłem przy wigilijnym stole i uśmiechnąłem się delikatnie do mamy. Siedzieliśmy we czwórkę, gdyż dziadkowie nie dali rady przyjechać na te święta – jednak staraliśmy się, aby nie zepsuło nam to dnia. Gwen wstała, oświadczając, że to właśnie ona w tym roku rozpocznie modlitwę. Tata i ja z szacunku wstaliśmy, ale nie dołączyliśmy. Skończyliśmy, a mama radośnie podała mi kawałek opłatka. Na ogół Amerykanie się tym nie dzielą, ale mama zakochana w europejskich zwyczajach, zaczęła je także praktykować. Światowa kobieta.

– Timmy, skarbie... Chciałabym ci życzyć cudownych ocen i jakiejś normalnej dziewczyny. No i oczywiście, żebyś za rok zdał pomyślnie egzaminy oraz odebrał dyplom – powiedziała brunetka, po czym pogłaskała mój policzek. Ułamałem biały płatek i pozwoliłem jej zabrać też część ode mnie.
– Wesołych świąt, mamo – Tylko tyle udało mi się z siebie wydusić i podszedłem do taty. On z kolei życzył mi zdania na prawo jazdy, czego za bardzo nie zrozumiałem, gdyż nawet nie podjąłem się jeszcze nauce w szkole jazdy.

Kiedy stanąłem twarzą w twarz z Gwen, uśmiechnąłem się.
– Powodzenia ze Stanleyem, młoda – Zaśmiałem się cicho.
– Nawzajem, rywalu – Dziewczynka włożyła sobie do ust opłatek i poklepała mnie po ramieniu. Cała sytuacja przyprawiła mnie o wewnętrzny chichot, przez swoją niedorzeczność. Ona miała dwanaście lat, a ja byłem chłopakiem – żadne z nas nie miało szans.

Ponownie zajęliśmy siedzenia i zaczęliśmy jeść kolację.

– Chcesz egg nog, Tim? – zapytał w pewnym momencie tata, a ja uniosłem na niego wzrok.
– Robert, w tym jest alkohol – mruknęła mama.
– Jakby go nigdy wcześniej nie pił... – Na te słowa zaczerwieniłem się lekko ze wstydu. – Przy ojcu może.
– Ale tylko dzisiaj. Ma siedemnaście lat, a nie dwadzieścia jeden. Wiesz dobrze, że alkohol wyniszcza – Mama odkroiła sobie kawałek indyka, a tata z triumfem podał mi zdobiony na wzór bałwanka kubek pełen rozgrzewającego napoju.

Kiedy mama nie patrzyła, dałem łyka egg nogu Gwen i roześmiałem się, widząc jej minę po spróbowaniu "koktajlu". Rodzice spojrzeli na mnie z pytającymi minami, na co ja machnąłem ręką, a oni wrócili do jedzenia. Minęło kilka minut, kiedy nasz pies wyszedł spod stołu (pod którym siedział cały ten czas) i próbował wymusić od nas jedzenie. Daliśmy Abi trochę indyka, którego kawałek wcześniej przygotowaliśmy specjalnie dla niej. Labrador pomachał czarnym ogonkiem, widząc mięso i zajął się konsumpcją.

Tego wieczoru jedna rzecz trapiła mnie naprawdę mocno i były to prezenty. Praktycznie za każdym razem dostawałem coś tandetnego i przyznam, że to mi przeszkadzało. Nie żebym cenił prezenty ponad rodzinę, albo wymagał od nich zbyt wiele... Ale mieliśmy wystarczająco pieniędzy, żebym dostał coś innego, niż krawat, którego tak czy siak nie potrafiłem wiązać. Wiedziałem jednak, że tego dnia nie miałem na co liczyć, bo dopiero następnego ranka powinniśmy znaleźć pakunki pod choinką.

Popatrzyłem na ozdobione światełkami okno kuchenne i uśmiechnąłem się, widząc, że zaczyna padać śnieg.

– Timothy, nawet o tym nie myśl. Dopiero co się wyleczyłeś z grypy... – zaczęła mówić mama.
– Ale grypa to wirus, a na śniegu... – przerwałem jej.
– No dobra, są święta, pozwalam. W końcu jesteś prawie dorosły – Westchnęła.

Spojrzałem na młodszą siostrę i jak na znak oboje pobiegliśmy do przedpokoju, żeby się cieplej przyodziać. Tym razem już miałem na sobie przystosowane do pogody ubranie, więc mogliśmy szybko i bezproblemowo wyjść z domu. Biały puch mienił się w ciemnościach, gwiazdy dodawały uroku nocy, a różnorakie światełka ułożone na posesjach sąsiadów w zabawne ale też i piękne kształty, świeciły się różnorakimi barwami. Położyłem dłoń na zakrytej czapką głowie Gwen i rozglądnąłem się dookoła.

– Spójrz, jak pięknie – wyszeptała dziewczynka.
– Kolorado nigdy nie przestanie mnie zadziwiać – dodałem i schyliłem się po śnieg. – Żadnych bitew. Lepimy bałwana.
– Sam jesteś bałwan, po co nam drugi? – Dziewczynka zaśmiała się głośno.
– Żebym miał kolegę – odpowiedziałem i zacząłem toczyć kulę po ziemi.
Niedługo potem zbudowaliśmy z siostrą sporych rozmiarów śnieżnego człowieka. Zadowoleni przybiliśmy sobie piątkę i zostaliśmy jeszcze chwilę na dworze.

***

Nastał ranek. Rodzice wraz z Gwen obudzili mnie dosyć wcześnie i wszyscy powędrowaliśmy do salonu, po prezenty. Pięknie ozdobiona choinka prezentowała wokół swojego pnia masę paczek i kolorowych torebeczek pełnych różnorakich niespodzianek. Każdy otrzymał kilka rzeczy, ale ja wciąż próbowałem znaleźć coś swojego... W pewnym momencie zauważyłem ostatni pakunek – malutka, zielona paczuszka już prawie przyprawiła mnie o zdenerwowanie, gdyż myślałem, że mam do czynienia z następnym krawatem. Bez entuzjazmu zsunąłem wieczko z opakowania i otworzyłem szerzej oczy.

Kluczyki. Dostałem kluczyki.

– Kupiliście mi samochód? – zapytałem, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. – SAMOCHÓD?
– Zbieraliśmy od kilku lat. Teraz tylko musisz sobie zrobić prawo jazdy i auto będzie całkowicie twoje. Cieszysz się? – wytłumaczył tata, a ja wciąż mocno zdziwiony, pokiwałem energicznie głową i przytuliłem ich dwójkę.
– Warunek jest taki, że będziesz musiał podwozić Gwen do szkoły, a jak nie, to ja sobie zabiorę ten samochód – Mama wyszeptała mi do ucha, a ja westchnąłem.
– Jasne. Mogę go zobaczyć? – Popatrzyłem na nich błagalnie.
– Jest w garażu – Zaśmiał się tata, a ja pobiegłem prędko do pomieszczenia.

W środku ukazał mi się czarny Volkswagen, na co w moich oczach rozbłysły iskierki podekscytowania. Dostałem nowiutkie auto, które nie było nigdy używane... I to nie był sen. Moja radość w tamtym momencie mogła wyskoczyć poza jakiekolwiek skale. Wyjąłem szybko telefon z kieszeni i zrobiłem zdjęcie dla przyjaciół (i własnej satysfakcji). Grupka na Messengerze praktycznie od razu odżyła.

"Wooow! Nowe?" – zapytała Stephanie.
"Prosto z salonu" – pochwaliłem się.
"No to... Kiedy prawo jazdy, co?" – dopytywała się Lilith.
"Zapewne już niebawem!" – Roześmiałem się do ekranu telefonu.
"No i po co nam Mike, kiedy mamy nowego szofera?" – odezwał się w końcu Gareth.
"Daj spokój, musimy sobie tylko z nim wyjaśnić kilka rzeczy..." – odpisał Stanley.
"Nie dam spokoju. Zdrada to najgorsze co można zrobić! Jaki tupet trzeba mieć?!" – oburzył się blondyn.
"Ale to wciąż jego indywidualna sprawa, a nikt nie ma obowiązku ci mówić o tym, co robi ze swoim życiem osobistym. To on musi zrozumieć, że popełnił błąd" – dodała Stephanie.
"Pierdolicie farmazony. Po prostu cieszmy się z mojego samochodu" – poprosiłem, a tamci wręcz natychmiast zaczęli entuzjazmować się pojazdem.

Nie zamierzałem mieć zniszczonych świąt.

Schowałem telefon do kieszeni i otworzyłem drzwi. Usiadłem za kierownicą; położyłem na niej dłonie i uśmiechnąłem się do siebie – miałem wrażenie, że jestem dzieciakiem, który właśnie dostał wielki zestaw Hot Wheels. Pomachałem radośnie stopami i ustawiłem lusterko. Roześmiałem się do siebie i oparłem czoło na klaksonie, który natychmiast zawył. Odchyliłem głowę do tyłu, wciąż śmiejąc się ze swojego zachowania, po czym pogłaskałem tapicerkę, wysiadłem i zamknąłem pojazd.

"Teraz tylko wyczekać do prawa jazdy i... Wsiądę za kółko!" – pomyślałem podekscytowany i wyszedłem z garażu prosto na dwór. Rozkopałem stopą śnieg, znajdujący się pode mną i zachichotałem.

– Łuhu! – zawołała radośnie Gwen, widząc, że również jestem na zewnątrz. Dziewczynka założyła na siebie kozaki, czapkę z szalikiem oraz płaszcz, lecz wciąż byłem w stanie dostrzec spodnie od piżamy okalające jej szczupłe nogi.
– Łuhu – zaśmiałem się pod nosem. – Będę cię podwoził na korki z matmy!
– Serio? A do Polly? – Dziewczynka natychmiast się ożywiła.
– Nie wykorzystuj mojego miłosierdzia, młoda – Pokiwałem jej palcem przed twarzą.
– Jasne, staruchu – Zaśmiała się. – Zaraz się rozchorujesz.
– Ty też. Wracajmy do domu – zaproponowałem i chwilę później oboje pojawiliśmy się już w środku, aby móc zjeść świąteczne śniadanie.

***

Skrzyżowałem nogi pod stołem, wciąż czułem zimno na stopach. Napiłem się kakao i popatrzyłem na Gwen z uśmiechem.

– W końcu mam szofera – Niebieskooka włożyła sobie do ust kawałek placka dyniowego. – Dzięki mamo, świetny prezent!
– Gwen, nie nazywaj brata szoferem... – Tata pomieszał łyżeczką w swojej kawie. – On nawet na ubera by się nie nadawał.
– Poświęcam się dla jego nauki jazdy, więc jak umrzemy w jakimś wypadku, to wolałabym, aby go zapisywali jako szofera – Dziewczynka ponownie ukroiła sobie kawałek ciasta. – Świetnie ci wyszedł ten placek, mamo.
– Dziękuję, Gwen – Kobieta uśmiechnęła się szeroko.

Patrzyłem na swój talerz i grzebałem widelczykiem w cieście. Wziąłem piernika ze zdobionego talerzyka na środku stołu i wgryzłem się w niego, rozmyślając o tym, co czekało mnie za parę dni...

A mianowicie o nocy sylwestrowej poza domem.

。*✧✨✧*。

//Cześć kochani! Jak samopoczucie? Ja, pisząc ten rozdział, zgłodniałam i mam ochotę na placek dyniowy... Będę miała dzisiaj keks, więc również świątecznie (jest październik!!!), ale jednak taki placek... No cóż, może zrobię sobie na urodziny za dwa tygodnie. Tym samym chcę przypomnieć, że za dwa tygodnie pojawi się maraton urodzinowy!

Nie mogę się doczekać i piszę rozdziały. Na szczęście mam teraz wolne od szkoły, więc przez trzy dni zamierzam pisać specjalnie dla was! Mam nadzieję, że się cieszycie!

Tak więc, jak wrażenia po dzisiejszym rozdziale? Wiem, shipu dziś nie było, ale nie samą miłością człowiek żyje. Za to, Tim dostał samochód! Super, co nie?

Noooo i to tyle na dziś! Czekam na wasze komentarze, sugestie itp. Przypominam, że na mojej tablicy pojawiają się ostatnimi czasy interakcje, więc zachęcam do brania w nich udziału! Możemy się w ten sposób fajnie pobawić i sądzę, że to niezła inicjatywa do zapchania czasu, w wyczekiwaniu na następne rozdziały!

Do zobaczenia w przyszłą niedzielę, miłego tygodnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top