21. Wesołych spóźnionych Mikołajek

Obudziłem się z jeszcze bardziej zatkanym nosem niż poprzedniego wieczoru i z przerażeniem odkryłem, że na zegarku wybiło południe. Nie zadałem sobie trudu, aby wstać, więc tylko chwyciłem pudełko, które leżało obok łóżka i wyjąłem z niego chusteczkę. Próbowałem wydmuchać nos, aczkolwiek było to niemożliwe; jedna dziurka zamieniła się w wodospad, a druga w pustynię. Jęknąłem zdenerwowany i przetarłem powieki wierzchem dłoni. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, które wyglądem przypominały spadające gwiazdy, tamtego pamiętnego, halloweenowego wieczoru...
Usiadłem na krawędzi łóżka, a w tym samym czasie do pokoju wkroczyła moja mama.

– Tim, zrobiłam sobie wolne, żeby z tobą zostać – Brunetka uśmiechnęła się.
– Mamo, mam siedemnaście lat, a nie siedem... Mógłbym przecież zostać sam – Podrapałem się po głowie. – Wiesz o tym?
– Ach, no... No tak... – Zaśmiała się. – Ale jesteś mocno chory i nie chcę, żeby coś ci się stało.
– Mhm – Sceptycznie mruknąłem w odpowiedzi. – Na pewno wszystko w porządku?
– Tak, jak najbardziej – Uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Wyczułem kłamstwo. Naprawdę mocną ściemę. W normalnych okolicznościach, zostawiłaby mnie bez skrupułów, a wtedy? Czy ona coś podejrzewała?

– Wiesz, że jak zjem śniadanie, to znów pewnie zasnę? – Mój głos załamał się w kilku miejscach.
– Tim. Wzięłam sobie wolne, a skoro jesteś chory, to spędzimy razem ten dzień. Kiedy ostatnio zrobiliśmy coś wspólnie? – Kobieta przewróciła oczami.
– Czyli poczułaś, że niedługo się wyprowadzam i musisz wykorzystać ostatnie chwile ze mną? Cudownie – Zachichotałem, aby chwilę później kichnąć.
– Ha, ha, śmieszne. Mama chce pobyć z synem – Wzruszyła ramionami i ponownie wykrzywiła usta w grymasie szczęścia.

***

Dochodziła dziewiętnasta. Cały dzień spędziliśmy na oglądaniu świątecznych filmów, które w telewizji zaczęto puszczać już po Halloween. Właśnie brałem następną porcję leków, kiedy do domu wszedł tata.

– Wróciłem! – Mężczyzna przekroczył próg pomieszczenia. – I mam niespodziankę dla Tima.
– Serio? Jaką niespodziankę? Nowe skarpetki? – Uniosłem brew, na co mężczyzna wyjął z kieszeni paczkę skarpetek w pingwiny. – Dzięki!
– Nie ma sprawy. A no... Jeszcze czas na prawdziwy prezent – Uśmiechnął się, po czym do kuchni wkroczyli Lilith i Stanley.
– O, cześć – Podrapałem się po głowie. – Nie wiedziałem, że przyjdziecie... Wyglądam źle...
– Przynajmniej masz na sobie bluzę, a nie jeansową kurtkę – Zażartowała Lil. – Przyszliśmy zobaczyć, jak się czujesz... I najlepiej to się zarazić.
– Cudownie, nawet grypę chcecie mi zabrać – Jęknąłem cicho. Moi rodzice po wymienieniu porozumiewawczych spojrzeń opuścili kuchnię i zostaliśmy tylko my, we trójkę.

– To przeze mnie się rozchorowałeś – powiedział w końcu Anderson. – Przepraszam, że rzucałem tymi śnieżkami, nie spodziewałem się, że...
– Spoko – Machnąłem ręką. Nie potrafiłbym się na niego gniewać. – Przynajmniej nie muszę chodzić do szkoły.
– Na pewno jest okej? Bo... – Brunet dalej brnął w przekonanie o swojej winie.
– Jasne, nie martw się – Kaszlnąłem. – Ale nie podchodźcie, bo was zarażę, czy coś... Noo, co was do mnie sprowadza?
– Nie było cię na szkolnych świętach, więc postanowiliśmy ci to dać w domu! – Lilith postawiła niebieskie pudełeczko na stole. – Otwórz, Stephanie je zrobiła!

Drżącymi od zmęczenia dłońmi sięgnąłem po pakunek i powoli rozwiązałem białą wstążeczkę, która wcześniej została ułożona na kształt kokardy. W środku czekało na mnie ciasto, a ja uniosłem wzrok na przyjaciół.
– Marchewkowe? – upewniłem się, czy mam rację.
– Marchewkowe – potwierdziła Lilith, a Stanley jedynie kiwnął głową.
– Dziękuję – Wstałem, ale chwilę potem usiadłem. – Nie mogę was przytulić, będziecie chorzy.
– Noo, ale to grypa, a nie coś śmiertelnego... – Sullivan zaśmiała się krótko.
– Lil, na grypę da się umrzeć, jeśli się nie leczysz... ani nie jesteś zaszczepiona – mruknąłem pod nosem.

Dziewczyna pokiwała energicznie głową i niepewnie podeszła do mnie, żeby się przytulić. Westchnąłem zrezygnowany na jej widok i wyciągnąłem ręce do uścisku. Stanley wciąż stał, trzymając od nas dystans.
Blondynka ze śmiechem wpadła mi w ramiona i oparła głowę w zagłębieniu mojego barku.

– Stan, tak czy siak wracamy razem i jak coś to ja cię zarażę – poinformowała, mimo, że nie widziała twarzy chłopaka.

Zmarszczył brwi, a ja obdarzyłem go zmieszanym spojrzeniem, mówiącym "nic na to nie poradzę". Siedemnastolatek wypuścił powietrze z ust, zamknął oczy i pokręcił głową; przymknąłem powieki, aby nie musieć patrzeć na jego zawód. Trwałem chwilę w tym uścisku, kiedy poczułem, jak dziewczyna mnie puszcza; odetchnąłem z ulgą, a ona wróciła na swoje miejsce.

– Będziemy się już chyba zbierać – poinformował Anderson.
– Mam nadzieję, że będzie ci smakowało ciasto – dodała Sullivan.
– O ile będę czuł w ogóle smak – przypomniałem, na co ona skinęła głową.
– No cóż... Kuruj się, Tim – Dziewczyna pomachała mi i wyszła do przedpokoju.
– Trzymaj się – Stanley posłał mi lekki uśmiech, ale nie opuścił do końca pomieszczenia.

Oparł się w przejściu i prawdopodobnie obserwował, jak Lilith wiązała szal. Spojrzałem ostatni raz na ciasto i odszedłem od stołu, chciałem udać się do sypialni. Przeszedłem obok chłopaka, niemal potykając się o jego nogi. Zrobiło mi się ciemno przed oczami i odruchowo przyłożyłem dłoń do czoła. Anderson popatrzył na mnie zdezorientowany i złapał za ramię, myśląc, że upadnę.

– Tylko... Zakręciło mi się w głowie – wytłumaczyłem, wciąż nic nie widząc. – Za szybko wstałem.

Lilith skończyła właśnie zakładać szal i chwyciła mnie za drugie ramię.

– Zaprowadzimy cię do pokoju, okej? Żebyś się nie wywrócił na schodach – wytłumaczyła spokojnie nastolatka, a ja powoli odzyskując wzrok, kiwnąłem głową.

***

Usiadłem na łóżku i podziękowałem im za odprowadzenie mnie do pokoju. Blondynka machnęła dłonią i odrzekła "Nie ma za co, pa!". Po schodach szybko rozniosły się dźwięki jej kroków, a ja spojrzałem na przyjaciela.
– Wesołych Mikołajek? – Wzruszyłem ramionami.
– Mikołajki były wczoraj – przypomniał.
– Wesołych spóźnionych Mikołajek – poprawiłem się szybko.
– Wesołych – odpowiedział.

Wstałem jeszcze, żeby przybić mu piątkę, ale nie wpadłem na myśl, że znów pojawią mi się mroczki przed oczami. Zamknąłem oczy, zmarszczyłem brwi i uśmiechnąłem się zmieszanie.
– Jest okej? – Stan złapał mnie tym razem za oba ramiona.
– Mhm – Spuściłem głowę i mocniej zmrużyłem powieki.

Chłopak złapał mnie lekko za głowę od tyłu i przytulił, a ja szybko otworzyłem oczy. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, powoli zaczął wracać mi wzrok, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Czułem, jakby między nami nie było nic innego, tylko galaktyka – jakby grawitacja nie istniała. Mimo tego, że byliśmy tego samego wzrostu, poczułem się niższy, mniejszy, słabszy, bezsilny.

Jak mysz w starciu z kotem, jak ofiara przy mordercy.

– Muszę się już zbierać – Moje rozmyślania przerwał jego głos. – Już dziś nie wstawaj.
– Ach, no... Trzymaj się, a jutro powodzenia w szkole – Puściłem go i powoli usiadłem z powrotem na łóżku. – Rozmawiałeś z Mike'iem?
– Nie chciał – Brunet wzruszył ramionami. – Chyba czeka, aż będziemy wszyscy w komplecie.
– Jak wrócę, to z nim pogadam – obiecałem i spuściłem głowę. – Idź, bo Lilith czeka na dole.
– Jasne, na razie! – Chłopak podszedł do drzwi.

– ...Pozdrów Kazię – Zaśmiałem się cicho.
– A jak się uda to Robin Hood'a – powiedział i... wyszedł, zniknął. Zostawił mnie.

Dlaczego on? Czemu nie Lilith? Czemu nie Amber? Powoli się położyłem i schowałem twarz w poduszkę. To nie miało sensu i tak bardzo mną wstrząsało. Nigdy wcześniej nie byłem w podobnej sytuacji.

Przewróciłem się na bok i włączyłem telefon. Jedynym co mną kierowało w tamtym momencie była jedna osoba... I właśnie zamierzałem do niej napisać. Nasza ostatnia konwersacja na Messengerze zakończyła się serduszkiem, ale w prawdziwym życiu zerwaniem.

"Hej" – Napisałem bez namysłu, a szara kropka obok jej nazwy szybko zamieniła się na zieloną...

。*✧✨✧*。

//Cześć! Niestety dziś nie uraczę was maratonem, bardzo mi przykro z tego powodu. Nie wiem, czy was to pocieszy, ale wzamian – pojawi się on w październiku.

Z okazji moich urodzin, w poniedziałek, dwudziestego szóstego. To taki prezent urodzinowy ode mnie – dla was. Cieszycie się?? Mam nadzieję!

A teraz – jak sądzicie? Do kogo napisał Tim? Czy znów się zbłaźni (prawdopodobnie)?? Co podejrzewacie? I najważniejsze...

Czy podoba wam się kolejna dawka shipu?

W sumie, nie nazwaliśmy go w żaden sposób. Jakieś pomysły?

No i to tyle! Widzimy się w przyszłą niedzielę! Miłego tygodnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top